Ale rodzice którzy mają na tyle kontaktu z dzieckiem by dotrzeć rozmową to jakieś 30% albo i mniej. Są właśnie również naiwne mamusie wpierające światu że jakby to czy tamto było szkodliwe, to nikt by tego nie sprzedawał. I nawet jeśli okazuje się że na 100 chorobliwie otyľych 10 ma to uwarunkowane genetycznie, a reszta to po prostu ludzie nie potrafiący od siebie wymagać, one nie rozumieją że to ich wina że 6 czy 8-latek ma nadwagę.Że skoro wszyscy medycy, znachorzy, dietetycy, trenerzy i technologowie żywienia na świecie upierają się, że coś jest niezdrowe, to raczej nie zmówili się na złość jej dziecku. I co najgorsze, zdają się pomijać wynikające z tego ryzyko chorób stawów, serca, kręgosłupa i...emocji, bo nic tak jak defekty fizyczne nie rzutuje na kontakty z rówieśnikami w wieku szkolnym.
Do tego należy dodać niestety bardzo szkodliwą działalność babć, szczególnie wywodzących się z wiejskich środowisk, które mają trzy sposoby postępowania: "kocham, więc karmię jak tucznika" - "grube znaczy zdrowe" - "mamusia nie pozwala na batonika, to masz tu, jak nie widzi". 🤔
Tylko czy problem braku eduakcji w żywieniu u dzieci załatwi wycofanie "niezdrowego" żarcia ze sklepików? Bo mi chodzi o dwie rzeczy - zrzucanie odpowiedzialności - "to nie ja, to babcia/szkoła/państwo/krasnal z szafy" i nadgorliwość. Serio, czy bułka pszenna, lukier, kruszonka to zło wszeteczne? Jest też chyba coś pomiędzy eko-marchewką w kawałkach a czipsami. Jeśli dziecko zanim pójdzie do szkoły jest otyłe i ma drastycznie złe nawyki żywieniowe, to nic to nie da. Szkoła bedzie zła i fuj, a babcia będzie biegła z słodką bułeczką, bo biedne dzieci głodzą... Co do chorób - wierzcie mi, jest mi po prostu cholernie żal tej 2 dziewczynek z mojej rodziny. Po prostu mi przykro, bo nie idzie wytłumaczyć. Ja z mamuśką jesteśmy złe i be, no i ogólnie się uparłyśmy. Nie ważne, że już widać u dziecka wykrzywione stawy i chód grubasa. Nie ważne, że dziecko jest grube. Przecież tragedii nie ma, a w ogóle to nie ja karmie. Gdyby było jakieś poparcie takiej rozsądnej kampanii społecznej może by dotarło, bo tak, jak mówi to jedna osoba, to można olać, bo się jedna czepiła.
Ja bym chciał tylko krótko - znanim przyjdą tu mile koleżanki - i jedna powie, że jestem chory psychicznie, a druga, że trolluję.
To samo państwo, które doprowadziło do tego, że sprzedawane narkotyków jest legalne, wystarczy że nazwie się je produktami do kolekcjonowania - to samo państwo chce za pomocą policyjnej pałki decydować, czy dziecko w szkole zje bułkę z szynką - czy nie - ewentualnie batona.
Gdyby batony były droższe - to pewnie pod szkołami pojawiliby się dealerzy batonów. Państwo najpierw dało pozwolenia na budowę pod fabryki chipsów, batonów, napojów. Potem latami brało pieniądze za reklamy w TV, popierało stworzenie sieci dystrybucji, popieralo agencje reklamowe, które promowały śmieciowe jedzenie - ba, dalej promują. ' Wszystkiemu winni są jednak - rodzice - pani, co ma sklepik w szkole - i tą panią będzie łoił mandatami urząd.
Ciekawe kiedy bolszewickie bojówki będą pełniły dyżury w Biedronce - i jak ktoś przekroczy ustawowy limit tłuszczu w zakupach, to będzie odwożony na przymusowy kurs reedukacji kulinarnej.
Nie byłbym sobą, gdybym nie zauważył, że ustawa "w temacie" została podpisane już dawno - teraz weszło tylko rozporządzenie - więc medialny ryk nie jest przypadkowy. Niedawno GUS opublikował raport, że część dzieci nie dojada - i żyje ewidentnie w biedzie. Nasza wspaniała pani premier musiała więc to jakoś przykryć medialnie - i zawyła, że jesteśmy grube świnie, przeżeramy się - gdzie tu jaka bieda? Ona nas nauczy - a jak nie, to zrobi nam z d... jesień średniowiecza.
Babcie też niedługo dostaną swój "pakiet ustaw" - eutanazja na życzenie.
Nie ogarniam dlaczego ludzie zamieszczając ogłoszenia o treningu, poszukiwaniu pracy jako jeździec, trener itp. nie podpisują się z imienia i nazwiska 🙄.
Piszą o sobie "zawodnik" a nijak nie można zweryfikować ich umiejętności. Piszą "trener" a ja nie wiem, która to "Ania". itd.
Nie rozumiem, jak oferując swoje usługi trenerskie czy chwaląc się I klasą sportową można zatajać swoje dane. I maile cdx@wp.pl - no nie kumam. Rozumiem, że stajenny, luzak itp. nie muszą mieć referencji w googlach i można spokojnie o nie zapytać w kameralnej rozmowie. Ale jak się ktoś chwali dorobkiem sportowym, to fajnie to uściślić. Ja mogę napisać o sobie, że zajęłam I miejsce w skokach! Co z tego, że na obozowych zawodach na zakończenie turnusu a nie na Mistrzostwach Polski w konkursie CS 😉
Co do tego, ze "kiedyś tak było i wszyscy byli zdrowi". Skąd to niby wiadomo? Wiecie, ze szczupli ludzie tez maja cukrzyce i osteoporoze np? Dyskutowalam kiedyś z taka mama, ktora wychowywała dzieci 30 kat temu. One miały wszystko słodzone w opór, a jak były starsze to codziennie kilka batoników Mars zeby energię miały, ale z tym, ze zeby WYRASTAŁY IM JUZ Z PRÓCHNICA nie widziala związku. Siedzę u rodziny i z nudów czytam Anie z Zielonego Wzgórza i juz tam jest napisane, ze nie mozna jeść za duzo czekolady bo od tego sie zeby psują 😉 a to ksiazka z początku XX wieku. No to moze warto przyjąć wreszcie te wiedzę do wiadomości 😉 ja rozkminialam sobie historie cukru w ogole w celu obalenia babciowego mitu "Że zawsze tak było", no i wlasnie nie zawsze. W ilościach przemysłowych zaczęlismy produkować i jeść dopiero 100 lat temu i od tego czasu spożycie stałe sie zwiększa. Tzn, ze dzisiejsi rodzice jedli statystycznie znacznie mniej cukru niż ich dzieci, a pradziadkowie jedli go tyle co kot napłakał. Poza tym rodzice tych dzieci, które teraz sa w szkole jako dzieci mieli dostęp do wartościowego jedzenia, teraz krowy nie wychodzą juz na pastwisko tylko całe zycie spędzają w oborach gdzie automaty zasypuja im pasze zrobiona np z rybich łbów. Plus to, ze dzieci ruszają sie mniej i mamy problem. Ktos tutaj pisał, ze nie ma ci świrowac i zabraniać dziecku wszystkiego. Zgadzam sie, ze dziecku nic sie nie stanie jezeli raz na jakiś czas wciągnie jakiegoś śmiecia ale sklepik szkolny to przecież dziecięca codzienność. Co do samej ustawy moze jest przegieta ale naprawdę nie widzę powodu dla którego w sklepiku miałyby byc chipsy, batony czy słodzone soki z koncentratu, chociażby dlatego, ze daje to jasny komunikat na temat tego co państwo uważa za zdrowe a co nie.
bobek, zgadzam się. Poza tym zwłaszcza u dzieci do powiedzmy 9-10 lat, które raczej po mieście same nie spacerują rodzice są w stanie kontrolować co i ile jedzą. W szkole nie było nad tym kontroli i jedyna droga do ograniczenia to nie dać kasy 🙁. Jeśli rodzice chcą dzieciom dawać chipsy itp, to mogą to spokojnie robić poza szkołą. Ja nie jestem za tym, żeby dziecko nigdy nie spróbowało słodkiego batona, chipsów itp, ale chciałabym mieć kontrolę nad tym czy zje kilka chrupek i 2 batony tygodniowo czy pakę chrupek i 2 batony dziennie.
no tak , już w innym wątku wetknęłam kiedyś kij w mrowisko to i tutaj powtórzę 🙂 nadopiekuńcze mamuśki wolą zabrać dziecku paczkę chipsów i batonik zamiast pogonić je sprzed telewizora czy komputera na podwórko, do kolegów i koleżanek , niech poganiają i spalą to co zjadły. dzięki temu rośnie pokolenie słabe i chorowite któremu niedługo czysta woda zacznie szkodzić 🙁
blucha, chyba to nie do końca tak wygląda. Komórki tłuszczowe namnażają się w dzieciństwie i znam wiele dziewczyn, które jako ruchliwe dzieci były szczupłe mimo objadania się słodyczami. Nawyk jedzenia słodkiego został, ale dorosłe życie nie pozwala na aktywność kilka godzin dziennie i tyłek rośnie radośnie. Dobre nawyki żywieniowe w dzieciństwie mają mocny wpływ na to co później mniej lub bardziej świadomie wybieramy. Czy bardziej nas nęci zapach czosnku w restauracji czy cukierni obok, czy wolimy zgasić pragnienie wodą czy słodkim napojem. U mnie w domu do picia była woda, napoje były kupowane raczej odświętnie, na imprezy itp. Ja piję w 80% wodę, 19% kawę i 1 % na inne. U moich kuzynów podstawowym napojem w domu była cola i dziś zawsze mają ją przy sobie 😉
bera7, ta teza o namnażaniu się komórek tłuszczowych tylko w dzieciństwie była długo uznawana przez naukę, ale teraz raczej się też wspomina o tym, że później w dorosłości TEŻ tworzą się komórki tłuszczowe, jeśli dać im odpowiednie warunki do rozwoju.
Co do nawyków żywieniowych, warto dziecko zaszczepić odpowiednie, ale bez przesady - ja mam obecnie ZUPEŁNIE inne nawyki żywieniowe, niż miałam w liceum czy wcześniej. Wtedy nie jadłam śniadań nigdy, w szkole sobie kupowałam drożdżówkę, piłam dużo kawy, słodycze prawie codziennie, prawie w ogóle nie piłam niesłodkich napojów, a na myśl o wypiciu wody byłam jak ten mem z Kwaśniewskim:
😁
A teraz żywię się zdrowo, posiłki 4 razy dziennie, bez śniadania nie wychodzę z domu i w ogóle nie piję słodzonych napojów - tylko wodę, zieloną herbatę i kawę 😉. U mnie było tak, że w liceum i wcześniej w ogóle gdzieś miałam zdrowe żywienie, a teraz dorosłam, żeby uznać, że może to wcale nie jest taki głupi pomysł jeść zdrowo 🤣. Myślę, że nie jestem odosobnionym przypadkiem - czasem dopiero jak ktoś dorośnie, to zaczyna do pewnych kwestii przykładać wagę.
blucha, pewnie też, ale prawda jest taka, że bez wspomagania się zdrową dietą sam wysiłek fizyczny nie wystarczy. Wystarczy policzyć, że jedna paczka ciastek potrafi mieć 1000 kalorii, a żeby podczas godziny ćwiczeń spalić 500 kalorii, to trzeba się BARDZO postarać. Zwyczajnie jak ktoś cały dzień pije coca colę, zamiast wody, to może nie dać rady tyle spalić, nawet jeśli jest aktywny.
cukier uzależnia, dziecko ze zdrowymi nawykami nawet jeśli zje słodkie,to najpierw pomyśli o czymś innym, a ktoś uzależniony do końca życia ma inny tor myślowy- zjadłabym coś- baton-nie,nie,nie, będę gruba, zjem marchewkę. Potem są "złamania się", ciągła walka. No i niestety, spaślak z dzieciństwa tyje szybciej jako dorosły, ma taką łatwość, no tak jest i już.
Ja również nie widzę powodu, dla którego szkoły miałyby przykładać rękę do niezdrowego odżywiania dzieciaków. Jeśli rodzice chcą paść swoje dzieciaki śmieciowym jedzeniem niech to robią w domu, szkoła nie musi im tego ułatwiać. Nie rozumiem argumentu, że małe dzieci będą z narażeniem życia leciały po batony do sklepu obok szkoły- to są szkoły, gdzie takie nieumiejące się poruszać po ulicach dzieci same mogą opuszczać teren szkoły w czasie zajęć? Nawet na naszej wiosce nie ma możliwości, żeby dzieciak z podstawówki wyszedł poza teren szkoły przed końcem lekcji- na podwórku są dyżury nauczycielskie i nie wolno wychodzić poza bramy. A w gimnazjum to już chyba się umie przejść przez ulicę? Jest jeszcze jeden aspekt- nawet jeśli dziecko w domu ma wpajane zdrowe nawyki, jest tylko dzieckiem i widząc w szkole inne dzieciaki wsuwające czipsy też się skusi. A tak mniej okazji 😉. Moja osobista córka nowe przepisy skwitowała krótko "No, nareszcie!", co nie ukrywam mocno mnie zaskoczyło- u nas slodycze nie leżą non stop na stole (czipsy są na urodziny), ale też nie jestem fanatyczką, nie ma tak, że tylko jeden dzień w tygodniu albo wcale. Ale dziewczyny mają non stop podsuwane owoce, warzywa i do szkoły zabierają właśnie takie przekąski i wodę.
Ja miałam skleb obok podstawówki. Nawet nie trzeba było przez ulice przejść - był tuż za chodnikiem przy ogrodzeniu szkoły. Choćby nauczycieli pilowali wszystkich wejść, zawsze znalazł się kawałek płotu za krzakami 🤣 Fakt, spowodowane to było tym, że zamknięto sklepik i został koszmarnie drogi automat z kilkoma przekąskami. Już pomijam fakt, że w 2 klasie sama dygałam do i z szkoły... a w 3 to już praktycznie wszyscy sami chodzili 😉 Ok, jeszcze rozumiem obostrzenia właśnie w podstawówce. Może jeszcze w gimnazjum. Liceum to dla mnie abstrakcja. No i rygor. Mnie nie boli, że nie ma energetyków, coli i czipsów. Mnie irytuje, że pszenna bułka i kruszonka w drożdżówce też są be. I że oprócz samych obostrzeń nie ma dodatkowo akcji edukacyjnych.
Small Bridge, nie twierdzę, że cukier uzależnia jak narkotyk, ale pośrednio tak. Nie znam osoby, która by się musiała leczyć z powodu obżerania się zupą pomidorową czy owsianką, za to problemy psychologiczne powiązane z jedzeniem słodyczy wcale do rzadkich nie należą.
keirashara, u mnie nie było pilnowania, każdy chodził kiedy i jak chciał. Ale w moich czasach nie słyszało się o narkotykach w szkołach (dopiero w LO), nie było szkolnego sklepiku (też dopiero w LO). Czasy się zmieniają, społeczeństwo się zmienia i jak napisałam wcześniej, jak rodzic chce zamiast obiadu serwować dziecku chipsy to ok, może to robić poza szkołą.
Ja nie jestem przeciw słodyczom, ale tak jak w przypadku alkoholu u dorosłych uważam, że należy zachować umiar. Wolę też wybrać lepsze w mojej ocenie gatunkowo słodycze niż te, które być może wybrałoby moje dziecko. Zamiast chipsów zaproponować krakersy zbożowe, zamiast produktu czekoladopodobnego tę z 70% kakao itd.
A ja twierdze że cukier ( mam na myśli biały, przemysłowy dodawany do większości produktów oraz jemu podobne np. syrop glukozowo-fruktozowy ) uzależnia w takim samym stopniu jak narkotyk. Są na to przeprowadzone badania chociażby ze szczurami ( miały do wyboru narkotyki pochodzenia naturalnego i cukier, wybierały zawsze cukier) i jeśli znajdę link do nich to wstawię. Jest tam kilka świetnych założeń które zdaniem naukowców przekładają się na nasze nawyki żywieniowe. Oczywiście nie będzie on działał w takim samym stopniu na każdego ale podwyższanie jego dawki znacząco wpływa na nasz mózg. I cieszę się ogromnie że Ministerstwo Oświaty wzięło się za ten paszkwil sklepikowy. Jestem jak najbardziej za.
Póki co znalazłam tylko to. Jednak i tutaj można dojść samemu do ciekawych wniosków.- dla chętnych
mając 2 dzieci w wieku wczesnoszkolnym jestem zdecydowanie za tym ograniczeniem 😀 a w domu nie ma nic z tego, co było w ofercie tych sklepików, dosłownie nic
(ach jeszcze gdyby ktoś wydał "Specjalne Rozporządzenie Ograniczające Hurtowe Zakupy Słodyczy" moim teściom, to już w ogóle życie byłoby łatwiejsze 😀iabeł: 😀iabeł: :hihi🙂
U nas kiedyś sklepiki szkolne ratowały w przypadku braku zeszytu, cyrkla, czy wody do picia po w-f. Czyli totalne pierdoły, które dla dziecka kiedy zapomina są wręcz niezbędne. Moim zdaniem jest to potrzebne, jednak jestem na NIE w przypadku słodyczy.
Tylko skąd teraz znaleźć jelenia który zechce taki sklepik prowadzić? Już widzę ten dzienny/tygodniowy/miesięczny obrót na wodzie po w-f i zapomnianych cyrklach i zeszytach...
bera7 - stracą, szczególnie te w lo i gimnazjum. Powiedz mi, kto kupi kanapke zgodną z wymogami, która będzie kosztować 5zł, skoro wcześniej kosztowała połowę tego? Czipsy z suszonych jabłek, krojone marchewki? To są dość drogie rzeczy w porównaniu z batonikiem, a jeśli ktoś odżywia się w tak zdrowy sposób, to zwykle targa to z domu. Bo cena takich produktów+marża sklepiku daje dość kosmiczną sumę. Nie będzie batoników, czekolady, coli, drożdżówek - ludzie pójdą po to gdzie indziej, praktycznie obok każdej szkoły jest sklep, piekarnia, cokolwiek. Prędzej się weźmie z domu, kupi coś po drodze, niż da piątaka za zwykłą kanapkę. Ja nie mówie, że to źle, ze sa ograniczenia, tylko, że są one zbyt restrykcyjne i po prostu szkoda mi znajomej, która ma perspektywe zwinięcia interesu, a ma rodzine, doświadczenie tylko jako sprzedawca i młoda już nie jest. I najbardziej bije to właśnie w sklepikarzy, którzy i tak kokosów często na tym nie zbijali, bo z czegoś trzeba było zapłacić czynsz, podatek itd. Twój argument z kontrolą tego, co je dziecko był jak dla mnie na razie jednym z nielicznych rozsądnym, ale jeśli dziecko samo idzie do szkoły, to raczej pobożne życzenie, żeby nie kupiło nic słodkiego, jeśli oprócz cięć w sklepikach nie ma edukacji - bo jak wiele tutaj pisze, spora część dzieci, nawet jak ma wybór, nie chce syfów. Tak samo ten, z tym, żeby szkoły nie dokładały się do promocji syfów - to wszystko jest ok, tylko, że pięknie brzmi w teorii, a w praktyce wątpie, żeby działało 🙁 Piszę to z perspektywy osoby, która 2 lata temu jeszcze chodziła do lo.
Cena niezdrowego w stosunku do zdrowego to coś, co np. zabija Brytyjczyków. Bo za funta nażresz się byle czego, fast-foody i słodycze są tam bardzo tanie, ale jak chcesz owoc, coś zdrowszego - musisz wydać już więcej. U nas też już powoli tak się dzieje niestety, jeszcze nie tak drastycznie, bo fast-foody i słodycze dalej nie są tak tanie, ale jednak.
A mi sie w ogole ten pomysl nie podoba. I co jeszcze mi drogie panstwo nakaze? Pokaze jak mam dziecko ubierac, w eko bawelniane gacie? Niech sie ktos dobrze walnie w glowe, bo tu trzeba aktywnosc i ruch promowac. A jak wyglada promocja ruchu u mojegi syna w szkole? Zajecia sportowe pozalekcyjne dedykowane dla kas 4-6 odbywaja sie 3 razyw tygodniu przez 45 minut i w czasie, kiedy WIEKSZOSC tych klas ma jeszcze lekcje :emota2006092: Gratuluje pomyslu, ale szkola promuje? No promuje 😎 Pani dyrektor innej mozliwosc nie widzi, bo szkola WYNAJMUJE komercyjnie obiekty sportowe prywatnym klubom i stad takie godziny dla uczniow 😁 Smieszno i straszno.
Pewne rzeczy wynosi sie z domu, moj syn ma dostep do kasy, ma dostep do sklepow i NIE KUPUJE syfu.
A są w ogóle dzieci(0-12 lat) które tak same z siebie chcą się zdrowo odżywiać? Bo osobiście takich nie spotykam. Dla nich pojęcie "jedz teraz zdrowo, żeby za 30 lat nie mieć problemów" jest abstrakcją. Mi mama gotowała tylko zdrowo i całe dzieciństwo tłukła do głowy, że muszę się zdrowo odżywiać- efekt dawało to tylko taki, że każdy zaoszczędzony grosz wydawałam na słodycze.