Forum towarzyskie »

Kim jestem i co robię...

Dodofon, A co za gazetę masz? Ja chcę poczytać! 😀
Tera ja!  😀

Jestem... takim sobie kotletem. Mam swój świat i swoje kredki które czasem nie kolorują wszystkiego jakbym chciała.
Mam 22 lata, mieszkam w jednej z sypialni podwarszawskich którą ze znajomymi nazywamy Hrabstwem Kent. Za półtora roku planuję przeprowadzkę do Gdańska.
Studiuję biologię na SGGW i marzy mi się zostanie toksykologiem, kiedyś może spróbuję pójść na prawo. Ale jeśli prawo wyjdzie to skończę je raczej dla siebie.
Na co dzień dręczę dzieciaki młodsze i starsze dając korepetycje. Fajna sprawa.
Moją wielką miłością są koty. Mam aktualnie dwa a chciałabym więcej. Kotów nigdy nie jest za dużo.  😉 Psów za to nie znoszę.
Z końmi mam styczność od przedszkola, swojego posiadam od początku liceum. Czasem idzie nam lepiej, czasem gorzej. Kiedyś miałam wielkie ambicje ale stwierdziłam że po co mi to i mam moją Koninę do kochania.  😉
Uwielbiam jeziora, morza i żeglarstwo. Wielkie statki handlowe, żaglowce czy łodzie podwodne to jedna z moich pasji. Kiedyś chciałam być marynarzem.
Śpiewać lubię ale w samotności bo inni zatykają uszy.
Kocham jeść! Wszystko co nowe jest super. Nie cierpię surowych pomidorów, papryki i nierozpuszczonego żółtego sera. Jestem typowym mięsożercą i nigdy nie zrozumiem wegetarian.
Lubię też samochody. 4x4 i te sportowe.

Młoda jestem, na razie nie ma co więcej pisać. Mam jeszcze dużo wolnych kartek do zapisania i będzie się je uzupełniało z czasem.  😉
Ten wątek jest rewelacyjny z dwóch powodów:
1 - bardzo fajnie się o was czyta.
2 - zmusza do odpowiedzi na pytanie zawarte w temacie. A wcale nie są one takie oczywiste. Jak sobie to poukładam, to też coś napiszę 🙂
Może ja coś napisze o sobie , rocznik 79 . Urodziłam się na zadupiu ,od najmłodszych lat moim priorytetem były konie , zbierałam różne koniki ,rysowałam, wtedy przeżyłam stratę mojego pierwszego konia na biegunach ,matce wypominam do dziś  🤬  Od młodych lat wsiadałam na wszystko i jak widziałam konia moje serce zawsze było uradowane . Lata mijały ,szkoła zawodowa ,ponieważ matki nie chciałam naciągać na kasę której nie było .
Zawsze chciałam być wetem i mieć swoje dwa konie ,to było moje marzenie .
Gdy miałam prawie 18 lat poznałam przez przypadek mojego męża , zakochałam się, ale co to była za przyszłość z facetem na zasiłku , postanowiłam wyjechać trochę zarobić do Włoch .
Początek był dla mnie bardzo trudny , bez języka w obcym kraju , wybuchające bomby , trupy pod oknem , strzelaniny na ulicy (o mały włos nie straciłam życia ) ,po pewnym czasie przyzwyczaiłam się i już miałam dobrą pracę, więc postanowiłam wrócić po faceta i wyjechać na stałe do Włoch .
Gdy wróciłam do Polski jednak postanowiłam nie wracać i zostać w Polsce .
Kupiliśmy konia Baśkę i zrywaliśmy drzewo w lesie ,żeby mieć jakieś pieniądze na życie , wtedy nie mieliśmy prądu ani wody na chatce co wynajmowaliśmy , musieliśmy sobie radzić . Po pewnym czasie zaszłam w ciąże (oczywiście planowaną ) więc postanowiliśmy wrócić do domu rodzinnego narzeczonego . Wtedy znalazła się praca dla mojej połówki a ja zajęłam się sobą i chodzeniem w ciąży , po pewnym czasie urodził się nasz syn , potem ślub .
Życie postanowiło nas wystawić na próbę i mąż stracił pracę , więc postanowiłam wyjechać do Włoch żeby zarobić parę groszy . Wyjechałam ale jak się okazało na miejscu pracy nie było i nie było za co wrócić ,więc razem z ciotką mieszkaliśmy gdzie się dało aby przeżyć ten cały tydzień do busa ,który miał nas zabrać z powrotem na krechę do Polski . Jedliśmy pomarańcze , ciastka i siedzieliśmy całymi dniami na plaży ,wróciłam z długami .Jednak mąż dał radę i zaczął dorabiać żeby nas utrzymać , ja już sobie wybiłam z głowy wyjazdy do pewnego czasu .Dostałam propozycje wyjazdu do Holandii , potem dojechał mój maż i trochę życia spędziliśmy tam .
Stwierdziliśmy ,że jednak to nie dla nas i wróciliśmy do Polski .Po pewnym czasie zabraliśmy syna i wyjechaliśmy całą rodziną do Niemiec ,spędziliśmy tam prawie 2 lata ,mąż pracował na stajni ja w restauracji ,dorabiałam sobie jeżdżąc konie ,których było tam wtedy 160 sztuk .
Wtedy kupiłam pierwszego konia ,który był w Polsce i czekał na mnie ,potem dla towarzystwa kupiliśmy jej drugą klacz i wykupiliśmy ha ziemi .Wysyłaliśmy pieniądze do Polski żeby teściowa wpłacała na konto ,syn już dorastał i trzeba było wracać ,żeby poszedł do szkoły ,jak wróciliśmy okazało się ,że nie mamy żadnych pieniędzy ,wiec zostaliśmy goli i wesoli .
Mąż poszedł do pracy jako posadzkarz , zaczął dobrze zarabiać ,więc zaczęło nam się bardzo dobrze żyć . Potem teściowa wyjechała do Niemiec i jak postanowiła tam zostać na stałe ,przepisała nam swoją część domu za te pieniądze co był nam winna .Lepsze czasy opisze później i moją przygodę z końmi  😀
edit. poprawiłam ,żeby lepiej się czytało .

Bardzo fajny wątek 🙂 Widzę, że bardzo dużo koniarzy lubi malować, rysować 🙂

Coś o mnie... Mam 24 lata i mieszkam w Gdańsku. Konie były w moim sercu od zawsze ale nigdy nie było środków na tą pasję. W gimnazjum zaczęłam luzakować pewnej zawodniczce na hipodromie na początku czułam się jakbym złapała Pana Boga za nogi ale z biegiem czasu ten światek sportu i koniarzy zaczął mnie dołować i przerażać. Poza tym poszłam do liceum i kiedy moi znajomi chodzili na imprezy, ogniska to ja siedziałam w stajni a weekedy na zawodach. Postanowiłam to rzucić, moje życie towarzyskie kwitło a ja myślałam, że wyleczyłam się z koni. W sumie to nie wyleczyłam ale postanowiłam, że wrócę do tego jak będę sama zarabiać, będę miała samochód i nie będę od nikogo zależna. Poszłam na studia na Administrację i zrobiłam mgr ( teraz bym nie wybrała tego kierunku). Najpierw pracowałam w Hestii, nie była to praca w marzeń, 8h wpisywałam korespondencję do programu. Aktualnie pracuję w salonie Nissana, zajmuję się ubezpieczeniami i finansowaniem - bardzo lubię tą pracę choć mam nadzieję, że nie będzie docelowa. Jeśli chodzi o konie, jak zaczęłam zarabiać, usamodzielniłam się to od razu wróciłam do koni i stało to się moim motorem życiowym i ucieczką od zmartwień i stresu 🙂 Zaczęłam dzierżawić Rudego wałaszka- Feniksa, sytuacja jest trochę skomplikowana bo jego właściciele zapadli się jak kamień w wodę i nie mam z nimi kontaktu od roku... mniemam , że go porzucili ale w sumie dla mnie to dobrze bo i tak bym się z nim nigdy nie rozstała 🙂 Feniks sprawił , że stałam się pewniejsza siebie, nie zawracam sobie głowy duperelami i od kiedy go mam czuje się silniejsza. W zawiązku z moim chłopakiem jestem od 6 lat , mamy zwloty i upadki ale generalnie jest stabilnie bardzo go kocham choć niestety jest mega niedojrzały i czasami się zastanawiam czy ma to sens skoro pierścionka jak nie było tak nie ma 😉 Moim dużym zmartwieniem jest to co się stanie jak przyjdzie mi płacić kredyt  hipoteczny, przyjdą dzieci, stracę pracę ? Co wtedy zrobię z koniem, z którym nie wyobrażam się rozstać ale mam nadzieję, że w razie takiej ewentualności znajdę dla niego w miarę tanie łąki, bo nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek się zajął nim lepiej niż i ofiarował mu tyle miłości, której w sumie nigdy nie miał. Hmm.. to w sumie tyle o mnie🙂
Julie, mieszkam w Orlu, własnego konia nie posiadam, ale na szczęście mam kilku znajomych, dzięki którym mogę sobie od czasu do czasu powozić tyłek albo chociaż popatrzeć na konie 🙂
Kilka słów o mnie - mało udzielam się na forum raczej namiętnie czytam... Wiek no za niedługo 31 lat... (że niby ja tyle mam? no way...)
Konie - od urodzenia, skąd gdzie i jak nikt nie wie - po prostu od zawsze chciałam mieć konia - jednak rodziców nie było stać, poszłam do podstawówki to zapisali mnie na naukę jazdy -bez szału oczywiście raz w tygodniu, jedna stajnia, druga, potem byłam starsza to chodziłam do pewnego gospodarza jeźdić na oklep (oczywiście poza wiedzą rodziców, generalnie nie pałali sympatią do mojego hobby) - co jakiś czas miał jakieś konie - nie wiem skąd.., potem kilka prywatnych stajni jedżenie za różne układy i takie tam...
Liceum dla odmiany - profilowane tyrustyczno-lingiwstyczne, mam uprawnienia pilota wycieczek (chociaż poliglotą nie zostałam... angielski na myśle średnio zadawalającym poziomie francuski aby zdać). Taki przerywnik - dość poważny upadek - wstrząśnienie mózgu, przeorana twarz - no tak nie ma jak jazda na niewybieganym młodziaku bez kasku przy -20stopniach...
No i wybór studiów - kto mi powie dlaczego człowiek mając te, ile to było? 19-20lat ma podejmować tak ważna decyzję, wtedy kiedy jeszcze ma niewielkie pojęcie o świecie? no nic zawsze marzyłam o weterynarii (jak czytam wiele z Was, lubię się uczyć, wgłębiać w tematy), ale rodzice odradzali - kobieta i takie tam no i do tego finanse- raczej ich brak - wiem że dzisiaj bym nie odpuściła, teraz wiem że dałabym radę nawet jakbym miała pracowac nocami no tak ale tego już nie zmienię, ale ja generalnie nie stawiałam się rodzicom(do pewnego czasu). Dlatego poszłam na zootechnikę - w domu miałam już odratowanego konia, drugiego dostałam od rodziców (wybrałam takiego że za jakiś czas były trzy...) skończyłam kurs hipo i instruktora jazdy...Prowadziłam jazdy trochę hipo. "Sport" na poziomie regionalnym (chociaż marzenia były, no może nawet  na coś więcej- tu znów kasa czytaj brak).Generalnie studia to fajne czasy - chociaż przez mojego "ostrego" tatę nie imprezowałam dużo. Poznałam mojego obecnego męża - też koniarza. Zamieszkaliśmy razem zajmowaliśmy się jego końmi, dzierżawiliśmy kilka stajni, mąż prowadził treningi, zajeżdżaliśmy młodziaki (uwielbiam jak jeździ - ma "dupę" do jeżdżenia, jednak nie mieliśmy kasy na starty). Przyszedł czas na sprzedaż koni, mąż zrezygnował z jeżdżenia (także z powodu specyfiki końskiego środowiska z jakim mieliśmy do czynienia).
No i życie potoczyło się w kierunku stałych prac. Obecnie jestem Panią od dokumentacji hodowlanej bydła mlecznego...Mamy dwie wspaniałe córki. Kończymy nasze gniazdko - gdzie mam nadzieję ściągnę sobie jakiegoś sierściucha bo bez koni czuję że usycham...
Uwielbiam piesze górskie wycieczki zaczynając od Bieszczad, Pienin, Tatr...dużo w czasach liceum tego schodziłam.
Jeszcze dużo przede mną marzeń - takie mniejsze i takie większe, jednak jak to w życiu bywa czas je zweryfikuje, zmodyfikuje... Jednak staram się nie żałowac niczego w życiu i wiem jak będę doradzać moim córkom o ile będą chciały mnie słuchać 😉
Mam taką drobną sugestię.
Nawet jeśli pisząc na forum na co dzień nie używacie dużych liter, przecinków, spacji po kropce i akapitów, to wysilcie się i użyjcie ich tu. Zwłaszcza akapitów!  👿
Bez nich taki długi tekst zlewa się w jedną, wielką plamę i ciężko się to czyta.
No, chyba że nie zależy wam na tym, żeby ktokolwiek to przeczytał...?
Dla zobrazowania wkleję to co napisałam w formie takiej plamy.

Mam taką drobną sugestię.nawet jeśli pisząc na forum na co dzień nie używacie dużych liter i akapitów to wysilcie się i użyjcie ich tu.zwłaszcza akapitów!bez nich taki długi tekst zlewa się w jedną wielką plamę i ciężko się to czyta.no chyba że nie zależy wam na tym żeby ktokolwiek to przeczytał?dla zobrazowania wkleję to co napisałam w formie takiej plamy.

Kurde jak jest takie krótkie to nie ma tego efektu, ale rozumiecie o co mi chodzi?
Zwłaszcza tomia, monia, saganek... Faza też.
To co napisałyście jest ciekawe, ale ciężko się czyta. Może jakaś edycja i podzielenie tekstu akapitami...?
masz racje Julie  :kwiatek: już "lete" poprawić 😉
No więc moje życie się ustabilizowało , więc zaczęłam szaleć i ratować wszystko co się dało , co jakiś czas wykupywałam konie ,ratowałam psy ,koty ,nawet na moje drodze stanęła krowa którą mam do dziś  😀 
Mąż przez ten czas zrobił sobie zawodowego kierowce ,ja zajęłam się dorabianiem ,żeby te moje darmozjady utrzymać ,więc zajęłam sie sprzedażą sprzętu jeździeckiego .

Gdy doszłam do pewnego pułapu stwierdziłam ,że będę pomagać ale już nie stać mnie będzie na utrzymywanie dodatkowych zwierząt ,więc teraz zajmuje się  szukaniem nowych domów dla potrzebujących zwierząt .
Zaczęłam hobbistycznie hodować konie , wtedy doszło do wypadku i straciłam ogiera zarodowego , na następny rok straciłam drugiego konia ,więc postanowiłam wrócić do treningów i zawodów .

Było wspaniale aż w końcu zaszłam w ciąże , niestety ciąża została usunięta i znowu wróciłam do koni i treningów . Terenowałam i trenowałam ,żeby w końcu gdzieś wystartować i znowu zdarzył się wypadek z końmi i teraz znowu zaczynam od zera . Przyznam ,że życie mnie nie rozpieszczało ale zawsze walczyłam o swoje , mam to co chciałam i mam cichą nadzieję ,że kiedyś dojdę to tego co chce .

Nie wyobrażam sobie życia bez koni , chce robić to co robie bo dobrze mi z tym , mam wspaniałego męża i syna , świetnych przyjaciół i znajomych ,nigdy się nie poddałam a życie staram się wykorzystywać do granic możliwości i nie boje się juz ,że jakieś moje marzenie się nie spełni i że do czegoś nie dojdę . Po prostu robie to co kocham a życie układa się samo .
Bardzo optymistyczny wątek - daje nadzieję, że z każdego problemu w życiu można wyjść i ułożyć je tak, że jeszcze można będzie być szczęśliwym.
podobnie jak Dodo zajrzałem do starego wątku, i podobnie bez zmian
Jak miło Was poznać 🙂
Mnie się podoba tytuł tego wątku. W zasadzie, uczciwie pisząc, powinnam była napisać tak:
ad1) NIE WIEM
ad2) NIE WIEM
😉
No ale napiszże (dopisz do tego co już napisałaś) coś więcej o tym co już robiłaś. Bo myślę, że masz dużo fajnych wspomnień. Może niefajnych, a ciekawych też.

Mi jest teraz bardzo łatwo odpowiedzieć na tytułowe pytania. Jestem mamą Gabrysia i wychowuję go.
(A tata Gabrysia wychowuje nas oboje. 😀 )
Rany, przeczytałam swój wpis z tego wątku o przedstawianiu się i u mnie zmieniło się strasznie dużo! To było 4,5 roku temu, więc może nic dziwnego, ale ledwo pamiętam już tamte czasy... Fajnie tak spojrzeć wstecz.
Julie, ostatni odcinek  😉 :
Pojawiłam się na tym świecie w dniu, kiedy zmarła moja Babcia. Babcia pochodziła ze wschodu i mam po niej naturę skłonną do słuchania rosyjskich romansów, ale i czarne podniebienie. Żyłam na marginesie trzypokoleniowej, inteligenckiej rodziny, starając się, żeby mnie nie zauważano. Byłam chudzielcem wiecznie siedzącym na drzewach. Dawałam się oswoić tylko Gosposi i Ojcu. Innych unikałam.
Do klubu jeździeckiego (ludowego) zaprowadził mnie Ojciec i tam znikłam na kilka lat. Wakacyjnie bywałam w S.O Białka. W przerwach chodziłam do szkoły i udawałam, że się uczę. Rodzice wmuszali we mnie nauki biol-chem, w nadziei, że pójdę na medycynę. Nie poszłam, bo średnio ciągnie mnie do ludzi.
Wybrałam weterynarię, co mi wybaczono, ze względu na zawód obojga rodziców. Zamieszkałam w akademiku „Dodek”, słynnym z wesołego życia. No i było wesoło aż zadzwonił telefon i się dowiedziałam, że Ojca już nie ma. I, ja, panna z dobrego domu, zupełnie niesamodzielna, musiałam dorosnąć. Bolało, było trudno. Dzięki pomocy Przyjaciół i ZUS udało się.  😉
Pracowałam zawsze dużo, czasem do granicy sił. Ale warto było, bo byłam samodzielna finansowo a to w życiu ważne. Pomieszkiwałam za granicą. Tęskniłam, wróciłam. Miałam długi okres „garniturowo-obcasowy”, aż zrozumiałam, że nie jestem sobą w tym wydaniu. I źle się czuję na salonach. I właśnie konie, pasja z młodości, wskazały mi drogę. 
Długo na nie brakło czasu. Tęskniłam jak potępiona. Wróciłam do nich dopiero jakieś 15 lat temu. Najpierw nieśmiało, rekreacyjnie, potem zawędrowałam do Starych Żukowic i tam osiadłam już z własnym koniem.
Mężów miewałam. Z pierwszym lubimy się do dziś, o drugim nie chcę pamiętać. Nic arcyciekawego.
Zdecydowałam, że jednak coś napiszę, jako że w wątku o przedstawianiu się nie napisałam nic, a jak już mówiłyście, fajnie tak po paru latach spojrzeć wstecz. A ja jestem ciekawa skąd będę miała okazję patrzeć.
Mam niepełne 20 lat i właściwie ciężko mi się do tego przyznać, bo najchętniej zostałabym wieczną nastolatką. Czasem mam wrażenie jakby było we mnie parę zupełnie różnych osób.
Całe życie kręci mi się wokół zwierząt. Jak byłam mała ugryzł mnie ogromny owczarek niemiecki i to jest właściwie moment, od którego pamiętam, że zapłonęłam miłością do wszelkich futrzastych i niefutrzastych stworzeń. 😀 Zawsze mówiłam, że będę weterynarzem aż do momentu wpisywania przedmiotów na deklarację maturalną. Wtedy stwierdziłam, że nie dałabym rady, za wrażliwa jestem. No i skończyło się na tym, że nie wiedziałam na co mam pójść, więc pierwszy semestr byłam na technologii chemicznej, a że nie chciało mi się zdawać sesji to teraz jestem na matmie. Teoretycznie, bo byłam może tydzień na zajęciach. I uważam, że bardzo dobrze się stało, bo akurat w tym roku powstał kierunek, który mnie interesował: behawiorystyka zwierząt, czyli ostatecznie mogłam opuścić myśli o weterynarii i odetchnąć.
Wracając jeszcze do tych zwierząt. Całe życie męczyłam rodziców o psa, kota, konia, królika, papugę, no po prostu o wszystko po kolei. Rodzice często mi mówili, że chyba im ktoś mnie podmienił, bo płakałam na każdym filmie, w którym pojawiało się zwierzę (obojętne czy był smutny czy wesoły), a z kolei smutne i dramatyczne filmy o dzieciach czy ogólnie ludziach w ogóle mnie nie ruszały. Do tej pory nie cierpię dzieci, wcześniej to nie tolerowałam w ogóle ich obecności. Odkąd mam chrześniaka, jedyne dziecko, które uwielbiam trochę mi się przestawiło i mogę być w obecności tych małych stworzeń. Co nie zmienia faktu, że dziecka mieć absolutnie nie chcę.
Cały czas zbaczam z tematu. 🤣 Jako, że to końskie forum to wypada choć trochę wspomnieć o samych koniach. Pierwszy raz siedziałam na koniu w wieku około 10 miesięcy, na ogromnym policyjnym. Potem męczyłam mamę o jazdę konną i aż do 16 roku życia się nie udawało. Zgodziła się w końcu pewnie tylko dlatego, że zrobiło się jej mnie szkoda. 3 lata tańczyłam, kręgosłup mi wysiadł. W wakacje zaczęłam jeździć za pracę, dosyć szybko zeszłam z lonży. Po pół roku jeżdżenia połamałam obojczyk. Jeszcze nie zaczęłam na porządnie, a już przerwa. Ok, wróciłam, wcześniej niż mogłam. Niestety potem jakoś się tak potoczyło, że aktualnie nie jeżdżę. Marzenia o własnym koniu są, ale ambicji do wielkiego sportu na szczęście nie mam.
W zasadzie jeszcze w tym krótkim życiu nic nie osiągnęłam. Pracowałam tu i tam, w stadninie taty Frani przez wakacje, w Holandii, teraz w McDonaldzie. Właściwie życie to mi bardziej upływa na imprezach co tydzień lub co jakiś czas zdarza się codziennie. Określenie, które mnie najlepiej opisuje: wieczny bankrut. Nigdy nie mam pieniędzy, nie trzymają się mnie kompletnie, a nie ułatwia to też to, że uważam, że pieniądze są po to, żeby je wydawać. No i tak sobie teraz żyję, bez pieniędzy, z potwornymi długami za samochód kupiony pod wpływem impulsu. Czego absolutnie nie żałuję, bo jest to moje oczko w głowie.  😍
I czuję, że na koniec powinnam wspomnieć coś o rodzicach, a zwłaszcza mamie. To ona jest ze mną przez te wszystkie lata, tata okresowo. Tak okresowo, że nawet go w akcie urodzenia nie mam, dopiero w kopii. 😉 Przyprawiłam mamę o płacz niezliczoną milion razy, okłamałam kolejny milion. Od liceum się poprawiło, teraz jesteśmy bardziej równe sobie. Jak się połamałam i leżałam w szpitalu babcia mi powiedziała, że mama miała raka. Na początku byłam wściekła, że walczy z tym 5 lat, mogło by jej nie być, a ja nic kompletnie nie wiedziałam. Każde z rodziców doszło do tego, co ma teraz własnymi siłami, nauczyli mnie wartości pieniądza (mimo tego, że wydaje jak leci, co się może wydawać paradoksalne). Zawsze dostawałam co chciałam, prędzej czy później (no oprócz wyżej wspomnianych zwierząt). Tata regularnie zmuszał mnie o myśleniu o tym, żeby się wyprowadzić wcześniej, ale ostatecznie zostawałam, bo nie mogłabym tego zrobić mamie.
Chyba tyle póki co, nic ciekawego. Podziwiam tego kto to przeczyta. 😀
Pochodzę z drobnomieszczańskiej rodziny spod Łodzi. Takiej wręcz stereotypowej. I tak byłam wychowywana. Miałam być grzeczna, zawsze usłużna, panna z dobrego mieszczańskiego domu. Byłam cichą myszką, nie dbałam o swój interes, zamiast tego - odgadywałam potrzeby innych. I tak miało wyglądać całe moje życie.
Aż na końcówce studiów wybuchłam, pokłóciłam się z rodzicami, jednego dnia spakowałam się i ukradkiem wyniosłam swoje rzeczy do wynajętej na gwałt kawalerki. Wtedy nasłuchałam się wszystkiego co najgorsze, jak skończę (w melinie), że sobie zupełnie nie poradzę (bo taka niepraktyczna nie znająca życia), ile kosztowało rodziców moje wychowanie itd.
To było bardzo, bardzo przykre. Do dzisiaj mam z tym problem.

Było mi strasznie ciężko, pierwsza praca na studiach - wszystko szło na koszty wynajęcia mieszkania. Nie miałam za co kupić jedzenia. Pamietam jak dziś - ratowała mnie moja babcia, która ukradkiem przez matką dosyłała mi miód. Ten miód mnie ratował.... okropne to było. Zaparłam się w sobie - wiedziałam że nie mogę wrócić do domu rodzinnego, za Chiny. Nie wytrzymałabym tego psychicznie.

Ten ciężki okres bardzo mnie zahartował. Przede wszystkim raz na zawsze odpępowiłam się od rodziców. Stałam się całkowicie niezależna i pewna siebie. Podążam od tego momentu całkowicie swoją własną drogą. I dobrze mi z tym. Z rodzicami (od wyprowadzki minęło 13 lat) mam poprawne stosunki, ale bez zażyłości (bardzo żałuje, że nie możemy być przyjaciółmi, po prostu jesteśmy zupełnie z innej bajki). Za każdym razem odwiedzin się o tym utwierdzam.

Konie - były we mnie od zarania dziejów. Oczywiście czasy były wtedy inne - koni nie było w mojej okolicy i nie było w ogóle tematu. Rodzice nawet nie chcieli o tym słyszeć. Zaczęłam realizować marzenia dopiero na studiach (gdy miałam pierwsze swoje pieniądze) - zainwestowałam w obóz jeździecki w SO Bogusławice. To dopiero była przygoda. Później już było z końmi łatwiej, czasy przemian i stajenki, przypadkowe miejsca z przypadkowymi ludźmi i końmi. Wszyscy mało co wiedzieli na temat jeździectwa ale było przynajmniej wesoło i jak na wakacjach. Nawet w przypływie szaleństwa kupiłam wtedy swoją klacz (którą mam do dzisiaj) jako konia spokojnego na wyjazdy w teren. O ... jakże się pomyliłam!

W 2001 r. przeprowadziłam się za praca do Warszawy. Ja i koń. Koń mi otwierał nowe "kanały towarzyskie", nowe mozliwości. Poznałam dzieki klaczy wiele wspaniałych osób, również swojego męża (jego koń i mój koń stały obok siebie w boksach). Przeżyłam wiele wspaniałych przygód rajdowych, realizowałam swoje ambicje westernowe - po czasie widze, że nabycie konia to był w moim przypadku ruch doskonały.

Teraz już jestem ustabilizowaną panią prawnik, z własną działalnością gospodarczą, z mężem - przyjacielem, z którym dzielę kilka pasji ( w tym jeździecką), z zawodu i charakteru artystą. Nie mogę się nudzić w życiu, nie powiem. A wiele jeszcze przede mną.
Czytając Wasze historie doszłam do wniosku, że jestem całkiem zwyczajna, żeby nie powiedzieć nudna🙂
Nie mam na koncie większych sukcesów, nie zrobiłam nic niezwykłego.
Nie pamiętam dokładnie kiedy chęć jazdy konnej się u mnie pojawiła, napewno w podstawówce. Ale chyba nie była zbyt silna bo odpuściłam po sprzeciwie mojego taty , który jako lekarz w szpitalu miał złe doświadczenia z duetem koń-dziecko. Ponownie chęć obcowania z końmi pojawiła się w LO i wtedy już dostałam zielone światło. Pojechałam na swój pierwszy obóz jeździecki. No i się zaczęło🙂
Swojego konia po latach marzeń dostałam pod koniec studiów. I od tamtej pory jeździłam codziennie, posiadanie konia kosztowało mnie wiele wyrzeczeń (nie tylko finansowych), poświęceń, nerwów.
Niedawno zrozumiałam, że nigdy nie będę jeździć tak dobrze jakbym chciała. Brakuje mi talentu i pieniędzy aby się szkolić.
Ale nie boleje nad tym jakoś bardzo bo odkąd zostałam mamą to zmieniły mi się priorytety. Teraz większą przyjemność sprawia mi samo przebywanie w stajni, czyszczenie mojego konia niż jazda na nim.
W LO chciałam iść na weterynarię, ale w końcu z różnych powodów wylądowałam na zootechnice. Trochę szkoda, bo nigdy nawet nie spróbowałam dostać się na weterynarię zakładając z góry że mi się nie uda - to też przykład tego jaka jestem🙂
Studia skończyłam bez problemów, wiedząc że i tak nigdy w zawodzie pracować nie będę.
Zresztą niestety praca zawsze była i jest dla mnie "złem koniecznym". Nie mam natury karierowicza i najlepiej czuję się w domu z rodziną. Dla niektórych może się to wydawac "chore" ale teraz marzy mi się to abym nigdy do pracy wracać nie musiała. Pewnie wiąże się to także z tym, że mimo 32 lat na karku do tej pory nie odnalazłam swojej drogi w życiu zawodowym. Może jeśli tak się w końcu stanie, to zmienię zdanie i przestanie podobać mi się bycie kurą domową.

Tak więc kim jestem?
Na razie jestem TYLKO żoną i pełnoetatową mamą, właścicielką konia na którym chwilowo nie jeźdżę. Niespełnioną zawodowo i trochę zagubioną babeczką. Złośliwą i spontaniczną ale jak mówią bliscy i znajomi - z wielkim sercem.
Nie mam sukcesów zawodowych ani jeździeckim ale mam dwóch wspaniałych synków którzy są moim największym szczęściem i nagrodą. Pomimo wielu problemów i ogromnego zmęczenia lubię być mamą🙂
Czytając Wasze historie doszłam do wniosku, że jestem całkiem zwyczajna, żeby nie powiedzieć nudna🙂


Ale tutaj nie ma żadnego wyścigu  typu ,, kto ma ciekawsze życie".  😉 Nudne też potrafi być fascynujące.
Nudne a raczej "nudne" znaczy spokojne. A nawet szczęśliwe. Ja się napawam nudą, czy tam "nudą".
Był krótki czas, kiedy po licznych huśtawkach i zakrętach czułam się niespokojna, gdy zapanowała w moim życiu harmonia.
Jakoś tak myślałam, że mnie coś ważnego omija. Ale to nieprawda. Spokojne dni bez szarpania się góra-dół są bezcenne.
Ja tam nie wiem czy na wsi przy własnych zwierzętach można kiedykolwiek na nudę narzekać  😉 ale fakt... dla mnie też lepiej jak życie jest stabilniejsze, spokojniejsze . 😉
w sumie ,,nuda" to pojęcie względne.
Ja jako osoba "aktywna" zawsze podziwiałam trochę osoby "nudne"

Ja od małego nie mogłam wysiedzieć w miejscu. Jeździłam na wymiany zagraniczne w gimnazjum i liceum. Od 14 roku życia wiedziałam, że w Polsce nie chce mieszkać.
I co? I nie mieszkam. Czy czuje się całkowicie spełniona? Chyba nie... Nie wiem czy kiedykolwiek znajdę swoje miejsce na ziemi. Lubie podróżować, poznawać, ale nigdzie nie czuję się 100% u siebie. Czy to w domu rodzinnym, czy na drugim końcu świata. "Wszędzie dobrze, gdzie mnie nie ma" Często tęsknie za "domem", którego nie potrafię zdefiniować. Ciągłe podążanie w nieznane....
[quote author=Muffinka link=topic=91635.msg1793860#msg1793860 date=1370342255]
Czytając Wasze historie doszłam do wniosku, że jestem całkiem zwyczajna, żeby nie powiedzieć nudna🙂


Ale tutaj nie ma żadnego wyścigu  typu ,, kto ma ciekawsze życie".  😉 Nudne też potrafi być fascynujące.
[/quote]

Nie ścigam się. Chodziło mi raczej o to że historie niektórych z Was są takie ciekawe, moje życie jest kompletnie i zupełnie zwyczajne 😉 Ale też ja na to nie narzekam. Mi tak dobrze.
No tak. Z tym gnaniem przed siebie to chyba się człowiek rodzi. Ja zawsze na równi tęskniłam za "niedzielnym rosołem", jak i mnie ten rosół dusił. Ale gnających uspokoję- w końcu się wyrasta. I jest co wspominać.  😉
Muffinka jak ja Cię rozumiem 🙂 Dla mnie praca też jest "złem koniecznym". W dzieciństwie miałam wiele pomysłów co chciałabym robić, kim być w przyszłości. Ale jakoś kiedy przyszło do wyboru kierunku studiów, okazało się, że tak na prawdę nie wiem. Dziś mam 26 lat, skończyłam może i ciekawe studia, ale nie przyszłościowe i wciąż nie wiem. Nie jestem również typem karierowicza. Nigdy nie ciągnęło mnie pięcie się w górę, robienie różnego rodzaju kursów, zdobywanie nowych kwalifikacji, doświadczenia, awansowanie na coraz wyższe stanowiska. Wiele osób mi się dziwi, ale mnie to po prostu męczy. I zwyczajnie szkoda mi na to czasu. Chyba bardziej wolę mieć zwykłą pracę, monotonną, bo nie lubię zmian, bez stresu związanego z wysokim stanowiskiem. Ot, taką, która pozwoli mi utrzymać konia. Nie muszę spełniać się w pracy, wystarczy, że spełniam się poza nią.
Nie wiem czy kiedykolwiek znajdę swoje miejsce na ziemi. Lubie podróżować, poznawać, ale nigdzie nie czuję się 100% u siebie. Czy to w domu rodzinnym, czy na drugim końcu świata. "Wszędzie dobrze, gdzie mnie nie ma" Często tęsknie za "domem", którego nie potrafię zdefiniować. Ciągłe podążanie w nieznane....


Mam dokładnie tak samo! Ale ostatnio doszłam do wniosku, że z tym miejscem na ziemi to musi być jednak świadomy wybór - na zasadzie decyzji - tu będzie mój dom, tu będę dalej budować swoje życie, tu chcę być. Nie jest to łatwe, ale chyba nie jest to również niemożliwe. Myślę, że nadejdzie taki moment, że wszystko to Ci się jakoś poukłada. Mam nadzieję, że ja już jestem na dobrej drodze 🙂
Ja też nie chciałam tutaj początkowo pisać, bo, tak jak infatil, znacznie odstaję wiekowo i życiowo, ale uznałam, że miło będzie to kiedyś przeczytać.

     Kim jestem? Szesnastoletnią pesymistyczną dziewczyną, która mało wie o życiu. W tym roku kończę gimnazjum, najprawdopodobniej naukę kontynuować będę w obcym mieście, daleko od domu. Z jednej strony mnie to przeraża, z drugiej mam nadzieję że dzięki nowym doświadczeniom troszkę się zmienię. Należę do osób nieśmiałych, raczej niewygadanych. Nie lubię dużego towarzystwa, chyba że owe grono znam długo i dobrze. Uczyć się nie lubię, aczkolwiek ambicje zmuszają mnie czasem do posiedzenia nad książkami. Tylko czasem, ale jednak. 🙂 Od dziecka miałam dużo obowiązków co pozwoliło mi jako tako się uniezależnić od rodziców. W jakim stopniu? Dowiem się we wrześniu.  😎 Jestem dziewczyną wiecznie odchudzającą się, strasznie zakompleksioną.. Mam wrażenie, że od rówieśników odstaję znacznie, głównie stosunkiem do życia i "poważnością". Myślę, że to przez to jak dorastałam, choć znając życie, za 10 lat, czytając to wyśmieję samą siebie, bo na przełomie czasu okaże się, że w ogóle dojrzała nie byłam.
    Co do koni-jeżdżę od pięciu lat, rekreacyjnie. Jedynym porywem była brązowa odznaka, miałam ambicję na sport, ale z różnych powodów nie wypaliło. Teraz tuptam sobie czasem w teren ze znajomą, ale największą frajdę sprawia mi samo przebywanie z końmi. Na razie nie wyobrażam sobie życia bez nich, jednak nigdy nie wiadomo jak się to dalej potoczy.
     A co robię? Uczę się. Miałam ambicje na medycynę, ale realia szybko ten zapał ostudziły-zdałam sobie sprawę że nie dałabym rady. Kiedyś chciałam być weterynarzem, ale kiedy ponad rok temu musiałam uspać ukochanego psa, uznałam że to nie dla mnie. Chciałam też być psychiatrą ale hamuje mnie fakt studiowania medycyny, na którą pewnie bym się  nie dostała. Aczkolwiek myślę, że jestem zdecydowanie za młoda na podejmowanie decyzji-pewnie odmieni mi się to jeszcze tysiąc razy.

Czytam sobie te Wasze posty i jestem pełna podziwu.  👍

edit; poprawiłam, żeby w miarę lepiej się czytało.
No a ja dzięki popełnionemu faux pass dowiedziałam się, że Treser to tylko dobry znajomy Tani. Ale siara. Przepraszam.
Edytowałam treść wpisu w celu usunięcia niezamierzonej dwuznaczności.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się