Wlasnie, JAK to zrobic, zeby sie wyluzowac, odpuscic i isc na spontan?
Jak nie mialam dziecka bylo jeszcze spoko, z dnia na dzien potrafilam wsiasc w pociag ze Szczecina i pojechac na tydzien w gory nie zastanawiajac sie nad tym gdzie bede spac. Tylko, ze kiedys mialo sie lat nascie teraz dziesci.... mozgownica szwankuje
Czasem mi sie zdaza, ze jade do PL autem (1400 km) i jak ja bym chciala sie zrelaksowac podczas jazdy, posluchac radia i sie napawac widokami.....no ale jest jak zwykle....uwazaj ostry zakret, uwazaj skarpa, uwazaj tir przed nami, a tu jest wasko, jedziesz za blisko tego auta przed nami itp wrrrrr Moj chlop tego nie wytrzymal i od 2 lat ja prowadze w te i na zad
To chyba kwestia wszystkiego po trochu Tania, sama mam to samo, niestety i najgorsze jest to, ze z wiekiem jest coraz gorzej. Nie potrafie zajac sie tylko soba i pozwolic sobie na egoizm.
Ja właśnie mam odwrotnie - z wiekiem co raz bardziej przejmuję się sobą, a nie wszystkimi w koło 😉. Myślę że to kwestia tego, że życie uczy jednak być trochę samolubnym, mimo wszystko. Jak to powiedziała bliska mi osoba - 'dasz palec, wezmą całą rękę'. Nie raz i nie dwa dawałam ludziom dużo z siebie, pomagałam w potrzebie, a kiedy przyszło pomóc mi, to została garstka 😉. Z natury jestem człowiekiem, który chciałby zbawić cały świat, pomóc wszystkim rozwiązać wszystkie problemy. Ostatnio nawet współlokatorki zauważyły, że bardzo dużo osób zwierza mi się, oczekuje ode mnie porady, pomocy. No i tutaj wracam do punktu wyjścia - kiedy ja pomogę komuś w problemach, kontakt się często urywa. Kiedy ja jestem w potrzebie, to tych osób nie ma 😉. Nadal przejmuję się ludźmi wokół mnie, ale już nie tak, jak kiedyś. Często odmawiam pomocy w wielu sprawach, nie wtrącając się do życia innych. Odnośnie egoizmu, jak powszechnie wiadomo - jeżeli sami się o siebie nie zamartwimy, to nikt tego za nas nie zrobi.
Odkąd wyluzowałam przestałam się przejmować. Wyszło mi to na dobre. I ogarnęłam się.
O, dokładnie to! Znajomi często rwą sobie włosy z głowy 'bo kolokwium, bo nic nie umiem, bo nie zdam'. Ja uznałam, że ile mogę, tyle zrobię - nie wyjdzie, będą drugie terminy.
Jeżeli chodzi o wyluzowanie się względem ludzi - od kiedy akceptuję siebie, mam totalny luz w kontaktach międzyludzkich, nie przejmuję się gadaniem innych, częściej się uśmiecham, to i ludzie inaczej mnie postrzegają. Wyluzować potrafię się bardziej dzięki studiom - jestem bardziej otwarta na ludzi, nowe znajomości, a przede wszystkim właśnie akceptuję siebie i olewam wiele spraw, bo przecież 'jakoś się ułoży' 😉.
No i generalnie: wrzucenie na luz jest po prostu fajne 😉. Zdrowszy człowiek na psychice, zdecydowanie 😉.
U mnie jest różnie. Zależnie od sytuacji, w której jestem. Bywają sytuacje, dni, tygodnie, kiedy latam spięta jak torpeda i działam jak robot. I nie boli mnie to. Myślę o wielu rzeczach po kolei, ciach, ciach, ciach. I dobrze mi z tym. Nie czuję się przemęczona- po prosto tak funkcjonuję w danym momencie. A bywają dni, kiedy luzuję i się wyłączam. Nie mam problemu z przestawieniem się. Po prostu- inna sytuacja powoduje zmianę tempa życia, zmianę myślenia, a w zasadzie- brak myślenia.
Podsumowując- mogę leżeć na hamaku i myśleć o osie, ptaszku, trawie, pracy- czy dobrze coś zrobiłam, kiełbasce którą mąż właśnie źle smaży na ognisku. A mogę leżeć na hamaku zresetowana na maksa i mieć wszystko głęboko w tyłku.
Różnie funkcjonuję. Żaden z tych stanów nie jest mi chyba obcy. I dla mnie to normalne, że jest raz tak a raz tak.
Ogólnie to uważam, że wyluzowanie jest ważne, życie dla siebie też jest ważne, umiejętność zresetowania się jest potrzebna. Choćby czasami.
To powiedzcie jak zrobić, żeby zejśc z tego LUZU i spiąć się w samej sobie, uzupełnic braki na uczelni, zająć sie domem, poczytać materiały.. ajś, ja mam za duzo tego luzu i wywalone na wszystko. Ciągle "mam czas" i wychodzę na tym tak, że mam w koncu noce pozarywane dzień np. przed oddaniem projektu. Nie wspomnę o pracy inzynierskiej której nie ruszyłam, a mam oddać za tydzień.
pokemon-kalendarz rzecz podstawowa, druga po zegarku. 😉 A na wsi, to ja czasem czuję, że Treser to z ulgą mnie żegna. Bo ja nieustannie coś robię. A powinnam leżeć do góry brzuchem. Uspokajam się kiedy jednocześnie czytam, piszę w necie, słucham radia, patrzę w telewizor i jem. I najchętniej jeszcze gadam przez telefon. No i myślę. Wtedy się wyciszam. 😵
Oooo no to ja mam tak samo. Nie umiem robić tylko jednej rzeczy. Może umiem, ale nie lubię... Tak jak pokemon - uważam, że najlepiej się rozmawia przez telefon w czasie prowadzania samochodu. Nie umiem nie mieć włączonego radia lub telewizora. Zawsze mam włączonego i laptopa i telewizor, chętnie do tego otwarta gazeta obok, coś do jedzenia i do picia pod ręką. Zegarka nie mam i nigdy nie wiem jaka jest data, czy dzień tygodnia, ale zawsze mam telefon pod ręką, nawet po domu go noszę ze sobą, do kuchni, do łazienki... Nie umiem np. usiąść w kuchni i zjeść śniadania w ciszy i spokoju. Bez oglądania tv, słuchania radia i przeglądania forum i czytania gazety jednocześnie. To się nazywa nerwica natręctw podobno. Ale ja tego nie odczuwam jako czegoś nerwowego. Wręcz przeciwnie, ja tak lubię, czuję się przy tym spokojna 😜
Chociaż ostatnio... jak zostaję w domu i zrobię obiad dla "mężu", to zmuszam się do zasiąścia z nim w kuchni i spokojnego zjedzenia, porozmawiania... Da się o dziwo! 😉 A on to w ogóle się ze mnie śmieje. Ostatnio próbuję się oszczędzać i wypoczywać, ale słabo mi to wychodzi. Np. proszę go żeby mi zrobił kanapki i herbatę. A ja leżę i czekam niby. Ale zaraz idę do kuchni mu "pomóc", czyli zobaczyć czy dobrze mi robi te kanapki 😵 tunrida, Tak jak z tą źle robioną kiełbaską na ognisku, prawda? 😁 To jest okropne! Jak moja ś.p. babcia, despotka... Byliśmy u niej w odwiedzinach (jak się potem okazało - w dniu jej śmierci). Miałam podać herbatę, a ona, mimo że ledwo chodziła, polazła za mną do kuchni, stała nade mną i dyrygowała "że nie tak ustawione filiżanki na tacy, cukierniczka nie z tej strony..." 😁
Ja też tak mam. O:
A przez to się bardzo traci, bo wtedy osoby z którymi żyjemy całkowicie rezygnują z robienia czegokolwiek, skoro ja wszystko robię najlepiej. Mam nadzieję, że u mnie to tylko zapędy, które kontroluję, z którymi walczę i z których się śmieję. Nie mam pojęcia co, kto, jaka siła każe mi wszystkich pouczać, nauczać, poprawiać i zbawiać 😵 Mój ojciec to samo oczywiście, już bez żadnej kontroli. Potrafi podjechać do obcej osoby na lodowisku i pokazywać mu właściwszą technikę jazdy, albo pokazywać pianiście w knajpie jak ma grać :wysmiewacz22:
To powiedzcie jak zrobić, żeby zejśc z tego LUZU i spiąć się w samej sobie, uzupełnic braki na uczelni, zająć sie domem, poczytać materiały.. ajś, ja mam za duzo tego luzu i wywalone na wszystko. Ciągle "mam czas" i wychodzę na tym tak, że mam w koncu noce pozarywane dzień np. przed oddaniem projektu. Nie wspomnę o pracy inzynierskiej której nie ruszyłam, a mam oddać za tydzień.
Yga pytanie czy to luz czy lenistwo 😉 Ja zawsze tak miałam. Wszystko robię na ostatnią chwilę, bo przecież mam tyle czasu, ze wszystkim zdążę, to po co zabierać się za to wcześniej, jak są ciekawsze zajęcia 😉 A później jest tak, że nagle z "mam tyle czasu" robi się dzień na napisanie prezentacji na maturę, dzień i zarwana noc na nauczenie się na egzamin na studiach i tydzień na napisanie magisterki 😉 I nagle znika mój cały dotychczasowy luz i pojawia się dzika panika, zarywanie nocy i mnóstwo nerwów, czy aby na pewno zdążę ze wszystkim. Szczęśliwie za każdym razem udawało mi się zdążyć, ale ile nerwów mnie to kosztowało? I to na własne życzenie 😉 Za każdym razem sobie powtarzam, że nigdy więcej na ostatnią chwilę. I nie wychodzi no.
pamirowa, jak dla mnie w jakimś stopniu luz. Skoro udało się za pierwszym razem odłożyć coś na ostatnia chwilę i zaliczyć-to niby czemu ma się nie udać za piątym czy dziesiątym.
Julie- no właśnie nauczyłam się wyluzować i nie przejmować się, że kiełbaski będą gorsze. Umiem leżeć olewając ten fakt. Są momenty, kiedy nie uleżę i oprócz poprawienia kiełbasek po swojemu, zbesztam dziecko za coś tam i w międzyczasie nazrywam marchewek dla konia z grządki, ( bo przecież po co kupować, skoro mogę dziś zerwać, jutro zawieść- i tu proces myślowy pędzi o godzinach kiedy będę u konia jutro i czy marchewki nie sflaczeją do tej pory i gdzie je położyć żeby nie sflaczały i czy od razu do samochodu, żeby nie zapomnieć, czy jednak do lodówki, żeby były lepsze- itd itp)
A są momenty, że leżę i mam wylane na wszystko. I na kiełbaski i na marchewki i na inne takie. Leżę, resetuję się i mi dobrze.
Kiedy poszłam do pracy.. byłam spięta jak przysłowiowe bawole jaja. Powiedziano mi że wyląduje w psychiatryku jak nie przestanę się przejmować i tak strasznie ambitnie podchodzić do zleconych mi zadań. Owszem liczy się pilność, ale również umiejętność konwersacji na tz. chillou-cie. Posłuchałam, wyluzowałam się, chociaż nie było mi łatwo.Jest u nas taka jedna osoba co próbuje wywołać sztuczne poruszenie, zmanipulować strachem ( np. roznosi ploty o zwolnieniach ), ale dawno przestaliśmy go słuchać. Teraz rozumiem jak ważna jest ta cecha w mojej pracy do normalnej egzystencji. Ludzie plotkują, przynoszą różne dziwne informacje, a później okazuje się ze to wszystko zasłyszana ściema. Więc po co wywoływać tz. ,,sztuczny tłum"? W domu przy remoncie też już pomału ,,luzuję".. chociaż dalej mam piętnaście tysięcy planów na każdą zaistniała sytuacje. To mnie czasami dobija, bo zanim człowiek sobie to wszystko poukłada to czuje , że wisi nad nim ciągłe widmo- kredytu, odpowiedzialności za dom, rodzinę, zwierzęta. To przytłacza na maxa. Maż często prosi - wyluzuj... -wtedy dopiero daję sobie spokój. Jeśli chodzi o relacje miedzy ludzkie- to tutaj dałam sobie maksymalny luz. Nauczyłam się szanować swój czas, przestałam przejmować co myślą inni jeśli wiem, że mam konstruktywna linię obrony. Od dawna mi nie było tak dobrze, więc nie szukam na siłę znajomości i przestałam się przejmować jeśli ktoś mnie nie akceptuje. Luzik jednym słowem.
Moja mama to taka Tania- zawsze ją (mamę) strofuję, że bez zrobienia tego czy tamtego świat się nie zawali. I niestety, im jestem starsza, tym bardziej "mamowa", co jej zresztą wypominam- że zepsuła mi życie swoimi genami 😉 Bo np. kupię sobie świeżutkiego "Konia polskiego", chciałabym siąść i przeczytać, a nie mogę, bo nie umyte naczynia mnie rozpraszają! Kalendarz- terminarz to u mnie relikwia, bez niego się nie ruszam, a weekendy mam zaplanowane aż do września. Ale powoli uczę się tego luzu- dzięki dziecku. Bo na początku miałam syndrom idealnej matki i gospodyni- jak tylko dziecko leżało spokojnie, to łapałam za odkurzacz/ścierkę/itp. A jak nie leżało spokojnie i się nim zajmowałam, to myślałam tylko o tym, że jeszcze nie umyłam podłogi, nie pozamiatałam na ganku itd. Na szczęście szybko sobie zdałam sprawę, że tym sposobem tracę po prostu tyle fantastycznych chwil! I teraz potrafię się skupić tylko na przebywaniu z synem, bez względu na bałagan dookoła nas. Chociaż nadal mam tak, że jedną ręką mieszam zupę, drugą kroję cebulę, lewą nogą głaszczę jednego psa, a prawą drugiego, czytając przy tym gazetę 😉 Swoją drogą- chyba o takim "wyluzowaniu" mówią te wszystkie książki o "uważności"- żeby robić jedną rzecz na raz i poświęcić się jej całkowicie. Może niekoniecznie ma to zastosowanie do całego życia, ale na pewno do kontaktów z bliskimi. I teraz naprawdę staram się rozmawiać z kimś (zwłaszcza z kimś ważnym dla mnie) i poświęcić mu maksimum uwagi, a nie myśleć o tym, żeby szybko skończył, bo mam jescze tyyyleeee do zrobienia 😁
pamirowa, jak dla mnie w jakimś stopniu luz. Skoro udało się za pierwszym razem odłożyć coś na ostatnia chwilę i zaliczyć-to niby czemu ma się nie udać za piątym czy dziesiątym.
Właśnie o to chodzi!
pamirowa- lenistwo w jakimś stopniu na pewno. Dokładnie mogłabym wymienić takie przykłady jak Ty, dodając zaliczenie sesji na studiach w okresie "odwołania", czyli po wyrzuceniu z uczelni, ale napisaniu podania i posiadaniu 2tygodni na uzupełnienie braków- czyli stresów ponad miare. Durne to to, ale za to jakie wakacje dłuższe, ferie.. A stresów tylko raz na jakiś czas więcej 😀
Ja wyluzowałam jak miałam w pracy kilkanaście razy w miesiącu na 4 rano, i to w trybie "3 dni pod rząd 4-14 i jeden dzień wolny". Wtedy byłam zbyt zmęczona na cokolwiek, tylko pracowałam i spałam- o dziwo świat się nie zawalił, nic strasznego się nie stało. Wystarczyło nie mieć siły na przejmowanie się 😉
Mój syn to nie lubi ze mną iść np. na plażę. Bo ja się roję nieustannie. W najlepszym razie czytam. Głównie patrzę czy się ktoś nie topi. 😉 Dla mnie zaśnięcie w ogrodzie na hamaku to coś nieosiągalnego. Kładę się, jest idealnie i.... zauważam, że trawa wymaga skoszenia, gałąź się złamała, ptak fajny przyleciał, dzikie pszczoły są na orzechu...... Zawsze taka byłam od dziecka. Jak jakiś zając czy ktoś. bez sensu...przecież nie da się przewidzieć nieprzewidywalnego! nie mam zegarka, bez komputera nie wiem jaki jest dzień miesiąca, a bardzo często tygodnia...i nie muszę wiedzieć, przecież mam Ktoś :kwiatek:
Trudna sprawa. Bo czasem luz oznacza straszne spięcie i blokadę, a pędzenie w kociokwiku jest wyluzowanym unoszeniem się w nurcie życia. Może tu tkwi klucz - w dostosowaniu do sytuacji. Mój przyjaciel mawiał: "nie spiesz się w pociągu" 🤣 Taka jakby wersja rady Marka Aureliusza (być może) pt. "zmieniaj co możesz itd, itp... i odróżniaj jedno od drugiego". Po latach nauczyłam się nie spieszyć się w pociągu. Ani w korkach 🙂 Prawdopodobnie przeginam w drugą stronę, ale... "kto prędzej, wcale niekoniecznie ten więcej" 🙂 Czas nie płynie wszystkim tak samo - można się łatwo zajeździć na śmierć za młodu i zwyczajnie zrobić dużo mniej - bo życie robi się krótkie. A można tak porozwlekać, że też życie robi się krótkie 😀 - dobiegasz setki i myślisz: już po życiu a z niczym nie zdążyłem 🤣 Też chyba, jak tunrida, znam różne stany. Jedynie od ciągłego myślenia trudno mi się urwać (chyba, że śpię), dlatego błogosławię konie - w siodle NIE MYŚLĘ, jedynie zbieram wrażenia i reaguję. No nic - kosmonautą już na bank nie będę a sanskrytu ew. pouczę się w ramach opóźniania całkowitej demencji. A jeśli nie zdążę się pouczyć - szczerze mówiąc - niewielka strata 😁
Ja dziś w nocy obudziłam się i oprócz myślenia o pracy ( to standard ) zaczęłam w głowie robić listę zakupów na dzisiaj... Nie umiem wyluzowac nawet w nocy, ale inna sprawa, że ten rok zaczął się nerwowo i już mam go dość bo chodzę zestresowana 24/h.
A kiedyś miałam taką sytuację. Przebudziłam się nad ranem, patrzę na drzwi od sypialni i leżę, nagle mówię do męża: J: Wiesz co, może odmalowalibyśmy te drzwi? M: - ( przez sen coś mruknął ) J: Na biało, nie? Mamy białą farbę czy kupić trzeba? M: (milczy ) J: To taka zwykła jakaś ma być czy do drewna? Podjedziemy dzisiaj? M: Na Boga, Zuźka, jest 4 rano!!!
W tygodniu najtrudniej jest wyluzować z racji braku czasu. Godziny lecą mi dosłownie jak minuty. Jestem w szoku jak tydzien potrafi zapierniczać. Najgorzej jest kiedy człowiek wciągnie się w tz. kołowrotek stresu. Oczywiście lista sprawunków, rzeczy do zrobienia nigdy nie ma końca i ta ciągła walka z czasem. Albo jest go zbyt mało zeby zaczać albo zbyt dużo jednak niewystarczająco aby pogodzić dwie sprawy. A zaległości narastają.Wtedy zaczyna sie wszystko robić mechanicznie. Dopiero po czasie budzi sie z letargu.I to oświecenie - To już jest styczeń? 2013? serio? Mama mi ciągle powtarza- wyluzuj, bo zwariujesz. A ja... dalej podkrecam śrubę. 😵 Nie umiem...przez ten remont no nie umiem. A jak luzuje w temacie domu to mam to chamskie poczucie winy- Tyle do zrobienia a ja lezę i pachnę. 😵
Ja nie umiem wyluzowac. Jesli luzuje cialo, spinam umysl. Leze na kanapie, a w glowie leca scenariusze zycia, tego za godzine, za dzien, za miesiac, za rok. Jesli jakas sprawa jest niewyjasniona/niedokonana/ja nie jestem pewna jej zakonczenia - spinam sie, dopoki nie bede miec pewnosci, ze bedzie tak, a nie inaczej. Dokonuje przeliczen, analiz, rekonstrukcji wydarzen, obliczen wtycznych, mozliwych rozwiazan i konsekwencji.
W pracy zawsze staralam sie dac 100 %. Mialam przezwisko "general", bo jak szlam przez stajnie w oficerkach, to stukalo jak cala kompania. Niestety nie zawsze sie da, a potem jest frustracja i analiza. Wracamy do "kanapowych/lozkowych przemyslen" "co szef powie, co trener powie, co klient powie".
Teraz, bedac w ciazy, zaczelam sie luzowac. Jednakze dopiero pod koniec. Tak przynajmniej myslalam 😁 ale okazuje sie, ze juz planuje finanse, czas z dzieckiem, kiedy pierwszy raz na konia, kiedy pierwszy raz do pracy, kiedy kto w odwiedziny itd itp
Stres "szopa-pracza" jeszcze bardziej mnie przeraza. W zaawansowanej ciazy nie jestem w stanie ogarnac mieszkania tak, jak bym chciala, ale wstydze sie, jak ktos chce przyjsc. Najchetniej przyjmowalabym gosci po ciemku - dobrze, ze mamy zime. 👀 Zamiast luzu jest rezygnacja, bo i tak sie nie da. 😁
Myslalam, ze luz przyjdzie z wiekiem. Teraz mam nadzieje, ze luz przyjdzie z potomkiem 🤣
Niby trochę oddzielny temat, ale chyba krótki, a tu się przewinęło i w sumie pasuje. Mógłby ktoś wyjaśnić co to jest "lenistwo"? Co to znaczy, że ktoś "jest leniwy"? Pytam, bo wychodzi mi, że jak żyję leniwego człowieka nie spotkałam 🙂 Spotkałam ludzi w depresji, spotkałam głęboko przekonanych o bezsensie działania, spotkałam obawiających się decyzji czy konkretnego ruchu, obawiających się przyszłości (jakby chcieli zwolnić czas), obawiających się rezultatu działania (za wszystko opeer), spotkałam na maksa dbających o własną wygodę, spotkałam bardzo nie lubiących pewnych zajęć a lubiących inne, spotkałam nie lubiących wysiłku fizycznego/umysłowego (nie ci sami), spotkałam - jasne, niskociśnieniowców, którym wszystko w innym rytmie niż "osobowościom typu A", spotkałam mających motywację zupełnie do czego innego niż chciałoby otoczenie...
Kto to jest "leniwy"? A - leniwego konia też nie spotkałam 🙂
Ja jestem leniwa. Ogólnie- gdybym mogła, to bym nic nie robiła. Chciałabym, żeby mi wszystko z nieba spadało. A ja bym zajmowała się jedynie tym, czym MAM OCHOTĘ w danej chwili się zająć. I to ja sama bym sobie znajdowała zajęcia i robiła je tylko wtedy, kiedy by mi się chciało. Niestety nie da rady. 😉 Muszę wykonywać rozmaite obowiązki, prace, czynności, których mi się nie chce wykonywać ( i nie mówię o pracy zarobkowej, tylko tak ogólnie- począwszy od nauki w podstawówce, poprzez sprzątanie, pranie, zakupy, załatwianie spraw w urzędach, zajmowanie się dzieckiem, koniem i wieloma innymi rzeczami) Jestem leniwa od urodzenia. 😉 Nie analizuję, czy do części rzeczy, które muszę wykonywać jestem: zniechęcona, uprzedzona, zmęczona fizycznie, mam poczucie że wykonywanie ich jest zbędne, bo zanalizowałabym się na śmierć. na ogół czuję po prostu, że- nie chce mi się. 😉 ( ale robię- bo inaczej się nie da)
Nie no - jest jeszcze "gdy poczuje chęć do pracy to kładzie się, żeby ją przespać", i to o trzęsieniu ziemi 🙂
tunrida, no to jak ty jesteś leniwa 🙂 - to ja też. Taka leniwa to ja być mogę 🤣 Ale na tej zasadzie to każdy jest leniwy. Bo do wszystkiego trzeba mieć jakąś motywację, z wewnątrz lub z zewnątrz. Mnie się wydaje, że "leniwy" to takie słowo klucz na określenie osoby, która nie realizuje założeń Otoczenia.
O tej karcie kredytowej Tani to jakbym o sobie czytała. Zawsze się boję, ze zapomnę pinu, albo, ze mi pieniędzy braknie [gdzie zawsze wiem ile mam na koncie, wiem jaki mam limit karty itd.], a po ostatnim razie jak terminal odmówił jej przyjęcia to już w ogóle stoję przy kasie w stanie przedzawałowym.
Wiesz co? Ale ja to moje lenistwo czuję w sobie. 🙂 Mi się tak często czegoś nie chce, że szok. Częściej mi się nie chce, niż mi się coś chce. Tyle, że jednak jestem obowiązkowa i odpowiedzialna ( za taką się przynajmniej uważam) i robię to co powinnam zrobić. ( a że mi się w środku nie chce jak cholera....to już mój problem) Jeśli są jednak rzeczy, których nie muszę zrobić, to albo je zrobię ( bo taką podejmuję decyzję) albo wrzucam na luz i pierdzielę i nie robię ( bo taką podejmuję decyzję) taka jakaś złożona jestem
Dzisiaj- miałam jechać do urzędu. A tam 👀 parking. Z talonem co wylatuje. A może nie wyleci? A może szlaban na mnie spadnie? A jak mi się zatnie szyba? A jak ktoś mnie zastawi i nie wyjadę? A w urzędzie 👀 jak mi dokumentu nie wydadzą? Parking znam, urząd znam. Jestem z miasta i umiem wszystko to zrobić i zrobiłam. A jednak już w nocy.... rozmyślania. Ech.....
U nas przy kinie jest parking podziemny z dwoma wjazdami, jeden jest bardzo stromy i długi, drugi jest taki normalny. Jak się jedzie do kina na późniejszą godzinę np. 21 to później zamykają ten normalny wjazd i trzeba wyjeżdżać tym karkołomnym. Każdy samochód daje radę, dbają bardzo by nie było tam śniegu/ lodu ale jednak nine, jak to nine ma tysiąc myśli, "a jak mi auto zgaśnie w połowie i się stoczę?!", "a jak mi mocy braknie w połowie i się tam zablokuje?", "jezu a jak się zsunę w dół?", "a jak się będę musiała w połowie zatrzymać i już nie ruszę". Dramat mówię wam, nie muszę chyba pisać jak bzdurne są te pomysły ale jednak potrafię udawać, ze tak późno do kina iść nie mogę lub, ze coś mam z autem i ktoś musi po mnie podjechać swoim 😉 Schizy są oczywiście bezpodstawne, mocy mi nigdy nie brakło, auto może mi dwa razy w życiu zgasło i to gdzieś na początku po zdaniu prawa jazdy ale co tam, ten wyjazd spędza mi sen z powiek 😉
nine- mamy tak samo. Jeszcze tramwaj mnie przeraża. Wypatruję jak sokół. Ja w ogóle mam w głowie całą trasę. Ustawiam się na pasach na trzy skrzyżowania przed. Parkuję na pustym, odległym i lecę pieszo, bo mnie ktoś może zastawi. Planuję, planuję .... 😵