Forum towarzyskie »

Iron Woman (albo Man) czyli Jestem dumna z...

Kurde...
1) wyjeździłam wszystkie staże do specjalizacji. Tylko moi najbliżsi  wiedzą jak wstawałam o 4😲0, żeby zdążyć na 4:45 na autobus i dojechać 120 km do pracy. A potem szybko wracać z powrotem, najpierw przez godzinę przez całą stolice, potem 2,5 godziny autobusem do domu. I tak dzień w dzień. Bo w domu zostało małe dziecko 10-miesięczne. Przez wiele miesięcy tak jeździłam. Z przerwami to .. prawie 2 lata! Rzygałam na sam widok autobusu ( nadal prawie rzygam, jak mam wsiąść, mam wstręt) ale .. dałam radę.
Mimo tego, że nie mogłam pić już o 21😲0 poprzedniego dnia, żeby rano nie musieć sikać w autobusie.
NIKT NIE WIE jakie to było ciężkie.
2) zarabiam na całą rodzinę i jest to MÓJ wybór. I mimo, że czasami jest ciężko myć się w zlewach, wozić żarcie w pudełkach na 2 dni dyżuru, albo tarkę ze sobą do pracy, żeby sobie utarkować świeżej marchewki... ale daję radę. Zadziwiam tym wszystkich wokół, bo jestem w tym bardziej twarda niż inni. Daję radę. Już któryś rok z rzędu.
A było i tak dużo gorzej. Było tak, że CAŁY mój odpoczynek przez 2 doby, to oprócz przerywanej nocy wstawaniem, był przejazd samochodem 50 km z pracy do pracy. I do tej pory pamiętam, jak otwierałam okna w aucie, na siłę śpiewałam, oddychałam świeżym powietrzem, patrzyłam na mijane drzewa, żeby złapać oczami trochę zieleni, żeby oczy i mózg odpoczęły i się zresetowały. Ina siłę wmawiałam sobie, że właśnie odpoczywam i się relaksuję! Dałam  radę. A wiem, że mało kto by wtedy dał.. poważnie.
3) kocham żreć a mimo tego trzymam sylwetkę, mimo że wymaga to ode mnie prawie nadludzkiego wysiłku. Bo nie jest łatwo nie jeść pyszności komuś kto kocha je jeść
4) zrobiłam dużo dobrego dla ludzi, choć często wymagało to z mojej strony dużego poświęcenia i zaangażowania i wykraczania poza normy i schematy. I mimo, że czasami durnego dziękuję się nie usłyszało, to jestem z siebie dumna. Bo mogłam... olać.
5) Nie dałam się złamać dennemu ojcu i nie daję się wykorzystywać za mocno matce ( choć ta potrafi kombinować jak ten bluszcz.. no..ale to jednak..matka..niech jej trochę będzie)
6) realizuję swoje cele, krok po kroku. Chyba wszystkie. Może po prostu nie stawiam sobie celów niemożliwych do realizacji?
Jestem z siebie dumna i zadowolona. I kocham siebie! ( zwłaszcza po schudnięciu) I jestem twardziel. I mam tylko nadzieję, że życie nie postawi przede mną murów nie do przebycia, bo chcę takim twardzielem zostać. I nie jest to konieczność. Choć owszem....czasami BYŁA konieczność, ale ja.. po prostu lubię to.
Masz rację halo - woda.
Tuńczyk, przy tobie Iron Man to Prosiaczek (z Puchatka), dawno to zauważam, bo regularnie czytam wątek o odchudzaniu.

Ja nie wiem, czy jestem iron, choć niektórzy tak mnie postrzegają. Ja po prostu biorę życie jakie jest, nie rozkminiam się na drobne, nad rzeczami na które nie mam wpływu, robię swoje w każdych okolicznościach, gdy jestem sama, to sama, gdy mam komu to "zlecam", co mogę zlecić. Jeśli muszę to biorę ludzi na piękne oczy, a jak trza to na k**wa mać. Dostosowuję się. Po prostu robię to co w danych okolicznościach uważam za konieczne, żeby... żyć. Nie staram się zmieniać okoliczności, ale z uporem maniaka dążę do celu. Jestem zmęczona, to daję sobie odetchnąć, mam moc, to "cisnę do oporu". Nie oczekuję pomocy, ale przyjmuję każdą, pomagam jeśli mam możliwość, ale nie pozwalam się "oplatać bluszczom".
Czasami życie się komplikuje tak, że czuję jak żołądek mi się skręca i gardło ściska paniczny strach, ale tylko na chwilę. Oddycham głęboko i uruchamiam mój analityczny umysł, żeby znaleźć rozwiązanie i plan działania na każdy możliwy scenariusz, bo wtedy nie ważne co przyniesie życie, jestem przygotowana i mogę od razu zadziałać.

Zawsze potrafię się śmiać, nawet z dziury we własnej nodze jak po granacie, zakażonej antybiotykoopornym gronkowcem i  stanów gorączkowych przy tym zakażeniu powyżej 39 powodujących telepankę i odlot.

Nigdy nie byłam kociakiem i nie chciałam nim być.

Kiedyś ktoś mi zarzucił, że nie rozpaczałam nad utraconą ciążą. Po co. Nie miałam na to wpływu. Na przyszłość wyciągnęłam wnioski, zapłakałam kilka razy w samotności i żyłam dalej. Bez rozkminiania się, które nic by nie dało. Czasami tylko przemknie mi przez myśl, co by było gdyby...
Ja 'rion' nie jestem i nawet nie chce byc, ale chyba 'przeskoczylam' sama siebie. Jak patrze wstecz - drugi raz nie dalabym rady pokonac tej drogi. Nawet bym chyba nie probowala. Niedlugo po wypadku - lekko koszmarnym, nie chce wdawac sie w szczegoly, w kazdym razie 'kosztowal mnie on blisko 6 lat zycia i dwa razy wiecej zabiegow chirurgicznych - rozpadlo mi sie malzenstwo, zostalam  sama (przepraszam, z kotem), bez pracy, z kiepskimi perspektywami na przyszlosc. No i zaczelam wszystko od poczatku, przekwalifikowalam sie, krok po kroczku zdobywalam kolejne certyfikaty i doswiadczenie. W koncu dostalam dobra prace, w fajnej firmie. Zeby nie bylo za dobrze, posluchalam nierozwaznie serca i wyjechalam do innego kraju a jakis czas pozniej znowu zaczelam wszystko od nowa ;-/ - sama (nie liczac kotow  :hihi🙂 i tak dalej.  I znowu - krok po kroczku, w obcym kraju, zdobywalam kolejne certyfikaty i zmienialam prace na coraz to lepsza, teraz, w koncu, 'siedze' sobie w ksiegowosci i mam nadzieje, ze tak juz zostanie. Niby nic wielkiego, ale te kilka lat temu chyba nikt za bardzo nie wierzyl, ze sie z tego wszystkiego pozbieram, ze dojde w miejsce, gdzie jestem teraz.
Halo -no bo ze mną to tak dziwnie, kiedy coś sobie postanowię, to stanę na rzęsach i to zrobię 🙂 ale kiedy trzeba coś załatwić, od nawet zadzwonić po pizzę, to robię się bezradne kociątko i mąż zawsze dzwoni :P
A teraz lecę na siłkę, mimo że strasznie jestem zmęczona i najchętniej położyłabym się w łóżku. Najgorsze to, że położę się koło 1😲0, a wstaję o 6:30, by o 7😲0 iść na rower i przejechać 10km, bo później nie mam czasu, jadę zarobić trochę grosza fotografując urodziny w stajni.
Nie wypowiem się o sobie w tym wątku, ale czytam i uważam, że jest fajny i potrzebny.
Czytam, podziwiam i się motywuję.
Też kiedyś dorosnę.
Oświadczam wszem i wobec, że tunrida pomaga niesamowicie i niekonwencjonalnie!
(nieustannie wdzięczna - halo, z nadzieją, kiedyś, na jakiś rewanż)  :kwiatek:

ElMadziarra, hmm - nie za mało się doceniasz? Rozumiem, że niespecjalnie musisz lubić "fory" 🤔, ale - ile osób mogłoby skorzystać z twego przykładu? Że się DA! (choć niewiele na to wskazuje).

Widzicie, czytałam pewną książkę. W celach relaksowo-rozrywkowych. I tam zauważyłam taką rzecz (całość). Wiara w siebie powstaje na podstawie własnych dokonań. A co, gdy Jeszcze Własnych dokonań NIE MA? Na danej drodze? Skąd wziąć siłę i motywację, żeby pójść drogą, na której wszyscy prorokują klęskę, ba! zrobią co mogą, żeby swoją opinię uzasadnić w praktyce  😀iabeł: = są świnie konkretne? Otóż - trzeba spotkać/poznać (jakkolwiek) kogoś jakoś podobnego do siebie, komu się UDAŁO (na tej drodze). Sukces tej osoby daje wiarę w siebie wtedy, gdy najbardziej potrzebna.

Napiszę dwie z rzeczy, z których jestem dumna - z myślą o tych właśnie, co czują, że mają pod górkę.

Konie kochałam od pieluch. Przy każdej okazji (albo i bez - bo trzeba było prysnąć spod opieki) można mnie było znaleźć pod końskimi brzuchami (wiecie - czas furmanek jeszcze🙂😉. Szans jeździć - nie miałam ŻADNYCH. W promieniu 100 km było może z 5 koni pod siodło, np. koń pewnego aktora, który lubił jeździć na włóczęgi. Bo nakazowo był to okręg hodowli wyłącznie zimnokrwistych 🙁 .Sporo lat później Oskar Szrajer spytał mnie: "Przepraszam, podobno Pani jest z... Kielc? To może mi pani wyjaśnić JAKIM CUDEM jeździ Pani konno???" Bo z tamtego pokolenia w Kielcach (wg mojej wiedzy) jeźdźcami ostały się 3 osoby: 2 braci Szrajerów i ja. Na ponad 100 000 miasto! Cudem zaiste - bo m.in. powalczyłam aby wygrać... konkurs w telewizji  😀 z nagrodą w postaci obozu jeździeckiego. Był rok 1977. Stan finansowy mojej rodziny możecie sobie łatwo przedstawić: rodzice nauczyciele, pięcioro dzieci. Pierwsze nowe zimowe buty kupiłam sobie... na studiach. Ale dopięłam swego. Postanowiłam, że nauczę się jeździć konno. I przyszedł dzień, w którym spełniłam taki warunek (ustalony wcześniej), że od tamtej pory mówię: umiem jeździć (choć jasne, króliczek wiecznie ucieka). Da się. Czy jest sens, inna sprawa  🤣 Możliwe, że zbyt dużo poświęciłam w innych obszarach (studia owszem skończyłam, podyplomowe też) 🤔

NIKT nie przypuszczał, że jestem w stanie założyć rodzinę i zadbać o nią (ja też mocno wątpiłam). Że mogę być matką, i to niezłą. Bo też nadaję się do tego jak... folblut do zaprzęgu  🤣 Coś jak Sylvia Plath  🙁 - tego typu odczucia. Zależało mi. Dałam radę. Da się. W oparciu o motywację, nie o predyspozycje  😀iabeł:

Halo -no bo ze mną to tak dziwnie, kiedy coś sobie postanowię, to stanę na rzęsach i to zrobię 🙂 ale kiedy trzeba coś załatwić, od nawet zadzwonić po pizzę, to robię się bezradne kociątko i mąż zawsze dzwoni :P
A teraz lecę na siłkę, mimo że strasznie jestem zmęczona i najchętniej położyłabym się w łóżku. Najgorsze to, że położę się koło 1😲0, a wstaję o 6:30, by o 7😲0 iść na rower i przejechać 10km, bo później nie mam czasu, jadę zarobić trochę grosza fotografując urodziny w stajni.


Cierp1enie ja mam podobnie, też jak mam coś załatwić lub gdzieś zadzwonić, to zaraz mnie stres zżera. Ale prawda taka, że tutaj kociątkiem być nie mogę, nikt mnie nie wyręczy 😉 Wszelkie sprawy telefoniczne, kiedy trzeba gdzieś zadzwonić, coś wyjaśnić załatwiam raczej ja, nie mąż. Więc jak muszę, to potrafię, ale właśnie nie z wyboru, a musu, bo załatwić trzeba. Od dziecka byłam nieśmiała, dla mnie wyjście do sklepu po zakupy jako dziecko było stresem. Walczyłam z tym przez lata i do dzisiaj stresuję się kiedy muszę coś załatwić przez telefon czy osobiście, ale kiedy muszę to po prostu załatwiam. Bo ani nie ma kto za mnie tego załatwić za bardzo, ani też nie chcę by ktoś jednak mnie wyręczał.
Iron woman nie jestem, ale kociątkiem chyba też nie 😉 Jestem gdzieś pomiędzy. Bo nawet wolę sobie poradzić sama, niż prosić o pomoc.
A ja trochę to co pisze Tania rozumiem, o tej zazdrości, bluszach. I o tym ze stał hartuje sie w ogniu.

Ja sie czuje iron. Wiem co to znaczy walka z życiem by dało nam to czego pragniemy.
I nie lubię tekstów ze mam idealne zycie, ze ktoś mi zazdrości. Bo tak mozne mowić ktoś kto nie chce stanąć do walki.
sznurka, mniej więcej o tym pisałam. To, że życie niektórym bardziej dowala, ale lepiej niż inni radzą sobie z problemami trudno nazywać powodem do dumy. To raczej taka gorzka pigułka, którą przychodzi przełykać.
Ja mogę napisać, że mogę być dumna z osiągniętego planu. Kiedyś założyłam sobie plan dziesięcioletni do wykonania i mimo, że 10-lecie jeszcze się nie skończyło to większość już zrealizowałam lub jestem blisko realizacji. Ale niewielu wie jak kręta droga do tego prowadziła i ile razy musiałam zawracać i szukać innej ścieżki.
Co do bluszczy, to zauważyłam, że nie umiem się z nikim przyjaźnić. Tzn ja nie czuję, żebym miała takiego prawdziwego przyjaciela. Większość bliższych mi znajomych woli obarczyć mnie swoim problemem niż dowiedzieć się jakie są moje. Przez lata  takiego stanu oduczyłam się tego o czym pisze tunrida. Nie umiem jasno komunikować swoich potrzeb i potem mi przykro, że bliscy je ignorują. Błędne koło.
pamirowa - to mamy baaardzo podobnie, jak trzeba to też zrobię i to bez najmniejszych problemów, ale jak już wiem, że mogę się wymigać, to biedny mąż skazany jest na dzwonienie i załatwianie 😀
Byłam delikatną i nieśmiałą osobą, zahukaną przez każdego. Córeczką Tausia. Pod skrzydłami. A potem, kiedy miałam 19 lat
wszystko zmieniło się w jednej minucie. Zostałam sama, osierocona i zostawiona na łasce ZUS. I to hartowanie bolało. Pomyłki, przezwyciężanie słabości. I budowanie nowego szkieletu. Poczatkowo byłam ufna i przekonana, że ludzie są mili, bezinteresowni i pomocni. I nauczenie się, że można polegać tylko na sobie nie było łatwe. Dlatego wolę towarzystwo zwierząt niż ludzi. Trudno się zaprzyjaźniam i łatwo zrażam i znikam. Jestem Iron, ale pod napięciem.
Powód do dumy? Ech... jak sobie przypomnę te wszystkie trudne chwile, kiedy musiałam trwać, brnąć, wojować z własną słabością.
Ciarki mnie przechodzą. To złe wspomnienia. Dwa chyba najgorsze:
-Kanada- szkoła dla imigrantów, uroczystość. Pani Dyrektor wskazuje zespół do zaśpiewania hymny Kanady w imieniu wszystkich uczniów. Wybór padł na Somalijczyka, Wietnamkę i na mnie. Do koloru. Ja nie mam kompletnie słuchu. Ale mam złoty warkocz i pasuję do fotografii. Boże.... jak ja tam umierałam ze wstydu bucząc ten hymn.  😵
- Belgia/Bruksela- wielkie zawodowe spotkanie. I już na sali odkrywam, że mam wygłosić referat. Nikt mnie nie uprzedził. Temat znany mi bardzo z grubsza. Angielski zjeżył mi się w głowie wszystkimi frazalami. Siedzę, każdy kraj kolejno przemawia. A ja się modlę, żeby ziemia się rozstąpiła. Wyszłam na wielką mównicę. Improwizowałam. Ufff...
Kurczę, co tu wspominać? Brrrr
ElMadziarra, hmm - nie za mało się doceniasz? Rozumiem, że niespecjalnie musisz lubić "fory" 🤔, ale - ile osób mogłoby skorzystać z twego przykładu? Że się DA! (choć niewiele na to wskazuje).

halo były czasy, że nie lubiłam forów, nie chciałam ich, bo chciałam, żeby mnie traktowano tak samo jak innych, w pełni sprawnych. Teraz jestem dorosła, żeby nie powiedzieć stara, dźwigam jakiś tam bagaż doświadczeń i wiem, że w życiu trzeba umieć się posługiwać wszystkim, co mamy pod ręką, bo niewykorzystane szanse mogą się nigdy nie powtórzyć. Niepełnosprawność, fajne cycki, spryt, dobre plecy - wszystko może nam pomóc w dążeniu do celu.

sznurka pisze o swojej walce z życiem, by dało jej to czego pragnie, a ja u siebie tego tak nie postrzegam. Ja nie walczę z życiem, ja biorę to co ma mi do zaoferowania i usiłuję coś z tego sklecić tak, żeby osiągnąć to, czego chcę, pragnę, o czym marzę.

Zawsze sobie powtarzam, że to co mnie spotyka w życiu, nawet te najgorsze rzeczy, to jest najlepsza z dostępnych opcji i, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Taki gronkowiec np, no przerąbana sprawa, ale załatwił mi -6 na wadze 😀

Taniu bo wydaje się nam, że są rzeczy niewyobrażalne, których nie da się przeżyć, przetrwać, zrobić, itp. A potem jak przychodzi co do czego, to człowiek przeżyje, przetrwa, zrobi i wyjdzie z podniesionym czołem.
walka z życiem by dało nam to czego pragniemy.

W pierwszej chwili się zachwyciłam.
Potem przeczytałam post ElMadziarra - i ta postawa chyba mi bliższa (teraz).
Płynąć raczej  z prądem czy raczej pod prąd to zawsze był ludzki dylemat 🤔

Może też jest to kwestia wieku? Że młodzi "sięgają po co rozum nie sięga"?

Karty Tarota. Symboliczny, ikonograficzny opis ludzkich wędrówek. Giermek Kielichów, Rycerz Kielichów - to jednak karty nieco "niedojrzałe". Młode. Może nawet "świrnięte", opętane misją 😉. Dopóki szukasz Graala - jesteś młody.
Graala - chyba nie ma 🙂 A czy warto szukać? Może tak, może nie.

Tania, po raz kolejny zadziwia mnie świat innych ludzi - poprzez forum. Nigdy, nigdy nawet nie pomyślałam, że ktokolwiek(!) może sprawy odbierać tak, jak Ty opisujesz. Wyzwania jako źródło udręki? Długo pamiętanej? Przeczytałam. Dotarło. Rozumiem. Sama nigdy tak nie odczuwałam. Przeżywałam - klęski. Zawiedzione własne oczekiwania. Kolaps ambicji i zamierzeń. Potknięcie o własne nogi. Przeżywałam, że/gdy nie sprostałam wyzwaniu. Ale że - mogę nie sprostać? Tego nie przeżywałam nigdy. Lekkomyślnie przypuszczałam, że "wszyscy tak mają". Już wiem, że nie. Rozumiem już, że można chcieć, by to czy owo zostało było oszczędzone. Naprawdę - sama nigdy tak nie myślałam, że rzeczywistość mogłaby jednak być łaskawsza. "Pod górkę" przyjmowałam jako coś oczywistego. Nie rozumiałam - o czym Ty piszesz??? Jak można nie cieszyć się, ze jest się silnym, wytrwałym, zaradnym, że się daje/dało wszystkiemu radę? Nie cieszyć się, że się sprostało/wytrwało? Już chyba rozumiem. Można. Nawet dość oczywiste i... ludzkie.

Jeszcze w temacie: CHCĘ. Wszystko fajnie, jeśli bardzo chcę, mogę się sprężyć (ja czy ktokolwiek) i po to sięgnąć. Ale - co, kiedy okaże się z czasem, że... nie tego chcieliśmy? Niedokładnie tego, niedokładnie tak? "Uważaj na marzenia, bo mogą się spełnić"  😀iabeł:

halo, moze to zależy jaki mur na swej drodze spotkamy? Gdybym tylko brała to co jest jedna z opcji nie byłabym w tym punkcie życia w jakim jestem.
Mnie na pewno zycie nauczyło ze marzenia sie spełniają, czasami tylko to kiedy jest odłożone w czasie.

Tak jeszcze sobie myśle co mi dało hartowanie stali ogniem- na pewno życiowa akceptację rożnych sytuacji, zrozumieniem skali problemów. Teraz myśle ze naprawdę trzeba byłoby armagedonu bym sie przejęła jakoś mocno. Ale czy to fajne? I tak i nie, z jednej strony daje dystans do rzeczywistości ale z drugiej bardzo twardy pancerz i skorupę.
Tania, pamiętam podobną sytuację z improwizacją. Mój tata był swego czasu dyrektorem ośrodka sportu i rekreacji w średnim miasteczku. Bardzo lubił wszelkie inicjatywy i chciał by tzw. stadion tętnił życiem. Wymyśliliśmy więc imprezę dla koniarzy z konkursami nie typowo sportowymi, ale zabawami aby dzieci na kucach miały podobne szanse jak dorośli na dużych koniach. Był to festyn pod nazwą "Mój konik".

Ale nie do końca o tym... pierwszy rok pokazał, że koniarze chcą się bawić a publika chętnie przychodzi kibicować więc po roku zrobiliśmy powtórkę. Problemem był termin, ponieważ mojemu tacie wypadły egzaminy i nie mógł tego dnia być jako organizator na miejscu. Ale wydawało się, że wszystko jest dograne... do czasu... kiedy dostałam rano telefon od spikera, że nie będzie prowadził konkursów, bo się wstydzi mówić do mikrofonu (facet mocno po 40-stce 😉 ). I tak oto zostałam sama na placu boju z organizacją festynu na kilkaset osób z mikrofonem w ręku i potrzebą dopilnowania każdego stoiska, bo oprócz konkursów dla koniarzy były atrakcje dla publiki.
Dałam radę mimo, że miałam wówczas 16 lat a pamiątki w formie wycinków z lokalnych gazet mam do dziś 🙂


Tak jeszcze sobie myśle co mi dało hartowanie stali ogniem- na pewno życiowa akceptację rożnych sytuacji, zrozumieniem skali problemów. Teraz myśle ze naprawdę trzeba byłoby armagedonu bym sie przejęła jakoś mocno. Ale czy to fajne? I tak i nie, z jednej strony daje dystans do rzeczywistości ale z drugiej bardzo twardy pancerz i skorupę.


a mnie się wydaje, że daje pewien... brak wyrozumiałości. może to niezrozumiałe, ale też sądzę, że potrzebowałabym armageddonu, żeby się załamać i... przez to irytują mnie "załamania" innych. z takich błahych powodów w stylu "nie mam pracy" czy "chłopak mnie rzucił". po każdym kopniaku od życia mam w sobie mniej tolerancji dla biadolenia nad sobą, coraz mniej wyrozumiałości dla kociąt. mam ochotę potrząsnąć takim i powiedzieć, że "twoje problemy to jakieś wieczne wakacje a nie prawdziwe problemy", choć wiem, że dla każdego dramat to inna sytuacja i to co dla jednego będzie poważne dla drugiego będzie błahostką.

ale nie zmienia to irytacji. pamiętam jak kiedyś teściowa mi powiedziała, że siostra M. to miała ogromne zmartwienie i stres. taki kłopot olbrzymi. już miałam czarne wizje. a kłopot to było to, że nie chcieli jej bagażu w samolocie na Majorkę przyjąć jako podręczny bo był za duży. to był dla niej niewiarygodny stres i kłopot. i jak tu czasem się nie złościć?

Myślałam, że Iron Woman to coś innego. bardziej : babka, która niesamowicie została doświadczona przez los, ma traumatyczne doświadczenia i się z nimi uporała. w tej kategorii nie czuję się Iron, bo uważam, że moje "dramaty" nie były tak wielkie. ale jesli Iron to zaradność, to jak najbardziej, sądzę, że jestem Iron. Wiecznie to mnie delegują do załatwiania spraw, do zarządzania czy do ogarniania. choć bardzo często to rola "złego gliny". bo wszyscy mają bardziej miękkie serca i do załatwiania czarnej roboty jestem od wieków ja...
Isabelle, jesteś Iron 🙂
Szczerze mówiąc to niemal każdy bywa Iron.Może - nie JEST, ale BYWA. Każde takie nad-normatywne zwycięstwo daje siłę "w następnych okolicznościach przyrody".

Przy czym - mam mieszane uczucia. Bo chodzi o koszta ewentualnego zwycięstwa.

Moja mama była Iron. Bez dwóch zdań. Ciepła, ale... stalowa. Przetrwała wojnę, ryzykując życiem (po latach została porucznikiem i dostała Krzyż Komandorski Orderu Polonia Restituta). Bez grosza przy duszy, wbrew przeciwnościom systemowym (lata pięćdziesiąte), harując jak wół na utrzymanie skończyła studia (plus wiele szkoleń, jasne). Pracowała 45 lat, najpierw ucząc dzieci, potem - nauczycieli, większość czasu więcej niż jeden etat. Urodziła i wychowała piątkę dzieci - pierwsze były bliźniaki(!) - wcześniaki, potem co 2 lata, jedno poronienie - i ja. Na pieluchach tetrowych i pralce Frani. Długo karmiąc piersią. Oraz obrabiała pole i zwierzęta (a mieszkaliśmy w centrum miasta, na pole dojeżdżaliśmy pekaesami, samochodu na chodzi nie mieliśmy): raz, żeby nie zabrali ziemi, dwa, żebyśmy/dzieci jedli własne mleko, śmietanę, czasem cielęcinę, drób, jajka, warzywa, owoce, mieli wełnę z owiec. Ziemię kupował ojciec: pensja/kredyty, szukanie okazji,  jeszcze "miał obowiązek" węgiel do kaflowych pieców kupić - ciężar utrzymania nas wszystkich spoczywał na barkach mamy.

I... ja tak nie chciałam. Nie chciałam, żeby moje dzieci widywały matkę rzadko, wiecznie zajętą i zmęczoną. Hardcoru miałam dość na całe życie. Teraz jawi mi się, że źle wybrałam. Bo każdy wybór niesie konsekwencje.

I o tym chciałam - żebyśmy dążąc do celu nie wylewały dziecka z kąpielą. Żeby się zastanowić jaki będzie ogólny koszt wyboru. Może jest coś łatwiej dostępnego, co też da wiele? Może warto iść tam gdzie łatwiej, niekoniecznie pod górkę? Bo doba ma 24 godziny, tydzień 7 dni, a życie szybko leci. Gdy poświęcamy czas i energię na coś jednego - nie poświęcamy na coś innego 🙁 Nie da się w życiu osiągnąć WSZYSTKIEGO, na wszystkich polach.
Wiecie co, mam koleżankę, która zawsze mi powtarza, że ja to jestem farciara, dziecko szczęścia, zawsze mi się usra, bujam się na farcie. Pierwszy raz jak do mnie to powiedziała, to szczęka mi opadła, zbulwersowałam się strasznie, no bo jak można komuś, kto urodził się z takim problemem zdrowotnym jak ja, coś takiego w ogóle zasugerować.
Przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że w pewnym sensie mogę jej przyznać rację. Jakoś tak mi wychodzi, że z największej opresji wywijam się piskorzem. Daję sobie radę, jak ta przywołana przez halo woda, jak z lewej zagrodzą, to z prawej się przeleję, a jak tamę postawią, to i tak przesiąknę. Byle do przodu, byle do celu.
Ale to, że jestem taka, a nie inna, zawdzięczam wszystkim swoim doświadczeniom, również swojej niepełnosprawności, bez tego brzemienia mogłabym być kimś zupełnie innym, np. kociakiem.

Taniu jeśli sprawia Ci to taki ból, to nie oglądaj się wstecz, patrz co przed tobą i co możesz z tym zrobić. Tylko pamiętaj, że jesteś jaka jesteś, właśnie dzięki temu co przeżyłaś. Gdybyś miała lżejszą drogę, to pewnie byłoby Ci lżej, ale może wcale nie byłabyś taką fajną babą, jaką się objawiasz. Może wcale nie lubilibyśmy Cię tak na tym forum, jak Cię lubimy i szanujemy, a może wcale by Cie tu z nami nie było. Powinnaś być dumna z siebie. Przetrwałaś , dałaś radę, zawsze dajesz, to przecież nic złego. A, że hartowanie w ogniu boli, no cóż, życie boli, boli i powoli znieczula. To co napisała sznurka, po niektórych przeżyciach tylko armagedon robi wrażenie.
Jestem z siebie strasznie dumna, że udało mi się pracować przy organizacji Mistrzostw Świata i jednocześnie zdać sesję na studiach dziennych. Nie widziałam większych szans na pogodzenie obu rzeczy, a jednak... udało się. A raczej inaczej, DAŁAM RADĘ.

I obecnie czuję, że jeśli tylko się zaprę, mogę zrobić naprawdę, naprawdę wiele. Na przykład organizować Mistrzostwa Świata 😀 
Pojechałam dziś do stajni i wróciłam na rowerze - 20 km w jedną stronę. I wcale nie czuję się zmęczona. Jestem Iron Woman. 🙂
Halo cos w tym jest, zeby nie wylewac dziecka z kapiela. Iron woman wie, o co warto walczyc, a kiedy odpuscic, "nie zabijac sie" o cos. Albo inaczej - jak Tunrida: umie wyznaczac sobie realne cele. W zasiegu. Dalekim, ale zasiegu.
Zeby drodze do celu nie poswiecic więcej, niz zyskamy, gdy go osiągniemy.

Bo zeby byc iron i miec sile, człowiek musi wiedziec, na co przeznaczac energie, a kiedy "ze sceny zejsc".
Człowiek może dać radę wszystkiemu. Czasem wydaje się coś niemożliwe, ale iron człowiek tego dokona. Czlowiek ma dużą zdolność do adaptacji.
Kiedy czegoś bardzo mocno pragnę, w tym danym czasie i miejscu i wyobrażam sobie, że świat się zawali, jeśli to się nie spełni. Nie spełnia się. I świat się wcale nie wali. Jest żal, jest gorycz. Ale świat idzie dalej. A ty z nim. Po pewnym czasie uśmiechasz się na wspomnienie tych dawnych pragnień i wiesz, że nawet to cię nie złamało.
Nie ma rzeczy, której człowiek nie mógłby nie przeżyć.
Jest taki film "Jeniec-tak daleko jak nogi poniosą". Bardzo go lubię. I...utożsamiam się z tym jeńcem. Znam walkę z bezlitosną naturą, znam głód. Wszystko aby przetrwać.
Z jednej strony jestem silna, bo co postanowię, to zrobię. Chociaż będzie mnie to kosztowało. Z drugiej strony czuję się strasznie słaba, bo nieraz w osiąganiu tych celów towarzyszą mi łzy.
Super wątek!
W dzisiejszych czasach trudno przetrwać kiedy nie jest się silną.
Po dwóch latach studiów, które od początku były pomyłką zdecydowałam się na przygotowanie i zdanie na studia marzeń. Będę starać się najbardziej jak się da. Stwierdziłam, że marzenia trzeba realizować.
Mia, widzę, że Ty też jesteś zdeterminowana 😀
"Ale żeby nie było tak smutno to napiszę, że jestem dumna, bo po trzech latach studiowania czegoś co mnie nie interesowało wreszcie się zmotywowałam i zaczęłam przygotowywać do zdania na studia, które są moją pasją"
Jeśli mogę spytać, co to za kierunek?  😉
Jestem dumna, bo zawsze boję się odezwać jak ktoś mnie olewa i nie umiem walczyć o swoje, ale nie dałam się!
Stałam przy kserze na uczelni, za mną dwie osoby w kolejce. Ja dałam swoje rzeczy do kserowania, za mną dwie osoby w kolejce były. Czekam, czekam, czekam i czekam. Osoby za mną już dawno odeszły a ja czekam i czekam i czekam. Spytałam pań, czy to przepisują. Wiem, nie błysnęłam tekstem  😂 ale mam satysfakcję, że umiałam się odezwać i popędzić, może w nie najbardziej uprzejmy sposób, ale jednak  😁
Chcę zgłosić coś w rodzaju nominacji... Isabelle Za całokształt postawy życiowej. Nie za to, co pisze, ale za to, czego NIE PISZE (a co można sobie wyobrazić).
Isabelle Za całokształt postawy życiowej.


Taaak, zdecydowanie!
oj tak, Isabelle się zdecydowanie to dzisiaj należy.
Może zaczniemy robić statuetki? Jakiś drobny festiwal, coś a'la rozdanie Oskarów? Tak co roku byśmy kogoś nominowali 😉
ikarina, jestem na nie, bo sie zrobi koncert popularnych.

Ale Isabelle jest baba z zelaza i nie mozna jej tego odmowic.
kujka, ech, w sumie masz rację, statuetka by trafiła do tych, którzy najmiej zasługują.
A prawdziwa Ironwoman ma to do siebie, że zamiast robić z siebie męczennika revolty, zakasuje rękawy i bierze się do działania. Pewnie na forum są setki osób, które powinny dzierżyć ten przydomek, a my nawet o tym nie wiemy.
Nominacja dla Isabelle jak najbardziej zasłużona. Stalowa baba 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się