Sprawy sercowe...

Mozii   "Spełnić własną legendę..."
29 czerwca 2017 22:03
maiiaF nie byłaś pewna tego rozstania? Bo tak mi się trochę wydaje, że chyba to nie do końca było przemyślane...
Mozii, myślałam bardzo długo, ale czy przemyślałam? Trochę kryzysów mieliśmy, za każdym razem się rozchodziło po kościach i wracało do normy, bo i podejście nasze było takie jakie było. No i właśnie, mi się chyba zmieniło... Podczas jego ostatniego przyjazdu poruszyłam niektóre kwestie będące w zawieszeniu od dłuższego czasu i poszła lawina. Różne rzeczy planowaliśmy, różne obiecywał, wychodziło zupełnie inaczej i to bynajmniej nie było spowodowane jakimiś istotnymi sprawami, tylko właśnie podejściem. To w ogóle jest dużo bardziej złożona sytuacja, stąd też nie wiem jak to wszystko poukładać.
Ale chyba nie będę tego tak roztrząsać na forum, bo i tak coś kiepsko idzie mi ubieranie wszystkiego w słowa. Jak się komuś chce moje rozterki czytać, to mogę na pw 😵
maiiaF Jeśli potrzebujesz się wygadać, nawet chaotycznie, to służę pomocą.  :kwiatek: Może uda mi się pomóc Ci to poukładać?
maiiaF, do mnie też możesz śmiało pisać 🙂
Mozii   "Spełnić własną legendę..."
30 czerwca 2017 06:46
maiiaF pisz na PW  :kwiatek:
wistra coś mi przypomina Twoja sytuacja z mieszkaniem... U mnie też było dużo gadania i rzekomych chęci, ale jak przyszło co do czego, nie kiwnął palcem. W końcu sama wzięłam kredyt (mieliśmy rozdzielność). Wtedy dopiero się zaczęło. Mieszkanie za małe (na większe mnie nie było stać), moi Rodzice pomagają w remoncie (no skandal! przecież powinnam czekać miesiącami, aż on ruszy palcem), zapisane tylko na mnie (skoro wzięłam kredyt na siebie i sama go spłacałam). Powiedział, że przecież on MÓGŁ wziąć kredyt... Może i mógł, tylko tego nie zrobił. Czekałam ponad 5 lat, mieszkając bez centralnego i bieżącej ciepłej wody. W końcu cierpliwość mi się skończyła.
Szczerze mam nadzieję, że nie trafiłaś na podobnego typa.
.
jeżeli chodzi o rozstanie, szczególnie w związku z dłuższym stażem, to chyba nigdy nie jest tak, że człowiek ma 100%, albo choćby 90% pewności, że dobrze robi.

Ja miałam 1000% pewności, że dobrze robię 😉
Zależy od ludzi i przypadku.
.
A mnie się wydaję, że to nie zawsze chodzi o (nie)pewność decyzji o rozstaniu a o lęk przed nową sytuacją jaką staje się samotność. Mówię o normalnym rozstaniu ze wzgląd na różnice charakterów itp a nie z przyczyn patologicznych. Chociaż i w tych drugich bywa, że ofiara boi się zerwać więzy i to nie z powodów, które wydawałyby się być oczywiste. Niektórzy tak bardzo się boją samotności, że wolą trwać w beznadziei zamiast sprawdzić co kryje się za zakrętem. Jak to się mówi - jest chu*** ale stabilnie. I niektórzy kurczowo się tego trzymają.
falletta Trafne spostrzeżenie. Ludzie boją się tego, czego nie znają (a jeśli już jakiś czas nie są sami, to wspomnienie o samotności się zaciera) i pojawia się lęk przed samotnością i tak jak piszesz, lęk przed sprawdzeniem, co jest za zakrętem. Widzę to na przykładzie przyjaciela, o którym tu już wspominałam. Trwał w beznadziejnym związku z dziewczyną, która od początku do niego nie pasowała (było widać znaczne rozbieżności w poglądach i charakterach, które raczej są nie do pogodzenia) ponad 2 lata. Ostatnio, jak się między nimi coś psuło (a psuło się od dłuższego czasu, zrywali, wracali do siebie i tak w kółko), się wkurzyłam na tą huśtawkę i wzięłam go po prostu na piwo na odludzie (no w knajpie by mi się nie wygadał za bardzo - małe miasto, każdy każdego zna, a jednak mandatu za picie w miejscu publicznym nie chcieliśmy dostać ;P ) i zapytałam go, po co on w ogóle z nią jest. Co do niej czuje, i tak dalej. Na większość pytań usłyszałam "nie wiem", albo "bo nikt inny mnie nie chce". Dopiero jak mu wskazałam, że to jest tak cholernie głupie i raniące dla obojga ze stron, że aż razi w oczy, zaczął myśleć, zamiast się bać. Pogadał z nią szczerze i doszli do wniosku, że trwają w bezsensownym zawieszeniu. Gdzie oboje mogliby kiedyś tam znaleźć kogoś, kto naprawdę do nich pasuje i z kim mogliby sobie ułożyć przyszłość. Co prawda potem mi się oczywiście użalał nad sobą, że on nikogo nie znajdzie itd, ale lepsze to, niż miałby się męczyć z nią i ona z nim. Tym bardziej, że go znam - on tak się poużala, poużala, a za tydzień-dwa będzie znowu podbijał świat. Taki typ po prostu.  🙄
Wikusiowata, ale...po co? Nie Twoje życie...po co?
Wikusiowata, ale...po co? Nie Twoje życie...po co?


Bo od tego są przyjaciele? Żeby pokazać człowiekowi pewne rzeczy z boku, coś uzmysłowić, czasem potrząsnąć... Przynajmniej ja tak uważam. Przecież nie pisze o "jakimśtamkoledze" tylko o przyjacielu.
Moim zdaniem nie od tego są przyjaciele. Ale juz milknę w temacie, zwyczajnie nie chce mi sie rozwijać myśli.
.
sienka Po to, że się przyjaźnimy od lat. Po to, że przez nią znikło jego poczucie własnej wartości. Po to, że trwali w patologicznym związku, gdzie potrafili sobie nawrzucać średnio 2-3 razy dziennie, rozstawać się i ze sobą znowu schodzić. Po to, że w pewnym momencie było tak źle z nim, że doszło do myśli samobójczych (które już niegdyś miewał przez swoją rodzinę i wiedziałam, że nie jest to szukanie atencji, tylko na serio...). Raczej nie wtrącałam się w ich relacje (wiedział, że jej nie znoszę i to na tyle), ale w momencie, kiedy naprawdę było z nim źle, po prostu pomogłam mu uświadomić sobie, że to do niczego nie prowadzi. I podziałało, co mnie cieszy - bo w ten sposób oboje będą mogli pójść do przodu. 🙂
Wikusiowata, o trojkącie karpmana sobie poczytaj 😉
sienka Poczytałam, tak jak mi podpowiedziałaś. I akurat to zupełnie nie ten typ sytuacji. Owszem, jeśli sama bym się "wchrzaniła" z "dobrymi radami", można by uznać, że temat mnie dotyczy. Tylko, że regularnie, po każdej ich kłótni, byłam proszona o pomoc, radę i tak dalej. W końcu częściowo sama miałam tego dosyć (tak w kwestii, że sama dla siebie miałam dosyć wysłuchiwania jego użalania się nad sobą itd.), a częściowo szkoda mi było tego, że przez niespełna 2 lata dwójka, mogłoby się wydawać, dorosłych ludzi nie umie dojść do porozumienia. Zadałam kilka pytań, w sumie retorycznych, nie oczekiwałam odpowiedzi. Dostałam je jednak i wyraziłam swoje zdanie na ich temat. Co przyjaciel z tym zrobił, to już nie moja broszka teoretycznie, bo praktycznie kibicowałam, żeby przejrzał na oczy - z tym, że nie bezpośrednio, w stylu namawiania go czy nakłaniania, tylko "w duchu". Gdybym faktycznie należała do tego trójkąta karpmana, zaczęłabym działać znacznie wcześniej, a nie w momencie, kiedy było to po prostu potrzebne. Z resztą, miło, że chciałaś mi wskazać, że mogę mieć problem, podsuwając mi propozycję o poczytaniu, ale w tej sytuacji, jak już wspomniałam, jest to nietrafiona diagnoza.  😉

EDIT: literówka 🙂
Pamirowa nie rozwinęłam całkiem swojej myśli, ale właśnie nie o strachu przed 'nikt mnie nie zechcę' a o strachu życiu w pojedynkę mi chodziło. O 'powrót do morza' i zaczynania drogi od nowa, z nowymi wyzwaniami. Oczywiście zgadzam się z Tobą 🙂 ile związków, tyle relacji, tyle powodów do być albo nie być. To jest tak szeroki temat, że książki piszą 🙂
dea   primum non nocere
01 lipca 2017 22:18
Dobrze, że nie wszyscy czytali o trójkątach Karpmana, bo jak byłam głęboko w czarnej d., to widziałam przynajmniej dwie ręce, wykonujące ofiarnie badanie rektalne 😉 i pewnie dzięki nim w dużym stopniu jestem tu gdzie jestem, w ogóle jestem i to na dodatek - szczęśliwa....
dea, bo życie nie jest czarno-białe a sytuacje są rożne. Odpisywałam konkretnie Wikusiowatej. Ale za każdym razem jak coś tu napisze to potem pluje sobie w brodę bo zamiast krótkiego posta należałoby elaboraty trzaskać wyczerpujące wszystkie absolutnie życiowe opcje. Nie chce mi sie... 😉 wracam do milczenia 😉
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
02 lipca 2017 09:45
Wikusiowata, o trojkącie karpmana sobie poczytaj 😉


Dokładnie mi to samo przez myśl przeszło 😉

Chociaż z takich zbawicieli świata to jeszcze DDA, mamy taki wewnętrzny przymus naprawiania świata i to nadmiernie rozwinięte poczucie odpowiedzialności 😉
Ja chyba nigdy nie stawałam w roli Wybawiciela, ale miałam kilka takich koleżanek, które próbowały uratować mnie od zła tego świata swoimi natrętnymi radami, o które w ogóle nie prosiłam. Wszystkie te znajomości zakończyłam, bo nie umiałam funkcjonować w takim układzie. Czułam się jak małe, głupie dziecko, które nic nie rozumie i nie powinno samodzielnie podejmować żadnych decyzji, za to one wiedzą najlepiej co powinnam zrobić ze swoim życiem. 🙄
Ale nie widzicie różnicy "cioci dobra rada", która zawsze wie wszystko lepiej i próbuje nam mówić jak żyć, a osoby która doradzi gdy ją zapytamy? Ja te pierwsze osoby olewam lub ignoruję, ale typ drugi doceniam i gdy mam wątpliwości to lubię się poradzić. Nie zawsze muszę zrobić jak mówią, ale warto posłuchać kogoś kto na daną sytuację patrzy z boku i "na trzeźwo".
Oj bo teraz jest trend na dbanie tylko o siebie i jak ktoś komuś pomaga czysto altruistycznie i bezinteresownie, z dobroci serca i sympatii, to zaraz należy mu wyszukać jakieś zaburzenie psychiczne albo szkodliwy mechanizm, w który na pewno jest nieświadomie uwikłany, i w ogóle będzie mu lepiej, jak nie będzie pomagał, tylko się zajmie sobą. 😉
Murat-Gazon, dokładnie tak. Ja mam na tapecie sąsiadkę, która jest załamana i kilka razy dziennie dzwoni, pisze w panice, bo sytuacja tak jej szarpie nerwy, że nie myśli logicznie. I kilka razy dziennie robię za głos rozsądku, który mówi "spokojnie, zadzwoń tu, pojedź tam" itp. I wiem, że gdyby nie nawarstwienie problemów to ona by sobie doskonale poradziła. Ale czasem człowiek w nerwach gubi wszystko, nie myśli co i jak robi i niepotrzebnie sam sobie dodatkowe problemy stwarza.
[quote author=Murat-Gazon link=topic=148.msg2693488#msg2693488 date=1499021665]
Oj bo teraz jest trend na dbanie tylko o siebie i jak ktoś komuś pomaga czysto altruistycznie i bezinteresownie, z dobroci serca i sympatii, to zaraz należy mu wyszukać jakieś zaburzenie psychiczne albo szkodliwy mechanizm, w który na pewno jest nieświadomie uwikłany, i w ogóle będzie mu lepiej, jak nie będzie pomagał, tylko się zajmie sobą. 😉
[/quote]

Murat-Gazon, dokładnie tak. Ja mam na tapecie sąsiadkę, która jest załamana i kilka razy dziennie dzwoni, pisze w panice, bo sytuacja tak jej szarpie nerwy, że nie myśli logicznie. I kilka razy dziennie robię za głos rozsądku, który mówi "spokojnie, zadzwoń tu, pojedź tam" itp. I wiem, że gdyby nie nawarstwienie problemów to ona by sobie doskonale poradziła. Ale czasem człowiek w nerwach gubi wszystko, nie myśli co i jak robi i niepotrzebnie sam sobie dodatkowe problemy stwarza.


Przywracacie mi wiarę w ludzi, bo już myślałam, że tylko ja taka "nienormalna" jestem, że pomagam komuś i niczego w zamian nie oczekuję. Czasem najpierw lecę pomóc a potem się zastanawiam po co mi to było...
Ale to pewnie też jakieś straszne echa przeszłości się odzywają  🤔wirek: ...
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
02 lipca 2017 22:20
bera7, ale jednak sąsiadka, a bliski przyjaciel płci męskiej, którego dziewczyny się nie cierpi, to trochę inna sytuacja...
Strzyga a dlaczego inna? To kobiecie można pomagać, a mężczyźnie już nie? No bywa tak, że się nie cierpi dziewczyny kumpla. Albo faceta kumpeli. To jakby, załóżmy, mój przyjaciel związał się z dziewczyną, której ja bym nie lubiła, to miałabym przestać się z nim przyjaźnić?
Aaaa nie, przepraszam, skoro bym jej nie lubiła, to na pewno by znaczyło, że podświadomie się w nim kocham i moja niechęć do niej jest przejawem tego, i powinnam się wybrać do psychologa, bo z całą pewnością jest to efekt jakiejś nieprzepracowanej traumy z dzieciństwa.  😉  🤔wirek:
Ludzie, dajcie na luz.
Ale nie widzicie różnicy "cioci dobra rada", która zawsze wie wszystko lepiej i próbuje nam mówić jak żyć, a osoby która doradzi gdy ją zapytamy?

Gdy ją zapytamy. No właśnie. Ja napisałam w poście powyżej, że dostawałam rady, o które wcale nie prosiłam. A od przyjaciela oczekuję wysłuchania i zrozumienia, a nie gotowej recepty na życie. 🙄
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się