Forum towarzyskie »

Sprawy sercowe...

Zdecydowana większość dzieci jednak jest zdrowa. Te chore przytrafiają się rzadko. I niekoniecznie będą końcem wszystkiego. Znam kilkoro rodzin z chorymi dziećmi, które jeżdżą z nimi po świecie i realizują swoje pasje. W tym zespół Downa, genetyczna choroba wymagająca pobytu w szpitalu co kilka tygodni, upośledzenie umysłowe. Owszem ich życie jest nieco bardziej skomplikowane ale nikt z tego powodu nie zamknął się z dzieckiem w 4 ścianach.
Wbiję teraz kij w mrowisko - tak dka zastanowienia się nad pewnymi kwestiami. Choroba może się przytrafić też waszemu partnerowi i co wtedy? Zostawicie go bo nie będziecie chciały żeby was ograniczał? Czy jednak się poświęcicie, może przez rok, może przez kilka lat, może do końca życia. Jeśli się poświęcicie to dlaczego jesteście na to gotowe dla ukochanej osoby, ale już nie dla własnego dziecka?
Kłopoty związane z małymi dziećmi są przejściowe. Mijają. A w zamian dostajemy coś bezcennego. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Dlatego mnie nie żal tych kilku straconych lat, wydanych pieniędzy, nieorzespanych nocy. Bo moim zdaniem było warto.
EMS, bo żadne dziecko nawet w tej samej rodzinie nie ma jednakowych warunków. Pierwsze dziecko ma 100% uwagi rodziców. Drugie rodzi się w układzie rodzice plus starsze rodzeństwo, więc to już są inne warunki niż dla pierwszego dziecka, itd.
EMS, to jest spora różnica. Ty nadal mówisz z punktu widzenia jakie dzieci są tego warte, to była twoja decyzja rozumiem? Rozumiem że chciałaś dzieci. Podjęłaś decyzję bo miałaś taką ochotę swoje życie poprowadzić. A tu spora liczba osób po prostu ci mówi że ich idea nie grzeje. Czym innym jest wypadek losowy w życiu jakie sobie wymarzyłaś, a czym innym posiadanie kontroli czy się w to ryzyko władować. Żyjesz na tym świecie to wiesz że zawsze się może wydarzyc, nad pewnymi rzeczami nie masz kontroli.

Mam taki przykład - zobacz, motocyklista pasjonata liczy się z tym że łatwiej jest go zabić na drodze, ale jest to ich pasja i jeżdżą, kochają to. Inni nie jeżdżą bo się boją, bo właśnie może nie chcą ryzyka ponosić że ich zagapiony kierowca przerobi na konserwe (to ja! Kocham moto, ale wybieram mniejsze ryzyko i jeżdżę w metalowej puszce), albo ich po prostu to nie kręci. Do jazdy motocyklem nikt cię nie zmusza i nie barwi tego jako najlepsze co może cię w życiu spotkać, no nie?

Sory za takie łopatologiczne porównanie, wiem że dziecko ani partner to nie motocykl. Ale po prostu dla mnie to są dwie różne rzeczy - człowiek jest skłonny do różnych poświęceń i ryzyk aby być szczęśliwym. Fajnie że dla ciebie było to warte wysiłku, wyrzeczeń, itd. ale niektórzy mają po prostu inny pomysł na swoje szczęście, tak samo jak dla mnie Twój pomysł na szczęśliwe życie nie jest do końca moim wymarzonym życiem. Jakbyś zapytała mnie 5 lat temu to dla mnie przepis na koszmar i depresję 😉 i najlepsze co można zrobić to uszanować że ludzie się w tym różnią, czasem zmieniają zdanie, a czasem się w przykry sposób zaskakują że wymarzone życie które mieli w głowie to nie to (czy mają dzieci, czy nie... albo motocykl lub jego brak 😉).

PS. I jakbyś miała po mojej wypowiedzi wątpliwości to nie, mój mąż zostaje, w zdrowiu czy chorobie. Ale to ja podjęłam decyzję że chce być żoną bo tak chciałam i taki widziałam plan na siebie. Wiem na co się pisałam, podjęłam to "ryzyko" bo nie wyobrażam sobie iść dalej bez niego :P
mindgame, tak jak budyń, pisze, odniosłam się tu do kwestii tego co mówi nauka 🙂 nie do moich odczuć per se. Nie mamy jako kobiety instynktu opiekuńczego ani macierzyńskiego, to mit, konstrukt społeczny. Tak jak np. monogamia, nie jesteśmy gatunkiem monogamicznym jak łabędzie, które po stracie partnera zostają samotnikami. Tak, wiele osób odczuwa te potrzeby, ale one nie są naturalne dla człowieka jako gatunku, nie są też związane z płcią w kontekście bilogicznym. Są jak najbardziej w kontekście kulturowym, wychowania, socjologicznym - tym jak się nas warunkuje poprzez wychowanie, zabawki, naukę roli od małego dziecka.
Są też pewne potrzeby w nas jako osobnikach, nasze cechy charakteru, natura jednostki - ale to znowu nie jest natura samic gatunku homo sapiens 😉

EMS - tak jak donkeyboy, napisała Ty z tego co widać dzieci chciałaś mieć. Wiele z nas nie, za to byłyśmy katowane pytaniami dlaczego nie na przestrzeni swojego życia 😉 więc jakieś tam argumenty są.
Można to odbić i zapytać dlaczego chciałaś je mieć? Narażać swoje ciało, zdrowie, poświęcać swój czas, zasoby? Jakie widzisz w tym korzyści? Osoby bezdzietne z wyboru zwykle ich po prostu nie widzą.
To jakby ktoś Ci powiedział "kup koze, kozy fajne", ale Ty nigdy nie chciałaś kozy i wtf. Po co, śmierdzi, źre, gdzie masz ja trzymać? Dla wielu z nas dziecko jest taką kozą, czymś, czego nie chcemy, nie ma dla nas żadnej wartości.
W ogóle to jest tak zajebiście męczące i zakrawające o wpierrr się z butami w czyjeś życie, że dramat :P Nikt nie docieka i nie wypytuje osób mających potomstwo dlaczego a na co i po co, a co gdyby. Ale jak NIE CHCESZ dziecka, to cala litania i ludzie w szoku, że jak to możesz nie chcieć. I widzę, że posty EMS o to wlaśnie zakrawają - "jak śmiesz nie chcieć dziecka, egoistko, końska/psia mamusio" xd Zawsze dzieciaci próbują cię nawracać, normalnie sekta niczym jehowi :P
W zasadzie przyszła mi lepsza metafora niż z kozą do głowy 😅 Pamiętacie film "Chłopaki nie płacza" i jak typ chce zapłacić alfonsowi bardzo drogim kaktusem, jakiś gatunek rzadki itd, a odpowiedź jest "a na chu*** mi ten kaktus"? No to tak jest jak ktoś nie chce dziecka 😉 Po prostu nie widzi w tym żadnej wartości.
No ja nie mam dzieci z egoizmu, ale nie oznacza , że nie widzę wartości dodanej. Tylko wiem, że jak bym miała dziecko to w odstawkę poszłoby wszystko inne.
Nawet bardzo lubię dzieci (wybrane) i chętnie spędzam z nimi czas (nie za dlugo ).
Mam 43 lata i nadal mogłabym , ale zniechęca mnie jeszcze kilka innych czynników: sytuacja na świecie i to w jaką stronę zmierza społeczeństwo, mnie to przeraża.
Nie chce byś szoferem dla dziecka i dawcą kolejnego iphone, a tak postrzegam dużą część młodzieży.
Fakt, dzieci tych samych rodziców mogą być bardzo różne, koleżanka tak ma : potwora i uroczą córeczkę. Potwór odzywa się do niej tak, że bym go w łeb zdzielila, a córeczka jest cudowna.
Ja jeszcze mam jeszcze jedną rzecz do dodania. Bo każdy ma swój wewnętrzny rachunek zysków i strat. Jedna osoba będzie jakieś nie wiem karty pokemonów zbierać i jeździć na zawody po świecie bo to ich pasja - dla nas to głupie karty, a dla tej osoby to pasja, sens życia. I może jak się im postawi wybór - co bardziej chcesz, karty czy dziecko, to się muszą zastanowić czego bardziej pragną. Tu jest meritum sprawy. Jedni stwierdza że ok rzucam karty na trochę bo mają marzenie żeby dziecko mieć. Że nie wyobrażają sobie tej przyszłości bez. Nie chcą umrzeć nie doświadczając tego. I to jest okej. A kto inny oleje bo chce być mistrzem świata w karty pokemonów. I to TEŻ jest okej - to jego życie, dlaczego inna osoba ma prawo osądzić na podstawie tego co ich uszczęśliwia? Każdy ma inny i może podjąć inną decyzję. Ja nie zrozumiem osoby która rzuci wszystko żeby być mistrzem świata pokemonów 😀 dlaczego miałabym osądzać jej decyzje?

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Bazowane na "koniarze Asi" (imię losowe), skoro jesteśmy na rv, zakładam że lubimy konie 😀
Słuchaj kup konia sobie, będziesz taka szczęśliwa, wprawdzie kosztuje to kupę kasy i wyrzeczeń, długie godziny w stajni żeby to wszystko spiąć ale to uczucie kiedy konik rży z pastwiska do ciebie i jedziecie razem w teren bez ogłowia to jest magia której nie da się podrobić i wszystko wynagradza.
No, pewnie jest to magia której nie dla się podrobić, dla Asi. To że ona ma z tego taki fun nie oznacza że Kasia czy Dominik będą magię czuć, może poczują całe nic, a nawet mogą pomyśleć że to absurd. I tak naprawdę... każdy ma swoją rację 😉 wystarczy posiadać umiejętność empatii bez nakładania "własnego" filtra na rzeczywistość. "Ty nie jesteś wszyscy" nabiera nowego znaczenia 😀
Cały czas podkreślam, że opisuję moją perspektywę, mój punkt widzenia. Nikogo nie oceniam, nikogo nie namawiam. Dzielę się tylko swoimi emocjami i doświadczeniami. Więc sorry budyń, ale twój komentarz wobec mnie jest chamski.
Powodów dla których ludzie nie chcą dzieci jest tyle ile tych ludzi, a czasami po prostu nie ma powodu. Nie chcę bo nie chcę i już. I to też jest ok.
Natomiast ten jeden argument przeciwko dzieciom ,,że nie, bo jak się urodzi chore to ograniczy moją wolność'' jest wg mnie kompletnie z dupy. Jeszcze raz podkreślam, zanim ktoś się jak jak budyń nakręci - WG MNIE.
EMS, uważam,też komentarz budyń za nie na miejscu.

EMS, Dla mnie argument o chorym dziecku nie jest z dupy. Co innego mieć zdrowe dziecko, gdzie wiesz,że z wiekiem będzie samodzielne i będzie tylko fajniej, a co innego jednak jak wiesz,że będzie tylko źle.
Opisujesz dzieci lekko chore, a ja znam dziecko z zespołem downa w wieku ponad 40 lat, trzeba go przewijać, a to kawał chłopa , którym zajmuje się mama, która ma lat prawie 70 lat. Całe życie sama zajmuje się nim, bo wiadomo że mąż poszedł w długą już dawno.
A jednak komuś się takie może przytrafić, drugie jest zdrowe, bo to bliźniaki.
A w naszym kraju to przecież musisz urodzić, tylko potem pomocy znikąd.
Perlica, no niestety brak wsparcia dla osób, ktore wychowują ciężko chore dzieci to jest smutna prawda, ale to już temat na całkiem inną dyskusję.
BTW mam kuzynkę z zespołem Downa i wujkowie generalnie otrzymywali ogromne wsparcie od państwa. Ale fakt jest, że pomimo dość głębokiego upośledzenia moja kuzynka nadawała się do tego żeby 'udzielać się towarzysko', wyjeżdżać na zagraniczne wakacje z rodzicami (dofinansowane z państwowych środków) i jeździć do tzw szkoły (przyjeżdżał po nią opłacony transport). To nie ten poziom niepełnosprawności, który przykuwa dziecko i opiekuna do łóżka. A takie rodziny też są i mają potwornie ciężko.
EMS, ja nie odebrałam twoich wypowiedzi jako namawiania do dzieci, nawracanie bezdzietnych czy ocenianiajaco, właśnie fajnie że w tej dyskusji jesteś i pokazujesz swój punkt widzenia, jako osoby dzieciatej. Taki mam właśnie problem z dyskusjami o dzieciach, że jak już się udzielają ludzie to głównie ci, którzy nie chcą mieć dzieci i gdzieś ta dyskusja prędzej czy później zawsze przybierze formę wytłumaczenia dzieciatym ludziom, że jak się nie chce mieć dzieci to trzeba do tego dorabiać wielkie filozofie 😀
A ja powiem że fajnie poznać inny punkt widzenia przy czym nie mogę zignorować że:
Tak bez złośliwości - czyżby koniki w pewien sposób były substytutem macierzyństwa?
Brzmi drwiąco pomimo klauzuli.
Wbiję teraz kij w mrowisko - tak dka zastanowienia się nad pewnymi kwestiami. Choroba może się przytrafić też waszemu partnerowi i co wtedy? Zostawicie go bo nie będziecie chciały żeby was ograniczał? Czy jednak się poświęcicie, może przez rok, może przez kilka lat, może do końca życia. Jeśli się poświęcicie to dlaczego jesteście na to gotowe dla ukochanej osoby, ale już nie dla własnego dziecka?
Brzmi jakby wszystkie osoby które nie chcą dzieci są bezuczuciowe, chłodne i wykalkulowane.

Na każdą z tych wypowiedzi odpowiedziałam, wydaje mi się merytorycznie. A odpowiedziałam bo uznałam że światło w jakim stawia się osoby "niedzieciowe" w kontekście takich "wywołań" jest bardzo niesprawiedliwe. Ludzie mają różne przyczyny. Jedni nie chcą, inni się boją, jeszcze inni wychowali rodzeństwo, a jeszcze inni mają problemy zdrowotne. Nie mamy wspólnego mianownika do którego można wszystkich sprowadzić.

I mam zupełnie odwrotnie niż Ollala - poza bliższym kręgiem koleżanek (gdzie wszystkie jesteśmy jak bliźniaki pod względem poglądów, wiadomo swój do swego ciągnie), wszyscy mają dzieci, dziećmi się zachwycają. Co niektórzy narzekają właśnie na to że tyle niedzieciatych i nie ma wspólnego języka. I to mi takie rzeczy mówią 😀 Chociaż ja tego tak nie odczuwam, zawsze staram być aktywna i sympatyzować. I pomimo to, czuję się zawsze jak outcast. A jak w ogóle ktoś pyta ciągle dlaczego nieeee to oczywiście, nawet z automatu lecą "filozofie" bo bardzo często zwykle "nie chcę" nie starcza. W zasadzie od tego pytania odżył ten wątek 🙂
EMS, badania i doświadczenia zazwyczaj pokazują, że ludzie może nie zostawiają chorego partnera bardzo często, ale jest dużo większe ryzyko rozwodu jeśli to kobieta choruje - mężczyźni odchodzą dużo częściej.
donkeyboy, wyluzuj. Z tego wszystkiego co napisałam, a napisałam bardzo dużo wyciągnęłaś jedną drobnostkę i dorabiasz do tego ideologię, że krytykuję kogoś za brak dzieci? To była ironia, żart. Zwróciłaś uwagę ile razy ironizowałam z posiadania dzieci? Jak opisałam problemy i trud, który się z tym wiąże? Co pisałam o karmieniu piersią, albo o chorobach dzieci? Tego nie zauważyłaś.

I tak, jasne - piszę z mojej perspektywy - bo taką perspektywę znam i rozumiem. Nie mogę pisać o innych perspektywach. Mogę natomiast o nich przeczytać, co chętnie robię.


Można to odbić i zapytać dlaczego chciałaś je mieć? Narażać swoje ciało, zdrowie, poświęcać swój czas, zasoby?

keirashara, musiałam się dłuższą chwilę zastanowić nad twoim pytaniem. Bo to nie jest taka prosta odpowiedź.
Zawsze chciałam mieć dzieci nigdy się nie zastanawiałam dlaczego. Może to było tak jak piszesz kulturowo uwarunkowane, a może to była czysta biologia? Nie wiem. Czy byłam na to dziecko gotowa? Szczerze mówiąc, chyba nie. I nie wstydzę się tego przyznać. Zabrakło mi dojrzałości, dystansu. Może gdybym poczekała kilka lat to byłoby łatwiej? Tego też nie wiem i już nie sprawdzę. Do drugiego dziecka podchodziłam z mniejszym strachem a większym spokojem. To dość oczywiste.
Czy bałam się że narażam swoje ciało i zdrowie? Nie bardziej niż boję się, że się połamię uprawiając sporty ekstremalne. Miałam farta - łatwo znosiłam ciąże, szybko i lekko rodziłam, pierwszy połóg był trudniejszy, drugiego tak jakby nie było. Ze szpitala wyszłam w jeansach sprzed ciąży. Pozostały mi dwie małe blizny koło pępka. To z grubsza wszystko.
Poświęcenie czasu i zasobów? Całe nasze życie to poświęcanie na coś czasu i zasobów. I wybór na co warto bardziej a na co mniej, bo na wszystko nie starcza. Czasem wybierasz czy kupić nowy samochód czy lepiej pojechać na wakacje. Czy wybrać lekką pracę i mało zarabiać czy ciężko harować, żeby mieć większą swobodę finansową itd. Ja wybrałam, że swój czas i zasoby poświęcę na dzieci, bo na tym mi zależało.

Co daje posiadanie dzieci? A co ci daje posiadanie chłopaka/męża? Przecież nie dobierasz się w parę tylko po to, żeby było łatwiej zapłacić mieszkanie, sprzątać na spółę i mieć regularny seks. Chodzi głównie o emocje i uczucia. Bo bliskość drugiego człowieka to głównie emocje. Inne emocje da ci mama, tata, rodzeństwo, babcia, inne partner, a jeszcze inne dziecko. Ale nadal w relacjach chodzi o uczucia i poczucie bliskości. Związek to też jest poświęcenie czasu i zasobów. Oczywiście na relatywnie innym poziomie, ale to też nie odbywa się bez ceny, za darmo. Za wszystko w życiu musimy zapłacić, ale transakcję zawieramy wtedy gdy uznajemy, że cena jest warta uzyskanych korzyści. Każdy z nas gdzie indziej ustawi znak równości.
Posiadanie i wychowywanie dzieci to ból i trud, cierpienie i łzy, ale też radość, satysfakcja, spełnienie. Trochę jak w sporcie. Najpierw się musisz naszargać, naszarpać, namęczyć, coś poświęcić, żeby ostatecznie uzyskać poczucie radości i spełnienia. Strasznie mnie drażni idealizowanie macierzyństwa, te wszystkie ochy i achy i wspaniałości i ta radość z bąbelka. Bo to jest moim zdaniem nieuczciwe. To trochę tak jakby ukrywać wady konia przy sprzedaży 😉 Bo macierzyństwo to balans plusów i minusów. Tak samo zresztą jak każdy inny związek. Przecież z partnerem też nie jest w 100% idealnie. Czasem się zezłościsz, czasem pokłócisz. Ale równocześnie będziesz szczęśliwa z tego, że siedzicie razem na kanapie i oglądacie wiadomości.
A zatem tak naprawdę moim zdaniem chodzi o emocje. Przy czym emocji związanych z dzieckiem nie da się do niczego porównać. Nikt kto tego nie przeżył tego nie zrozumie i w żaden sposób do tych emocji nie możemy się wcześniej przygotować. To jest tornado emocjonalne. Oczywiście zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Tak jak nie jesteś w stanie się przygotować na złamaną nogę. Jasne, możesz mieć świadomość, że może ci się to przytrafić, możesz kalkulować ryzyko, ale tak naprawdę nie jesteś do tego przygotowana. Dopiero jak to się stanie to w pełni zrozumiesz co to dla ciebie oznacza.
Podobnie z macierzyństwem - niby coś tam wiesz co cię czeka, ale tak naprawdę nie jesteś do tego przygotowana. Życie zawsze cię zaskoczy.

Miłość do dziecka też nie jest oczywista. Ona się rodzi, buduje itd. Kiedy byłam w pierwszej ciąży to dla mnie to była CIĄŻA. Ale w drugiej to już było DZIECKO. Bo po urodzeniu pierwszego nauczyłam się kochać swoje dziecko i zrozumiałam co mam w brzuchu. I zupełnie inaczej tą ciążę przeżywałam. A tak na podsumowanie napiszę taką ciekawostkę. Poród. Pamiętam, że bolało, ale nie pamiętam tego bólu. Natomiast doskonale pamiętam co czułam jak te dzieci się rodziły. Pamiętam jak czułam, że przechodzą przez drogi rodne, główki, ramionka. Pamiętam pierwszy ich widok. Ich buzie i ciałka zaraz po porodzie mam wyryte w pamięci.
EMS, piszesz o tym i rozumiem, co chcesz przekazać, ale jakbym miała się w to wpakować, to wyskoczyłabym z okna. Myślę, że nie wytrzymałabym psychicznie i mam zero chęci, żeby próbować. I też, zupełnie dobrze żyło mi się całkiem w pojedynkę - czasem tęsknię za tym życiem, nie żałuję wyboru obecnego, ale tęsknię za swoim życiem singla przed związkiem. Z takiej zaś perspektywy, dzieci to tym bardziej nie.
EMS, ja wyluzować? Oj, ironia i żart w formie pisanej jest trudna do odczytania, jakoś tam jej nie widzę. Może rzuc jakaś emotką czasem, będzie łatwiej 😉 A teorie o krytykowaniu to dorabiasz teraz ty, bo ja piszę cały czas o tym że ludzie są różni, mają różne pobudki, powody i popełniają różne decyzje, takie jakie uważają za dobre dla nich samych. Sama wręcz odnoszę wrażenie że nie czytasz moich wypowiedzi (i odpowiedzi) skoro wysnułaś taki wniosek 🙂 peace
EMS, bardzo pięknie napisane.

EMS, - u mnie zastanawianie się dlaczego nie przyszło z pytaniami o to 😉 bo, że nie chce wiedziałam jakby od zawsze, po prostu nigdy nie pojawiła się ta chęć. U mnie jest tak jak pisze madmaddie, skoczyłabym z okna.

Co do ograniczeń i posiadania partnera - to ja ich nie czuję 🤷 moje życie nie różni się mocno od życia w trakcie bycia singielką. Jedynie z imprez wracam zawsze do swojego domu, a nie czasem na spontaniczny seks z kimś. Nie nawiązuje nowych znajomości, które mogłyby mieć kontekst fizyczny lub romantyczny. "Zrezygnowałam" z kariery w koniach, ale też nie jestem przekonana, czy chciałabym pracować przy koniach na stałe nawet nie będąc w związku, chyba nie.
I to by było tyle z takich ograniczeń czy różnic wobec singielstwa 🙃 bo akurat wspólne codzienne życie mamy fajne i nijak nie czuję, żeby wpływało in minus. Wręcz ciesze się, że codzienne obowiązki rozkładają się na dwie osoby, mam na kim polegać, do kogo się przytulić wieczorem.
My też nie jesteśmy parą, która wszystko robi razem - każdy z nas ma swoich znajomych, czasami jeździ do innego miasta żeby się z nimi spotkać, jest dużo swobody.
Nie zaliczyłam w ciągu prawie 9 lat, w tym 8 mieszkania razem ani jednej kłótni z partnerem. Nam się po prostu dobrze żyje razem.

Jeśli chodzi o jakiś wypadek, ciężką chorobę, paraliż - to zależy. Mój partner to ponad 100kg chłopa i szczerze wolałabym raczej płacić za ośrodek z profesjonalną pomocą, niż zajmować się nim sama. Tak samo wolałabym też być potraktowana. Nie chciałabym, żeby dla mnie rezygnował ze swojego życia i szczęścia. Wręcz chyba nie miałabym nic przeciwko, żeby w razie sytuacji trwałego urazu wykluczającego normalne funkcjonowanie znalazł sobie nową partnerkę.
Długo chciałam mieć rodzinę- męża, dzieci (2 urodzić przed 30., 2 po 30., a i jeszcze 1 adoptować). Byłam w 1 poważnym związku. Z osobą niepełnosprawną, wymagającą opieki całą dobę. Planowaliśmy dzieci, ale miałam świadomość, że opieka nad dzieckiem spadłaby na mnie. Poza tym miałam obawy, jak zniosłabym ciążę, poród oraz czy dziecko byłoby zdrowe. Oczywiście cały czas musiałabym też pomagać ojcu tego dziecka w codziennym życiu. Ostatecznie podjęłam decyzję o zakończeniu związku. Później byłam z innym facetem, ale uczuciowo to był związek tylko z mojej strony, bo on chciał tylko czasoumilacza. Przy nim czułam, że jestem gotowa mieć dziecko, ale że on nic ze swojej strony nie deklarował, to głupia nie byłam, by się zaciążyć. Aktualnie jestem sama. Nie spotykam się z facetami, nie szukam nikogo do związku. Moje dawne marzenia poszły w odstawkę. W ciągu ostatnich kilku lat miałam 2 lub 3 propozycje zapłodnienia mnie (1.,,jeśli nikogo sobie nie znajdziesz, to mogę mieć z tobą dziecko" - tu raczej jakieś zaangażowanie w wychowanie dziecka; 2.,,żebyś chociaż miała dziecko"- na zasadzie, że por*cha nieudacznika życiowego, którym się faceci nie interesują, zapłodnić i się ulotnić). Albo właśnie propozycje, że kota muszę sobie kupić, bo stare panny mają koty 😂 Nie mam zwierząt i nie planuję. Od dzieci kuzynostwa i brata trzymam się z dala- zero zaangażowania. Jak jestem u rodziców i przyjdą bratanice, ewakuuję się do pokoiku i zamykam drzwi, albo wychodzę z mieszkania. Z wiekiem coraz bardziej odchodzi mi chęć posiadania dzieci, zwierząt domowych (wolę gospodarskie, ale nie mam gospodarstwa by mieć dla nich warunki), a i coraz mniej wyobrażam sobie, by ktoś miał mi się pałętać o mieszkaniu i wygadywać, że czegoś nie zrobiłam, albo mam czelność mieć migrenę i zdychać kilka dni na łóżku lub na podłodze w łazience.
Akurat znam różne rodziny: 1. mieli syna, kolejna ciąża poroniona, ale po kilku latach zdecydowali się na kolejne dziecko- po jakimś czasie okazało się, że jest ono niepełnosprawne i matka żałuje, że je urodziła, a mąż niezbyt interesuje się pomocą; 2. dziecko z ZD-pełne zaangażowanie rodziny w pomoc w opiecie i finansowaniu turnusów rehabilitacyjnych- dziecko (już dorosłe) samodzielne, ale wymaga nadzoru zdrowej osoby; 3. dzieci zdrowe, ale jedno w wieku nastoletnim staje się niepełnosprawne przez NZK- aktualnie pod opieką matki; 4. dzieci zdrowe, ale jedno w wieku nastoletnim próbowało się powiesić - samodzielne, ale musi być pod nadzorem zdrowej osoby. Rodzic/rodzice musieli przeorganizować swoje życie, ale większość problemów spada na barki matki.
Nawet jak oboje rodziców chce dziecka, to kobieta jest bardziej obarczona: ciąża, opieka nad noworodkiem. Zwykle ojciec nie jest skłonny do wzięcia wolnego, by zająć się dzieckiem- to kobieta musi ograniczyć lub zrezygnować z pracy. Ojciec ma swoje potrzeby i musi je realizować, ale potrzeby kobiety już takie ważne nie są, bo przecież jest matką. Facet chce dziecka, ale później może wygadywać, że u partnerki cialo nie te, bo piersi inne, bo rozstępy i mniej ciasna lub ,,narzekająca", bo czuje dyskomfort podczas zbliżeń.
W pracy często słyszałam od dziewczyn, że muszę sobie kogoś znaleźć. Jak posłuchałam trochę o ich bolączkach z mężami i dziećmi (w tym rozmowy z wydzwaniającymi dziećmi), to teraz odpowiadam, że nie chcę znosić tego, czego one doświadczają na codzień 😉
teraz moja kolej 😉
Poznałam miłego faceta. Powiedziałabym, że takiego słodziaka. Gentelmena co przyszedł z kwiatkiem na pierwsze spotkanie i starał się zachowywać zgodnie ze starymi zasadami, tj. iść od strony ulicy, otwierać mi drzwi, też te od auta, zaprosił na kawę za którą zapłacił i nie było dla niego problemem przyjechać na to spotkanie prawie 2h w jedną stronę i wrócić w ten sam dzień. No bardzo miły chłopak. 4 lata młodszy. Sympatycznie spędziliśmy czas. Wszystko fajnie. No ale nie wiem czemu jakoś nie ciągnie mnie do niego. Wydaje mi się "za dobry", "za grzeczny". Do tej pory mam średnie doświadczenie z toksykami i wydaje mi się, że nauczyłam się ich rozpoznawać już szybciej, więc taka odmiana spotkania "miłego chłopaka" wydaje się być super, ale jakoś nie czuję tego pociągu. Czy to jest coś co mam sobie jakoś przepracować, czy po prostu to nie mój typ? Nie umiem się trochę w tym odnaleźć. Bo na pewno nie chcę już żadnego narcyza/toksyka, ale jak jest przede mną miły chłopak to czegoś mi tu brakuje 🙁
mindgame, - pytanie czy on nie jest w Twoim typie, czy w Twoim schemacie 😉 bo to dwie różne rzeczy, ale pomylić się jest łatwo.

Mój P. taki właśnie był. Za grzeczny, za miły, za porządny, za ładny. Miałam takie "taki chłopak, którego chce się przedstawić mamie". Nie do końca dla mnie. Jeszcze ogolony, elegancki, a ja jestem raczej "drwalolubna" 😉 i moim schematem są "smutni/zbuntowani chłopcy", a ten z dobrym dzieciństwem, cudowną mamą, dobrą relacją z siostrą. Natomiast rewelacyjnie nam się rozmawiało i co mnie bardzo zdziwiło - w "dużych" sprawach mieliśmy zgodne poglądy.
Też mi otwierał drzwi (tj musiał na mnie, zosię-samosię, najpierw trochę pokrzyczeć, żebym zostawiła te klamki 😂 ), przynosił kwiatki - dalej przynosi. Przy drzwiach już się sama odsuwam na księżniczkę, co czasami budzi śmiech ludzi, którzy mnie znają dłużej.
To nigdy nie było takie pełne dzikiej namiętności zauroczenie. Za to jest moim najlepszym kumplem - pewnie gdybyśmy nie byli razem to i tak bylibyśmy w relacji przyjacielskiej. Jak pisałam kilka razy, lubię naszą codzienność, lubię z nim przebywać, chce się dzielić głupimi memami, przebiegiem dnia. Jak mam gdzieś jechać to często chce z nim - chce oglądać i doświadczać rzeczy razem.
Zbudowanie tej relacji trwało i miałam duże wątpliwości na początku. Nie czułam tego. Dałam szansę, trochę mnie w sumie przyjaciółka namówiła. Nie żałuję 🙂 Nie śpieszyliśmy się, wszystko nam wyszło bardzo naturalnie. O dziwo to było takie hm, łatwe? Dziwnie było nie musieć walczyć o siebie w relacji, o granice, po prostu to ustalaliśmy, rozmawialiśmy i już.
Miałam czasem większą chemię w relacjach, taką od pierwszego spotkania, ale realnie? No na niej nie da się oprzeć całego związku. Tam zwykle były jakieś wady dyskwalifikujące tą relację w kontekście bycia razem na dłużej. Duże emocje są fajne, jest ten haj, ale ile na tym można ujechać, jak codzienność gryzie w dupę? No niewiele.
To też jest realnie moja pierwsza zdrowa relacja romantyczna, dostrzegam ogromną ilość toksyczności w poprzednich. Ze swojej strony też, nie byłam święta.
keirashara, no właśnie nie wiem w czym jest albo nie jest. Obawiam się trochę, że brak pociągu seksualnego może na dłuższą metę nie być dobre dla relacji. Mam wrażenie bardziej, że to taki kropek którym mogłabym się zaopiekować niż facet z krwi i kości na którym mogłabym się oprzeć w razie czego. Nie wiem sama... Zawsze podobali mi się starsi, więksi ode mnie faceci, a tu młodszy, mojego wzrostu. Różnica tylko taka że tamci byli toksyczni, a ten jest no właśnie taki miły...
Miałam to samo. Jak poznała mojego Małża, to pierwsze co pomyślałam to "ło matko, jaki on jest dojrzały i odpowiedzialny, jakiś taki za grzeczny". Mieliśmy wtedy 20 lat i to były wakacje po pierwszym roku studiów, ja byłam totalnym dzikiem w tym czasie i fiu bdziu w głowie :P A tu mi się taki "dorosły" facet trafił. Ale właśnie jakoś tak wyszło, że się okazało, że świetnie się ze sobą czujemy i bawimy. Nadal jest moim najlepszym przyjacielem po prostu i osobą z którą najbardziej lubię spędzać czas, i ten codzienny i na wakacjach czy imprezach.
mindgame, wiesz, nikt Ci się nie każe określać co do relacji po pierwszym czy drugim spotkaniu. Ja byłam w podobnej sytuacji, dałam szansę na drugie i trzecie spotkanie, do dziś jesteśmy znajomymi. Ale ja od małego byłam chłopczycą i miałam kumpli zawsze obok, lubię też męskie spojrzenie na świat/sytuację w rozmowie 😉 może warto dać czas, porozmawiać więcej i zobaczyć co się rozwinie, może wywiąże się z tego fajna znajomość. Chyba, że oboje jesteście skupieni na poszukiwaniu stricte relacji związkowych/partnerskich, to czasem faktycznie nie warto ,,tracić czasu''.

Edit: ja też team toxic, preferuje być singielką jednak.
mindgame, - ja popieram klaudiabolusiowa, weź po prostu spotkaj się z nim kilka razy, przecież od razu do ołtarza nie idziecie :P żadne deklaracje nie padają. Zobacz jak się to rozwinie, jak się będziesz czuła. Najwyżej zgarniesz kilka kwiatków i ktoś Cię miło potraktuje przez kilka godzin, gdzie minusy? 🙃
Rozumiem kwestie pociągu seksualnego, bo dla mnie to tez ważna kwestia - na tyle, że chciałam ekhem, jazdy testowej zanim wejdę w to głębiej 😅 No i trochę się zabierał jak do porcelanowej lalki, ale w pewnym momencie złapał mocniej i miałam "dobra, jest z czym pracować". Potrzebowaliśmy czasu, żeby się dograć, ale zdemoralizowałam waniliowego chłopca solidnie 😎
Tak, byli faceci, gdzie seks od razu był na ostro, tak jak lubię, którym dominacja w łóżku przychodziła bardziej naturalnie, atmosfera gęsta itd. Niestety nie bardzo nadawali się do życia poza tym łóżkiem 🤷
Akurat mój obecny jest wysoki i rozumiem to uczucie czucia się fajnie, bo mniejszą, jeszcze kocham obcasy. Pytanie jak bardzo Ci to przeszkadza. Nie ma nic złego w tym, że ktoś Cię nie pociąga czy skreślasz jakieś tam cechy. Każdy z nas ma jakieś "no go".
mindgame, bad boye są fajni na chwilę, do związku potrzeba dobrego, mądrego faceta. Pociąg spokojnie może się pojawić dużo później, jak już się dobrze poznacie i zakochacie. Ja tam bym sie podpotykała i zobaczyła jak to sie rozwija.
dzięki za porady 🙂 może faktycznie dam tej znajomości szansę na jakiś czas. Choć chyba już jestem dobrze zwichrowana po poprzednich relacjach, bo już wpadła mi myśl czy i ten nie jest narcyzem/toksykiem tylko w innej odsłonie ;(
mindgame, tak jak dziewczyny napisały, ja bym też dała sobie trochę czasu, pospotykała się z gościem, zobaczyła czy coś zaiskrzy później czy nie. Jeżeli miałaś wcześniej doświadczenia z toksykami, to być może ten brak efektu "wow" na pierwszym spotkaniu, to właśnie brak schematu, który znasz. Po jednym spotkaniu tego nie da się raczej sprawdzić, na to trzeba trochę więcej czasu.

Co prawda, ja miałam taką sytuację, że jednak brak efektu "wow" na pierwszym spotkaniu, nie przerodził się później w "big love". Po nieudanym małżeństwie, gdzie przez 13 lat czułam się niedoceniona, gorsza i winna wszystkiemu niezależnie od tego co zrobiłam, bądź nie, weszłam w związek z właśnie miłym, grzecznym facetem. Nie było od początku efektu "wow", ale powtarzałam sobie, że nie mam już 19 lat, jestem po przejściach, motylki w brzuchu i big love, to już nie w tym wieku. Ogólnie miło mi się z nim spędzało czas, czułam się doceniana, dobrze traktowana i ciągnęłam to zdecydowanie za długo, chyba dlatego że to był pierwszy facet, który tak naprawdę zaczął mnie szanować.
Tak jak keirashara ja też lubię seks i też jest dla mnie ważny. Ale mnie się jednak nie chciało partnera trenować i uczyć jaki ma być, żeby mnie to pociągało😉 Jakoś tak odbierało mi to ochotę już zupełnie. I związek nie przetrwał, bo brakowało mi uniesień, spontaniczności, tamten był po prostu za grzeczny, za słodki. Aż poznałam obecnego męża. I jak go pierwszy raz zobaczyłam, to był nie tylko efekt "wow", ale po 2 godzinach i motylki w brzuchu. Będąc po 30stce poczułam się znowu jak 16 latka. Mój mąż jest połączeniem grzecznego, miłego faceta, który mnie szanuje, wspiera i docenia z konkretnym, zdecydowanym facetem, który potrafi być bad boyem, kiedy trzeba i tam gdzie trzeba😉
pamirowa, no i właśnie tak chciałabym się czuć jak opisujesz! Też nie chce mi się słodziaka uczyć łóżka. Choć kto wie, co cicha woda kryje 😉
Dam temu chwilę. Może potrzebuję takiej odmiany na chwilę po tych toksykach, żeby później móc poznać jakiegoś faceta w punkt mi pasującego, nie toksycznego i nie przesłodzonego.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się