Ku przestrodze. Wypadki których można było uniknąć.

dempsey   fiat voluntas Tua
20 sierpnia 2013 12:20
Bo widział skutek. I bardzo tego pilnuje.

Każdy z nas jest uczulony szczególnie na to co widział/o czym słyszał/ co mu się akurat przytrafiło.
Ale życie bywa przewrotne i często mimo skrupulatnej nauczki na błędach raczej czekają nas nowości a nie powtórki..

Ja widziałam/słyszałam:
- klasyczne odsadzenie razem z koniowiązem
- pogryzienie ręki człowieka rozdzielającego walczących w przyczepie
- śmierć konia podczas wstawania po wywrotce w zaprzęgu (uderzenie w potylicę o hołoble)
- pęknięcie miednicy konia podczas poślizgnięcia się na betonowej podłodze własnego boksu i cienkiej warstwie słomy - kilka nieudanych panicznych prób wstania i po miednicy, trwało 20 sekund i odbywało się na oczach ludzi
- wpadnięcie nogi konia w przegniłą podłogę w przyczepie
- zostawienie biodra końskiego na ościeżnicy drzwi stajni ("mądry" stajenny nie umiejący pracować z końmi)
- oskalpowanie się źrebaka (przeszczep skóry na 1/3 brzucha) o niewinnie wyglądające obłe ucho naspawane na metalowe ogrodzenie - stado go tam jakoś napchnęło
- dubeltowy kop w splot słoneczny od konia pozornie bardzo osłabionego i leżącego z kolką (odmawiał wstania i dostał śmiga batem, zerwał się w ułamku sekundy i oddał)
- walkę dwóch ogierów w przyczepie, gdy tylne przedzielniki razem z zawleczkami wyleciały nad zamkniętym trapem, koń atakowany (atakujący zerwał uwiąz i siedział mu na plecach) próbował w panice ewakuować się przednimi drzwiczkami mimo że mierzył 180 cm, skutkiem czego się zaklinował, a koń agresor został za pomocą tłuczenia z całej siły batem wypieprzony z przyczepy luzem w szczere pole bo nic innego się nie dało zrobić.
i parę innych.

Co nie uchroniło mnie przed przed głupim błędem który mógł skutkować tragedią. Z powodu zadufania i rutyny zlekceważyłam podstawowe zasady bhp. Nigdy sobie samej tego nie zapomnę.
Lonżując mało mi znanego konia na lonżowniku ogrodzonym taśmą zdecydowałam, że nie będę ryzykować zamykania bramki taśmowej, bo się jeszcze zaplączemy. Bramka była zapięta jakoś niewygodnie, trzeba by się było 2x obracać z koniem, uważać żeby nie wdepnął w taśmy. Koń typu taran i mało skoordynowany - ale uznałam że ryzyko zaplątania jest większe niż wyrwania mi się. Haha.
Efekt: przy pierwszym okrążeniu kłusem koń skręca do bramki, ja się zapieram, ogłowie (dopięte tak jak zwykle) pęka i zlatuje ze łba, rozpędzony 700 kg taran bez niczego na łbie przyjmuje kierunek na stajnię, za zakrętem i zabudowaniami przez niestety otwartą bramę wpada znienacka między ludzi na betonową ścieżkę, ślizga się, wywraca, jedzie bokiem i ląduje pod stalowym koniowiązem. Nic się nikomu cudem nie stało.
Mieliśmy wszyscy szczęście.
Anderia   Całe życie gniade
20 sierpnia 2013 18:22
To ja mam coś z serii "za wszelką cenę nie puszczać konia", sprzed około 4 lat.

Lonżowałam konia (dosyć mocno do przodu, ale grzeczny, absolutnie niepłochliwy i, wydawałoby się, przewidywalny) na bardzo dużym placu. Na tyle dużym, że śmiało można było lonżować na kole 20 metrów (albo i większym) bez zajmowania dużej ilości miejsca. Na drugim końcu ujeżdżalni leżały drągi i opony (do ustawiania przeszkód, gdyż nie było normalnych stojaków).

I ten odważny, miły koniczek w pewnym momencie przestraszył się... ptaszka. Spanikowany wystrzelił do przodu, a ja przysięgłam sobie, że nie puszczę lonży, choćby nie wiem co (tak mi zawsze wpajano). Traf chciał, że konisko pobiegło akurat w stronę tamtych opon (oczywiście pięknie mnie przeciągając) i w efekcie solidnie przeturlał mną po oponach, przy okazji zaplątując lonżę w drągi.

Na szczęście karabinek w lonży pękł i koń zwiał do stajni. U mnie skończyło się tylko na obitych, posiniaczonych żebrach, ale ból był przez jakiś czas konkretny.

Wniosek z tego taki: nigdy nie bądź pewien ŻADNEGO konia, bo żaden nie jest w 100% niepłochliwy, zresztą to by było wbrew naturze. A tamten to już ewenement - bomba by wybuchła, a on by tylko popatrzył z politowaniem. Chodził w tereny (pełne niespodzianek) częściej niż na ujeżdżalni, więc ptaszki nie były żadną nowością... 
I puszczenie lonży/uwiązu/wodzy w stosownym momencie może oszczędzić przykrych konsekwencji. 😉 
Albo na odwrót: nie puszczenie uwiązu pozwoliłoby uniknąć tragedii.
Jedna z naszych zawodniczek miała występować swojego konia po 3. dniowym areszcie boksowym. Ufała konikowi, bo misiowaty, 19-letni i razem pracowali od dawna. Wzięła go więc na kantar i wiąz i na dodatek zaprowadziła na otwarty czworobok, zamiast na zamknięty  padok. Wystany koń się szarpnął, wyrwał jej uwiąz z ręki i, niestety, pogalopował na asfaltową drogę. Tam sie poślizgnął, przewrócił i złamał przednią nogę w pęcinie.  🙁
A wystarczyło pomyśleć...
BASZNIA   mleczna i deserowa
20 sierpnia 2013 21:00
Wniosek z tego taki: nigdy nie bądź pewien ŻADNEGO konia

Amen. Jak slysze: moj by nigdy, patrze z politowaniem i wiem ( juz z doswiadczenia), ze tej osobie brak z reguly ww doświadczenia lub/i wyobrazni.
Cień na śniegu, Twój podpis bardzo pasuje do tego wątku. 😁

Ja czasem robię coś ryzykownego, bo ryzyko w przypadku tego konia i tych okoliczności jest na tyle niewielkie, że je podejmuję. 😉

A poza tym ciągle się zbieram do opisania pewnego śmiertelnego (dla konia) w skutkach wypadku którego byłam świadkiem. I ciągle nie mogę się zebrać. A tyle lat już minęło...

Trudno uwierzyć, że tak wielkie, silne zwierzę jest kruche jak szkło.
Niektóre historie przyprawiają mnie o ciarki.  🤔
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
20 sierpnia 2013 21:24
Znam takie dwa poważne przypadki, gdy to zwierzętom się "oberwało".
W jednej ze stajni gdzie bywałam kucyki(szetlandy) miały swój osobny wybieg ze stajenką, gdzie w sumie chodziły całymi dniami i nocami(boksy otwarte). Któregoś dnia stajenny zastał jedno ze źrebiąt rozciągnięte po całej długości drogi. W ciągu kilku dni została zaatakowana kolejna klacz ze źrebakiem, który wprawdzie przeżył, ale przez ranę odniesioną w zad(odgryzione prawie pół "pośladka"😉 musiał zostać uśpiony. Co się okazało? Że we wsi grasował sobie bezpański rottweiler atakujący zwierzęta gospodarskie. W końcu został zastrzelony na jakimś polu.
Z kolei w innej zawiniła durnota ludzka- młoda dziewczyna, pracująca za jazdy, miała o ile dobrze pamiętam wypuścić konie na padok albo przegonić z jednego na drugi. Robiła to już któryś raz, zawsze pod nadzorem, teraz z resztą nadzór miał po chwili przyjść. Mądra panienka zamiast otworzyć bramkę od siebie, otworzyła ją do siebie i dawaj poganiać konie batem, bo przecież to takie fajne jak biegają. Efektem tego jeden z wałachów wleciał z rozpędu centralnie na bramkę i rozharatał sobie calutką pierś. Koń z predyspozycjami do sportu w jednej chwili stał się delikatnym rekreantem.

Z mniej poważnych: znajomy ze stajni pracował kiedyś w stajni rekreacyjnej. Mieli tam jedną taką kobyłę, która była wprawdzie idealna pod siodłem, ale dosyć ciężka w obsłudze. Znajomy wszedł do boksu żeby ją wyczyścić, skończył jedną stronę i przechodził za zadem na drugą- kobyła najpierw przygwoździła go zadem do ściany, a potem wystrzeliła do przodu i strzeliła z dwurury. Chyba nie muszę pisać o ilości połamanych żeber...
Sama miałam "wypadek" z kucykiem i innym "mądrym" kolegą. Miałam wtedy ze 14-15 lat, o koniach wiedziałam tyle co nic i byłam ufna jak ciele. Kolega stwierdził, że "pojeżdżę sobie na kucyku, bo dawno nie chodził"- kucyk ogierek 5-6 letni, szetland. Ale po co iść po sprzęt? Wsiadaj na oklep, ja zrobię lonżę z dwóch uwiązów! 😎 Na początku było fajnie, potem kucykowi się coś nie spodobało- galop, bryk, poleciałam i trzasnęłam plecami w traktor. Parę sekund bezdechu i pęknięty mostek 😵
Straszne są te Wasze historie...  😲 Całe szczęście ja nie miałam aż takich przygód. Jedynie co (z własnej głupoty i nieostrożności)...

Nigdy nie karmcie konia całą marchewką. Skutek może być taki, że zje ją razem z Waszym kciukiem, albo oskalpuje go prawie odrywając paznokieć. Do dzisiaj rośnie mi pofalowany.
W temacie marchewki-nie karmcie tez konia pokrojona w talarki! Wieksze sztuki moga sie bardzo niefajnie zaklinowac w przelylu,szczegolnie ji konik  lapczywy.
Jeśli masz wątpliwości, że zmieścisz się w uchylonej bramie z koniem to lepiej zsiadaj i prowadź konia otwierając bramę.

Wyjeżdżając w teren przejechałam swobodnie przez uchyloną bramę. Wracając miałam pewne wątpliwości czy się zmieszczę. Przejechałam sobie uważnie, ale pech chciał, że sobie wiatr w tym czasie zawiał i jedno skrzydło bramy delikatnie puknęło konia. Koń wyrwał 2-3 kroki do przodu i niestety ja też lekko zaczepiłam nogą o bramę. Co prawda koń nas wyswobodził wyrywając się do przodu ale... to, że zaczepiłam nogą zachwiało moją równowagą i pięknie spadłam na plecy.
Ciężko było mi wstać po tym upadku na twardej, betonowej prawie ziemi. Doczołgałam się jedynie do konia by złapać za wodze (by koń się nie zaplątał, bo panikuje wtedy). Na szczęście koń stał bardzo spokojnie i jadł trawę, a ja jakoś wstałam.
Skończyło się na bardzo mocnym stłuczeniu, na szczęście nie miałam pękniętej okolicy biodra ani kręgosłupa w dolnym odcinku (robiłam RTG).

Druga sprawa przy wjeżdżaniu konno w bramy, bądź robieniu zakrętów koło drzew czy wjeżdżaniu pomiędzy drzewa. Uwaga na kolana, bo można pięknie je sobie uszkodzić.
Jeszcze mi się jedno przypomniało. Jak koń pasie się blisko ogrodzenia, to nie wpadajcie na pomysł żeby się przez nie przechylić. Koń może nagle podnieść głowę, a ta jest naprawdę twarda. Sprawdzone na własnym nosie.
Ja zawsze uważam przy zapinaniu skośnika. Nawet jak sprawdzam już ostatecznie czy ogłowie dobrze leży, nigdy nie robię tego stając przed koniem. Końska głowa jest naprawdę twarda, a ludzki nos... no cóż, kruchy. Parę razy gdy koń stwierdził, że machnie sobie głową akurat przed jazdą (mam obsesję i zawsze sprawdzam czy wszystko dobrze leży  :hihi🙂 zapodał mi cudowny strzał w nos, polała się krew.  😁

Warto też uważać przy zakładaniu/zdejmowaniu ochraniaczy i chcącym się podrapać zwierzu. Raz po jeździe zdejmowałam ochraniacze przednie, a koń chciał się podrapać tylną nogą pod brzuchem i zapodał mi pięknego strzała w głowę (nie mam pojęcia jak się to stało, głupi zbieg okoliczności). Szczęście miałam ogromne, bo na głowie znajdował się kask. Wolę nie myśleć co by było gdybym go nie miała, bo i tak ładnie mnie zatrzęsło, prawie się przewróciłam do tyłu.

Nigdy nie zostawiajcie konia nie przypiętego, bo go znacie/nic nie zrobi/itd. Myślałam, że stajnia jest zamknięta, zahaczony łańcuch na długości tylnych drzwi. Patrzę, koń stoi, 2 m dalej siodlarnia, a ja hyc po wodę. Wychodzę, a koń już w drugą stronę wychodzi ze stajni w stronę drogi, łańcucha nie było. Szczęście, że dla kobyły ważniejsza była trawa i się zatrzymała. Serce miałam w gardle, co za kretynizm/głupota/idiotyzm. Nie mogę sobie do tej pory tego wybaczyć...
Z cyklu: wypadki stajenne wynikające ze złej budowy boksu:

zbyt szeroki rozstaw szczebelków może spowodować, że koń kopiąc zaklinuje nogę. Mój koń, kiedy jeszcze nie był mój właśnie tak załatwił sobie tylną lewą nogę, bliznę ma do dzisiaj,bo nogi wyjąc się nie dało  i koń sobie wisiał do rana.... dosyć długo kulała po , ale na razie kontuzja się nie odzywa, a minęło już kilka dobrych lat.

Znajomi kiedyś jeszcze mieli stanowiska, te rury od zadu strony były dosyć nisko i niektóre nie były zabezpieczone od góry takimi drewnianymi kulkami ani nie miały takiego wykończenia , jak mieć powinny. No czyste rury, niby nie ostre. Koń się zdenerwował, wystrzelił z zadu i trafił brzuchem na tą rurę, która ostra nie była, ale była dośc nisko i ciężar opadającego konia spowodował, że koń zawisł i się rozpruł. Krew się polała, wnętrzności się wysypały i nawet nie wiem, czy weterynarz zdążył dojechać, żeby konia uśpić.

Z cyklu: rutyna

Zajeżdzałam w tym roku dwa młodziaki.

Koleżanka miała być pierwszym jeźdźcem dla jednego z nich. Wsiadałysmy, spacerowałyśmy i było wszystko okej kilka dni z rzędu. Kolejnego dnia postanowiłyśmy znów wsiąść na chwilę, nie zdążyłam złapać dobrze konia, druga koleżanka nie zdążyła przytrzymać strzemienia, a ta już mi się ładuje na konia. Nie zdązyłam zareagować nawet, bo dla mnie było jasne, że na młodziaka najpierw się wieszamy z pomoca drugiej osoby, potem delikatnie po strzemieniu wsiadamy, a ją zgubiła rutyna. Skoro kilka dni było dobrze, to czemu dzisiaj nie miało byc? Jak zacżeła  przekładać nogę, to koń się zaczął cofać i nie usiadła jeszcze dobrze, jak wystrzelił do przodu z serią bryków. Drugą koleżankę potrącił klatką piersiową, aż upadła.  Mnie też potrącił, ale trzymałam lonżę, więc zostałam na nogach przyklejona do konia ( też głupota, bo z każdym krokiem bliżej zadu). Upadła na plecy ,chyba na mnie też, ale nie pamiętam, i jeszcze trafiła pod piaskiem na kamień. Obyło się bez złamań, ale i tak mega głupota...


Ja za to popełniłam grzech taki, że na drugim młodziaku śmigałam sobie po lesie z grupą, no i och i ach, jaki ten koń fantastyczny i grzeczny. Słucha się pięknie, niczego się nie boi, do wody, do kałuży, no wszędzie wejdzie. Zagadałam się, straciłam czujność, a przed nami było bloto na całą ścieżkę. Z błotem też nie było problemu, ale po co wchodzić, jak można po suchym ,szczególnie ,że to głupie dwunożne rży, zamiast pilnować. Koń wymyślił, że zmieści się między drzewem a błotem na suchym kawałeczku ziemi szerokości 60 cm... Się zmieścił, tylko nie wziął poprawki na moją nogę niestety, więc w kłusie  (oczywiście ze nie zdążyłam schować nogi, bo było już za późno) przygrzałam kolanem, piszczelą i kostką w pień. Ból niesamowity, ale też bez większych konsekwencji.
Gniadata   my own true love
21 sierpnia 2013 09:02
whisperer13 ta druga historia  😲 ciarki mnie przeszly
[quote author=Anderia link=topic=92172.msg1854757#msg1854757 date=1377019363]
Wniosek z tego taki: nigdy nie bądź pewien ŻADNEGO konia

Amen. Jak slysze: moj by nigdy, patrze z politowaniem i wiem ( juz z doswiadczenia), ze tej osobie brak z reguly ww doświadczenia lub/i wyobrazni.
[/quote]

Dokładnie. jak mnie wkurw... dosłownie, wkurw... nieprzestawianie koni na korytarzu przez właścicieli gdy się przechodzi i tekst: "ona nie kopie".
wiecie - zaglądam do tego wątku ostatnio często
wczytuję się - i paradoksalnie znajduję trochę pocieszenia, że się ZDARZA, części wypadków może można było uniknąć, części pewnie nie

mój roczniak wbiegł na betonowy słup wysokiego napięcia na łące - szczegółów wolę nie pamiętać, został uśpiony w klinice, może można było tego uniknąć, może nie - na łące rosną również pojedyncze drzewa - teraz wydają mi się równie zabójcze  😕

nie wstawiałam na forum zdjęć Wiktorii, czekałam jak urośnie, wypięknieje, coś osiągnie...
bardzo głupia śmierć ...
[`]
Misskiedis   Jeździj nocą, baw się i krzycz na całe gardło!
21 sierpnia 2013 11:11
Jeśli padok ma dwa wejścia to sprawdź czy oba wejścia są zamknięte. Jedno "widoczne" wejście było zamknięte ale drugie, za stajnią, już nie, dobrze, że kobyłka jak wyszła z pastwiska to poszła do stajni w której ktoś był i ją odprowadził do boksu. Gdyby nikogo nie było w stajni, zapewne wlazłaby do paszarni, do której się wybierała, a wiadomo, że wycieczki do paszarni często kończą się kolką 😵
dempsey   fiat voluntas Tua
21 sierpnia 2013 11:20
Ania.L - bardzo mi przykro. okropne zdarzenie. Kompletnie bez sensu 🙁 Chyba nie można było uniknąć.

Pamiętam opis jak zginął wkkwista - kurczę, wyleciało mi imię, w Ameryce, mały koń ok 145-150, ogrywający duże maszyny w konkursach ****, kasztanek. Ulubieniec publiczności. Dopiszę imię jak sobie przypomnę.
Wracał z padoku, chyba bramkę ktoś własnie zostawił otwartą - w każdym razie dał rurę na stajnię, nie wyhamował czy poślizgnął się, przywalił łbem w coś i taki koniec.

Padoki: w pewnej stajni dwie łąki rozdzielał rów. Przez rów był mostek (zwykły przepust z betonu, na tym ziemia ubita). Po bokach ziemia miejscami zapadała się, było nierówno. Krawędzie  przepustu zarośnięte trzciną, rów też. Ale jakoś tam konie przebiegały. Luzem puszczali i się nie przejmowali.
Aż pewnego dnia ulubienica właścicielki stajni, źrebna w 9mcu, wracała właśnie z kilkoma innymi. Zsunęła się jakoś bokiem, wpadła noga w dziurę. Złamanie otwarte bez jakichkolwiek szans. Tylko doprowadzili ją 200 m do zabudowań i tam czekali na zastrzyk...
I od tej pory przepęd jest już ogrodzony, a jakże. I konie się przeprowadza w ręku przez niego, a jakże.
kiedyś zostawiłam w stajni wielką drabinę. Cięzka drabina z bali, wczesniej zrzucałam słomę ze strychu. Nie wiem jak to sie stało ale pozniej zauwazylam jak Hultaj wybiegł z tą wielką drabiną na szyi. Wszystkie konie pouciekały a ten grzał na złamanie karku z tą drabiną. Nawet nie wiedziałam co mam robic jak mu pomóć aż biedak zaklinował się pomiedzy drzewami i drabina spadła.
Od tej pory wszystko, dosłownie wszystko jest ze stajni zabierane, nie ma prawa byc zadnych drabin, wiader, taczek itp.
Faza, pewnie biedak był głodny i Hultek liczył, że wyspindra się po niej sianko 🙂
😉 he, he teraz to i ja się mogę śmiac, wtedy nie było mi do śmiechu.Co do Hultka- ileż z nim przygód np tarzając sie w boskie zawsze sie "zaklinuje" , na padoku tarzając sie wpakował wszystkie kopyta w siatkę. Do dzis nie wiem jak on to zrobił wszak siatka ogrodzeniowa ma małe oczka a On ma kopytka dośc duże. Na szczęscie Hultek nigdy nie panikuje należy do koni które spokojnie czekają bo uważają ,że czlowiek jest od tego aby pomóc biednemu konikowi w potrzebie.
O matko, Faza, nigdy by mi do głowy nie przyszło, że koń może wsadzić głowę w drabinę!
Jutro natychmiast zabieram drabinę z korytarzyka stajni, która stoi tam zawsze, bo na strychu mamy siano. Wprawdzie jeszcze się nie zdarzyło, żeby któryś z koni bodaj wszedł do tego korytarzyka, ale to jest właśnie przykład rutynowego myślenia: bo moje konie to spokojne dziadki...
Szlag, nigdy nie próbujcie się zabierać z daleka na przeszkodę crossową z zeskokiem w dół, nad którą wiszą gałęzie drzew.
Niby nic się nie stało, ale po twarzy dostałam jak nigdy. A można było przytrzymać 2 foule wcześniej  👿

Swoją drogą, przypomina mi to wypadek z trenerem, który miał obsesję na punkcie jazdy "do przodu". W efekcie dziewczyna połamała swoim ciałem drągi, pakując się z koniem w wysoką przeszkodę. Siebie też połamała.
A ja nie polecam stać, z głową pochyloną nad konikiem jedzącym sianko, który nagle stwierdził, że zerknie czy ta woda co sie leje do wiaderka pare boksów dalej, nie jest przypadkiem dla niego 😀 efekt? lekki wstrząs mózgu,  kłopoty z błednikiem i piękne fioletowo-czerwone limo nad okiem, jak po walce z Kliczką 😉
Julie ze zniecierpliwieniem czekam na Twoją opowieść, tak piszesz o tym, musi być ciekawa
xxmalinaxx, błąd 🤣 nigdy nie próbuj zabierać się z daleka na krosówkę z zeskokiem 🤣 (gałęzie to pikuś)
BASZNIA   mleczna i deserowa
21 sierpnia 2013 21:43
kiedyś zostawiłam w stajni wielką drabinę. Cięzka drabina z bali, wczesniej zrzucałam słomę ze strychu. Nie wiem jak to sie stało ale pozniej zauwazylam jak Hultaj wybiegł z tą wielką drabiną na szyi. Wszystkie konie pouciekały a ten grzał na złamanie karku z tą drabiną. Nawet nie wiedziałam co mam robic jak mu pomóć aż biedak zaklinował się pomiedzy drzewami i drabina spadła.
Od tej pory wszystko, dosłownie wszystko jest ze stajni zabierane, nie ma prawa byc zadnych drabin, wiader, taczek itp.


Tak samo niewiarygodne, jak to, ze kon moze wyjac z zawiasow bramke na padoku, ramka z dragow i takie X w srodku dla wzmocnienia. Tak, moze 😉. Od tego czasu wszystkie bramki sa wypelnione siatka o malych oczkach. Na szczescie kon misiek, zdjal z zawiasow i stanal, a ja bylam obok cudem jakims.
Czasem zdarza mi się robić coś przy przestraszonych albo niewychowanych koniach, co ludzie często komentują, że w mojej pracy nie można się bać koni. Odpowiadam, że dzięki temu że się boje, przez 10 lat pracy nie miałem poważniejszej kontuzji
"Nieprzewidywalność" i zaskakujące reakcje koni można jeszcze wytłumaczyć, a u ludzi? Najgłupszy jaki znam przypadek/wypadek to koń wyprowadzony na czas wybierania jego boksu (wszystkie konie już były w stajni) i przywiązanie go do stołu/ławy z bala na ganku...  😵 Oczywiście kobyłka wywlekła go ze sobą i galopem na łąkę... ława w strzępach, kobyła też w efekcie nic poważnego się nie stało ale trauma została i wiązanie do czegokolwiek było mocno ryzykowne...
Czasem zdarza mi się robić coś przy przestraszonych albo niewychowanych koniach, co ludzie często komentują, że w mojej pracy nie można się bać koni. Odpowiadam, że dzięki temu że się boje, przez 10 lat pracy nie miałem poważniejszej kontuzji


Ogurek popieram. Kilka lat temu skończył mi się syndrom mistrza świata i infantylne przeświadczenie, że nic nie może mi się stać. Od tej pory skończyły się wypadki. Tfu, tfu, odpukać w niemalowane.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się