Forum towarzyskie »

Sprawy sercowe...

magda, pewnie zależy w jaki sposób to jest powiedziane. Ostatni mój facet, traktował kobietę jako zasób, a nie osobę/partnera. Zależało mu żeby wszystko z listy jego oczekiwań było odhaczone, a jak usłyszałam, że "masz rodzić dzieci" to aż mnie zatkało, bo miałam wrażenie, że nie ważna jestem ja tylko on. I nie mówię, że o dzieciach nie myślę, ale nie chcę być inkubatorem dla kogoś z jego wizją.
Ja myślę że da się zakomunikować jakoś w trakcie pierwszych spotkań, czy się chce mieć dzieci. Nawet na pierwszej randce w sumie, jeśli to jakoś naturalnie w rozmowie wyjdzie, czemu nie. Wydaje mi się, że w pewnym wieku to są absolutnie normalne sprawy i dorośli ludzie, którzy się sobie podobają powinni jakoś precyzować swój plan na siebie 😅 a jak dla kogoś kilka spotkań to już strata czasu, jeśli się okaże że strony się nie zgadzają to ja bym się zastanowiła jak ten ktoś chce kogoś poznać :P
Jak zaczęłam się spotykać z moim narzeczonym to nie pamiętam na której randce ale jednej z tych pierwszych zapytał mnie co by było gdybym zaszła w ciążę. Dosadnie odpowiedziałam, że usunęła bym. Po czym mieliśmy dłuższą rozmowę o dzieciach, rodzicielstwie itd i dałam mu jasny wybór - jeśli nie potrafisz żyć bez dzieci to nie traćmy dłużej na siebie czasu. Już trochę lat minęło i ten temat nigdy nie wrócił.
Perlica, nie pisałam o informowaniu faceta na pierwszej randce, że chce się mieć dziecko, a o zbudowaniu swojego profilu w aplikacji randkowej, z którego wynika czego w życiu się szuka i co w życiu jest dla nas ważne. Jest szansa, że pomoże to we wstępnej selekcji, co nie oznacza, że pierwszy facet, z którym się spotkamy zostanie ojcem naszych dzieci.
Mimo zdarzającej się presji otoczenia, że czas szukać faceta i zakładać rodzinę ,,bo zegar biologiczny tyka" nie zamierzam nikogo na siłę szukać. Zarówno do związku, jak i jednorazowych akcji. Kota, ani innych zwierząt nie posiadam 😉Miałam 2 propozycje zapłodnienia ,,bym chociaż miała dziecko", z których nie skorzystałam (teraz bym dosadniej powiedziała, co o tym myślę).
Gdy posłuchałam jakie problemy mają zamężne i ,,dzieciate" koleżanki, to raczej nie mam, czego żałować. Inna ,,niedzieciata" koleżanka rozwiodzi się po kilku miesiącach małżeństwa, mimo że przed ślubem byli razem wiele lat. Ogólnie sporo ślubów znajomych czy koleżanek było ze względu na nieplanowaną ciążę 🙂 A takie szczęśliwe małżeństwa bezdzietne i dzietne to wyjątki, choć niektórzy potrzebowali na to owdowieć/rozwieść się i wziąć ślub z nową osobą.
Jest różnica między deklaracją chęci posiadania rodziny - w przyszłości, a traktowaniem kogoś jak inkubator/ogiera rozpłodowego. Jedno jest jak najbardziej ok, drugie bardzo nie ok.

Saklawia, - miałam podobną rozmowę, gdzieś w pierwszym miesiącu lub dwóch spotykania się. Mam podobne podejście + jestem praktycznie bezpłodna (znaczy jakieś tam niewielkie odsetki szans są, ale cała ciąża byłaby wysokiego ryzyka, dużym zagrożeniem dla mnie i musiałaby się skończyć cesarką - mam za wąską miednicę; także szanse, że mi się odwidzi są bardzo marne, a nawet gdyby to dalej dziecka mogłoby nie być z przyczyn technicznych).
Kompletnie też mnie nie kręci ubieranie białek kiecki, o czym też jasno mówiłam. Tu może dam się przekonać ekonomicznie po latach 😂 już nie mam takiego "dobrowolnie obroży nie ubiorę", ale dalej byłaby to dla mnie tylko decyzja podyktowana rozliczeniem PIT-a, 5 minut w urzędzie, świstek podpisany. Żadnych pierścionków, żadnych przepłaconych imprez.
Ciążę jednak dalej plasuje gdzieś między dżumą i cholerą, bez wachania bym usunęła.

Dementek, - mam lepszy hit, moja rodzina od lat ignoruje fakt, że jestem bezpłodna. Ostatnio usłyszałam, że jakbym wpadła za młodu to byłoby lepiej zdrowotnie i dla mnie XD Logika tego mnie zabiła. Argumentem przeciwko diagnozie medycznej jest oczywiście "ciotka kuzynki sąsiadki też nie mogła i ma". Także piona jeśli chodzi o niechciane rady, ja już nie wiem jak odpowiadać czasem. Dla świętego spokoju zbywam temat i kontaktuje się jak najmniej.

Akurat to, że po nieudanym związku następuje udany nie jest niczym dziwnym 🙂 To tylko Disney nam wmówił, że trzeba czekać na tego jedynego księcia i jedyną wielką miłość, on się pojawia, przylatują ptaszki i "żyli długo i szczęśliwie".
Czasem trzeba przerobić gorszy związek, zanim się odkryje czego się chce - albo czego się nie chce. Czasem my się zmieniamy i partner już do nas nie pasuje. Związek to też praca nad nim i nad sobą. Mimo, że z odpowiednim człowiekiem przychodzi to dość łatwo, to jednak nie do końca samo z siebie.
Statystycznie większość ślubów w młodym wieku kończy się rozwodem. Mnie to szczerze nie dziwi, bo wiem, że jestem inną osobą niż 5 czy 10 lat temu. Akurat z P. udało nam się rozwinąć w podobnym kierunku. Znam jednak parę, która po wielu latach w narzeczeństwie się rozstała, pozostają w dobrym kontakcie, jednak poszli ze swoim życiem w różne strony. Ogromnie szanuję, że potrafili to dostrzec i dać sobie szanse na szczęście. To nie znaczy, że ich uczucia w wspólnym okresie były jakieś nieistotne, mniejsze.
keirashara, też ograniczam kontakt z osobami ,,dobra rada", a chrzestny przestał mi doradzać, jak odpowiedziałam mu, że on (w wieku prawie 70 lat) też może jeszcze sobie znaleźć młodą żonę i mieć z nią dzieci 😁 Trochę chamsko z mojej strony, ale cóż, jak to mi kilka lat temu powiedział brat: ,,jako stara panna muszę się przyzwyczajać" czyli moja złośliwość jest usprawiedliwiona😂
keirashara, ja już nigdy nie uwierzę w żadną diagnozę po tym, jak jedna z moich przyjaciółek która teoretycznie powinna być bezpłodna ma teraz dwójkę dzieci (i jest samotną matką btw 🙄😉 strasznie mi to zryło banię, jako że sama dzieci nie chcę bardzo.

Co do ślubu- w tym roku się zaręczyliśmy i jest to dla mnie wspaniałe wydarzenie. Bardzo szczęśliwe i wzruszające, a że gardzę klasycznymi weselami i zgromadzeniami większymi niż 10 osób to pewnie skończy się na grillu 🤣 bardzo pozytywnie byłam zaskoczona rekcja bliższych i dalszych znajomych na informację że się zaręczyliśmy. Osobiście uważam, że małżeństwo to jest dobra instytucja, ale pewnie dlatego, że znalazłam swoją idealna drugą połówkę.
Ja jakoś nigdy nie marzyłam ani o zaręczynach ani o ślubie. Może dlatego, że napatrzyłam się na nieszczęśliwe małżeństwo moich rodziców, ciotki, dwóch kuzynek i wielu znajomych. Randkować lubiłam ale też bez przesady bo przerażali lub irytowali mnie szybko zakochujący się faceci. Jak przyszedł na mnie czas i poznałam faceta który wytrzymał mój moment zwątpienia i próby zakończenia związku to zaczęłam się przywiązywać. Może z mojej strony był to właśnie lęk przed poważnym związkiem? Po paru latach włączyło mi się coś w stylu „no ile jeszcze będę czekać na ten pierścionek?”, później „a może wcale tak mnie nie kocha?!” Minęło 5 lat i już mocno irytowały mnie komentarze ludzi. Pamiętam rozmowę ze znajomą gdy przyznałam zgodnie ze swoimi przemyśleniami, że ja już nie chce oświadczyn. Jakoś tak zobojętniałam, nie mieliśmy kryzysu ale na pewno związek stracił tempo i mniej okazywaliśmy sobie uczuć, trochę żyliśmy ze sobą ale osobno. Można by pomyśleć, że to rutyna.
Tydzień po tej rozmowie jak mój partner cały roztrzęsiony uklęknął przede mną to nie wiedziałam co się dzieje. Tak bardzo wyparłam taką możliwość z głowy, że stałam i gapiłam się na niego dłuższą chwilę. Mam wrażenie, że w ogóle nie myślałam w tym momencie. Oczywiście się zgodziłam, nie żałuję. Miło to wspominam. I teraz śmieszna sprawa - teoretycznie teraz ślub a ja ślubu sobie nie wyobrażam. Nigdy to nie było dla mnie ważne, nie wyobrażałam sobie tego dnia, nie mam parcia a od ekonomicznej strony - nie widzę sensu. Oświadczyny są dla mnie wystarczającym dowodem miłości i widząc jak on był zestresowany czekając na odpowiedź wiem, że bardzo mu zależało. Teraz wszyscy pytają kiedy ślub?! Nawet parę dni temu sąsiadka dzwoniła z jakąś pierdołą a i tak to pytanko gdzieś wcisnęła. Czy to coś złego, że odrazu nie zarezerwowaliśmy sali itd? Czy są jakieś konkretne powody dla których ludzie wchodzą w związek małżeński? Pomijam sprawy religijne.
Saklawia, ja też sobie nie wyobrażam ślubu, też nic nie planujemy na razie ale to dla mnie nie ma tak wielkiego znaczenia. Możemy zrobić grilla, wyjechać do Włoch z dwoma świadkami albo może zrobimy małe przyjęcie na 50 osób. Jak nam się zachce 😀 związek małżeński ma sens (dla mnie) od strony formalno-ekonomicznej. Mamy wspólny dom na kredyt, możemy się wspólnie rozliczyć podatkowo, a jedno z nas przekracza drugi próg. W razie problemów ze zdrowiem będę jako żona mogła się wszystkiego dowiedzieć. Małżeństwo jest administracyjnie dużo łatwiejsze niż dwoje singli w związku partnerskim 😉
Ollala, - no dlatego ja mimo wszystko jestem na antykoncepcji 😉 Moich problemów zdrowotnych nie da się nie zauważyć, bo mocno przytyłam. Kiedy mówię, że tak, bo mam problem ze zdrowiem - wywołujacy bezpłodność, ciągnący się odkąd miałam 10/11 lat - to słyszę, że jakbym wpadła za młodu to by mnie wyleczyło. Taka prostytutka z logiki, że aż mnie zatkało na chwilę.
No i zamiast lubić swoje życie to narzekałabym na starego co nic nie robi i pieluchy "jak wszyscy". Tak to mam czelność nie narzekać, miec fajnego partnera i dużo swobody w życiu, no OKROPIEŃSTWO 🤣
Saklawia, - ja tu wrzucam konwersacje przekonującą mnie do idei i jej zalety 😉 co prawda chwilowo nam się nie opłaca, bo brak ślubu chroni P. przed 💩 konsekwencjami posiadania tak dysfunkcyjnej rodziny jak moja i tego następstwami prawnymi. Chwilowo jestem w sytuacji, gdzie najlepiej, żebym legalnie nie zarabiała nic, bo mnie zgolą do gaci 🙂 a jak mi nie styknie na życie to dostałam sugestie, że mogę znaleźć drugą robotę na czarno. Brak ślubu oznacza, że finanse P. są bezpieczne.
Jak się sytuacja unormuje to może podpiszemy papier.
Na oświadczynach mi totalnie nie zależy. W dodatku nie noszę biżuterii, żadnej, dotyk metalu mnie brzydzi, więc nie wiem czym miałby się oświadczyć. Nawet sprawdzałam czy obrączki na cywilnym są obowiązkowe i na szczęście nie są 😁 Po wszystkim zakładam ewentualnie grilla dla może 10 osób, a może nic.
Uważam, że ludzie pytający o to kiedy: oświadczyny, ślub, dziecko - po prostu nie mają swojego życia, albo chcą, żeby inni byli conajmniej tak samo zniewoleni jak oni. Ewentualnie są zamknięci na opcje życia inacznej. To odbiera część wolności. Też mam nie za dobre doświadczenia jeśli chodzi o te tematy. Bardzo się cieszyłam, że zrywając ze swoim ex potrzebowałam jakiś dwóch dni na przeprowadzkę i nara. Nie musiałam oglądać jego twarzy przez kolejne 5 lat na sali sądowej, a tyle potrafią się rozwody ciągnąć. Mam koleżankę, która dawno by kopnęła męża, ale są dzieci. Od ponad roku żyje w zawieszeniu. Nie ma dla mnie gorszej opcji niż brak wolności, brak możliwości wyjścia i walnięcia drzwiami. Potrzebuję tego wentylu bezpieczeństwa.
Ufam swojemu P. na tyle, żeby brać ślub pod uwagę, co dla mnie jest ogromnym progresem. Szczególnie, że ja związkowo i randkowo byłam hm, rozczarowana? Właśnie albo mi się tu ktoś zakochiwał i był gotowy przynieść kapcie w zębach (fuj), albo dwa spotkania i już myślał, że nabył jakieś prawa do mnie i decydowania (no chyba kurka nie). Lepiej się czułam w układach typu fwb, było z kimś się poprzytulać przy filmie, były ogarnięte potrzeby fizyczne, ale były też jasne granice i swoboda. Nikt ode mnie nie wymagał uczuciowości, której w sobie nie mam. No i trafił się taki, co mi zburzył świat 😅 Mimo mojej litani "wiesz, bo ja się nie nadaje do związku". Nie narzekam, ale po latach dalej mamy podejście jak widać. To nie jest typowy związek, ale jest nasz i uwielbiam naszą codzienność. Może jesteśmy dziwni, ale jesteśmy w tym razem.
Dementek, - ja tam po prostu dumnie piastuje stanowisko rodzinnej czarnej owcy 😁 No na kogo by psioczyli, komu zadek obrabiali, gdyby nie ja? Niech mają coś z życia 😂
Za mądra, za pyskata, za złośliwa, za głośna i w ogóle nie taka byłam całe życie. No to jestem, już się dużo mniej krępuje w tej roli 🤷 Co prawda mam faceta (który jest za dobry i na pewno mnie zostawi), ale mam też koty zamiast dzieci.
Screenshot_20250501_222709_WhatsApp.jpg Screenshot_20250501_222709_WhatsApp.jpg
Ja z moim mężem byliśmy trochę przyciśnięci przez biurokrację żeby się pospieszyć. Nie mogliśmy łatwo kontynuować życia jak żyliśmy że względu na różne kruczki prawne. Taki banalny i lekki przykład to kwestia "darowizn" między sobą. Stało się to upierdliwe, a to tylko rzecz lżejszego kalibru która nam przeszkadzała. Zawsze też miałam gdzieś z tyłu głowy że jeśli coś by się zadziało to w szpitalu łatwiej się dowiedzieć czegoś jako małżonek pacjenta niż "partner".

Nie przepadam za wielkimi przaśnymi weselami, nienawidzę być w centrum uwagi. Zrobilismy bardzo małe przyjęcie bo trochę zależało nam na czasie a jak wiadomo miejscówek nie załatwia się kilka miesięcy przed. Zapewne na którąś rocznicę zaproszę skład jaki oryginalnie miałam chęć zaprosić i zrobimy jakieś "odnowienie" przysięgi 😅

Nie przeszkadza mi bycie żona. Nie widzę wielkiej różnicy. Mój mąż nazwał mnie już tak przypadkowo parę miesięcy od pierwszego spotkania, pierścionek miał skitrany po dwóch latach, tylko się strasznie czaił na "dobra okazję". Biurokracja go przycisnęła do oświadczyn lepiej niż ja 😂 a ślub cywilny kosztuje tylko 80zl z hakiem, dużo mniej niż porady prawne które braliśmy żeby parę rzeczy wyprostować 😀
Ja tak brałam ślub 21 lat temu po 18 latach bycia razem. Świadkowie plus my z tym, że jednym ze świadków był moj syn.
Nas biurokracja zmusiła. Bo chcieliśmy wykupić mieszkanie, bo kwestia ubezpieczenia na życie, bo dziedziczenie świadczeń emerytalnych, bo moja (wtedy) choroba i niepewność co dalej. Trochę opóźnialiśmy realizację bo decyzja zapadła ze 2 lata wcześniej aż przyszedł dzień, że zbliżał się termin wymiany dowodu przez moją połówkę. Chłop stwierdził, że najpierw ślub a potem wymiana dowodu bo dwa razy wymieniać go nie będzie.
Tyle lat byliśmy ze sobą bez ślubu i niespecjalnie nam był potrzebny do szczęścia ale... z czasem okazało się, że w razie czego to ten ślub sporo załatwia i ułatwia. Ja wiem, że romantyzmu tu nie ma za grosz...
Nie żałuję. Ślub kompletnie niczego między nami nie zmienił
My braliśmy ślub dla kredytu - z którego finalnie nie skorzystaliśmy 😅
Tylko my i 2 świadkowie, po ceremonii klasyczny obiad na nabrzeżu: fryteczki i smażona rybka. Ale wieczorem poszliśmy sobie poszaleć w jakiejś sopockiej knajpie.
Tak też można 😎
My zawsze się śmialiśmy, że jakbyśmy kiedykolwiek mieli brać ślub, to tylko w Las Vegas i bez nikogo 😅 No i tak sobie myślałam, że gadanie, gadaniem, ale nigdy nam to nie wyjdzie, a tu proszę, w marcu minął rok od naszej szalonej decyzji i ślubu w USA 😅
keirashara, cos w tym jest - jak w pracy sie dowiedzieli o moich zaręczynach to usłyszałam tekst od jednej ze starszych koleżanek „no i dobrze, niby dlaczego miała by mieć lepiej niż my”. Wydało mi się to skrajnie nieadekwatne.


macbeth, Świetna historia!

Ogólnie już myślałam, że jestem jakaś dziwna, że nie chcę wielkiej imprezy itd albo wcale. A tu się okazuje że dużo osób tak zrobiło. Pocieszające.
Saklawia, bo to też jest tak, że zależy się jaki wzór małżeństwa się ma. Jak ktoś musi zasuwać na jednym etacie w pracy a na drugim w domu bo jest się żoną, no to faktycznie nie jest fajnie. No ale to kwestia z kim się za mąż wychodzi. Pokolenie moich rodziców nadal uważa że powinnam zasuwać mężowi kapcie przynosić i niespotykanym jest że wykonuje domowe obowiązki itd. pomimo tego że oboje pracujemy i oboje równomiernie wspieramy budżet domowy. Być może z podobnego myślenia wynikała taka uwaga.
donkeyboy, faktycznie ma to sens ale i tak jakiś taki dziwny był ten tekst. Tym bardziej, że sam fakt zaręczyn jest dla mnie bardzo romantycznym i przyjemnym wspomnieniem.
keirashara, sorki, że tak wtrące swoje trzy grosze, ale odnośnie pierścionka zaręczynowego, to jedna znajoma dostała jako pierścionek konia, a inna siodło, także można to rozwiązać "bezbiżuteryjnie"😅😅😅
NowaJa, uwielbiam moją zaręczynowa biżuterię (bo dostałam pierścionek, naszyjnik i kolczyki) ale koniem też bym pogardziła 🤣
NowaJa, - niby wiem, ale mi generalnie ta szopka nie jest potrzebna do życia 😅 Bardziej do mnie mówi argument o 4-6k zwrotu z podatku na fajne wakajki czy to, że mniej mu będą wysysać z wypłaty (wpada w ten wyższy próg podatkowy, przy rozliczeniu razem zostawałoby nam więcej). Także obstawiam bardzo rozsądkowy ślub bez żadnych oświadczyn jeśli w ogóle.
Mam swoje wymarzone siodło, mam konia, kolejnego nie chce, bo kto to utrzyma 😂 no i w sumie zawsze miło coś dostać, ale dla mnie związek to partnerstwo, nie potrzebuję być przedmiotem handlu/kupowana czymś.
Ja swojego męża poznałam właśnie przez aplikację randkową Badoo. Co prawda, żadne z nas na profilu nie miało sprecyzowane czego oczekujemy, ale szybko wyszło to w rozmowie. Już na samym początku dostałam informację, że w toku jest rozwód i dziecko. Sama zresztą byłam w trakcie rozwodu, z tym, że w moim przypadku dziecka nie było. I z racji, że obydwoje swoje już w życiu przeszliśmy, to taka informacja była zaraz na początku dla mnie kluczowa, bo mogłam przemyśleć czy chcę w taki związek wchodzić czy nie. Dla mnie związanie się z facetem, który ma dziecko z poprzedniego małżeństwa nie było czymś łatwym i komfortowym. Dlatego uważam, że w pewnym wieku, z jakimś bagażem doświadczeń, nie rzadko ciężkim, lepiej od razu wiedzieć na czym się stoi.
Początkowo zresztą mąż mówił, że po tym co przeszedł i po traumie jaką przeżył jego syn przez rozwód, nie chce mieć więcej dzieci, bo się boi. Ja wówczas również deklarowałam, że nie chcę. Po nieudanym małżeństwie, gdzie byłam niedoceniania, poniżana i robiłam za sprzątaczkę, kucharkę i kochankę, nie miałam ochoty być matką. I jakoś tak z biegiem lat, jak się poznaliśmy, dotarliśmy, jak poczuliśmy, że nasz związek to jest właśnie TO o czym marzyliśmy, to mąż zmienił zdanie i chciałby mieć ze mną dziecko. Mnie się też nieco zmieniło i w zasadzie ja też bym chciała. Tylko, możliwe, że w naszym przypadku to się nie wydarzy, bo ja już raczej nieco za stara na dzieci jestem. Jakoś tak się życie nam potoczyło, że poznaliśmy się za późno i zanim obydwoje dojrzeliśmy do tego chciejstwa, to trochę czasu minęło. A zegar biologiczny bywa nieubłagany.

Co do ślubu, to ja ogólnie zawsze chciałam być żoną i marzyłam o ślubie. Nie ze względów ekonomicznych, nie dlatego, że jest łatwiej coś załatwić, po prostu, lubię brzmienie słowa "mój mąż", "moja żona", lubię widok i dotyk obrączki na palcu i jakoś tak po ślubie czuję jeszcze większą więź z moim mężem. I uwielbiam być żoną mojego D. 😉 Z tym, że musiałam przeżyć nieudane małżeństwo, żeby w końcu trafić na człowieka, o którym marzyłam.
Dziewczyny bardzo potrzebuję wsparcia i dobrego słowa na ten temat. Cale moje życie prywatne i wieloletni związek stoi nad przepaścią, ponieważ nie możemy dogadać się z partnerem odnosnie posiadania dzieci. On uwaza że to cel życia, żeby dać od siebie coś światu i móc przekazać wiedzę, że jestem egoistką, ja - że nie potrzebuję tego do szczęścia i rodzinę mogą tworzyć tylko dwie osoby spełniające swoje marzenia i rozwijając się. Nie chcę spędzić następnych nastu lat musząc każdą swoją decyzję i wyjazd planować uwzględniając dziecko i poswiecajac mu w zasadzie zdecydowaną większość swojego czasu, gdzie raczej lubię mieć spokój. Czy możecie mi jakoś pomóc, podsunąć argumenty, możliwe rozwiązania, kompromisy? Moze ktoś będzie chciał podzielić się doświadczeniem? Nie potrzebuję rad 'Zostaw go, jest nic nie wart' bo to wspaniały człowiek i go kocham. Po prostu nie zgadzamy się bardzo ostro w tym temacie i rozważam/szukam rozwiązań. Adopcja była zasugerowana, bo w tym przypadku odpadałby średnio przyjemny temat ciąży i porodu, można by było też adoptować dziecko starsze, ale mój nalega na własne potomstwo, żeby 'przedłużyć swoją linię/nazwisko'.
Feniksowa, temat adopcji to bardzo trudny temat. Do adopcji , zależnie od regionu oczywiście, wydawane są głównie dzieci nie do końca zdrowe, obciążone genetycznie itp.
Siędzę dość w temacie, bo ktoś z rodziny adoptował 2, stąd znam z bliska proces, a skoro nie jesteś gotowa na własne dziecko, bo to za dużo wyrzeczeń, to jesteś gotowa na dziecko z FAS? no wątpię, bo to dopiero jest wyrzeczenie. A Twój partner to na pewno , skoro chce mieć swoje dziecko, co też doskonale rozumiem.
Partner Twój ma rację, jesteś egoistką, bo nie chcesz poświęcić pewnych rzeczy. Ja to rozumiem, bo też jestem zbyt egoistyczna na dziecko, więc się nie decyduję, co akurat mojego męża cieszy, bo on też jest sfokusowany na sobie, więc nam to nie przeszkadza.
Może będę tego kiedyś żałować, a może nie będę, czas pokaże.
Czasami sobie myślę, że to nie dobrze być takim wygodnym, ale jestem już za stara, bo mam 43 lata ( nie fizycznie, ale mentalnie).

Znam kilka par , które były w takiej sytuacji,np. koleżanka zdecydowała się na dziecko pod naciskiem męża i nie żałuje wcale, bo inaczej pewnie by się rozpadł związek.
Nie da się iść na kompromis, bo jaki: będzie miał dziecko z inną kobietą czy jak widzisz kompromis? Wspólny pies czy co 🙃
Feniksowa, to bardzo trudny temat i jednocześnie bardzo ważny. Wydaje mi się, że tutaj będzie ciężko o kompromis jeśli jedna strona definitywnie dzieci chce, a druga definitywnie dzieci nie chce. Prędzej czy później będzie to powodować zgrzyty, oddalenie i możliwe rozstanie. Zastanowiłabym się dlaczego tak na prawdę ty nie chcesz mieć dzieci i tak samo, dlaczego tak naprawdę twój partner chce je mieć? Chce tylko mieć dzieci, czy chce być ojcem? Bo to też jest różnica 😉 No i jesteście po ślubie? Dzieci to jest duży "projekt" i uważam, że oboje powinni tego tak samo chcieć i być tak samo mocno zaangażowani. Jesteś kobietą i jeśli ulegniesz i urodzisz mu dzieci, których nie chcesz to możliwe, że będziesz bardzo nieszczęśliwa, w konsekwencji wasze dzieci jak i związek na tym straci. Ja bym nie robiła nic na siłę i wbrew sobie, zwłaszcza, że ciąża ma ogromny wpływ na ciało i zdrowie kobiety.
Znajoma bardzo chciała mieć dzieci, a jej wieloletni partner nie i się rozstali. Ona ma rodzinę o której marzyła z kimś innym, a on jest dalej kawalerem przed 40 🙂
Ale jak tak piszesz to przypomina mi się mój ex który za cel ustanowił sobie posiadanie żony, dzieci, zbudowanie domu. Ale okazało się, że w tym wszystkim ja jako ja nie byłam ważna, tylko byłam dobrym materiałem do zrealizowania jego planu 😉 też mówił, że dzieci to forma zostawienia czegoś po sobie. I uważam, że to był typowy narcyz 🙂
Najważniejsze jest czego ty chcesz bo to twoje życie, a posiadanie dzieci to jest bardzo ważna decyzja warunkująca twoje kolejne przynajmniej 20 lat życia...
Feniksowa, - no niestety, ale kompromis w kwestii mieć czy nie mieć dziecka średnio jest możliwy. Kompromis może być, jak facet chce pięć, a Ty jedno i zgadzacie się na dwójkę 😉 To jest jedna z takich rzeczy, które najlepiej omawiać właśnie na początku, żeby tego dylematu nie było.
Rozpisz sobie możliwe scenariusze i jak w każdym z nich będziesz się czuła. Czy jesteś w stanie poświęcić siebie, swoje ciało, zdrowie, swobodę i być może szczęście w imię tego dziecka i związku? Czy zależy Ci na nim bardziej niż na własnych przkonaniach? Czy jednak będzie Cię to dusić? Szczególnie, że to na kobiecie spoczywa zwykle główny ciężar - ciąża, obowiązki związane z dzieckiem. Czy może jesteś sobie w stanie wyobrazić siebie w takiej opcji, szczęśliwą.

To jest bardzo indywidualna kwestia i ciężko coś doradzić. Osobiście nigdy dzieci nie chciałam, jestem tak bardzo na nie, że mimo bezpłodności korzystam z antykoncepcji i wiem gdzie jechać w razie fakapu... nie umiałabym się ugiąć i ciężko mi się postawić w takiej sytuacji.

Na pewno dla mnie argumentem za adopcją mogłyby być kwestie zdrowotne związane z ciążą. Bo sorry, ale facet se pobzyka, mu jest przyjemnie, potem ewentualnie się tą kobietą/dzieckiem zajmie - ale nie poświęca bezpośrednio swojego ciała i zdrowia. Nie jego organizm jest obciążony przez miesiące bycia w ciąży, nie on znosi ryzyko porodu, okres połogu. Ciekawe czy byłby tak chętny do przedłużania swoich genów, gdyby to było jego ryzyko 😉

Pytanie też na ile jest w stanie być zaangażowanym ojcem, a na ile dziecko posiadać jako checkbox z listy celów.
Feniksowa, ja w głowie mam sprawy finansowe (czy byłoby mnie stać na dziecko), ekologiczne (co się dzieje ze światem, przeludnieniem, za ile lat skończy nam się woda i inne potrzebne surowce) i ekonomiczne. Ogólnie cała sytuacja obecnie na świecie zdecydowanie by mnie nie zachęcała do tego, aby być w ciąży (my z mężem dzieci mieć nie chcemy). Już pomijam fakt, że zachodzenie w ciążę w naszym kraju to ryzyko samo w sobie...
No ale tak podsumowując, nie chciałabym aby moje dziecko żyło w świecie jaki jest obecnie 🙁
Feniksowa, ja bym jeszcze dodała (jeśli nie chcesz porad typu "zostaw go") czy bierzesz pod uwagę, ze posiadanie dziecka/dzieci, to jest ogromne obciążenie związku samego w sobie i tak czy siak związek może się w końcu rozpaść przez to obciazenie? (a Ty zostaniesz z niechcianym dzieckiem/dziećmi).
Opieka nad małymi dziećmi to są lata kompletnego wyrzeczenia nie tylko w swoim wlasnym życiu, ale również w zwiazku. Dopóki dziecko nie dorośnie do wieku, gdzie jest w stanie w miarę samo sobą się zająć, to dziecko jest kompletnym priorytetem nad wszystko inne, również więź emocjonalna i quality time z partnerem, spelnianie potrzeb partnera (w dwie strony). Na tych pierwszych kilka lat stajecie się wymiennymi opiekunami dziecka i jak się pracuje na pełen etat równolegle z wychowywaniem dzieci, to czasu i energii starcza tylko na pracę i to dziecko (bo nawet nie ma czasu na własny wypoczynek). Związek i partner idzie na dalszy plan.
Nie bez powodu wiele związków rozpada się po urodzeniu dziecka (Google podaje 40% w ciągu 5 lat po urodzeniu dziecka), a wielu nawet ogólnie dobrych facetów zbladza i zdradza.

Poza tym, powiedzmy sobie szczerze, że dziecko to jest odpowiedzialność do końca Twojego życia - jak Twoje 20-letnie albo 40-letnie dziecko ciężko zachoruje, finansowo powinie mu się noga, to nic nie zrobisz, bo jest dorosle? Później jeszcze dochodzi jako-taka odpowiedzialność za wnuki również.
Żyje w kraju pierwszego swiata, gdzie przez sytuacje ekonomiczna ostatnich 20 lat, ogromna ilość dorosłych ludzi 20-35 nie stać na wyprowadzenie się z domu rodzinnego pomimo stalej pracy i którzy potrzebują pomocy rodzicow (swoją drogą boomerow) z kupnem samochodu .0246974398934E+34;

Dodam do tego jeszcze depresję poporodowa, ktora jest znacznie częstsza niż się wydaje. O ile rozumiem, że powody i przyczyny są bardzo kompleksowe, to zmuszanie się do rodzenia własnego dziecka, kiedy się tego nie chce, na pewno nie pomaga.

To jest ogroma decyzja i jako osoba, która również własnych dzieci miec nie chce z powodów takich jak Ty czy macbeth, uważam że zmuszanie się do zostania matka dla utrzymania przy sobie partnera jest niszczeniem życia i sobie, i jemu (przyjmując, że on nie chce, żebyś się zmuszała i mu rodziła dzieci, jeśli ich tak naprawdę nie chcesz).
Dużo już jest powiedziane. Ja nie wiem co ma być kompromisem dla "przedłużenia linii" - bo chyba tylko surogatka i niania?

Moim zdaniem Ty jako kobieta poniesiesz dużo większe konsekwencje tej decyzji, z czego mężczyźni sobie często nie zdają sprawy. Dużo już zostało wymienione więc nie będę się powtarzać. Mam bezpośrednio małego bratanka i dużo rozmawiam z obojgiem rodziców to widzę niezły kontrast między wypowiedziami, zwłaszcza jak się osobno posłucha, a dziecko było jak najbardziej chciane i oboje się nim zajmują, tj. mój brat stara się aktywnie uczestniczyć, nie "pomagać" (strasznie nie lubię tego stwierdzenia swoją drogą).

Osobiście uważam też że argument przedłużenia linii jest z założenia bez sensu, w sensie że jak - ma jakieś top geny do przekazania, wygrał Nobla i jest super inteligentny że szkoda takich genów marnować? Chce zostać tatą czy tylko "przedłużyć linie" i "patrzeć"? Bo to są fundamentalnie dwie różne rzeczy. Druga z tych opcji może i tak pociągnie cię do rozpadu związku, tylko późniejszego (i emocjonalnie uderzającego w osobę trzecią) jeśli sama nie masz pragnienia żeby dzieci mieć. Mówię to jako osoba wychowana przez małżeństwo "na papierze", które się nie rozeszło "dla dzieci". Takie układy (rozpadniete bądź nie) nie pozostają obojętne dla dzieci i ich przyszłości. Wręcz uważam że posiadanie dziecka "bo chce żeby nazwisko żyło dalej" to JEST egoizm bo co, tworzymy nowe życie dla nazwiska czy faktycznie że chcemy potomka aktywnie wychowywać i wspierać?

Moja linia argumentów/pytań:
Czy chce zostać tatą czy tylko przedłużyć "linię"? Jak sobie wyobraża ojcostwo? Granie w piłkę czy wstawanie co parę godzin w nocy bo płacz?
Czy wie jaki jest pełen koszt dziecka dla kobiety? Zdrowie, możliwe komplikacje lub konsekwencje (jak depresja/psychoza poporodowa), opieka nad mamą (nie tylko dzieckiem!) przed i po porodzie?
Czy zdaje sobie sprawę z nakładów czasowych i wyrzeczeń jakich może wymagać dziecko?
Jak ma wyglądać twoja kariera zawodowa (jeśli ci na tym zależy) i czas wolny wraz z dzieckiem? Co jeśli będzie trudno ci znaleźć pracę bo masz wymagające dziecko, czy jest gotowy was utrzymać? A co jeśli sytuacja będzie na odwrót i to ty możesz utrzymać rodzinę ze swojej wypłaty, a on nie i ktoś musi zostać z dzieckiem - co w takiej sytuacji? Jak zabezpieczyć przyszłość osoby która musi w domu zostać na dłuższy czas - emerytura? (Jako przykład podam że mój teść odkładał dla niej na emeryturę jak wraz z posiadaniem dzieci bezpowrotnie straciła dobrze płatną karierę)
Co jeśli dziecko będzie chore i będzie wymagało stałej opieki? Kto i w jakim stopniu miałby się tym zająć?
Czy jest gotowy wyładować kasę i czas w nianię/opiekę/samemu się poświęcić kiedy ty chcesz robić coś co chcesz czy jest to "fanaberia"?
Jak chce żeby wyglądało wasze życie we trójkę, jak sobie je wyobraża?
Co jeśli bycie matką nie jest dla ciebie? Jakie mogą być rozwiązania aby załagodzić sytuację?

Ogółem, nie polecam sytuacji kiedy matka opiekuje się dzieckiem i go podświadomie nie chce. Wiele jest informacji i historii w internecie jaki wpływ ma to na dziecko dalej, naprawę jest to bardzo przykre, w zasadzie dla obu stron. To jest argument typu "ultimate".

Personalnie? Mam lekko podobny dylemat ale mój mąż wie że mam szereg warunków jakie musimy spełnić razem żebym się na dziecko zgodziła. Część to są rzeczy czysto organizacyjne/bytowe, część zdrowotne. A część to moja fanaberia bo dziecko mogę kochać i wychować... z tym że będzie ono kolidować z tym co sprawia mi radochę więc musi być jakiś balans, zwłaszcza że i tak dużo rzeczy spadnie na mnie ze względu choćby na aspekt biologiczny (i to jak wszystko pojdzie dobrze). Ostatnia rzecz jaką chce to 18 lat deprechy bo się zgodziłam ale mam bana na koniki... no nieeee, nie po to zapierdzielalam całe dorosłe życie aby się ustawić tak żebym mogła mieć i teraz wyrzucić marzenia przez okno. Można to nazwać egoizmem, dla mnie to dbanie o siebie, zwłaszcza jeśli macierzyństwo to nie jest coś na czym tobie zależy - to się niefajnie odbije.

W ogóle zaproponowałabym (jak masz taką osobę która zaufa) pomoc koleżance czy komuś z rodziny przy dziecku. W sensie, zaangażować chętnego żeby się przekonał od A do Z co się zawiera w opiece nad maluchem nawet jako w wersji ciocia/wujek na parę godzin czy 1-2 dni jak jest taka opcja. Trochę to otwiera oczy, bo wszystko jest super kjut dopóki nie trzeba mieć oczu dookoła głowy bo dziecko lubi ściągać zastawę ze stołu. Albo test cierpliwości jak ci się rozbeczy bo pokroiłaś banana w talarki a pokrojony banan to już niejadalny, a ty od rana nie jadłaś, nie wyspałaś się i masz 1% baterii mentalnie.

Moją puentą będzie stwierdzenie które gdzieś widziałam w komentarzach na podobny temat - że niektórzy mężczyźni chcą dziecka, tak samo jak dziecko chce pieska. Warto się zorientować czy tak nie jest jeśli bierzesz tę opcję pod uwagę (bo nie musisz).
donkeyboy, świetna jest ta lista pytań-checklisty do odhaczenia. Dobrze zobaczyć tak schludnie ułożone najważniejsze pytania gdy samemu ma się burzę w głowie i sercu.
Ogólnie dziękuję wszystkim za wypowiedzenie się. Zdaję sobie sprawę że kompromis moze być niemożliwy - ale jednak ta głupia nadzieja gdzieś zostaje tym bardziej że poza tą kwestią jesteśmy naprawdę zgraną parą, mamy multum wspólnych zajawek i zainteresowań, z tym że są to hobby zabierające bardzo dużo czasu co dla mnie już na start jest problemem. Konie, tuning samochodowy, sporty ekstremalne, gaming , w jego przypadku dochodzi jeszcze gra na gitarze i tworzenie piosenek dla zespołu lub solo. No i on nie widzi tego jako przeszkodę, zarzuca mi że jestem pesymistką i dziecko to nie same obowiązki i złe rzeczy. Pewnie jest w tym ziarno prawdy - muszą być też dobre chwile bo inaczej nikt na potomstwo by się nie decydował. Ale tak - on by chciał pograć z dzieckiem w piłkę, nauczyć np. Koło zmieniać, mieć "dla kogo pracować, bo komu przepiszesz spadek, dom, auta, majątek?". Oh, praca to kolejny temat rzeka. Jesteśmy obydwoje kierowcami zawodowymi, jak wyjedziemy to nie ma nas trzy tygodnie albo i lepiej. Kocham tą robotę i wolność podróżowania po świecie jaką mi daje. Na pytanie jak by to miało działać po ewentualnym porodzie, zasugerował że znajdzie prace wokół komina i będzie pomagał. I okej, ma to sens, tylko nie byłoby już możliwości powrotu na międzynarodówkę przez najbliższe paręnaście lat. Po propozycji czy to ja mogłabym wrócić do pracy, a on zostałby z dzieckiem na tacierzyńskim trochę mu mina zrzedła.

Chyba faktycznie jestem jednak egoistką bo chcę móc późno wstawać, robic to na co obydwoje mamy ochotę, pojechać na spontaniczny wypad na Majorkę bez zbędnego stresu i pilnowania berbecia.
Kwestię posiadania dziecka jako takiego jeszcze w ostateczności mogłabym znieść (po spełnieniu warunków takich jak np. Wlasny dom, a nie wynajem) ,ale nie ukrywam ,lubię swoje ciało i nie w smak mi przechodzić wyczerpujący i nieszczegolnie usłany różami czas ciąży, porodu i połogu. Nie wiem na ile on sobie zdaje sprawę jak to wygląda.

Pomysł z zaopiekowaniem się czyimś dzieckiem jest naprawdę fajny, myślę nawet że dla nas obojga, musiałabym tylko kogoś namierzyć kto akurat ma dziecko 😅
Z tą adopcją to tak już skrajny temat, bo widzę że i tak by to nie przeszło. No ale nie powiem ,że zabolało mnie jak usłyszałam że dwójka ludzi to nie rodzina i my nigdy bez tego dopełniającego dziecka, rodziną nie będziemy 🙃
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się