Ostrożości nigdy dość.

A przypuszczam, że dziewczynki , o której pisałam - żaden koń nie kopnie, chyba, że zacznie się ich bać, bo przecież " koń to strasznie niebezpieczne zwierzę".


Nie no - przesadzacie, przesadzacie. Przecież każdy, kto uważa inaczej (niż w cytacie) - wpada w histerię  🤔wirek:
Jeśli nie demonizujesz  👿 konia - będziesz mieć miluśnego i ślitaśnego  😜

😲 Ona tak na poważnie?
Nawet pomijając całą dotychczasową karierę guli na forum, te dwa zdania kompletnie dyskwalifikują ją jako opiekuna koni. I dzieci przy koniach tym bardziej.


Ona całkiem serio 😀
Ale nie należy podniecac się-  nie ma  zamiaru zmieniać swojego zawodu 🤣

Ale ona skruszyła przez noc swoje zatwardziałe serce , rozumiejąc , że aktywistki  głoszą swoje poglądy powodowane głęboką troską o dobro i szczęśliwość wszelaką naszych milusińskich dzieci - bo przecież nie powoduje nimi ignorancja, czy bezrozumny strach 👀


I dlatego występuje z postulatem złożenia w sejmie inicjatywy obywatelskiej.  😅

Otóż należy spreparować przepisy likwidujące wszelkie zwierzęta, które mogą mieć kontakt z dziećmi 
Samochody też trzeba zlikwidować, bo zbyt dużo wypadków z udziałem dzieci.

A może po prostu zakazać posiadania dzieci , pod surową karą , bo z nimi tylko kłopot. 💡
Trzeba wszak poświęcać im duzo czasu  , a może nawet być odpowiedzialnym za ich wychowanie ? 🤔
 
A tak całkiem serio to Guli:
Jest wiele prawdy w tym co pisze Guli.
Moje konie nie znają dzieci, moja corka jest już dorosła nie mamwy wnuków i rzadko kiedy Ktos do nas z malym dzieckiem przychodzi. Jakież było moje zdziwienie gdy do mojej Soni (folblutka) do boksu szpitalnego przyszła mala dziewczynka miała może 5 może 6 lat. Jakże deikatnie Sonka ją obwąchiwala, jakby była zahipnotyzowana. Ja natychmiast podbiegłam aby konia potrzymac , aby odizolowac dziecko od konia. Matka dziewczynki cały czas się usmiechała i mówiła do mnie abym zachowała spokój,że dziewczynka zna konia. A ja? Ja niedowierzałam, cały czas stałam czujna miedzy koniem a dzieckiem gotowa sobą zasłonic dziewczynkę. (Cobrinha byłas wtedy ,pamietasz?)
A Sonia? Sonia stała cały czas jak zahipnotyzowana, chciała byc przy dziewczynce. Gdy dziewczynka odeszla Sonka rżala. To byl tylko jeden raz a jakże wymowny.
Pomimo całego zajscia ja jednak nie zaufałabym i nigdy żadnego małego dziecka nie zostawiłabym samego z koniem.
Wiem , widziałam ,że mój kon nie znający dzieci, chcial poznac ,że był zafascynowany ale ..... no z całym szacunkiem ale  kon waży ok 500 kg a dziecko ok 15 kg. Wystarczy jeden ruch , chwila nieuwagi! Ja wiem ,że kon będzie uważał, wiem ,że klacz nie zrobi krzywdy swojemu zrebakowi ,że uważa ale..............urcze pomimo ,że uwielbiam zwierzęta na tyle im nie dowierzam. To jednak tylko zwierzęta.
Tak Guli wierzę Ci ,że widziałas sceny które opisywałas, wierzę ,że są ludzie ktorzy tak ufają swoim kopytnym. Ja jednak aż tak bym nie zaufała.

Miałam kiedys psa, pięknego kochanego Bastera (wilczur żył z nami 17 lat)- tak ,z tym psem mogłam smiało zostawic małe dzieci, ten pies wychował się razem z moją córką , z moją bratnicą widziałam i ufałam temu psa. Mam teraz 3 inne psy i z zadnymz z tych psów nie zostawiłabym małych dzieci.Cent jest za gwałtowny, skacząc przewróciłby małe dziecko i niechcący zrobiłby krzywdę, Dora trochę wredniasta suka, nie lubi dzieci i pięknie szczerzy do nich zęby.A Lara? Lara zalizałaby na smierc, przed nią i jej natręctwem dzieciak nie miałby szans.


Wiele prawdy? Hm ja się z tym nie zgodzę...
W tym roku sama miałam 2 wypadki które mnie - dorosłą, postawną osobę (trocheponad 70 kg i ponad 170 cm wzrostu) - położyły na glebę... a ani ze mnie dziecko, ani laik... Zimą poprawiałam derkę spokojnemu wałachowi, który jest u mnie "od nowości" - dodam, ze konie większą część roku chowane bezstajennie - spokojne, tyłki maja przewietrzone należycie - nie wiem co koniowi strzeliło do łba że zasadził mi kopniaka - osłoniłam się barkiem - ale i tak przychaczył twarz kładąc mnie na ziemi. Skończyło się na bólu, sińcach i złości ale raz, że jestem kawał baby dwa - zareagowałam instynktownie chowajac głowę za bark (nie było dokąd odskoczyć). Drugi idiotyczny wypadek miałam lonżując spokojniutkiego konia - matkę w.w. kopacza- nie pamiętam czy dopinałam popręg, czy głaskałam kobyłkę po szyi - stałam tuż obok kobyłki a ta spłoszyła się czegoś za ogrodzeniem - podskoczyła w górę tak, aby mnie nie zachaczyć (jest szalenie uważna) i ... wskoczyła mi całym końskim impetem na stopę. W ułamku sekundy usiadłam na ziemi. Lonżę po chwili kontynuowałam, ale po kilkunastu minutach okazało się, że będą spore problemy ze zdjęciem buta. Później było tylko gorzej - że nic w stopie nie pękło to szczęście idioty ale tylu kolorów tęczy na stopie w życiu nie miałam - od czerni poprzez fiolety i zielenie wszelakie ;-) I teraz przy tych swoich super - spokojnych (również przy dzieciach) konisiach stawiam samotne dziecko. W pierwszym przypadku gdyby koń celował niżej dziecko mogłoby nie wyżyć... w drugim z dziecinnej stopy nie byłoby co zbierać... a konisie spokojne, grzeczne, wychowane... nie kopią, nie gryzą, nie atakują - po prostu do rany przyłóż...
Dlatego dzieciom przy dużych koniach mówię "nie!" a przy kucach - owszem pod opieką dorosłych...
kurcze i ja mówię - małym dzieciom Nie. Nie ma dla nich miejsca przy koniach, bo poprostu się boję i nie mam tyle zaufania do swoich koni. Zgadzam się natomiast z tym ,że jest coś w swiecie zwierząt, jakas fascynacja (lub cos inego) małymi dziecmi. Rzeczywiscie w przyrodzie naogół nie atakuje się, uważa się na małe.
Opwoiedziałam o fascunacji mojego konia małym dzieckiem , ale ja i wtedy niedowierzałam i odgrodziłam klacz od dziecka, cały czas trzymałam konia. I bardzo mocno dziwiłam się spokojwoi matki.
Nawet najspokojnijeszy kon waż iels tam razy wiecej od dziecka, nawet niechcący, spłoszony może z dziecka zrobic kalekę. Uważam ,że wszystkie wypadki w których uczestniczą dzieci to wynik braku wyobrazni dorosłych. Nie wyobrazam sobie małego dziecka np wsód moich 12 koni. One wzajemnie się szturchają, sprzedają sobie kopniaki, podgryzają sie no kurcze gdyby dzieciak wszedl w sódek zamieszania to .... sama nie raz ,nie dwa jak znajdę się w takim centru mam lekkiego stracha.
Tak ostatnio widziałam fascynacje kucyka znęcającego się nad małym kotem. Ludzie czytam was i mi ręce opadają. Fakt, że wpływ na zachowanie zwierzaka mają przedewszystkim ludzie, i to w jaki sposób wychowali je sobie. Jeżeli ktoś naiwnie twierdzi że, można wpuszczać do konia dziecko bo przecież koń to powinien mieć wrodzony instynkt macierzyński (nie zależnie od tego czy wałach czy klacz)  😵 to życzę dużo szczęścia, tylko nie zapomnijcie kupić szufelki żeby potem je pozbierać. Przecież koń to koń, zwierzę i czasem jak my ludzie ma prawo do tego żeby nie oczekiwanie się nawet przestraszyć, no ale przecież jak będzie koń gonił w popłochu po boksie to odsunie na bok kopytem dziecko i powie "poczekaj chwile aż sobie pobiegam bo się czegoś przestraszyłem" Byłam świadkiem jak dziecko na pastwisku poszło z matką po konie, jeden koń centralnie podbiegł i zacedził w dziecko kopytami, ale chyba miałam wtedy halucynacje ! to przecież nie mógł być koń, bo konie to pluszowe misie.
Koka - 2-letnia klaczka, jeden z naszych Maluchow - poluje na moja 3-letnia corke. autentycznie poluje. jak tylko Alicja zjawi sie w jej polu widzenia, nastepuje atak. raz prawie weszla nam kobyla do domu, bo przeciez schody nie sa przeszkoda dla konia w morderczym szale... zdecydowanie wieksza czesc stada do Alicji podchodzi z dystansem. skulone uszy to standard, chociaz zaden jej jeszcze nic nie zrobil. takze... wierze, ze sa konie, ktore kochaja dzieci, ale na pewno nie jest to zaden standard (jednak dosyc spora grupa statystyczna dysponuje, zeby to swiadomie stwierdzic).
W wątku o filmikach (str 42) Szaga podlinkowała filmik mocno działający na wyobraźnię, co może się stać jak coś pójdzie nie tak. Z filmiku nie wynika czy to dorosły kuc, czy źrebol, ale sponiewierał dorosłego faceta jak szmacianą lalkę.
W Klikowej na czempionacie huculski ogier ze Słowacji sponiewierał na płycie prezentera.
Raczej nie sądze,że poszkodowany bał się koni, nie był z nimi obyty.
O! I najnowsze- też pewnie niedoświadczony i bał się koni:
http://www.horsetalk.co.nz/news/2010/10/067.shtml
A zmieniając nieco temat- ostrożności nigdy dość!
Radzę posiadaczom koni z okolic Grybowa, Bobowej- szczepić konie przeciwko wsciekliźnie.
Żeby nie było potem,że nie uprzedzałam. Tam są Siary blisko-jest ktoś z okolic?
Guli, nikt tu nie demonizuje koni! Zauważ, że gdyby inni forumowicze rzeczywiście mieli na myśli to, żeby się do koni nie zbliżać, bo zawsze są niebezpieczne i agresywne, to w ogóle nie byłoby tego forum, bo nie byłoby koniarzy 😉

Większość koni nie jest agresywna, ale konie są z natury płochliwe - a biorąc pod uwagę fakt, że dorosły koń waży 500-600 kg, nie wydaje ci się, że należy zachować jakieś minimum ostrożności? Używasz jako argumentu skrajnych przypadków przewrażliwionych rodziców, którzy ze strachu nie pozwalają dzieciom zbliżyć się do jakiegokolwiek żywego zwierzęcia. Jak przeczytasz uważnie to, ca napisałam, to zobaczysz, że pisałam: "nie zostawiłbym dziecka z koniem bez opieki osoby dorosłej" a nie: "nigdy nie pozwoliłabym dziecku zbliżyć się do konia". Jeżeli koniecznie chcesz porównać jeździectwo do jazdy samochodem, to czy woziłabyś dziecko bez fotelika/pasów, w samochodzie bez przeglądu technicznego, po wypiciu paru drinków i prowadząc z prędkością 200 km/h po dziurawej drodze? Czy raczej jeździłabyś sprawnym samochodem, z rozsądną prędkością i przypięłabyś dziecko pasami/wsadziła do fotelika? Bo ja wybrałabym tą drugą opcję, i widzę, że właśnie to wszyscy próbują Ci wytłumaczyć.
dempsey   fiat voluntas Tua
01 listopada 2010 18:57
chciałam przestrzec 

ZAWSZE zamykajcie lonżownik gdy wchodzicie do niego z koniem na lonży.
a jeśli akurat bramka jest uszkodzona i nie da się zamknąć  - wyjdźcie stamtąd z koniem i zrezygnujcie z lonży albo przelonżujcie go gdzie indziej
dempsey, a co się stało?

Ja nie mam wyjścia i lonżuję na otwartej ujeżdżalni -  to jest plac o wymiarach zbliżonych do czworoboku wysypany piaskiem i nie ogrodzony. Ale ja się zajmuję świętymi końmi, nawet jak chcą brykać, i odpalać wroty, to tylko na długość lonży...
dempsey   fiat voluntas Tua
01 listopada 2010 19:03
koń odpalił wrotki i pozbył się ogłowia a następnie opuścił lonżownik
dalej przemilczę bo dochodzę do siebie psychicznie - ogólnie skończyło się na (chyba) niegroźnych potłuczeniach konia. to co mogło się stać, wypieram właśnie pracowicie ze świadomości

edit: tak, wiem, że nie zawsze jest lonżownik a nawet ogrodzony plac...
ale w tym  konkretnym przypadku po prostu ciąg zdarzeń został zapoczątkowany właśnie przez niezamknięcie bramki. i teraz już zawsze zamknę bramkę.
gdybym tylko poprosiła o pomoc kolegę (nie miałam siły jedną ręką zamknąć bramki, a koń mi nie ułatwiał -tak się usprawiedliwiam teraz) to nic by się nie stało.  koń wirowałby luzem i tyle.
Gillian   four letter word
01 listopada 2010 22:04
dempsey, to dobrze, że nie stało się nic poważnego.

Mnie zgubiła rutyna w paskudny sposób i oto nie mam kawałka palca... Chciałam sprowadzić konia, założyłam byle jak kantar i idę sobie radośnie. Konik zrobił pierdut i w drugą stronę, a moja rączka została sobie radośnie w kantarze, taśma oderżnęła mi kawał mięsa z boku palca. Brawo dla mnie.
Dziewczyny, współczuję 🙁 Gillian, chyba dam do przeczytania twojego posta mojemu mężowi, który wyprowadzał dzisiaj Kurorta- jedną ręką trzymał za kantar, przekładając jakoś palec- mówię, żeby trzymał za sam uwiąz, bo przecież jak odpali, to mu krzywdę zrobi..ehh..

Ja ostatnio też się nacięłam- wypuszczałam Kurorta na padok, wchodzę zawsze z koniem, odpinam uwiąz i idę. Zawsze pilnuję, żeby był zwrócony do mnie przodem, bo on lubi się odbryknąć jak usłyszy 'klik'. I jakoś się zapomniałam, odpięłam uwiąz jak koń był obok mnie.. oprzytomniałam jak zobaczyłam zadnie kopyta pół metra od siebie 🤔
darolga   L'amore è cieco
01 listopada 2010 22:17
Gillian - o matko, trzymaj się..

apropos, przyjaciel mojego trenera stracił cały palec...przez obrączkę...
złapał za kantar, koń się odsadził, a obrączka zaczepiła o ten bolec przy zapince, który wchodzi w dziurkę...
palec urwany.

trener do dzisiaj bardzo przestrzega wszystkich przed noszeniem obrączek/pierścionków przy koniach.
Podobnie z wiszącymi kolczykami, kołami etc.- koleżance zaczepił się kolczyk przy czyszczeniu (chyba w koński ogon, czyściła zadnie kopyto), koń się szarpnął, kolczyk nie puścił, puściło ucho..rozerwało się niestety. Od tej pory w ogóle nie noszę łanćuszków, kolczyków, piescionków, bransoletek, zegarków, no niczego z ozdóbek..
cóż, ja też się pożegnałam z 1/4 lewego kciuka, gdy przywiązywałam konia. stosowałam bezpieczny węzeł i kiedy robiłam pętelkę, koń się czegoś przestraszył i rzucił się do tyłu, uwiąz owinął się dookoła mojego kciuka i przycisnął go do płotu. nie puścil ani płot, ani kantar, tylko palec. 2 miesiące w szpitalu, 5 operacji, mnóstwo pieniędzy i brak 2 centymetrów palca do końca życia. niezłą pamiątkę mi zwierz zostawił. dzień wcześniej koń nadepnął na ten uwiąz i bezpieczny karabińczyk się urwał, więc ktoś doczepił zwykły. nie zwróciłam na to uwagi i ot, mam :/.
Przeczytałem prawie wszystko i doszedłem do wniosku, ze wiekszość dyskutantów nie powinna zajmować sie konmi bo to duze i niebezpieczne zwierzęta.
Przy pracy z konmi trzeba mieć niestety jakąś wiedzę i doswiadczenie.Większość ma problem z utrzymaniem i zatrzymaniem konia, pewnie nie dozywiane Jakieś "himeny". Inni boja się iść obok konia bo może nadepnąć albo przycisnąć.Cały wątek to kopalnia wiedzy jeździeckiej.
A ciekawy jestem czy widział ktoś jak spłoszony lub zdenerwowany koń wpada lub kopie przewodnika stada?Ja nie widziałem.
A dzieci?Jestem przeciwny kontaktom dzieci z końmi bez obecnosci dorosłych ale...koń zwierzę stadne bardzo dzieci lubi i szanuje.
Kłaniaja się tu metody naturalne, które uczą zachowań końskiego stada i są niezmnienie krytykowane przez specjalistów trzymaczy.
Piszecie o bhp... a jak ma się do tego uczepienie zwierzaka do kilkumetrowej belki z nadzieją, ze wytrzyma.Nie prosciej ustawić relacje koń-człowiek na zasadach stada?Koń ma człowieka bezwzględnie szanować.Ma stać kiedy trzeba, ma uważać na jego strefę osobistą i ma przyjść kiedy człowiek tego chce.Czlowieka ma byś przyjacielem, który nigdy nie robi krzywdy, nie sprawia bólu i...nie straszy.Jak trzepnie nagle w tyłek to nie kara ale zabił owada oczywiście w trosce o konia.Jak grzebie w oku to tak trzeba, jak wpycha sondę to też tak trzeba.Koń ma stać.
Proste to wszystko ale zawsze trzeba wiedzieć co sie robi.

apropo palców..

Kiedyś chłopak dający wodę z wiaderka koniowi, pozbył się kciuka gdy chciał zabrać puste wiadro. Koniowi się przypomniało coś i załapał go za palca, nie spodziewanie.
To był koń tygrysi
Wątek wziął się z tego, że często przesadza się w stronę rutyny i niedbalstwa, a sam udał się w przeciwną skrajność strachu przed koniem i opowieści o tym, co to się nie działo. Trochę mi to przypomina straszne historie przy ognisku w horrorach.
Są sporty, które niosą za sobą pewne ryzyko i jeździectwo niewątpliwie do takich należy. Nie świadczy to jednak o jakiejś niszczycielskiej naturze konia.
Wszelkie zasady, które tu padły należy streścić do "Bezpieczeństwo przy koniu daje wiedza o nim i myślenie, a to i tak nie redukuje ryzyka do 0".

Ja zdecydowanie sądzę, że konie nie są aż takie straszne, a jeżeli znajdzie się nieokiełznana jednostka to nie ma [nie powinna?] ona do czynienia z zielonymi jeźdźcami, bo to faktycznie kuszenie losu.

Według tego wątku wszystkich wypadków da się uniknąć, wystarczy nie mieć kontaktu z koniem 😉

Ed, Ty tu hihu hihu a gość nie ma palca  🤣
Też bym się tak z tego nie śmiała  😉
Ja sie nie smieję ale nie można wpadać w skrajne zachowania, niestety trzeba uważać...i miec wychowane konie.
Wypadki sa wszędzie.
Wypadki są wszędzie i ostrożnosci nigdy za wiele. I tego powinniśmy się trzymać. Chodzi po prostu o świadomość, że coś moze sie wydażyć, ale nei można od razu popadać w paranoję.
Też jestem zdania, że dzieci przy koniach tak, ale pod kontrolą dorosłych osób. I należy je od samego początku obcowania z końmi uczyc co wolno, a czego nie, jak należy się zachowywać. Nie powinno być jakichkolwiek dyskusji, jeżeli właściciel konia, czy ośrodka, nie pozwala sie do  któregoś zwierzęcia zbliżać, czy nawet wejśc do stajni. Nie wolno i już. A obecnie panuje przekonanie, że "ale dziecko chciało zobaczyc, pogłaskać i jaki pan/pani są be bo nie pozwalają".
Często tysiac razy trzeba powtarzać, żeby nie krzyczeć i nie biegać - na co pojawiają się mamusie z tekstem, że dziecko juz takie jest i musi sie gdzieś wyszaleć. Ja to wszystko rozumiem, ale MUSI akurat w stajni ?
I to jest największy problem moim zdaniem - brak dyscypliny.
A gdyby przytrzasnął sobie palca  drzwiami, to pewnie byłaby wina drzwi.

Idę po konie do sąsiada wieczorem.
Nawet nie wchodzę za bramę-linę tylko wołam je i kiwam ręką.
Natychmiast meldują się do zapięcia uwiązów .
Na spacerze z końmi luzem- to samo.

Chcę zrobić zdjęcie- mówię koniowi poczekaj  , odchodzę - i koń stoi spokojnie, aż skończę.
Potem wołam go i kiwam ręka- idzie do mnie.

Ale przy koniach używam wyobraźni i unikam sytuacji, gdy niechcący mogę sobie zrobić kuku.
Cała filozofia.
Guli a co robisz jak nie przyjdzie?
Nie odwołuję ze smakowitej trawy, jak zaczynają  dopiero jeść- to po pierwsze 🙂
Wszystko jest kwestią czasu .
Oczywiście one chcą jesc jak najdłużej, co nie jest zgodne z moimi planami.
Wtedy idę do szefa-kuca i zakładam mu uwiąz.
Nigdy nie było sytuacji, żeby odszedł gdy do niego podchodzę z uwiązem.
A drugi, duży idzie luzem, bo musi być ze stadem.
Na  zamkniętym terenie, wybiegu - zawsze przylezie.
Wystarczy, że pojawię się na wybiegu.
Myślę, że działa skojarzenie- może zabiorę je na spacer 🙂
Druga sprawa, to sposób chowu , czyli otwarta stajnia.
Kuba jest bardzo ze mną związany- często w nocy śpi pod schodami domu, lub przy tarasie.
Jest bardzo komunikatywny- często rży w różny sposób.
Odrózniam przywitanie , komunikat o głodzie i zawiadomienie, że kuc wyszedł z wybiegu.

Jeszcze dopisuję.

Pokazywałam kiedyś ro zdjęcie


Niczym nie ograniczona, otwarta przestrzeń.
Konie są bez uwiązów, a jednak idą za mną posłusznie.
I teraz widzę, że jak idą luzem, to Kuba zawsze za mną , a nie za szefem-kucem.
Kiedy idziemy w nowe miejsce , lub gdzie jest jakaś przeszkoda, to zawsze stają i czekają na mnie, aż pójdę pierwsza.

Kiedy chcę, żeby szły pierwsze, lub pobiegały, to po prostu odganiam je , czy daję wyraźny sygnał.

I jeszcze jedno.
Mnie chyba nigdy nie przychodzi do głowy, ze mogą mnie kopnąć, ugryźć, czy nie przyjść .
Widziałam podobną sytuację, a odwołuję się w tej chwili do zdjęcia. Jednakże różnica była taka, że osoba wychodziła z końmi na spacer luzem do lasu jak z psami. Jeden gwizd i obie panie były przy niej. Za nią również szły posłusznie. Widząc taką sytuację po raz pierwszy w życiu, zaczęłam się zastanawiać jak ona tego dokonała. Oparłam się na teorii, że koń jest jej przez kilkanaście długich lat i jednak, kwestia niejakiego przyzwyczajenia i zaakceptowania człowieka jako prowadzącego. Mogę się mylić, rzecz ludzka. To tylko spekulacje.

Doskonale pamiętam jak pojechałam na Wolę. Pierwszy kontakt z jakimś większym ośrodkiem. Młoda osoba, pełna zapału i rzecz jasna w nocy spać nie mogła. Jechaliśmy trzema klasami ze szkoły. Sytuacja wyglądała tak, że instruktorzy pokazywali palcem i mówili: ten koń nie lubi tego, a tego proszę się w żadnym wypadku nie bać... Oczywiście, skończyło się na tym, że mój kuzyn czyścił kopyta, a na końskim zadzie usiadła mucha i miał sporego siniaka na nodze, aż przez dwa tygodnie. I to nie był np. pies, co by konia spłoszył... Mucha, zwykły owad. A któż by dziecku powiedział, że koń takie coś potrafi?

Powracając do tych psów i dzieci, bo ja też mam z nimi niejakie doświadczenie, aczkolwiek niezbyt miłe. Jeździłam na koniu, który z natury reaguje na psy i dzieci w sposób negatywny. Czworonogi najchętniej by zadeptał, a ma na swym sumieniu jednego psa. Z dziećmi ma podobnie, sprzedałby kopa i nie patrzył za siebie. Nikt go tego nie uczył, ot taki jest i już. Pewnego dnia jechałam w parzę do lasu, on jako przewodnik, ja zaś na jego matce za nim. Moja znajoma uprzedza miłą panią grzybiarkę, że koń kopa jest w stanie małemu yorkowi zasadzić. Trzeba tutaj zadać sobie pytanie czy z psa by coś zostało... My ładnie stępem, a pies nas goni z głośnym ujadaniem. Pal licho jakie dźwięki wtedy wydawał, ale absolutnie właścicielki się nie słuchał i wpadł pod konia. Wałach spojrzał tylko pod siebie, uszy stulił i zad w górę... Spokojnie, pies żyje do dziś. Szkoda tylko, że moje serce wtedy stanęło w miejscu. Takie sytuacje to nie rzadkość, a szkoda. Chwała tym, co mają bardzo dobrze wyszkolonego pupila.

U mnie jest tak już, że z czystego przyzwyczajenia zakładam toczek i wio. O ironio, tą zasadę wpajała mi osoba, która osobiście go nie stosuje. "Głowa mnie boli. Ciasno mi. Kręci mi się we łbie." I niestety, ale te słowa jakoś jej nie odratowały przed upadkiem, a ten był niedawno. Ścigała się z koleżanką i pech chciał, iż zakręciło jej się rzeczywiście w głowie i spadła z konia, który po niej jeszcze przeszedł. Szwy na tylnej części głowy, blisko karku. Spadła na kamień. Szczęście w nieszczęściu, druga osoba szybko chwyciła za telefon i wiedziała, co dalej robić.

Osobiście jestem ostrożna, nawet jak konia znam. Można rzecz, że to ograniczone zaufanie. Koń da mi sygnał, że coś jest nie tak, a ja staje się jeszcze czujniejsza. Mam już w swojej karierze podeptania, jedno przygniecenie, próbę ugryzienia... Uczę się na błędach, mam swoje sposoby. Na razie, odpukać, działają.




Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się