Ja zawsze przed pójściem do dziadków (od stroy taty) się przegładzam bo wiem, że dostanę śniadanie (później babcia wychodzi na jakieś dwie godzinki, ja zostaję z chorym dziadkiem), obiad, owoce i potem ciasto. Niby babcia jakoś bardzo nie namawia ale odmówić trudno. Teraz mnie wkurza moja mama. Jak się szykuje jakaś rodzinna impreza to jedzenia jest tyle, że potem zostaje na dwa, trzy dni. W trakcie spotkania mama prawie w ogóle nie siada tylko lata od pokoju do kuchni, odgrzewa itp, ja zmywam naczynia bo nie mamy 5 kompletów talerzy 🙄 Już teraz sobie postanowiłam, że 'na swoim' nie będę tak świrować. Jak z obiadem to bez szaleństw (jeden rodzaj mięsa a nie trzy...), jak bez to jedna/dwie sałatki, ciasto (jedno, góra dwa rodzaje), kawa i tyle.
Ja z taką karmiącą Babcią mieszkałam pomiędzy swoim 11-20/21 rokiem życia. I jak byłyśmy w jednym domu, to zdecydowanie mniej odczuwałam takie karmienie. Jasne, pilnowała, żebym przypadkiem nie opuściła jakiegos posiłku, jak sobie coś gotowała i się akurat napatoczyłam, to też zaraz by na talerz nalożyła. Ale "problem" pojawił się dopiero jak się wyprowadziłam 😁 Teraz jak tylko pojadę do domu, to pierwsze co slyszę, to czy aby głodna nie jestem. Ale o ile powiem, że ja nie jestem głodna... hmm... 2-3 razy, tak jeśli ktoś jest ze mną (np. mój chłopak), to Babcia żyć nie daje 😉 Sama Mu pod nos nie podtyka, ale mnie napastuje, żebym Go karmiła. Nie pomaga jeśli On twierdzi, że nie jest głodny, nie pomaga to, że dopiero się obudził, ani to, że jak będzie chciał to powie/sam sobie weźmie.
Tu widzę wyraźnie taką właśnie nie tylko babciowość, ale i gościnność do kwadratu.
Mieszkając z mamą i babcią (od kiedy skończyłam jakieś 5 lat) nauczyłam się, że gościom proponuje się coś do zjedzenia, picia i tak dalej. Nie co pięć minut ale co jakiś czas pytam i strasznie mnie wkurza moja mama mówiąca, że głodzę ludzi kiedy tylko przemknę przez przedpokój czy kuchnię 🙄
O jacie to ja jestem jakaś inna chyba, bo ja praktycznie zawsze wszystko wyjem co i ktoś podda pod nos :P Na szczęście u tych u którcyh zdarza mi się biesiadować lubię jesc bo sa same frykasy. Teraz tak pomyślałam nad tym i jak kogoś zapraszam do siebie to też mu pod nos wciskam, zdarza mi się nawet nałożyć na talerz z przymusu 😜
Hi!Hi! A ja znów w hotelu! A mama za ścianą.Bez gadania i protestu. Pan malarz jak nam podłogę zalakierował... Wyleciałyśmy z domu jakby nas kosmici porwali. W recepcji znów ciekawość ale mama od razu od progu powiedziała, że nie, nie nie jesteśmy ofiarami domowej przemocy, tylko malarz.... No, czyli już wiadomo, mąż nas bije. 😉 A o tym "zjedz" - nie wolno mówić: "odchudzam się". Bo zaraz jest: Ty? A z czego? Ty na swoje lata dobrze wygladasz...ile ty masz lat? To tyle co wujek Józek jak umarł... Albo: o ho ho... kochanego ciałka nigdy za dużo, no ile ty ważysz? ile? A pamiętasz ciocię Jadzię? Taka podobna... Pamiętam- ciocia Jadzia ważyła ze 150 kilo. 😵
A mi się udało nie wyrzucać nowożeńców w ich noc poślubną z ich własnej sypialni do samochodu czy namiotu. 🤔wirek: ( do tej pory ten pomysł na gościnność mnie poraża) Auto powiedziało "ja nie jadę"-wywaliło 3 alerty na pulpicie i .. zdechło. ( powiem wam szczerze, po kryjomu, że się nawet cieszę. Nie chcę spać w łóżku kosztem nowożeńców)
Gościnność jeśli chodzi o obce osoby jest sprawą cudowną. Zbierałam kiedyś materiały do swojej mgr - zimno dość było, po wioskach jeździłam - wychyliła się jakaś starsza pani z okna, zaproponowała herbatę, zupę... Innym razem zwiedzałam zamek, pani oprowadzająca i pani turystka zaproponowały mi nocleg, a i pewnie by nakarmiły porządnie.
Natomiast gościnność jeśli chodzi o biesiadowanie jest obrzydliwa często. No zjedz jeszcze... tyle tego nagotowałam, natrudziłam się i kto to zje... Magda, zrobiłam twoje ulubione skrzydełka specjalnie (od kilku lat rodzina wie, że mięsa nie jem [choć jem, mało, ale jem, ale nie mówiłam dla świętego spokoju])... Najgorsze jest to, że teoretycznie nikt tego wciskania i obżarstwa nie lubi, narzeka, by potem goszcząc rodzinę zachowywać się tak samo. Może i piękne te obyczaje polskie, ale przesady w tym sporo.
a mnie goście "proszeni" irytują. drżę na myśl o rychłej imprezie-oblaniu stajni.
lubię gości w małej ilości i lekko strawnych. co sobie sami herbaty zrobią. a nie takich co przesiadują cały dzień, gawędzą z mężem, ale uznają, że kobieta powinna usługiwać cały czas i latać wokół nich. zero empatii.
ludziom to się wydaje, że jak mamy domek na wsi to musi być bajecznie i uroczo. a oboje pracujemy, plus ja mam jeszcze dom i niedługo konie na głowie i naprawdę nie marzę, żeby co tydzień obsługiwać kolejne tury "mieszczuchów" którym się grill na wsi zamarzył, bo zwyczajnie mam inne rzeczy do roboty...
ale próba odmowy się konczy wielkim i naczelnym fochem, więc czasem ulegam, jesli to bliscy znajomi męża 😉
Z tą gościnnością to bywa też na odwrót. Taki przykład: rodzice przyjeżdżają do syna. A syn ma żonę, dziecko i niewielkie mieszkanie. I na materacach muszą spać rodzice (ci co przyjeżdżają), ew. dziecko a rodzic jeden (tego syna) na łóżku tego dziecka. I rodzice zostają "poproszeni" ( w sensie nie mają wyjścia ) o zamówienie sobie noclegu w hostelu. Wyspać się wszyscy wyśpią ale... pewnie woleliby zacieśniać więzy śpiąc pod jednym dachem. 😉
O jacie to ja jestem jakaś inna chyba, bo ja praktycznie zawsze wszystko wyjem co i ktoś podda pod nos :P Na szczęście u tych u którcyh zdarza mi się biesiadować lubię jesc bo sa same frykasy. Teraz tak pomyślałam nad tym i jak kogoś zapraszam do siebie to też mu pod nos wciskam, zdarza mi się nawet nałożyć na talerz z przymusu 😜
Dla mnie to strasznie irytujące zachowanie. Człowiek wie ile chce zjeść i np ja po prostu nie życzę sobie, żeby ktokolwiek podrzucał mi jedzenie na talerz jeśli akurat nie mam na coś ochoty/miejsca.