Forum konie »

Co nas bulwersuje w zachowaniu weterynarzy.



Ja raz miałam taka sytuację,że mojej kobyle wdało sie zakażenie od ranki na nodze. Obdzwoniłam 9(!) wetów,żaden nie był w stanie dojechać. Dopiero na drugi dzien rano przyjechał wet , dał zastrzyki . A co jakby to było coś poważnego....
Zawsze jeszcze można zwrócić sie do weta psiego, leki rozkurczowe czy antybiotyki posiada.... ale jak jest cos naprawdę poważnego...


miałam podobną sytuację, to było w sobotę, wet przyjechał dopiero w poniedziałek

W mojej okolicy jeden weterynarz "przegiął" i wylądował w szpitalu, bo serce się zbuntowało. Podobno dość poważnie, więc jak tylko wrócił to zaraz zmiana godzin pracy, w weekend w ogóle niedostępny i tak się "buja" już parę lat.

Mnie tylko jedna sytuacja zawsze irytowała: wet się umawiał, nie przyjeżdżał, a później mówił, że nie lubi tego zwierzęcia i dlatego. Szkoda, że za plecami.
Niestety z doświadczenia moich rodziców wiem, że klienci też często sprawy nie ułatwiają... I nagły przypadek do którego moja mama wstaje o 2 w nocy okazuje się być problemem sprzed tygodnia. Często jest też tak, że występuje oburzenie, bo lekarz odmawia wykonania jakiegoś zabiegu (a są sytuację, że wet po 12 godzinach pracy dostaje ciężki przypadek i nie chce podejmować ryzyka, że przez jego zmęczenie coś się nie uda)
Miałam też sporo do czynienia z innymi wetami, najbardziej denerwują mnie chore ceny za dojazd, i właśnie to samouwielbienie i wiara w swoją nieomylność. 
xxmalinaxx, zupełnie nie o to chodzi, czy zwierzak nieładnie pachnie, czy w stajni/oborze jest syf czy to, że nie ma szans na przeżycie albo objawy czegoś poważnego rozpoczęły się w porze nocnej/ świątecznej. To są rzeczy z którymi większość wetów się godzi wybierając taki zawód, a jak się nie godzą to są laboratoria, firmy farmaceutyczne itede. Tu właśnie chodzi o właścicieli, którzy przez tydzień godzą  się z tym, że zwierzę cierpi i dzwonią dopiero w momencie, kiedy nic się nie da zrobić i w imię powołania plują na weta, że do cierpiącego zwierzaczka przyjechać nie chce w nocy. Oni nie chcą pomocy, oni z reguły chcą mieć na kogo zwalić winę/ pozbyć się kłopotu/ zaoszczędzić, bo może sam się wyliże. I to nie są odosobnione przypadki.
A mnie wkurza samouwielbienie wetów i brak konsultacji z innymi. Na serio to jeszcze nie spotkałam się z tym, żeby wet się przyznał, że on nie wie co zrobić, że się nie spotkał z takim przypadkiem. W 90% udają że mają wyjście z każdej sytuacji i leczą na hybił trafił. Na palcach jednej ręki mogę policzyć tych wetów, u których spotkałam się z konsultowaniem przypadków z bardziej doświadczonymi kolegami.

znasz dobrze i ja na szczescie tez znam. potrafi powiedziec- nie wiem, musze sie skonsultowac, dopytac, poczytac.
szam no tak, ale co z takimi zrobisz? Co najwyżej, część przypadków zgłosisz jako okrucieństwo wobec zwierząt - o ile zgłosisz. Podejrzewam, że większość lokalnych weterynarzy nie zrobi tego czasem nawet w skrajnych przypadkach - ze względu na reputację i inne tego typu sprawy. I tu są dwie drogi: albo zaciśnie taki zęby, weźmie się do pracy i zrobi cokolwiek, by jakoś zwierzakowi pomóc, albo odmówi przyjazdu. A właściciel będzie sobie żył błogo dalej, nieświadomy zapewne tego, jak wielkim jest wrzodem na d...ie społeczeństwa. I chyba nie tędy droga...
xxmalinaxx, jest zdecydowanie prostszy sposób na tych co zawsze mają czas i myślę, że większość się domyśli jaki🙂 Pojedziesz, ale po twojej wizycie ten konkretny właściciel już zawsze wezwie cię na czas.
szam nie sądzę, by istniał złoty środek na wszystkich takich właścicieli tego świata. A nawet z autopsji wiem, że nie.
Przykłady, niestety, sypią się z różnych miejsc - od domów prywatnych, przez schroniska czy spore hodowle (np. psów) aż do dużych ośrodków jeździeckich. Zazwyczaj w tych przypadkach przy problemie z weterynarzem następowała po prostu zmiana leczącego zwierzaki. I aż do skutku.
katija, dlatego napisałam 90% 😉.

Myślisz jednak, że jedna jaskółka wiosnę czyni? Niestety na podstawie paru koni znajomych widzę, że tak łatwo wcale nie jest - lepiej miesiącami leczyć bez dokładnej diagnozy. I zamiast odesłać gdzie indziej, bo się nie ma pomysłu to testować kolejne leczenia. Tak na prawdę to z jakim wetem mamy do czynienia to wychodzi dopiero przy sytuacjach mocno niestandardowych.
Jakoś dziwnym trafem na zachodzie trudne przypadki leczy się w klinikach, gdzie jest kilku wetów - zespół ludzi z ogromną wiedzą - działających w grupie, wymieniających się doświadczeniami. U nas nawet kliniki prywatne to po prostu wielkie gabinety jednego weta - i najeżdżanie 3-4 wetów najbardziej znanych w kraju na siebie. I właściciele koni w tym wszystkim...

Z drugiej strony my też często zachowujemy się tak, że potem to aż wetom muszą ręce opadać. Sama mam na swoim "sumieniu" wzywanie weta o 23 do konia z ropą w kopycie - bo byłam pewna, że coś sobie złamał - nie pozwalał za bardzo się obmacać, opierał się o ścianę ze zwieszoną głową stojąc na 3 nogach. Wet był w pół godz. (pewnie wszystkie zakazy złamał 😉 ). Podszedł, popatrzył, wziął kopyto, czułki i nóż i uzdrowił konia - lekko naciął podeszwę i poszła dosłownie kropla ropy. Dobrze, że się wtedy tylko śmiał ze mnie. Bo wcześniej ze 3 razy przez tel pytał, czy na pewno nie ropa w kopycie 😉.
Kiedyś takim opornym wszystkie dostępne opcje się skończą, a przymusu odbierania telefonów od nich nie ma. Weci to nie zoologiczne sumienie świata- to jest ich zawód, mają prawo na tym zarabiać, maja prawo mieć rodzinę i mają prawo wybrać swoje godziny pracy. Właścicielom się to może podobać lub nie, mogą sobie wybrać kogoś innego. Tak samo jak ich świętym prawem jest 😀omagać się konkretnej diagnozy (a jeśli jej nie ma, bo wiedza czy praktyka nie pozwala, wybrać zmianę weta lub leczyć w ciemno), wiedzieć co zostało zwierzęciu podane i wiedzieć ile ich kuracja będzie kosztować, jakie są rokowania i alternatywne wyjścia.
Ja z dojazdem weta jeszcze nie miałam problemów (nie licząc chiropraktyka ale ich po prostu nie ma i jak jeden z rynku wypadnie z jakiegoś powodu to koniec). Moja wet współpracuje z kilkoma innymi i jak się coś działo a sama nie mogła przyjechać to dawała do nich telefon.

Też mnie wkurza, że weci próbują udawać nieomylnych bogów, nie konsultują, nie potrafią powiedzieć, że się pomylili w diagnozie. Na szczęście poznałam wet, która nie ma tej przykrej przypadłości. Straszna szkoda tylko, że pracuje w Krakowie a nie w Warszawie.
Będę mocno złośliwa jak to napiszę???  👀

Wybaczcie, ale z punktu widzenia wiejskiego lekarza weterynarii, 70 % właścicieli zwierząt utrzymywanych jako hobby powinno mieć zakaz posiadania zwierząt. Wywołują choroby z przedobrzenia a potem zwlekają z wizytą u lek.wet.

Staram się NIE jeździć do koni.
1. Problem ze złapaniem, i nie mówię tu o koniach rolników. I z przytrzymaniem. I z wykonywaniem zaleceń.
I nawet z wezwaniem innego weta z USG, RTG (bo ja w oczach takiego sprzętu nie mam i uprzejmie prosiłam o skonsultowanie z kim innym).
2. Nawet jak jeździłam w środku nocy, to zero "super, że pani przyjechała", tylko foch czemu tak drogo
3. 100 % nocnych końskich nagłych przypadków to były rzeczy, które NALEŻAŁO leczyć wcześniej. Jakoś kolki, mięśniochwaty, łożyska i porody przytrafiały mi się za dnia.

I NIE przyjmować małych zwierząt.
1. Właściciele boją się własnych zwierząt, nie wiedzą nic o zwierzęciu (od kiedy nie ma apetytu, czy ma biegunkę) i to ludzie, którzy "tak strasznie kochają zwierzątko". Z tego zdania wierzę tylko w to "strasznie".
2. Bo jego to boli (zastrzyk...)
3. Bo nie zapakuje psa w samochód, bo się auto pobrudzi, a potem zdziwienie, że dojazd kosztuje
4. Zaniedbane rzeczy były nagłymi przypadkami, a już dzwonienie do drzwi w niedzielę albo święta po.... odrobaczenie lub odpchlenie. Co? Na mszy po kazaniu odezwało się sumienie???

Właśnie przez właścicieli tych grup zwierząt moje POWOŁANIE dostało sporo kopniaków w d... .  Uczciwie na wstępie rozmowy telefonicznej podaję nr telefonu do innego lekarza.

Wolę zadawać się z ludźmi, którzy utrzymują się z produkcji zwierzęcej, bo im zależy żeby zwierzę było zdrowe, bo wtedy szybciej urośnie/da więcej mleka. Szybciej zarobią. I dzwonią jak coś się dzieje, nie czekając do godziny 18 albo jakiejś 1 w nocy. I nagłe przypadki rzadko się zdarzają w nocy...

I już jestem twarda dla klientów i odporna na teksty, bo 1. spędziłam upojny czas leżąc prawie nieprzytomna w domu i szpitalu, bo wcześniej chora jeździłam do pacjentów, bo mi szkoda zwierząt, 2. prawie rozwiodłam się z mężem przez zawalanie spraw rodzinnych i ciągłe zmęczenie. Nauczyłam się co to ASERTYWNOŚĆ.

I tak, owszem: konsultuję się bardzo chętnie ze specjalistami, odsyłam na badania, USG, RTG; współpracuję z jeszcze jedną lecznicą gdzie jest 2 lek.wet. Ceny mam znośne, skoro nawet rolnicy tak twierdzą, to chyba prawda. Generalnie lubię ludzi i zwierzęta.

Ale przejechanie 25 km więcej żeby dotrzeć do kliniki czynnej 24 h nie przekracza chyba możliwości kochającego właściciela? Wg zumi i innych map liczących trasy w Polsce trudno obecnie znaleść miejsce, z którego nie dojedzie się z koniem do którejś końskiej kliniki w 3-4 godziny. Czekanie na weta 8 godzin, gdzie "koń słania się z bólu" to już podchodzi pod znęcanie się nad własnym zwierzęciem...

Swojego konia NIE leczę, od tego są specjaliści. Ja mogę potem wykonać ich zalecenia.

Czasem żal mi koni, bo przyjeżdżają okoliczni "spece", którzy o leczenie koni wiedzą mniej niż ja zdążyłam zapomnieć, ale właściciela mi nie żal. Sam podjął decyzję i niech sam za nią pokutuje. Tak jak ja za swoje odpowiadam  🙂




Nie będziesz złośliwa 🙂
Chętnie bym Cię uściskała za tę wypowiedź  👍
Mnie już ciśnienie skoczyło na sam tytuł wątku 😉
Ale już mi się nie chce zabierać głosu, bo to walka z wiatrakami- weterynarze wiedzą swoje, właściciele swoje i już, z rzadkimi wyjątkami, gdzie naprawdę można się sensownie dogadać.
[quote author=Antoś link=topic=84138.msg1289286#msg1289286 date=1328305331]
I nagły przypadek do którego moja mama wstaje o 2 w nocy okazuje się być problemem sprzed tygodnia.
[/quote]
To niestety jest codzienność!
Ja przestałam przyjmować w domu po godzinach, gdy najpierw pan sobie przyjechał po tabletki na odrobaczenie o godzinie 23, a nastepnego dnia wpadło zrozpaczone małżeństwo z umierającą szynszylą od 8 rano o... 22.
Bombal, na prawdę sądzisz, że nie ma problemów z wetami? Z żadnymi? Weź tak uczciwie pomyśl, czy każdego z naszych dolnośląskich wetów byś wezwała do swojego konia? Jesteś pewna, że każdemu z nich powierzyłabyś kolkującego Bombla? Ja nie. Bardzo mi przykro, ale jest co najmniej dwóch, którym bym rudego nie powierzyła.

Ja w większości miałam szczęście do wetów - i do przedniego, który przez kilka lat opiekował się moim jednym czy drugim koniem, teraz też - przede wszystkim są to ludzie zaangażowani, którzy nigdy nie zostawili mojego konia bez pomocy.
Ale naokoło pełno "przypadków" gdzie ludzie poświęcają ogromną kasę, czas i miesiącami leczą konia, który tak do końca zdiagnozowany nie jest i leczy się go nie wiadomo na co, za to kosztownymi metodami.

To że my, właściciele koni nie jesteśmy bez winy?? Oczywiście, że nie. Sami częściowo doprowadzamy do takich a nie innych reakcji wetów. Wezwania do pierdół, koszmarnie długo leczone przypadłości na własną rękę, a potem gdy się nie udaje to dopiero wzywanie weta i psioczenie że za 100zł nie naprawi konika. Jeżdżenie po wetach - a potem dziwienie się, że nie chce przyjechać - znam ze 2-3 takie przypadki, że weci nie przyjeżdżają do konkretnych osób - żeby sami sobie nie robić problemów, bo właściciel "mądrzejszy".

Niemniej jednak środowisko wetów też nie jest do końca święte. To jak jeden na drugiego jedzie - podważa poprzednie diagnozy choćby tylko dlatego, że są przez znielubianego kolegę postawione. Nazywanie swoich kolegów z jednego podwórka "osłami". Nie znacie? A wszystko się kisi w jednym bagienku 😉
Przeliczyłam wizyty dyżurowe (nocne, weekendowe i świąteczne) za styczeń- na 34 wizyty tylko 2 (słownie: DWIE) to było ratowanie życia (skręt i niewydolność krążeniowo-oddechowa u 15letniego psa). Czyli 32 wizyty to były: od wczoraj, od rana, od środy itd., albo nawet "no o 17tej tego nie było", po czym okazywało się, że o tej 17tej miało niby nie być ogromnej zaropiałej i cuchnącej rany, ewidentnie kilkudniowej  🙄 9 z tych 32 wizyt faktycznie też można podciągnąć pod ratowanie życia, ale życia, którego nie trzeba by ratować, gdyby nie "doktor czas"  🙄 Nie wliczam samych telefonów, które wizytami się nie kończyły, bo "za drogo" i "może jeszcze przejdzie". Na szczęście w mojej pracy pracuje więcej lekarzy, więc dyżury mamy rozłożone, bo w innym przypadku to albo bym zwariowała, albo...  🤬
60 % moich klientów (bo pacjenci niczemu nie winni) musiałabym podać do sądu o zaniedbanie  🙄 Oczywiście, są też tacy, którzy wpadają w nocy z wykrwawiającym się owczarkiem z powodu zranienia łapy, po czym okazuje się, że owczarkowi złamał się pazur  😁 Ale takich klientów traktuje się po prostu z życzliwym uśmiechem i naprawdę nie żal jest wstawać o drugiej w nocy do takiej pierdółki, bo świadczy to tylko jak najlepiej o właścicielach.
Konsultacje, powiadacie? My się konsultujemy- głównie odsyłamy do Wrocławia, do konkretnych specjalistów, jak mamy przypadek, z którym sobie nie radzimy lub po prostu wyposażenie nie takie. Nie są to częste przypadki, bo pracuje nas kilku o różnym stopniu wiedzy i doświadczenia, ale są. I jak myślicie, ilu z tych przypadków faktycznie jedzie do Wrocławia?? Mniej niż połowa, bo reszcie szkoda pieniędzy. Podobnie jest z badaniami zlecanymi u nas- krew, rtg, usg- nie, bo to dodatkowe koszty  🙄 A potem pretensje, że leczenie nieskuteczne. Przed zabiegami chirurgicznymi wymagamy badania krwi- po prostu bez badań nie operujemy- i oczywiście na forach krzyk jest ogromny, że jesteśmy drodzy, że naciągamy, a lekarzom zależy tylko na kasie  🙄 Ech, po tych kilku latach w zawodzie powołanie dostało w dup..., a ja coraz częściej zastanawiam się nad zmianą zawodu.
I epk masz rację- bagienko jest, konkurencja jest potworna i chociaż mnie w domu wychowano tak, by nie grać "nieczysto" i nie obgadywać innych lekarzy po fachu, to czasem aż człowieka świerzbi -bo konkurencja oporów takich nie ma, a to, co czasami wyczyniają podczas leczenia podnosi ciśnienie i każe zastanowić się, kto u diabła dał temu lekarzowi tytuł ❓ ❗ ❓
No pewnie, że są tacy którzy obsmarują każdego, zawód nieważny, stykam się z takimi elektrykami, mechanikami, firmami paszowymi. Wg nich tak wygląda konkurencja  🤔wirek:  Szkoda, że nie wiedzą co to marketing. Jak słyszę, że mechanik najeżdża na innego, to mnie to zniesmacza i zastanawiam się, czy jednak tamten nie jest lepszy, a ten się boi lepszego i tak chce zniechęcić klienta??? A jak ktoś szuka sensacji to ją zawsze znajdzie.

A swoją drogą, jest u mnie w okolicy stajnia pensjonatowa, gdzie nie chce już pojechać żaden z okolicznych i warszawskich wetów, nawet taki najbardziej łasy na pieniądze. Nikt im nie chce siana wozić i słomy. To chyba o czymś świadczy?

I uważam, że u nas poziom kształcenia na weterynarii jest żenująco niski. Jeśli nie robi się uczciwie praktyk wakacyjnych i nie uczy u praktykujących lekarzy, to nie wiadomo co ze zwierzakiem zrobić jak zaczyna się pracować. Pielęgniarz w Irlandii umie więcej niż u nas lekarz po 6 latach studiów. Ale tam uczy się schematów, co w diagnozowaniu i nagłych wypadkach sprawdza się w 100%. U nas uczy się myślenia i improwizacji. Jak jest nagły wypadek, to nie ma czasu na improwizację, to są już odruchy wyuczone potrzebne. Zauważyłam, że u nas co lekarz to teoria, każdy zdiagnozuje kulawiznę inaczej. A za granicą gdzie nie zawieziesz tam wszędzie taka sama diagnoza... To są bolączki weterynarii w Polsce.

Ogólnie w każdym zawodzie ludziom zaraz po studiach brakuje pokory, jak im się coś uda to później uważają się za "Bóg wie co" i nie przekonasz, że mogą się mylić...

Dziwię się, że ludzie leczą dłuuugo konia bez poprawy i nie zasięgają opinii innego weta. Jak ja długo się leczę, to idę też do innego lekarza. Że nie wykonują zaleceń, a nie ma poprawy i winią lek.wet.  Że są stajnie, gdzie się tylko szczepi i odrobacza i nic się innego nie dzieje. Da radę??? Da!!! I są stajnie gdzie wiecznie kolki, skaleczenia, kulawizny. O co tu chodzi???

Chyba poproszę o założenie wątku "co mnie jako lek.wet. bulwersuje u właścicieli koni/zwierząt"  😀iabeł:
Z wetami  jest jak z każdą grupą zawodową . Są lepsi i gorsi . Czasem zanim okaże się , kto jest ten gorszy musi stać się coś przykrego , niestety .
Ja przytoczę przykład mojego kolegi . Wezwał wet do konia , który miał chyba biegunkę , czy nawet lekką kolkę ( nie pamiętam dokładnie ) . Przyjechał starszy gość . Zrobił wlew do żołądka i pojechał . To było wieczorem.
Na drugi dzień rano z koniem gorzej . Kolega zastanawia się co robić i znajduje pod stajnią butelkę po substancji  którą uraczył konia wet i okazało się , że koń dostał środek rozgrzewający do stosowania zewnętrznego . Włosy zjeżyły mu się na głowie. Myślał , że już po koniu . Koń przestał jeść , pił na szczęście dużo i co chwilę objawy kolkowe . Nie pamiętam dokładnie co jeszcze z tym koniem robił . Był też inny wet.
Moje pytanie , gdy mi to opowiedział było takie , czy uświadomił tego gościa od wlewu , co nabroił.I czy ma zamiar domagać się jakiegoś zadośćuczynienia . Kolega powiedział ,że nic nie zrobi , bo jak sprawa nabierze rozgłosu , to żaden wet nie przyjedzie do niego , zwł. w nagłym wypadku.
Uważam , że to był błąd z jego strony , ale nie chcę go osądzać. Dodam , że koń przeżył (świetny ogier śląski).
Gdyby sprawa dotyczyła mojego konia , pewnie zareagowałabym bardzo emocjonalnie i nie zastanawiałabym się co będzie potem. No i do poważnej sprawy nie wzywałabym weta , który nie jest specjalistą stricte od koni.
A tak ogólnie to powiem , że spotkałam się z paroma błędnymi diagnozami ( ale bez szkody dla koni!). Życie je zweryfikowało. I w zasadzie nie mogę jakoś szczególnie narzekać.Sądzę też , że dobry fachowiec , świadomy własnych umiejętności i wiedzy nie będzie ślepo upierał się przy niepewnej diagnozie i będzie umiał powiedzieć , że czegoś nie wie .
I dużo by pisać , ale nie będę powtarzać ... Powiem tylko , że mam świadomość jak trudny to zawód .... czasem normalnie czapki z głów  ❗
poziom kształcenia na weterynarii jest żenująco niski

Amen. Ale czego się spodziewać, skoro sami studenci (znacząca większość) nie mają chęci się zająć czymkolwiek konkretnie i robią wszystko, żeby zajęcia odbębnić, bo akurat TEN dział wiedzy ich nie interesuje.
Przykład: na zajęciach praktycznych z ortopedii (struganie kopyt) na około 20 osób w grupie DWIE osoby strugały, a reszta gapiła się, wsadziwszy rączki w kieszenie. A wykręt mają taki, że oni tylko pieski i kotki leczyć będą. Haha.
Gdybym była wykładowcą/prowadzącym te ćwiczenia -- te osoby nie dostałyby zaliczenia. Gapić to się mogą w domu w telewizor, a na ćwiczeniach mają ĆWICZYĆ.
A potem dziw wielki, że taki lekarz nie wie jak ma wyglądać prawidłowe, zdrowe kopyto i nie jest w stanie zdiagnozować nie tylko przyczyny samej kulawizny, ale i miejsca jej pochodzenia.
Tak mi się ulało, bo często na takich studentów patrzę i słucham o ich wyczynach... i jestem zwyczajnie przerażona.
.
Problemem jest tez kompletny brak odpowiedzialnosci zawodowej za bledy w sztuce. Jak jest beznadziejnie w tym temacie opowiadala mi studentka weterynarii. Jeden z jej wykladowcow mial wlasnego konia, na ktorym przeprowadzal nieskomplikowany zabieg inny lekarz. Zabieg wymagal podania srodka uspokajajacego i tak sie zlozylo, ze lekarz ten wybral akurat taki srodek, ktory wlasnie u koni powoduje maksymalne pobudzenie i w zwiazku z tym u koni sie go nie stosuje. Konia podobno roznioslo w dosc dramatyczny sposob. Nawial ze stajni przez zamkniete drzwi bodajze i nabawil sie kontuzji. Wykladowca, jako ze blad byl ewidentny, a ponadto sam zdaje sie wykladal farmakologie postanowil nie zostawiac tak sprawy i podac sprawe do sadu. Niestety biegli lekarze nijakiego bledu sie nie doszukali. Wykladowca wszedl wiec na droge cywilna. Mial problem ze znalezieniem lekarza, ktory by potwierdzil blad, bo brac weterynaryjna pod tym wzgledem trzyma sie razem. W koncu pomogl mu jakis znajomy z uczelni. Sprawe udalo sie zakonczyc z korzyscia dla poszkodowanych.
http://re-volta.pl/forum/index.php/topic,84285.0.html  to moze tak poznajmy drugą stronę medalu.
Bombal, na prawdę sądzisz, że nie ma problemów z wetami? Z żadnymi? Weź tak uczciwie pomyśl, czy każdego z naszych dolnośląskich wetów byś wezwała do swojego konia? Jesteś pewna, że każdemu z nich powierzyłabyś kolkującego Bombla? Ja nie. Bardzo mi przykro, ale jest co najmniej dwóch, którym bym rudego nie powierzyła.

Nie, mam swoje typy, oczywiście i ze dwóch to by się znalazło, którym bym powierzyła 😉
Ale tego typu wątek spowoduje "jechanie" po wetach, jak po "burych sukach". I po co? To ciężki kawałek chleba, nie zasłużyli na to. Tyle.
Jeszcze żeby właściciele z czystym sumieniem mogli powiedzieć, że przestrzegają zaleceń 🙄
mnie denerwuje w weterynaryjnej mafii coś zupełnie innego, a mianowicie to, że zamiast leczyć zajmują sie handlem farmaceutykami. rozumiem że usługa kosztuje, rozumiem że kosztuje czas i koszt dojazdu, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego wet sprzedaje lekarstwa z narzutem X2 i więcej. dlaczego weterynarze nie mają w zwyczaju wystawiania recept, do samodzielnej realizacji w aptece przez klienta? dla mnie to zwyczajnie wykroczenie poza zakres wykonywanej działalności gospodarczej!
PS u lekarza medycyny, podobna działalność jest przestępstwem!
wrotki, wetowi płacisz za usługę, a że do wykonania owej usługi potrzebny jest lek, to jest on razem z ta usługą sprzedawany. Nie ma takiej opcji, żebyś dostał receptę na jakikolwiek środek iniekcyjny, ponieważ nie masz uprawnień do wykonywania owych iniekcji. I jeśli się da nie dostaniesz też recepty na odpowiednik ludzki, jeśli tylko jest na rynku odpowiedni lek zarejestrowany dla zwierząt. Nie wiem, szczerze mówiąc, na co ty byś te recepty chciał dostawać.
wrotki, wetowi płacisz za usługę, a że do wykonania owej usługi potrzebny jest lek, to jest on razem z ta usługą sprzedawany.
rozumiem, że nie znasz innych lekarstw niż te podawane w zastrzykach?
szczepionkę dla własnego ludzkiego dziecka mogę na receptę kupić w aptece i potem lekarzowi zlecić jej podanie, dlaczego podobnej procedury nie można przeprowadzić w przypadku konia? 😎
wrotki, przecież dobrze wiesz, to po co pytasz??:P Mógłbyś mieć tylko lekki problem, żeby leki weterynaryjne dostać w aptece.
Cóż, jeśli jest to lek 'ludzki', który można kopic w aptece, to wystawiają (zwłaszcza ci od małych zwierząt). Problem zaczyna się, kiedy są to jakieś specjalistyczne, typowo zwierzęce leki.
Przyznam, że nie znam żadnej apteki, która specjalizowałaby się w handlu lekami przeznaczonymi dla zwierząt.
A zresztą apteki też przecież mają marże.
wrotki, przecież dobrze wiesz, to po co pytasz??:P

pytam i czekam na odpowiedź...może Ty mi ją dasz?
Mógłbyś mieć tylko lekki problem, żeby leki weterynaryjne dostać w aptece.
lekki problem, to nie jest problem 😉
Ale jaki problem odebrac w hurtowni wet ?
Wet wystawia recepte czy inny dokument, zamawia sie w hurtowni (badz wet zamawia w hurtowni), a my z recepta odbieramy.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się