Sprawy sercowe...

Lov   all my life is changin' every day.
13 lipca 2013 20:50
Quendi, niestety nasz bilans "za i przeciw" wyszedł ujemnie... A on musi przede wszystkim najpierw uporządkować sobie w głowie sprawy z przeszłości, zakończyć je, żeby cokolwiek innego mogło wypalić. Może to rozstanie będzie impulsem dla niego, żeby zrobić to porządnie i w całości.
Pewnie zaraz posypie się lawina z serii "A nie mówiłam", no ale cóż, powodem naszego rozstania nie była różnica wieku czy coś takiego. Mi jest strasznie przykro i smutno, bo to bardzo wartościowy człowiek, który bardzo mi pomógł z moją samooceną i otwarciem się. I chociaż często mnie wkurzał, to dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie, że było mi z nim naprawdę dobrze. Oboje stwierdziliśmy, że nie chcemy tracić kontaktu, i że każde może zawsze liczyć na pomoc drugiego. Nie wiem, jak to będzie w sumie funkcjonować, no ale zobaczymy...
trzynastka   In love with the ordinary
14 lipca 2013 14:17
Lov, przykro ale decyzja zapewne była słuszna. Trzymaj się.

Ja żyję, minął już ponad miesiąc [ale ten czas leci 😉] i powoli przestaje się to za mną ciągnąć.
Wieści milkną, ludzie przestają mi przekazywać informacje w stylu "widziałem go", "słyszałem, że..." a ja już nie pytam.
Nie spotkałam go, ani co ważniejsze ich, więc to też mocno ułatwiło sprawę. Za to widziałam ją. Przerażenie które wymalowało się na jej twarzy było szczere i tak wyraźne, że przestałam mieć wątpliwości "czy ona o mnie wiedziała" ale nie zrobiłam niczego głupiego. Miałam obok koleżankę, która zabroniła mi się przywitać czy przedstawić 😉
W każdym razie żyje, mam się dobrze i dzięki bogu nie mam nikogo na oku, ani nikt nie ma mnie.
Po tych wszystkich porażkach i dramatach jest to naprawdę miłe. 😉
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
14 lipca 2013 21:07
Lov
Czytam twojego posta i mam wrażenie, jakbym sama go pisała... jakiś czas temu miałam bardzo podobne odczucia związane z pewnym panem (wspominałam już o tym), ale kiedy teraz na to patrzę, z perspektywy czasu, uważam że podjęłam właściwą decyzję i nie powinnam była z nią zbyt długo zwlekać. Jeżeli facet nie potrafi dojść do ładu sam ze sobą, to dlaczego my mamy być tymi, które stawiają go do pionu?
Rozstania nigdy nie są przyjemne ani łatwe, ale wierzę, że wyjdzie Ci to na dobre. Trzymam kciuki 😉

nine
Twarda z Ciebie babka, ja bym się w takiej sytuacji pewnie całkiem rozsypała.

Lov   all my life is changin' every day.
14 lipca 2013 21:23
Pauli, nine, ja się właśnie boję, że podjęłam złą decyzję. Tym bardziej, że już dzwonił trochę podłamany, czy moglibyśmy o tym porozmawiać jeszcze raz, może bardziej na spokojnie (mnie od razu nerwy puszczają). Nie wiem, może za szybko się poddałam, większy kryzys i od razu sobie odpuściłam? To naprawdę ważna dla mnie osoba, która wie o mnie najwięcej, najlepiej mnie zna, najbardziej mi pomaga... Sama nie wiem 🙁 Ale czuję się beznadziejnie, jakaś totalnie rozbita...
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
14 lipca 2013 21:23
Ale dobrze zrozumiałam, że ten facet ma żonę?
Averis   Czarny charakter
14 lipca 2013 21:31
Lov, dla mnie sprawa jasna. Dopóki się nie rozwiedzie widać, że nie zależy mu tak bardzo. I nie wierz w opowieści o rozkładzie małżeństwa i tym podobne. Małżonka może nic o rzekomym rozpadzie nie wiedzieć.
1. Rozwod
2. Wykazanie, ze jest godny nazywania go ojcem (bo chyba sa dzieci ?) - wersja minimum: regularnie placi alimenty.
Lov   all my life is changin' every day.
14 lipca 2013 21:38
Jest po rozwodzie, toczy się jeszcze tylko sprawa majątkowa. Tak, widziałam papiery, bo sama mu na początku nie wierzyłam. A jeśli chodzi o ojcostwo- cóż, chciałabym, aby mój ojciec był taki dla mnie, jak P jest dla swojego syna 😉
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
14 lipca 2013 21:46
Jeśli facet jest żonaty i mówi o tym, że nie żyje już z żoną, że nic ich nie łączy albo że ma w planach rozwód, to jego słowa warte są tyle, co zeszłoroczny śnieg. Sama znałam faceta, który dużo mówił o tym, jaka to jego żona jest zła i ile razy go zdradziła, a mimo to gotów był pobiec na każde jej skinienie, nie wahał się nawet, żeby zrezygnować ze wszystkiego, co osiągnął własną ciężką pracą, żeby tylko uratować swoją rodzinę (dziecko też wchodziło w grę).
Przekonałam się, że można mówić dużo i ładnie, ale liczą się tylko czyny, jeśli obietnic nie popiera działanie, to są g***o warte.

Ten pan też dzwonił do mnie, kiedy czuł się samotny i było mu źle (pewnie dlatego, że akurat żonka dała mu w kość), po pierwszym rozstaniu z nim czułam się, jakby umarła bliska mi osoba, byłam w totalnej rozsypce i chciałam tylko, żeby zmienił zdanie i znowu się ze mną spotykał.
Nie było warto, bo koniec końców okazałam się być tylko plasterkiem na zranione przez żonę serce, a niewiele brakowało, żeby przed nosem przeszła mi szansa na prawdziwą miłość.

Lov
Zdaję sobie sprawę, że to o czym piszę, to dość skrajny przypadek, ale mam nadzieję, że będzie przestrogą dla innych w podobnej sytuacji. Daj sobie czas na to, żeby trochę ochłonąć i spojrzeć na sprawę z dystansu 😉
Lov, więc gdzie jest problem?
bo już nie leży w obiecankach związanych z rozwodem. z tego co widzę, nie przeszkadza Tobie, że jest oddanym tatą a wręcz za to go szanujesz - i dobrze. co stanęło na drodze do dalszego szczęścia?
niestety w związkach z rozwodnikami/ jeszcze mężami/ ojcami jest tak, że nigdy nie da się odciąć ich od przeszłości. więc w nowych związkach zawsze będzie ten dodatkowy "balast". takie jest bynajmniej moje zdanie, jakie mi się nasuwa. osobiście nie miałam żadnego związku z w/w typem mężczyzny. jednak znając siebie wiem, że nie potrafiła bym zaakceptować wlekącego się z nami "bagażu z jego przeszłości".
taka jestem i już. że mój mężczyzna jest mój. nie musi być rozdarty między mną a poprzednią żoną/dziećmi i tak dalej. nie musi poświęcać im uwagi, nie wzbudza we mnie to niepokojów i lęków, nie wzbudza niepewności i zazdrości... (to tak w telegraficznym skrócie pisząc).
Dzwoni do mnie nieznany telefon. Okazuje się, że to portier z naszego biura, że jest do mnie przesyłka.
Myślę sobie - noooo w końcu drapak wysłali! (nagroda z lutego).

Schodze na dół, a tam kurier z bukietem róż, a w różach karnecik od mojego P.
5 lat razem zleciało...  😍
Lov   all my life is changin' every day.
15 lipca 2013 17:33
tomia, jeden problem leży w jego zachowaniu. Bo ja rozumiem, że faceci lubią swoja problemy załatwiać sami, po swojemu, nie prosić się o pomoc, ale to nie oznacza, że ma się wtedy nie odzywać x dni. I czasami można szału dostać, bo gdyby coś się stało, to na dobrą sprawę nikt nie da mi znać. Można mówić, i mówić, i mówić, i nic.
Drugim problemem jest odległość- 200 km, i to jeżdżenie też jest męczące. W wakacje może pół biedy, ale w roku akademickim ja mam uczelnię, w weekendy pracuje, on w tygodniu pracuje, a weekendy spędza z synem. Przy dobrych wiatrach widzieliśmy się raz na tydzień, a bywało tak, że nie widzieliśmy się miesiąc.
Męczące, a ja nadal nie wiem, co dalej.
Wistra to fajna niespodzianka. ciekawe czy czymś jeszcze Ciebie zaskoczył  😁

Lov tylko Ty i On możecie podjąć decyzję, czy warto to ciągnąć. problemy są. ale nie są nie do rozwiązania. tym bardziej, jeśli gra jest warta świeczki. a czy jest..? daj może sobie czas i pomyśl, jak Wam było razem, co jest na przeszkodzie, czy się da ją pokonać. ja tam trzymam kciuki. jakkolwiek. głowa do góry. i tak będzie ok. może i jestem niepoprawną marzycielką i romantyczką, a co mi tam 😉
Nam minęło pół roku i z tej okazji.. Oboje przespalismy pół niedzieli 😉 remont i praca tak nas wykończyły że zapomnieliśmy ;p

Drugim problemem jest odległość- 200 km, i to jeżdżenie też jest męczące. W wakacje może pół biedy, ale w roku akademickim ja mam uczelnię, w weekendy pracuje, on w tygodniu pracuje, a weekendy spędza z synem. Przy dobrych wiatrach widzieliśmy się raz na tydzień, a bywało tak, że nie widzieliśmy się miesiąc.
Męczące, a ja nadal nie wiem, co dalej.


Lov, no plis. Odległość nie jest argumentem 😉 patrz ja czy Salto 🙂
właśnie Salto, jak tam? 🙂
Z tym żeby związek na odległość mógł przetrwać to musi być prawdziwe zaangażowanie z obu stron. A nie tak, że jedna chce bardzo a druga ni dba o ten kontakt.
ash   Sukces jest koloru blond....
16 lipca 2013 09:55
Dla mnie to nie pojęte, żeby facet "znikał" i nie dawał znaku życia przez kilka dni.
Lov ja myślę, że niestety on nigdy nie zaangażował się tak na 100% w ten związek.
Ma swoje problemy itp. którymi z Tobą nie chce się dzielić.
Dla mnie to oznacza jedno.
Mój 'delikwent' też mi raz odwalił akcje pt. mam problem ale radze sobie z nim sam, potem Ci opowiem. No i musiałam poczekać te 3 dni, ale co sie nastresowałam to moje. Wrócił do rzeczywistości, nagadałam mu co sobie o tym myślę i że nawet jak ma problem i chce z nim pobyc sam na sam i go rozwiązać sam to ma mi chociaż dawać znaki życia. Nie wiem czy dotarło, bo taka sytuacja miała miejsca raz w ciągu roku naszej znajomości, ale gdyby to się zdarzało cześciej to bym nie wytrzymała.
Tak w ogóle Lov czy - abstrahując od obecnych problemów - on Cię w ogóle traktuje poważnie? Bo z tego co czytałam, Ty wciąż jesteś praktycznie na utrzymaniu rodziców - myślisz, że w obliczu tak różnych statusów życiowych on byłby w ogóle w stanie traktować Cię jak partnerkę?
Lov, jako osoba z bagażem doświadczeń związanych z byciem w stałym i poważnym związku ze starszym facetem, powiem jedno. Moim zdaniem Twój partner nie traktuje Cię poważnie. Nie jest zaangażowany, nie ma pomysłu na Ciebie i Wasz związek. Spotka się od czasu do czasu, miło spędzicie czas i finito, każdy wraca w swoją stronę. Być może on nie wie, że Ty chcesz zaangażowania, wspólnego zamieszkania, wspólnego dzielenia się życiem. Dla niego jest to wygoda, może myśli, że dla Ciebie też to jest to, czego Ty chcesz. Spotkać się, pogadać, seks, kolacja, on na pewno jest dumny z tego, że wyrwał młodą, atrakcyjną dziewczynę. Sorry, ale tak jest. Faceci tutaj są bezwzględni, na pewno jest to powód do tego, żeby imponować kolegom, oni mają już stare żony, a on tutaj proszę bardzo jak się postarał. Ma ozdobę u boku. I wcale nie musi być to traktowane na zasadzie pokazania się, czy przedmiotowego traktowania Twojej osoby. Ale Twoja mlodość jest na pewno dużą wartością dodaną do tego związku. Pytanie, czy dla niego oprócz tego jest coś więcej, czy jesteś Ty, Twoje wnętrze, osobowość..czy chce dzielić życie z Tobą, czy są właśnie te wspólne plany i pomysły na Was, czy jest może tak, że każdy robi swoje..? Moim zdaniem zrobiłaś bardzo mądrze tnąc taki układ, bo albo jesteście na poważnie, albo jesteś tylko piękną ozdobą. On musi przewartościować swoje wygodne życie, co zapewne nie przyjdzie mu prosto. Jak jesteś dla niego ważna, to zdobędzie się na poważną rozmowę w czasie której powinniście ustalić jak ma wyglądać Wasz związek.. Powodzenia :kwiatek:
Lov   all my life is changin' every day.
16 lipca 2013 15:41
zen, właśnie ja miałam wrażenie, że to on jest bardziej zaangażowany, jak pierwsza kłótnia wynikła z tego, że ja jeszcze nie piszę się na wspólne mieszkanie i takie "bardzo, bardzo poważne wspólne życie". Wspólne plany i pomysły on ma, owszem, wszystkim się interesuje i chce brać czynny udział w moim życiu. Nie będę ściemniać, że ja jego od początku traktowałam jako "faceta marzeń", czy coś w ten deseń. Też myślałam, że to będzie fajny związek na rok, może dwa, no bo przecież to przyszłości nie ma, ale fajnie jak facet jest takim gentlemanem, zabiera w różne miejsca (nie mówię tu o sponsoringu czy czymś podobnym, bo z reguły płaciłam za siebie czy na pół 😉 ), a jak gdzieś się wybieramy, to on ma plan, uwzględnia moje pomysły, wszystko załatwia i wszystkim się zajmuje- ja tylko wsiadam do auta. Tylko właśnie problemem jest to, że mi z niego ciężko wycisnąć to, co siedzi mu w głowie kiedy coś się dzieje. Albo obiecał, że przyjedzie, a potem coś się działo, i dopiero po kilku dniach mojego focha mówił, o co konkretnie chodzi.
No cóż, mamy się jutro spotkać, obgadać, bo od soboty cały czas dzwoni, pisze i jęczy, że mam to jeszcze przemyśleć. Ale dzięki, dziewczyny :kwiatek:
z tego wynika, że odległość jest do przeskoczenia, skoro chciał wspólnie zamieszkać. dlaczego tego nie chcesz? nie było by spotkań raz na tydzień czy rzadziej. może też było by Wam łatwiej się komunikować. była byś na bieżąco z jego sprawami. w zarodku mogła byś dusić te "martwe cisze"..
również z tego, co piszesz, wynika, że ceni sobie Twoje zdanie, Twoje uczucia, Twoją osobę w całości.
skoro chce brać czynny udział w Twoim życiu, zauważ może, że Ty też chcesz brać czynny udział w Jego życiu. może tego on nie dostrzega i nie widzi tego problemu. a czynny udział dotyczy nie tylko wspólnych wypadów, "różowych chwil" i wspólnych chwil. ale dotyczy i problemów i to nie tylko wspólnych, ale i Twoich z osobna, i Jego z osobna.
zastanawia mnie jednak, dlaczego jesteście razem. czy z przyzwyczajenia, czy dla zabicia czasu, czy dla wypełnienia pustki, czy z miłości. pod tym kątem chyba tez warto rozważyć, czy warto dalej razem brnąć przez życie.
odnośnie fochów  😁 troche mi to mnie, sprzed jeszcze nie tak dawna, przypomina. spójrz na to z innej strony. jak masz focha, to po co ma się odzywać, skoro w złości i tak do Ciebie nie dotrze, co by chciał przekazać. no i jak masz focha, to przecież nie masz ochoty z nim gadać.. pod tym względem u siebie przepracowałam fochy, rozważyłam ich sens i zauważyłam, że jest znikomy. i lepiej mi się żyje, łatwiej nam się dogaduje, szybciej dochodzimy do meritum bez awantur. to takie moje małe wynurzenie pod tytułem "sens focha"
trzymam kciuki za jutrzejsze spotkanie.
Lov   all my life is changin' every day.
16 lipca 2013 16:26
tomia, jest kilka powodów- ja mam 21 lat, i naprawdę jeszcze mi nie spieszno 😉 Do tego dochodzą problemy z moimi rodzicami- mój ojciec uważa, że facet mi niepotrzebny, a gdyby dowiedział się o dzielących nas latach i inncyh rzeczach... JEst skłonny zamknąć mnie na cztery spusty w domu, serio. No i pojawia się pytanie, gdybyśmy jednak zdecydowali ewentualnie zamieszkać razem, no to gdzie? Ani ja nie mam zbytnio opcji teraz na przeprowadzkę, ani on. Ja mam w tygodniu studia (nie licząc wakacji teraz), a między poszczególnymi uczelniami nie bardzo da się przenosić, w weekendy mam pracę, do tego konia, trenera i inne... On ma tam pracę i przede wszystkim syna.
Może to jest jednak z góry skazane na niepowodzenie, może sobie odpuścimy, może pobujamy się tak jeszcze jakiś czas i tyle.. Kto wie.
Scottie   Cicha obserwatorka
16 lipca 2013 18:16

Drugim problemem jest odległość- 200 km, i to jeżdżenie też jest męczące. W wakacje może pół biedy, ale w roku akademickim ja mam uczelnię, w weekendy pracuje, on w tygodniu pracuje, a weekendy spędza z synem. Przy dobrych wiatrach widzieliśmy się raz na tydzień, a bywało tak, że nie widzieliśmy się miesiąc.
Męczące, a ja nadal nie wiem, co dalej.


Lov, no plis. Odległość nie jest argumentem 😉 patrz ja czy Salto 🙂
właśnie Salto, jak tam? 🙂


Odległość JEST argumentem- ogromnym problemem! Jeśli jedna i druga strona nie chce/nie może się przeprowadzić (tak jak w przypadku Lov), to IMO taki związek nie ma sensu i z góry skazany jest na niepowodzenie. Z tego co wiem to u Salto jest inaczej (bo nie wiem, jak u Ciebie)- oni zamierzają za jakiś czas wspólnie zamieszkać i już się na dłużej nie rozstawać. A jak się widują, to dłużej niż na weekend i spędzają niemal 24h ze sobą. I to rozumiem.

Byłam już w związku na odległość i NIGDY więcej. Teraz mój Potwór 😉 jest na Erazmusie i też czasem przeszkadza mi ta odległość, ale ogólnie jest "fajnie", bo mam pewność, że za niecały miesiąc wróci na stałe. Ale jeśli chciałby tam zostać- to albo musiałabym się tam przeprowadzić razem z nim albo musielibyśmy się rozstać.
skoro jest jak piszesz.. to patrząc realnie, szans na przyszłość nie widzę.
bez urazy, ale Wasz związek wygląda jak taka rozrywka, zabicie bądź urozmaicenie czasu, odskocznia i wsio. jeśli tak jest, to nie dziwi mnie jednak brak "wylewności" z jego strony w sytuacjach trudnych. jakoś mi emocje i uczucia wyparowały z Waszego związku, po Twoim ostatnim poście. chyba że błędnie zinterpretowałam. ale "jest miło i to by było na tyle", takie odnoszę wrażenie, że łączą Was jedynie takie relacje.

edit. cieszę się, że T. miał do mnie niecałe 50km. a mimo to przyjeżdżał na całe weekendy (na początku przyjeżdżał późnym popołudniem około 6, wyjeżdżał około 5, i tak każdego dnia weekendu). starał się jak mógł czas dla nas znaleźć i znajdywał (nawet jak był chory, miał nawał pracy - mimo że go zapewniałam, że rozumiem, był przy mnie). zawsze miałam tą świadomość, że jeśli tylko będzie trzeba, to on będzie ze mną, a nie ja z telefonem w ręku czy laptopem na kolanach..
Jeśli czuje się naprawdę wielkie uczucie do drugiej osoby i podskórnie wie, że z tego będzie coś więcej to uwierz mi, że jest się w stanie zdecydować na wspólne zamieszkanie mimo sprzeciwu rodziców i na pierwszy rzut oka czekającym trudnościom. Wiem co mówię, nie chcę wdawać się w szczegóły ale moment wyprowadzki i zaakceptowanie tej decyzji przez rodzicielkę były ogromnie trudne i dużo psychicznie mnie kosztowały. Postawiłam wiele na tę jedną kartę gdy podjęłam decyzję o wspólnym zamieszkaniu i....w efekcie planujemy ślub. No ale takich decyzji nie da rady podjąć gdy otwarcie się przyznaje, że to związek taki na rok czy dwa. Myślę, że podjęłaś dobrą decyzję o rozstaniu, to nie jest po prostu to 🙂
Scottie mnie bardziej chodziło o to, że dla Lov jeżdżenie jest męczące 🙂 Ja z P nie widzę się codziennie, ba nawet nie co tydzień! jak się widzimy co 2 to jest dobrze. I 500 km nie jest dla mnie problemem, wręcz byłam skłonna zamieszkać w Bstoku i dojeżdżać co tydzień na uczelnię 🙂 zresztą zdarza się i tak, że 2 dni jest Bstok, 3 dni Kraków, 3 dni Bstok, potem znowu Kraków 🙂

edit. co innego, jeżeli Lov mówi o jeżdżeniu 400km na jeden dzień, to fakt bez sensu. Ale w innych przypadkach naprawdę jest to do przeskoczenia 🙂
siostra mojego M. jest w związku na odległość. ale na odległość a nie na 200 kilometrów. Mark jest z Anglii, ona Polka, poznali się na Erazmusie we Francji, pózniej ona wróciła do Polski, on wyjechał na pół roku do Hiszpanii... widywali się dość często, teraz pomieszkają ze sobą 2 miesiące i znów on wraca do siebie. kombinują, zastanawiają się. i tu dopiero jest dylemat! przecież to już nie jest 200 kilometrów, tylko wypad na dużo dłużej, a któreś z nich zostawi cały świat jaki znało, tu jest ciężar decyzji gdzie zamieszkać.

a 200 kilometrów przy tym to jest pryszcz. kiedyś dojeżdzałam tyle do pracy codziennie. nie przesadzajmy, jeśli się chce to się przeskoczy. ale musi być do tego impuls, trzeba chcieć. a jak się nie chce gdzies podskórnie, to każdy kłopot wydaje się wielkim kłopociskiem nie do przbrnięcia 😉

kiedyś miałam "chłopaka" 60 kilometrów od Łodzi. jezu, "jak to daleko!", widywaliśmy się tylko w weekendy, ogólnie cięzki temat dla 15 latki. jak poznałam mojego Tatiego, to też mieszkał 60 kilometrów od miasta, ale to już nie był żaden kłopot, bo oboje zmotoryzowani, zarabiający na benzynę. i teraz mieszkamy razem te 60 kilometrów do miasta i codziennie dojeżdzamy, a często i dwa razy. żaden kłopot, mam czas przesłuchiwać nowości muzyczne.
A ja na 99% przeprowadzam się do Z. Postanowiłam wszystko postawić na jedną kartę..jak na razie mamy plan tam zostać rok, a jak wyjdzie to się zobaczy. 😉
whitemoon071, a jak u Ciebie?

Lov, z tego co czytam masz do tego wszystkiego naprawdę fajne, zdrowe podejście! Trzymam kciuki za to, żeby wszystko się ułożyło po Twojej myśli! 🙂
Isabelle 200 km jako odległość to pryszcz, fakt, ale jak dojdzie do tego wieczny niedoczas wynikający z zapracowania + spraw towarzyszących może być nieciekawie. Wiem sama z własnego doświadczenia, że czasem to nawet kawa na drugim końcu tego samego miasta jest problemem, bo po prostu nie ma kiedy.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się