Forum towarzyskie »

Depresja.


Otóż - MA! Ma wpływ. A żaden impuls nie ma obowiązku się pojawiać, to zainteresowany musi w sobie(!) impuls wzbudzić. Człowiek to nie komputer - że jak się zepsuje, to "ktoś" musi naprawić. Człowiek ma w sobie niewyobrażalne moce. Trzeba do nich sięgnąć, właśnie ze świadomością, że NIKT ani NIC z zewnątrz nie pomoże, jeżeli ja nie zacznę.



Ma wpływ na swoje myśli? Można próbować je odgonić, można próbować je zagłuszyć, ale przychodzą mimowolnie. Masz rację. Człowiek musi brać odpowiedzialność za samego siebie. I nie powinien liczyć na to, że wszyscy będą wokół niego skakać, żeby mu polepszyć byt. Mówisz też o świadomości.. Problem jednak w tym, że chorej na depresje osobie tej świadomości brakuje. Może nie tyle wiedzy, że musi radzić sobie sam, co wiary, że jest w stanie to zrobić. Jeśli ktoś myśli, że nie jest niczego wart, na nic nie zasługuje (nawet, a może w szczególności na życie) to skąd ma brać siłę do leczenia? Chory dąży do śmierci, bo chce ulżyć cierpieniu, a nie do leczenia, w którym nie widzi sensu i nie wierzy w lepszą przyszłość. Dopiero jak pojawi się nadzieja, że tak, leczenie pomoże, że odejdą czarne myśli, że pojawią się kolory w życiu, jest w stanie się zrobić krok w przód. Ale skądś ta nadziej musi przybyć. Jeśli ktoś jest w naprawdę złym stanie, to sam w sobie jej nie zasieje.
halo, Ja też odnoszę wrażenie, tak jak Strzyga, że przez Twoje słowa przebija jakaś podejrzana gorycz.
Oczywiście zgodzę się z tym, że osoba dotknięta depresją musi przede wszystkim SAMA chcieć coś zmienić, ale że nie można jej pomóc to chyba przesada w drugą stronę.
gdzie zaczyna się depresja a kończy sieroctwo życiowe/dół z powodu dorosłości itd? bo widzę pewną tendencję, tak jak było z dysleksją tak teraz ludzie mają dys-życie. No kurna jest ciężko, nie ma pracy, nie ma pieniędzy, nikt nie głaszcze po głowie, ba, jeszcze dołoży kopa w plecy jak sie nadarzy okazja. I zamiast się ogarnąć albo przynajmniej spróbować po prostu żyć to od razu jeden z drugim ciężko chory na depresję. A czemu ja nie mam? chociaż mam mnóstwo powodów i każdy sam w sobie jest wystarczający, żeby powiedzieć "mam to gdzieś", położyć się i czekać na śmierć :/

A co jeśli się "ma" wszystko? Przyzwoitą pracę, studia, rodzinę... ale chęci do życia brak? Radości - zero. I każda czynność staje się coraz trudniejsza i bardziej bez sensu? Wymówka czy choroba?
[quote author=Gillian link=topic=9502.msg1664062#msg1664062 date=1359049491]
gdzie zaczyna się depresja a kończy sieroctwo życiowe/dół z powodu dorosłości itd? bo widzę pewną tendencję, tak jak było z dysleksją tak teraz ludzie mają dys-życie. No kurna jest ciężko, nie ma pracy, nie ma pieniędzy, nikt nie głaszcze po głowie, ba, jeszcze dołoży kopa w plecy jak sie nadarzy okazja. I zamiast się ogarnąć albo przynajmniej spróbować po prostu żyć to od razu jeden z drugim ciężko chory na depresję. A czemu ja nie mam? chociaż mam mnóstwo powodów i każdy sam w sobie jest wystarczający, żeby powiedzieć "mam to gdzieś", położyć się i czekać na śmierć :/

A co jeśli się "ma" wszystko? Przyzwoitą pracę, studia, rodzinę... ale chęci do życia brak? Radości - zero. I każda czynność staje się coraz trudniejsza i bardziej bez sensu? Wymówka czy choroba?
[/quote]

To zależy. Jest duże prawdopodobieństwo, że choroba. Jednak znam osobę, która swoją wyimaginowaną "depresją" manipuluje otoczeniem i używa jako wymówki w niewygodnych dla niej sytuacjach. I wiem, ze nie jest to odosobniony przypadek.
gllosia, Julie, można pomóc, oczywiście, że można. Tylko to dokładnie tak jak z poważnym niszczącym nałogiem: można pomóc, trzeba pomóc, ofiara czuje się bezradna (i inne bez...), bez wsparcia (także medycznego) raczej się nie obejdzie, ale bez woli zmiany ze strony zainteresowanej osoby... no czarne perspektywy. Owszem, pewnie zbyt często miałam do czynienia z sytuacjami, gdy nikt pomóc nie mógł. I różnie było. Jednym się "udało" 🙁, inni mają dziś szczęśliwe rodziny i fajne życie - ale zrobili wszystko, by siebie ratować, nie mieli siły ani motywacji - ale walczyli. O siebie.
Depresja to śmiertelnie niebezpieczna choroba. Dlatego warto reagować, póki jeszcze ma się resztki sił. Lepiej, żeby się okazało, że to "nic", ot, przemęczenie, obniżenie nastroju niż wleźć w "one way ticket".
Sylwią Plath to zachwycałam się jako nastolatka. Dziś moim wzorem zdecydowanie nie będzie. Ani Stachura, ani nikt taki. U nas za dużo gloryfikacji cierpienia. Szczególnie "dusznych boleści".
I nie - absolutnie nie lekceważę, wręcz przeciwnie. I nie - nie napisałam nigdzie "weź się w garść" - o co innego chodzi, o taki magiczny (mistyczny?) "klik", który zawsze jest w duszy człowieka możliwy - dopóki człowiek ŻYJE. Żadnych "będzie dobrze" (jakie gwarancje?), tylko - nawet jeśli będzie źle - jakie to ma znaczenie, skoro Żyję?! Żyję i zaczynam stopniowo, pomalutku, ogarniać siebie i świat.
Na dnie puszki Pandory jest Nadzieja. Dla każdego człowieka.

Jeszcze pominęłam: absolutnie każde cierpienie uważam za kretyńskie. Cierpienia na tym świecie jest zdecydowanie w nadmiarze. W cierpieniu nie ma nic fajnego (i tu mi bliżej do buddystów niż do katolików).
Ja cię halo rozumiem i uważam, że to co mówisz ma sens, ale PO wyjściu z najgłębszego dołka. Najpierw pomoc rodziny i zaciągnięcie do lekarza, potem leki, potem opieka bliskich i czas na zadziałanie farmakologii.
A dopiero kiedy choremu lepiej, wtedy można i należałoby zebrać siły, przetłumaczyć sobie pewne rzeczy i CHCIEĆ powalczyć o siebie.
A po wyjściu z dołka- tym bardziej!- praca nad sobą i nad tym by zapobiec nawrotowi. Zwłaszcza, że leki będziemy próbować za jakiś czas przecież odstawiać.
* należy jednak uwzględnić sytuacje, kiedy mamy do czynienia z depresją endogenną, polekową- gdzie sytuacja wygląda moim zdaniem nieco inaczej.
Goździk, a z czego żyjesz? skoro tak sobie na luziku leżysz? fajnie masz, zazdroszczę. Może jakbyś się wzięła za jakąś robotę to nie miałabyś po prostu czasu na depresję? nie musisz na siebie zarabiać? żyjesz powietrzem? czy pasożytujesz na rodzicach, którzy głaszczą Cię po główce?

i zanim się wszyscy ciężko obrażą, że nie rozumiem problemu - to są zwykłe pytania, bez złośliwości. Serio. Jestem autentycznie ciekawa.


Studiuję. Oczywiście, wiem, że notoryczne zasypianie na zajęcia raczej nie pomoże mi się poczuć lepiej, dlatego zwykle przeciągam proces wstawania do ostatniej minuty, kiedy mam jeszcze jakąkolwiek szansę wyrobić się na zajęcia. Problem mam raczej w takie dni, kiedy na uczelni mam być na przykład od 12😲0, a człowiek chciałby wstać wcześniej, coś jeszcze zrobić przed wyjściem, posprzątać, poczytać, powtórzyć sobie jakiś materiał... I się nie da. I fizycznie nie można się podnieść z łóżka, bo nie ma "musu" i kogoś, kto siłą postawi na nogi. Robię tyle, co konieczne, ale już to uważam za swój mały sukces, bo nie zawsze tak miałam. Był moment, kiedy nawet studia nie wydawały mi się wystarczająco ważne, by wyjść z domu i zrobić coś ze sobą. Teraz dojrzałam już do odkrycia, że robienie sobie zaległości w każdej płaszczyźnie życia raczej pogłębia stres, zamiast go redukować. Próbuję "brać się za jakąś robotę" i jednak walczyć z tą bezsilnością. Mam w bliskiej rodzinie przykład osoby z depresją, być może stąd też udało mi się wykrzesać motywację do tego, żeby nie wpakować się w taki sam stan. Rodzice nie "głaszczą po główce", ale są dla mnie ogromnym wsparciem. Jednak - tutaj muszę się zgodzić z halo - to JA musiałam zacząć CHCIEĆ coś zmienić, bo wcześniej byłam absolutnie odporna na sugerowaną pomoc. Teraz tylko szukam dobrego wyjścia z sytuacji.
Dlatego warto reagować, póki jeszcze ma się resztki sił. Lepiej, żeby się okazało, że to "nic", ot, przemęczenie, obniżenie nastroju niż wleźć w "one way ticket".



Zdecydowanie. Tylko wiele osób wmawia sobie właśnie, że to nic poważnego, że objawy nie są wynikiem choroby, a zwykłego zmęczenia, że wszystko samo się polepszy, naprawi. Może w tedy, gdy skończą się wyboje na życiowej drodze. Rzecz w tym, że jak się skończą problemy, a nasz stan będzie pogorszony, to nawet nie zauważymy, że jest lepiej i zamiast się cieszyć, będziemy dalej się pogrążać. I właśnie wtedy zaczynają się schody.. Chora osoba już nie zareaguje sama, bo zabraknie jej właśnie tych resztek sił. Dlatego otoczenie powinno zareagować i wyciągnąć pomocną dłoń, nie powinno się takiej osoby zostawiać samej sobie i niech sobie radzi sama, bo jest dorosła i musi brać za siebie odpowiedzialność.

Trzeba umieć odróżnić czy ktoś przesadza ze swoimi problemami czy naprawdę jest w ciężkim stanie i potrzebuje wsparcia. Ja osobiście zauważyłam, że osoby naprawdę cierpiące na depresję ukrywają się z nią. Same nie chcą przyjąć jej do świadomości i wszystkim wokół mówią, że jest ok, a problemy trawią same. Czasem nawołują o pomoc, ale nigdy wprost.
Czas zmienić myślenie społeczeństwa i paniczny strach przed terapią. Bo przecież jestem zdrowy, normalny i wszystko ze mną ok, a problemy znikną same.. Ja potrzebowałam kilku lat, by pogodzić się, że nie jest ze mną dobrze. A to i tak nie wystarczyło, by zgłosić się do lekarza, a ślepi ludzie wokół mnie dobijali mnie jeszcze bardziej. Więc uważam, że przesadna postawa typu "niech sobie radzi sam i jak nie chce pomocy, to jego sprawa" nie jest dobrym pomysłem i jeszcze bardziej kogoś pcha do dołka..
tunrida, gllosia, mnie chodzi o to, że PRZED największym dołkiem.
Ale podtrzymuję - mam uraz do wciągania otoczenia w pomoc, bo to jak z tonącym.
I takie zjawisko zauważam - rodziców, którzy zwyczajnie... sp* przed dzieckiem (dorosłym) za granicę najchętniej, a dziecku dziwnie to wychodzi na dobre: zmienia się "konfiguracja", zaczyna Się leczyć, zaczyna funkcjonować.
Nie targanie się z pomocą jest ryzykowne bardzo, ale - ryzyko jest po stronie chorego.
Pomoc to: "do lekarza" (i tu się można pobawić formą). A jeśli nie?
"Konia można doprowadzić do wodopoju, ale nie można zmusić, żeby się napił."
Wolę życia może uruchomić tylko sam chory. Nie to - że samotnie, ale za niego nikt tego nie zrobi.
Zjawisko "dzielnych życiowo na maksa" utrudnia taki ogląd sytuacji, ale niczego nie zmienia.
Nie odciążysz, nie ułatwisz, nie upilnujesz.

Nic, oby to świństwo ani nas, ani bliskich, ani w ogóle nikogo nie dopadło.
Byłam dziś na wizycie nazwijmy to wstępnej. 3 minuty - oschłe pytania dlaczego przyszłam, jakie studia skończyłam ( :ke🙂, dlaczego nie pracuje w zawodzie ( :ke🙂 i dlaczego jestem na zwolnieniu (z wyrzutem, tym bardziej że lekarz pierwszego kontaktu raczył nie wyręczyć i nie zapisać leków ot tak  :ke🙂
Recepta jest i jest postanowienie wzięcia się za siebie. We własnym zakresie.
gdzie byłaś? U nas w przychodni?
Nie, w Nowym Porcie. Do najbliższej przychodni się nie zbliżam na krok, nie spotkałam tam nikogo kto by wzbudził moje zaufanie.
Nowy Port też już możesz wykreślić 😀
Zdecydowanie  🙄

Dobrze że 'rodzinną' czy jak ją tam nazwać mam baaardzo ok.
[quote author=yegua link=topic=9502.msg1665813#msg1665813 date=1359150900]
[quote author=Gillian link=topic=9502.msg1664062#msg1664062 date=1359049491]
gdzie zaczyna się depresja a kończy sieroctwo życiowe/dół z powodu dorosłości itd? bo widzę pewną tendencję, tak jak było z dysleksją tak teraz ludzie mają dys-życie. No kurna jest ciężko, nie ma pracy, nie ma pieniędzy, nikt nie głaszcze po głowie, ba, jeszcze dołoży kopa w plecy jak sie nadarzy okazja. I zamiast się ogarnąć albo przynajmniej spróbować po prostu żyć to od razu jeden z drugim ciężko chory na depresję. A czemu ja nie mam? chociaż mam mnóstwo powodów i każdy sam w sobie jest wystarczający, żeby powiedzieć "mam to gdzieś", położyć się i czekać na śmierć :/

A co jeśli się "ma" wszystko? Przyzwoitą pracę, studia, rodzinę... ale chęci do życia brak? Radości - zero. I każda czynność staje się coraz trudniejsza i bardziej bez sensu? Wymówka czy choroba?
[/quote]
To zależy. Jest duże prawdopodobieństwo, że choroba. Jednak znam osobę, która swoją wyimaginowaną "depresją" manipuluje otoczeniem i używa jako wymówki w niewygodnych dla niej sytuacjach. I wiem, ze nie jest to odosobniony przypadek.
[/quote]

Fakt. Ale tak to można manipulować wszystkim. Nie tylko depresją. Podciągnęłabym to pod szantaż emocjonalny.

Nabyłam dziś lampę antydepresyjną. Chwytam się już wszystkiego...

Podrzucisz linka?

Aromatoterapii próbowałaś?
Czy przy leczeniu depresji korzystacie z usług psychologa czy psychoterapeuty? Czym w zasadzie różnią się te dwa "zawody"?
Ja jestem po pierwszej wizycie u psychologa na nfz, mam wrażenie że pani trochę pobieżnie zabiera się do problemu ale
zobaczę co będzie dalej.
Strzyga, wybrałam tą: http://www.elmedico.pl/product-pol-556-Lampa-antydepresyjna-Beurer-TL-80.html
Dziś doszła, za 2 tyg. powinny być pierwsze efekty.
Nie, z aromaterapii nie korzystałam. Gdzie znajdę info na ten temat?

Lunitari, jestem w trakcie terapii u psychoterapeuty. A różnicy niestety nie potrafię Ci wyjaśnić. Myślę, że tu jest to sensownie opisane: http://psychoterapia.like.pl/
Mam problem i znajomi mi mówią, że mam problem i, żebym coś z tym zrobiła. Nie radzę sobie z głupią sprawą, z facetem. Jestem strasznie płaczliwa, mam wahania nastrojów, kiepsko sypiam. Nie interesuje mnie poznawanie innych ludzi, ogólnie to się się czuje w nowym towarzystwie, wydaję mi się, że jestem gorsza od wszystkich.
Kilka osób mówiło mi, żebym poszła do psychologa/psychiatry. Bo się zmieniłam, bo ciągle płaczę, bo mam strasznie niską samoocenę.  Z jednej strony bym chciała, bo mam już tak poprzestawiane w głowie wszystko przez tego gościa, że się pogrążam sama. Z drugiej strony, przecież to moje durne problemy przez durnego faceta, któremu daję się wykorzystywać, także po co iść do lekarza, skoro to głupie. Zresztą, co mu powiem?
No bo właśnie, co powiedzieć? Nie jestem osobą, która mówi o tym co w niej siedzi. Bliskim przyjaciołom mogę napisać, powiedzieć mam problem. Więc jakbym miała opisać swoją sytuacje obcej osobie? Co będzie, jak przyjdę do gabinetu i zrobię "dzień dobry, mam taki problem, no chodzi o faceta, więc to strasznie głupie i ja chyba już pójdę"?
Iść do psychologa, psychiatry czy może psychoterapeuty?  Gdzie znaleźć odpowiednią, kompetentną osobę?
I czy iść i czy nie iść? Siedzi we mnie taki człowieczek, który ciągle powtarza, żebym się zastanowiła co powie o mnie taki lekarz, gdy przyjdę z takim błahym problemem. Kto by się facetem przejmował  😡

Edit. literówka
Wątpię, że to tylko facet, a nie coś, co siedziało w Tobie i ten facet to wyzwolił. A to już raczej nie jest błahy powód, co? Jak tak o tym pomyślisz, może będzie Ci łatwiej iść. A powinnaś =)
Może masz racje. Faktycznie i w domu za ciekawej sytuacji nie mam.
A czy psycholog szkolny może pomóc w jakikolwiek sposób? Chociażby taki, aby kogoś polecić? Po co właściwie ten psycholog w szkole jest?
Łosiowa, może spróbuj zgłosić się tu: http://www.mop-poradnia.pl/index.php?pid=2
Przez forum trudno określić czyjej pomocy potrzebujesz.
Powinnaś uzbroić się w cierpliwość i szukać pomocy. Trzymaj się ciepło 🙂
P.S. Do psychologa nie zaszkodzi pójść i spytać.

Niby mały problem a mówisz że masz problem ze snem i inne ciekawostki. Po co się męczysz? Idź po pomoc, jak trafisz do specjalisty, to żaden błahy problem nie będzie olany. A jak ktoś do kogo trafisz stwierdzi, że to nie problem tylko wymysły, to będziesz wiedzieć, do kogo się więcej nie zbliżać.
Dzięki wielkie  :kwiatek: Będę czegoś szukać, tylko kasa, kasa i jeszcze raz kasa  🙄

Edit: właśnie przeglądam link od yegui i pewnie tam spróbuję się na razie zgłosić, dzięki  🙂
Tak się zastanawiam kiedy następuje ten moment kiedy osoba w gorszym stanie psychicznym się zwrócić do specjalisty. Do jakiego momentu to są gorsze dni, za długa zima i brak słońca a kiedy faktycznie "samo nie przejdzie".
Ostatnio coraz więcej osób korzysta z pomocy psychologów czy psychiatrów i większość zostaje zdiagnozowana i kończy z lekami. Czy faktycznie tylu ludzi przerasta to co się dzieje wokół?
Łosiowa, może spróbuj zgłosić się tu: http://www.mop-poradnia.pl/index.php?pid=2
Przez forum trudno określić czyjej pomocy potrzebujesz.
Powinnaś uzbroić się w cierpliwość i szukać pomocy. Trzymaj się ciepło 🙂
P.S. Do psychologa nie zaszkodzi pójść i spytać.


Szczerze, to mam z tym miejscem tak okropne doświadczenia, że po dziś dzień panicznie boję się psychologów wszelakich. Wiem, że mają też jakiś swój oddział na Lipowej (?), ale Boryszewskiej nikomu bym nie poleciła.
Mnie po konsultacji szanowna pani doktor też zasugerowała leki, takie 'na lepszy humor' i na uspokojenie.
Ale odmówiłam recepty, bo nie chcę faszerować się chemią, jeśli mój stan psychiczny związany jest z tym, co sama sobie 'zgotowałam'.

Czekam na wiosnę, czekam na słońce, czekać będę "aż sama się naprawię" - pozbędę depresji jak i nerwicy.

Byłam u psychiatry, bo tylko do takiej poradni udało mi się dostać 'na szybko'. W trakcie wizyty wiedziałam już, że jestem nie we właściwym miejscu  😉
Bo ktoś kto o mnie nie wie nic - nie będzie mówić mi jak mam żyć. Wracać do tego co było - nie chcę, bo to zbyt boli, bo pogodziłam się z tym co było - zamknęłam ten rozdział. To co było dla mnie traumatyczne jest nadal, jednak niech czas sam leczy rany  😉

Na spanie dostałam hydroxyzinum, biorę baaaaaaardzo sporadycznie. Lepszym lekiem jest ruch na świeżym powietrzu i 'wykańczanie się' pracą  😉
bera7, po pierwsze to myślę, że depresja przestaje być tematem tabu. Po drugie, te dzisiejsze pokolenia są słabsze psychicznie, albo mi się wydaje.
Z innej perspektywy: "Twierdzi się, że aktualnie epidemią XXI stulecia stała się depresja..."
źródło: http://znerwicowani.pl/depresja_xxi/
[quote author=Goździk link=topic=9502.msg1723035#msg1723035 date=1363887252]

Szczerze, to mam z tym miejscem tak okropne doświadczenia, że po dziś dzień panicznie boję się psychologów wszelakich. Wiem, że mają też jakiś swój oddział na Lipowej (?), ale Boryszewskiej nikomu bym nie poleciła.
[/quote]

Mogłabyś rozwinąć?  :kwiatek:
Wiecie, z jednej strony wymysł, a z drugiej depresja jest jedną z najczęstszych (o ile już nie najczęstszą, mam badania sprzed paru lat) przyczyną samobójstw.

Strasznie smutne to, co piszecie o spotykanych "specjalistach" 🙁 Mam nadzieję, że młode pokolenie, które się teraz szkoli, będzie wzbudzać większe zaufanie w swoich pacjentach/klientach...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się