BUCK, jak widać 99% tego co wkurza jest elementem "niewychowania" psów.
Nie sikanie na siano jest tak samo do nauczenia jak nie sikanie w domu.
Nieskanaie na pyski/koni- jak nie skakanie na ludzi.
Nieodbieganie, niepodbieganie- jak posłuszenstwo na spacerze.
Nie darcie modry przy hałasie- jak nie darcie mordy w domu.
Tyle że większa część właścicieli nie potrafi wychować czy odpowiednio kontrolować psów, co pokazuje ogrom przykładów z ostatnich stron tego wątku. Dlatego nie dziwię się wkurzeniu i zakazowi psów na terenie obiektu
Konie też wychowujemy a jednak nie puszczamy ich tak całkiem luzem, bo grzeczne (większość z nas przynajmniej).
To nadal tylko zwierzę, którego zachowania nie jesteśmy w stanie przewidzieć w każdej sytuacji. Przy koniach większość ludzi to rozumie, czemu w psach pokłada się taka ufność?
I znam przypadek gdy wychowany pies poleciał za koniem (znam i wiem że właścicielka z nim pracuje), prawie przypłacając to życiem. Koń (który psa też znał i był przyzwyczajony) stwierdził że jednak nie podoba mu się latanie za pęcinami, kop skończył się krótkim, choć widowiskowym lotem, na szczęście bez większych urazów.
Kazdy twierdzi że jego pies jest super grzeczny, że zawsze to, nigdy tamto. Zresztą często tak samo z dziećmi. A rzeczywistość swoje.
Czy pies grzeczny czy nie to sra i szcza 😉
Nigdy nie widziałam właściciela biegającego po terenie w poszukiwaniu psiej kupy :P
Miałam wypowiedzieć się ogólnie neutralnie, jednakże dokładnie wczoraj młody owczarek niemiecki wpadł na pastwiska i usiłował dopaść źrebaka.
Także dołączyłam do teamu - stanowcze nie i będę dokładać nisko linki z prądem.
No oczywiście,że to kwestia wychowania. No ale weźmy pod uwagę też,że przyjmując w pensjonat właściciela konia nie jesteśmy w stanie ocenić na ile będzie panował nad swoim zwierzakiem i jak same opowiadacie różne rzeczy się zdarzają. Psy też są bardzo różne,po różnych przejściach i czasem to jak się zachowuje-dla nas karygodne-moze być dla właściciela wielkim sukcesem,że np już tylko szczeka a kiedyś atakował i gryzł i praca trwa nadal... Ale serio nigdy nie jest się w stanie być w dwóch miejscach naraz. I nikt mi nie powie że właściciel na koniu jadący czy to po placu czy w terenie skupiający się na swojej jeździe w 100% ogarnia swojego psa w tym czasie. nie mówiąc o tym ile razy psy pensjonariuszy zarly się między sobą na zabój a właściciel na koniu np w tym czasie... Więc nadal. Kocham psy i nie ufam właścicielom więc swoje w trakcie wizyty u konia niech lepiej zostawiają w domu.
Konie też wychowujemy a jednak nie puszczamy ich tak całkiem luzem, bo grzeczne (większość z nas przynajmniej).
To nadal tylko zwierzę, którego zachowania nie jesteśmy w stanie przewidzieć w każdej sytuacji. Przy koniach większość ludzi to rozumie, czemu w psach pokłada się taka ufność?
I znam przypadek gdy wychowany pies poleciał za koniem (znam i wiem że właścicielka z nim pracuje), prawie przypłacając to życiem. Koń (który psa też znał i był przyzwyczajony) stwierdził że jednak nie podoba mu się latanie za pęcinami, kop skończył się krótkim, choć widowiskowym lotem, na szczęście bez większych urazów.
Kazdy twierdzi że jego pies jest super grzeczny, że zawsze to, nigdy tamto. Zresztą często tak samo z dziećmi. A rzeczywistość swoje. patat, mój pies też dostał kopa od mojej kobyły, dokładnego, celowego, ostrzegawczego. Uważąm, że to bolesna ale dobra lekcja. Siedziałam na niej i widziałam, że się irytuje, że pies biegnie za ogonem. To było na samym początku szkolenia. Kobyła dokładnie wycelowała i zaaplikowała siłę idealną. Tak się komunikują zwierzęta. Lekcja zapamiętana na długo. Teraz jak się psu zapomni to wystarczy, że ona nogę podniesie.
I tak wiem, że zaraz po tym wpisie będize larum, że olaboga, przecież pies jest głupi i trzeba zawsze za niego myśleć, i że to znećenia się takie narażanie go. Ja mama inne zdanie. psy to sa dla mnie zwierzęta, któe się komunikują dotykiem (i bólem), i dlatego dotyk, a czasami bolesny dotyk jest najlepszą formą komunikacji. Nie uznaję jedynie pozytywnego wzmocnienia w szkoleniu psów.
Co do wychowywania i nie puszczania koni luzem. Koń to pół tony stadnego zwierzęcia uciekającego. Jełsi pies wbiegnie pod koła auta to co najwyżej zderzak będize do wymiany... Jak ktoś widział auta po zderzeniach z łosiem to może użyć wyobraźni co będize po zderzeniu z koniem. Pies żadko (poza lasem i polowanie) wejdzie w tzw. szkodę. Konie pójdą i zdepczą plony.
Do tego histrycznie konie służyły do jedzenia przez więcej lat swojeje przygody z gatunkiem ludzkim, niż do jeżdzenia. Żarcia się nie puszczalo luzem, żeby uciekło. Więc jest tu też czynnik historyczno- kulturowy.
Konie nadal się je wśród ludności mongolskiej. Spora część świata je konie. W PL nie jemy konia już dziś z kiedyś panującej tu biedy. Nie dlatego, że jako naród mieliśmy jakieś szczególniejsze "serca dla koni".
Konie nadal się je wśród ludności mongolskiej. Spora część świata je konie. W PL nie jemy konia już dziś z kiedyś panującej tu biedy. Nie dlatego, że jako naród mieliśmy jakieś szczególniejsze "serca dla koni". kotbury, I dlatego w całej Mongolii konie chodzą... luzem 😉 Ogrodzone są pola uprawne płotem, a zwierzęta chodzą wolno.
Mam prywatną stajenkę przydomowa, nie prowadzę żadnego pensjonatu. Mam też jednego malutkiego pieska który co prawda nie zwraca uwagi na konie ale nie chcę żeby wchodził na pastwiska, do samej stajni też nigdy go nie wpuszczam. Wszystkie płoty są zabezpieczone żeby psiak przypadkiem się nie zapomniał. To raczej dla jej bezpieczeństwa i mojego spokoju. Aczkolwiek nie pozwalam nigdy nikomu wejść nawet na podwórko ze swoimi psami. Gdy odwiedzają mnie znajomi są informowani, że psiaczki zostawiają w domu. Raz mimo wszystko ktoś przyjechał z dwoma psami to siedziały w aucie bo dosadnie powiedziałam, że nie ma takiej opcji. Raz, że zabezpieczenia są raczej na małego psa i jestem przekonana, że duży lub bardziej cwany przedostał by się w kilku miejscach, dwa nie podoba mi się, że obce psy ( pewności nigdy nie mam czy są regularnie szczepione i odrobaczane ) załatwiały by swoje potrzeby na moim podwórku. Może jestem niegościnna pod tym względem ale nie lubię gdy ktoś wychodzi z założenia, że skoro mieszkam na wsi to on będzie siedział na kawce/herbatce a jego psy w tym czasie się wybiegają. Nie pozwalam nawet na smyczy. Ma ich nie być i tyle.
W terenie miałam wiele nieprzyjemnych sytuacji z psami biegającymi luzem i dwa razy na własnym terenie.
Raz lonzowalam konia, duży wilczur sąsiadów przelazł pod ogrodzeniem ( teraz wszędzie mam siatkę leśną i już takie rzeczy się nie zdarzają) i zaczął biegać za koniem próbując łapać go za nogi. Koń kopie, wierzga, przyspiesza i się złości. Ja na drugim końcu lonży próbuje opanować sytuacje ale nie oszukujmy się - z marnym efektem. W końcu wściekła strzeliłam tego psa batem. Mało humanitarne ale bolesne i skuteczne. Psisko uciekło z podkulonym ogonem. Poinformowałam właściciela to usłyszałam, że wymyślam i psy zawsze po wsi biegały i będą biegać. A jak mi się nie podoba to muszę mur wybudować. Wybudowała bym gdyby było mnie na to stać 😅.
Drugim razem pies innego sąsiada uciekł mu z podwórka. To był wielki, bardzo agresywny pies. Jakaś mieszanka z Kaukazem ale były z nim na tyle problemy, że właściciele sami się go bali ( bez komentarza ). Przedostał mi się na pastwisko, zaczął ganiać konie ja nie wiedziałam co mam zrobić, sąsiad nie odbierał telefonu. W końcu pies dostał kopa. Połamana miednica, podobno też kręgosłup. Pies leżał na pastwisku, nie dało się go dotknąć, konie odseparowałam a jak wreszcie dodzwoniłam się do właścicieli to dopiero jak zaczęłam wściekle wrzeszczeć raczyli przyjechać. Założyli mu kaganiec i w czterech wsadzili go na przyczepkę przy aucie. Zdechł po niedługim czasie jak się można domyśleć. Usłyszałam tylko że „trochę psa szkoda, dobrze pilnował podwórka”.
Brak słów. Lubię psy nawet bardzo. Kiedyś miałam takiego co chodził ze mną na pastwisko czy na plac do stajni ale jemu nigdy przenigdy nie zdążyło się pogonić konia. Bez wzglendu czy na nim siedziałam czy robiłam coś z ziemi. Zawsze przyzwyczajam moje psy do koni ale nie ufam im tak w 100% że np podczas jazdy będę w stanie go opanować, pewnie nie potrafię aż tak wytrenować psa. Więc zapobiegam takim sytuacjom.
Raz mi ktoś podszedł do bramy z dużym, młodym kundelkiem. Pies był strasznie energiczny wręcz nadpobudliwy ale sympatyczny. Babka zapytała czy może wejść do koników żeby psa przyzwyczaić. Jak grzecznie odmówiłam to się oburzyła, tak jakbym musiała się zgodzić. Dopiero jak ją zapytałam czy stać ją na ewentualne leczenie koni, odszkodowanie i czy jest gotowa np stracić swojego psiaczka to się odwaliła.
W tej dyskusji wyłaniają się dw aobozy:
-ogarnietych właścieli psów, które je mają świadomie i dbają świadomie
- patoli.
Jak to u nas - nie ma tzw. środka🙂
A mnie mega wkuu... sklep Piece of Hay... Po raz drugi dałam się wrobić tam w kilkutygodniowe oczekiwanie na siatkę, bez kontaktu, bez żadnego maila, telefonu brak, bez zwrotu kasy.
Polećcie proszę jakieś siatki prostokątne, nie worki, bo ja do tego pseudo sklepu nie mam siły. Zaraz sama zacznę siatki szyć, bo to że oni mają jeszcze jakiś klientów ze swoim olewackim klientem to szok
macri Ja robię sama siatki na siano z takich siatek jak wrzucała KrValdi, tylko ja je kupuję na allegro. Mają krótszą żywotność niż te z piece of hay, ale kosztują ułamek tego. Zrobienie jednej siatki to 15 min roboty i serio jest banalnie proste. Za prostokąt o wymiarach 1x1,5m wychodzi mi ok 55zł.
macri, ja kupuję na Fluo siatki pl 😉 wybierasz grubieć i wielkość oczek oraz wymiar.
Choć częściej widzę, że szklanka jest do połowy pełna niż pusta to pożalę się Wam co mnie wkurza w jeździectwie: mianowicie będąc wypłacalną i dyspozycyjną dla wetów klientką, nie marudzącą i wypytującą "a dlaczego, a czemu nie to itp", nie mogę liczyć na pomoc medyczną gdy tego potrzebują moje konie.
Ale szczytem jest gdy urodził mi się źrebak i dzwoniąc do lekarza prowadzącej usłyszałam, że nie przyjedzie bo ma umówione wizyty. Standardowo nikt z okolicy nie mógł przyjechać. Ale poradziłam sobie z pomocą dobrych osób. Nie mniej jednak świat jeździecki jest mały i przykro gdy wet negatywnie wypowiada się o kliencie do innych klientów.
W sumie to naprawdę ten koński świat jest okropnie zawistny i więcej jest ludzi co chcą pokazać wyższość nad kimś innym. Oczywiście 99% napisze, że pakować klinika... tylko za niedługo to do zwykłego szczepienia będzie trzeba jechać z koniem do kliniki.
Sorry ulało mi się bo walczę o maleństwo i mimo informacji, że coś się dzieje, wetki zero zainteresowania swym klientem. Widocznie po angielsku mam zasugerowane abym szukała nowego opiekuna.
P/s nie raz moje wizyty były odwoływane bo kto inny potrzebował pilnie szycia, opieki przy kolce itp.
Gillian, pewnie nic, jeśli działa to wobec każdego klienta. A nie, jak nagle ty masz nagłą sytuację a vet mów, że ma umówione wizyty i zlewa cię i twoje zwierzę.
Gillian, nic dziwnego, że jeśli czyjemuś koniowi trzeba pomóc bo coś się stało nieplanowanego.
Ale jeśli pytam weterynarza, który jest dość często u mnie, czy wrazie potrzeby przyjedzie i odpowiada twierdząco, to liczę na pomoc. Bo sytuacje są różne ale w tym momencie to ja potrzebowałam pomocy pilnej poza kolejką bo traciłam oseska.
Frans też mnie takie cos wkurza, czekam cierpliwie gdy ktoś inny potrzebuje pilnej wizyty weta, ale gdy ja mam pilną awarie w stajni to oczekuje ze ktoś mi tzn moim zwierzętom pomoże szybko
U nas w stajni wczoraj kolka - niedziela wieczorem klasycznie. 15 telefonów wykonanych, z czego pierwsze do wetow ogłaszających sie jako “pogotowie weterynaryjne” i co? 1 osoba odebrała i powiedziała że nie przyjedzie.
Frans, bardzo współczuję, bo od nas np taki maluch prawdopodobnie do najbliższej kliniki 200 km by nie dojechał. Jesli nie jestes w Wawie, Wroclawiu, Wielkopolsce czy innym zaglebiu wetow od koni to na przyszłość przy hodowli warto poświęcić trochę czasu, znaleźć życzliwego weta i nauczyć się robić jak najwięcej samemu - lekarz może nie mieć czasu stac godzinami z kroplówka nad maluchem, ale to nie znaczy że nie da Ci płynów i leków jeśli umiesz ja sama puścić. Ja sie jeszcze muszę nauczyć sondowac, u nas też są notorycznie problemy z dojazdami weta a kobyly w wysokiej ciazy i po porodzie to jest fabryka kolek. W tym roku nie mamy zrebiat i kolek tez nie mamy, jakieś jedno lekkie polegiwanie po pierwszym wyjściu na trawę, ogarnięte 30 minutowym spacerem.
Mo8m zdaniem powinien być system że jsk wet chce działać w jakimś powiecie to powinien zorganizować dię w całodobowym dyżurze. Trzeba by wymyślić jak wyłączyć z tego interwencję specjalistyczne, ale to jest do ogarnięcia
Ja nawet nie miałam pretensji gdy wet nie zauważyła 8 miesięcznej ciąży, przy badaniu usg- bo każdy może się pomylić.
Klacz była po źrebaku i stwierdziłyśmy, że skoro poroniła to trzeba zasuszyć, w tym czasie sporo zleciała z wagi a i tak była z lekka szkapowata bo od powrotu z torów nie chodzi pod siodłem parę lat.
Zaszczepić to ja mogę sama, do kolek już nawet nie wzywam weta (choć akurat mało ich u mnie).
Ja rozumiem, że to niewdzięczny zawód i nikt nie czeka przy wigilijnym stole aby rzucić wszystko i lecieć do klienta, jednak dzwoniłam przed siódmą rano w dzień powszedni. W weekend to ja nawet nie dzwonię.
Szyć rany umiem, sondować umiałam bo teraz się nie podejmę, dożylne robię lepiej niż nie jeden wet. Ale mi chodzi o to, że nie jesteśmy weterynarzami i to, iż sobie radzimy z dostępnością do leków itp to nasze ryzyko, do tego przecież nikt nie przyjeżdża harytatywnie do koni.
Ok 5 lat temu za kolkę z finalnym uśpieniem konia zapłaciłam za 8h samej robocizny 1400zł (bo 1200 wyceniono same leki) i nie dyskutwałam, że kto inny by zrobił taniej czy czemu tak dużo itp. Byłam wdzięczna, że ktoś przyjechał i był, więc należy się zapłata za pracę. (choć też spro uchybień było to zachowałam to dla siebie bo koniarze za dużo plotkują 😅😉.
Nie chcę być marudą, bo sama mogłam iść na weta- ale jest mi po prostu przykro, że teraz tylko kasa się liczy a nie przyzwoitość.
karolina_, jestem z wielkopolski i jakoś mimo,że "zagłębie wetow" to jak się dzieje coś pilnego to można wykonać po 50 telefonów i najwcześniej nikt nie przyjedzie albo nawet nie odbiera...z klinikami też niestety w ostatnim roku mamy kiepskie doświadczenia,bo konie wracały w gorszym stanie niż pojechały a właściciele lżejsi o 10tys. Ostatnio to jest jakaś absolutna patola,mam wrażenie jakby weci się zmówili żeby nie pomagać dosłownie. Nie przypominam sobie żeby kiedyś był aż taki problem.
lacuna, mam podobne odczucia.
Weci z doświadczeniem odeszli z klinik "na swoje" i chcą mieć weekndy i święta wolne i dla rodziny.
Kliniki mają nowy personel... no ale temu z kolei brakuje doświadczenia.
I jak masz fuckup po 18😲0 to się zesrać można i nikt nie odbierze telefonu, nie przyjedzie a przecież nie z każdym szyciem zawiziesz konia do kliniki. ba! Nie zawsze masz transport od razu jak nie masz własnej przyczepy.