12-14 lat. Mam inne dziewczyny w tym wieku i radzą sobie dużo lepiej. A tej idzie gorzej niż 7-latce jeżdżącej prawie 1,5 roku co tydzień i 9-latce jeżdżącej tylko w wakacje...
edit: I staram się dobierać konie do jeźdźców, ale takich nadających się dla dzieciaków mam 3, dla dzieci poniżej 8 lat w sumie 1. Mogłabym dać dla niej inną klacz z turbo doładowaniem, reagującą na leciutką łydkę, 😉 ale ona by jej nie zatrzymała, bo tak trzyma wodze (mimo moich uwag), że jej się wysuwają.
Ale mam teraz kilka miesięcy odpoczynku od niej, może przez ten czas ona nabierze odrobinę pewności siebie, a ja znajdę na nią jakiś sposób.
Czy mieliście kiedyś na jeździe osobę, która na lonży sobie dobrze radziła, a jeżdżąc samodzielnie dawała się wozić koniowi? Nastolatka kompletnie ustępuje koniowi. Po jej jednej jeździe mam gotowego konia do korekcji 😵 Zaczęła gdzieś jeździć w wakacje, szybko puszczono ją z lonży, u mnie był powrót na lonżę, a dopiero po nabraniu równowagi i rytmu w kłusie puściłam ją na placu. Za szybko. Między jazdą na lonży, a samodzielną, na maneżu, warto jest zrobić jeszcze etap przejściowy. Chodzi o to, żeby instruktor odłączał swój udział w kierowaniu koniem stopniowo, nie nagle. Idealnie, jeśli dysponuje się lonżownikiem, lub jakimś bardzo małym placem, czy małą halą. Jeśli nie, można to zrobić także na lonży gdziekolwiek. Osoba, która się uczy musi najpierw dostać zadanie zupełnie samodzielnego ruszenia z miejsca, zakłusowania, przekłusowania np. dwóch kółek, przejścia do stępa i zatrzymania, w momencie gdy instruktor tylko trzyma lonżę i kompletnie nic nie robi, w sensie poganiania konia. Jeśli uczeń nie jest w stanie tego zrobić, to nie ma się co spodziewać, że zrobi po spuszczeniu z lonży. Można spuścić jak to jest dopracowane do perfekcji. Ja jeszcze robię tak, że osobom "prawie" gotowym do spuszczenia robię pół lonżę/pół jazdę. Czyli uczę kierowania w stępie bez lonży, łazimy po całym, placu, idę przy koniu krok w krok i jeśli trzeba pomagam w każdej sekundzie, żeby nie pozwolić na najmniejszy błąd. Następnie na kłus wracamy na lonżę, stęp znów samodzielnie, w mojej bliskiej asyście. Potem z resztą to samo robię z kłusem i galopem - kłus samodzielnie, pierwsze galopy najczęściej jeszcze długo na lonży.
Julie Bardzo często łapię się na tym, że mamy baaaaardzo podobne metody. Co ciekawe instruktorskie bardziej niż dzieciowe 😁 Cieszy mnie to, bo cenię Twoje podejście.
Nie jestem instruktorem, ale mam nadzieję, że moja wypowiedź wniesie co nieco do dyskusji. Prawda jest taka, że czytając wasze opisy najtrudniejszych uczniów, widzę w nich siebie. No ok, zakłusować potrafię (a raczej potrafiłam, nie wiem, jakby mi teraz szło), ale z zagalopowaniem już bywało różnie, zawsze wychodziło tylko na koniu, który praktycznie czytał jeźdźcowi w myślach. Jestem pełnoletnia, mam straszny problem ze zdecydowaniem właśnie, ze stanowczością, pewnością siebie i kontrolą w ogóle. I na koniu, i w życiu. Cieszę się, że trafiłam na ten temat, bo pomogliście mi trochę zrozumieć instruktorów, do których miałam czasem pretensje. Przypuszczam, że byłam ich zmorą i ciężko ich winić, że postawili na mnie krzyżyk. Ale właśnie dla mnie jazda konna to też rodzaj terapii - uczy mnie tego zdecydowania, bo to chyba jedna taka sytuacja, kiedy naprawdę mi zależy, poza tym wiem, że jej brak może się kiedyś źle skończyć. I nieraz było mi przykro, kiedy instruktor wydzierał się, że nic na tym koniu nie robię, mimo że ja starałam się z całych sił, nawet jeśli udawało się tylko na krótką chwilę. Ale każda taka chwila, kiedy udawało mi się zdecydowanie i stanowczo wyegzekwować od konia posłuszeństwo, była dla mnie ogromnym sukcesem.
Wszystko zależy od ambicji ale często spelnieniem dla takich osób jest jazda typowo rekreacyjna czy też wyjazdy w teren. W takim wypadku nie męczę ich na siłę trudnymi końmi czy bardziej skomplikowanymi rzeczami skoro cieszy kogoś jazda w zastępie na ogonie to niech sobie jeździ, bo w końcu na poziomie rekreacyjnym 'fun; ma być na pierwszym miejscu.
Na sport, skoki itd. ambicji nie mam, wystarczy mi właśnie taka podstawowa rekreacja, ale po paru ryzykownych sytuacjach w terenie doszłam do wniosku, że wożenie się na koniu bez pełnej kontroli nad nim to jednak zbyt duże ryzyko. Z terenów zrezygnowałam, postanowiłam sobie jeszcze bardziej wziąć się w garść i pracować nad sobą na ujeżdżalni, bo co z tego, że na najłatwiejszym koniu galopuję, jak inny wozi mnie gdzie tylko on chce, a jeśli któryś poniesie, ja automatycznie puszczam wszystko, łapię się kurczowo siodła i czekam na zbawienie?
Mam nadzieję, że nie wyszedł mi za duży offtopic. Po prostu chciałam pokazać wam, instruktorom, jak to wygląda ze strony opisywanych przez was osób. Zwłaszcza, że ja wciąż łudzę się, że znajdę instruktora dość cierpliwego, żeby pomógł mi się tej kontroli i pewności siebie nauczyć. Ale czytając wasze posty zaczynam rozumieć drugą stronę medalu. Prawdopodobnie z takim jeźdźcem jak ja można szału dostać i każdy normalny instruktor modliłby się, żebym poszła w cholerę. 😉
KatieJ Na pewno są instruktorzy, którzy dla osoby z takim podejściem będą mieli anielską cierpliwość :kwiatek: Na pewno nie wszyscy się do tego nadają, ale warto poszukać. Uważaj też, by zawsze wybierać sprawdzone ośrodki lub/i instruktorów. U słabych nawet nie warto próbować, bo nawet jeśli będą cierpliwi to niczego pożytecznego Cię nie nauczą.
Dobrze by przed jazdą z nowym instruktorem szczerze z nim porozmawiać o swoim problemie i dotychczasowych postępach.
To czasem jest tak, że instruktorzy nie pozwalają jeźdźcom na danie informacji zwrotnej i to może powodować, że u jeźdźca rośnie frustracja czy lęk (co odbija się na koniu). Jeździec powinien móc poinformować o tym, że czegoś nie rozumie, że jego odczucie jest inne niż instruktora, że jest zły, bo mu nie idzie itd. Z drugiej strony - instruktor nie jest terapeutą.. i są jeźdźcy którzy szukają w instruktorze/trenerze czegoś więcej niż osoby, która je nauczy jazdy i pomoże się rozwijać w danej dyscyplinie - a instruktor niekoniecznie będzie w stanie i niekoniecznie też powinien na to odpowiedzieć...
KatieJ a czemu koń cię ponosi? Jak koń jest dobrze, ale to naprawdę dobrze, ujeżdżony to nie powinien ponosić. Tzn ty, z takim problemem, nie powinnaś dostać w teren konia, który ponosi. Oczywiście konie są zwierzętami i nawet naspokojniejszemu może się zdarzyć odpał ale ponoszenie?
Powinnaś mieć do jazdy bardzo spokojnego, niebyt mocno idącego do przodu konia, nauczonego przejść na głos. Próbowałaś kiedyś na westernowym koniu? Nie twierdzę, że wszytskie są idealne (w ramach tej idealności mój ulubiony westernowy kucyk umieścił na ziemi moje własne dziecko, całkiem nieźle już jeżdżące, w ramach stępowania po łące tuż za placem!) ale w podstawowym zakresie są bardziej...łopatologiczne w obsłudze.
To nie tak, że ja oczekuję od instruktora bycia kimś więcej niż instruktorem. Chodzi mi bardziej o wyrozumiałość i cierpliwe tłumaczenie w sytuacjach,kiedy po raz tysięczny nie wychodzi mi ta sama rzecz, zamiast zarzucania mi, że się nie staram i mam gdzieś jego polecenia. Tzn. wiem, że z boku może wyglądać, jakbym robiła niewiele, ale mam wrażenie - być może naiwne - że dobry nauczyciel jest też w pewnym sensie dobrym psychologiem i potrafi odróżnić sytuacje,kiedy ktoś go olewa i kiedy ktoś stara się jak może, tylko mu nie wychodzi.
KatieJ a czemu koń cię ponosi? Jak koń jest dobrze, ale to naprawdę dobrze, ujeżdżony to nie powinien ponosić. Tzn ty, z takim problemem, nie powinnaś dostać w teren konia, który ponosi. Oczywiście konie są zwierzętami i nawet naspokojniejszemu może się zdarzyć odpał ale ponoszenie?
Może trochę niewłaściwie się wyraziłam, bo nie było to tak, że koń mnie notorycznie ponosił. Taka sytuacja zdarzyła mi się może 3-4 razy w ciągu kilku lat jazdy i był to akurat spokojny zazwyczaj koń-profesor, jedyny tak naprawdę zwierz, do którego miałam pełne zaufanie. Nawet nie był jakoś wybitnie płochliwy. Miał tylko tę jedną wadę, że jeśli pozwoliło mu się stanąć równolegle oko w oko z innym koniem w galopie, włączał mu się czasem tryb wyścigowca, ale odnoszę wrażenie, że to nie jest nic dziwnego u koni. Normalnie nie miałam problemu z niedopuszczaniem do takiej sytuacji, ale kiedy cały zastęp się spłoszył, rozsypał i wyrwał szybkim galopem (bo na przykład zaczął nas wyprzedzać palant na kombajnie), byłam z miejsca zbyt spanikowana, by cokolwiek zrobić i całe szczęście w tym, że ktoś inny zazwyczaj ratował mnie zablokowaniem koniowi drogi, bo inaczej mogłabym tak wisząc na nim dogalopować do sąsiedniej wioski 😉. Podobne sytuacje zresztą zdarzyły się też parę razy na ujeżdżalni, kiedy koń się spłoszył, ale tam łatwiej było go opanować (albo spaść i problem też się rozwiązywał XD). Jakiekolwiek nagłe przyspieszenie i już zero kontroli, zero równowagi i kompletna panika z mojej strony.
Całkiem inną rzeczą jest sytuacja, kiedy konik na ujeżdżalni wywozi mnie na środek i kręci się w kółko albo lezie gdzie chce i totalnie olewa moje sygnały, choć wiem, że je rozumie, tylko czuje bestia, że ja i tak nie wyegzekwuję na nim posłuszeństwa. Tutaj winą jest w stu procentach mój brak stanowczości. Zastanawiam się, co wy robicie, kiedy uczeń znajdzie się w takiej sytuacji? Ja osobiście wolałam, by instruktor pozwolił mi samej próbować do skutku i tylko udzielał rad z odległości, bo kiedy strzelał batem czy krzyczał na konia, by wymusić na nim to, czego ja nie potrafiłam, kończyło się tylko moim strachem, bo koń wyrywał nagle do przodu, a ja traciłam i równowagę, i poczucie kontroli.
I nie, nie miałam nigdy okazji spróbować a westernowym koniu. To mogłoby być ciekawe doświadczenie, ale niestety nie mam obecnie szans dojazdu do żadnej westowej stajni. Obecnie w ogóle próbuję wrócić do jazdy po dość długiej przerwie. 😉
czyli tak jakby masz dwa problemy: jeden to ogólny prak zdecydowania (wychodzący głównie przy pracy na placu) który sprawia, że koń ma cię w uchu. Na to nie ma metody innej, niż zdobyć się na zdecydowanie :-)
I drugi: panikowanie w dziwnych, zaskakujących sytuacjach: na to rozwiązaniem jest właśnie jak najwięcej jeździć w teren, żeby pewien elemnt zaskoczenia po prostu spowszedniał :-)
ale i w jednym i w drugim przypadku potrzebny ci jest cierpliwy, spokojny koń profesor (co sama doskonale wiesz) i taki sam instruktor. I indywidualne podejście. Co ci mogę poradzić (oprócz konia west, który jeszcze będzie miał tą zaletę, że generalnie będzie poruszał się raczej wolno) to szukać małej stajni, nie masówki, takiej gdzie największe grupy to są kilkuosobowe
KatieJ myślę, że mam podobnie jak Ty. Zaczęłam jeździć 7 lat temu przed trzydziestką, odbyłam jakieś 5 lonż, po czym spuszczono mnie z lonży na jazdę samodzielną wraz z osobami, które już galopowały. Przez godzinę męczyłam się strasznie, nie potrafiąc nawet zakłusować, czy nakłonić konia (notabene bardzo spokojnego, ale strasznego cwaniaka), by szedł w pożądanym przeze mnie kierunku. Koń woził mnie strasznie, w pewnym momencie prawie wywiózł mnie z maneżu i gdyby jakiś bardziej doświadczony jeździec nie chwycił go za tranzelkę i nie sprowadził z powrotem, pewnie wróciłabym z powrotem do stajni. Pod koniec jazdy zainteresowała się mną instruktorka, wsiadła na mojego konia, stwierdziwszy, że za bardzo na łydkę nie reaguje strzeliła mi zdrowo batem po zadzie, po czym ruszył galopem 🤣 i skomentowała, że nie rozumie w czym problem, przecież koń chodzi 🤔 Po tym doświadczeniu stwierdziłam, że rezygnuję z dalszej jazdy konnej, bo skoro opiera się ona na przemocy i że bez niej nie da się jeździć (na ostatniej lonży koń też musiał zdrowo oberwać, żeby był skłonny coś pode mną zrobić), to ja dziękuję, bo nie widzę w tym przyjemności. Wytrzymałam rok, po czym stwierdziłam, że spróbuję gdzieś indziej, bo jednak gdzieś już bakcyl został zaszczepiony. W innej stajni nie było idealnie, ale udało mi się już coś na koniu zrobić.
Później jeździłam nieregularnie przez kilka lat na zasadzie: jazda kilka miesięcy, rok przerwy, kilka miesięcy, rok przerwy, itd., głównie ze względu na problemy w znalezieniu stajni w której czułabym się bezpiecznie, komfortowo i oferującej wysoką jakość nauki, no i dbającą o konie. Generalnie po każdej takiej przerwie musiałam zaczynać niemal od początku. Bardzo, bardzo długo brakowało mi i nadal brakuje zdecydowania na koniu, a przy tym na koniu jestem osobą dość lękliwą, bardzo długo nie miałam na koniu poczucia, że to ja jestem szefem i ja decyduję. W prywatnym życiu jestem osobą bardzo wrażliwą i dość uległą, przynajmniej jeśli chodzi o mniej istotne kwestie, często brak mi też zdecydowania i pewności siebie, co przekłada się oczywiście na jazdę. Bardzo długo byłam więc na jeździe tzw. "wolnym elektronem", nie czułam swojej siły sprawczej i wydawało mi się, że jakiekolwiek mocniejsze sygnały sprawią koniowi niepotrzebny ból. Bo tak właściwie jakie to ma znaczenie, czy pojedziemy w lewo, czy w prawo, czy zagalopujemy, czy nie ? A może konia coś boli, może czegoś się boi, może jest zmęczony ?
Po jakimś czasie jednak, jak dowiedziałam się więcej na temat szkolenia koni i końskiego umysłu uświadomiłam sobie, że podporządkowanie jeźdźcowi jest warunkiem koniecznym przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo samego konia i jeźdźca, jak również ze względu na komfort jazdy i dalsze postępy - jeśli raz, czy dwa odpuścisz, to już z dalszej jazdy nici - koń będzie cię olewał. Poza tym koń to zwierzę stadne i w jego naturze leży podporządkowanie się osobie silniejszej, niekoniecznie fizycznie, i nie odczuwa z tego powodu dyskomfortu. Ta wiedza mi bardzo pomogła w nauce i ćwiczeniu stanowczości.
Obecnie jeżdżę regularnie od półtora roku, powoli przygotowuję się do skoków i marzy mi się odznaka dla własnej satysfakcji. Jednak po drodze przeżyłam wiele chwili zwątpienia i braku wiary we własne możliwości i nadal je regularnie miewam 🙄 Ale coś tam zdołałam się nauczyć i na pewno mam już jaką taką kontrolę nad koniem. Jednak gdybym była osobą bardziej zdecydowaną i mniej refleksyjną z pewnością zrobiłabym w tym samym czasie większe postępy. Mimo to nie poddaję się i jestem żywym dowodem na to, że nawet takie ciapy jak ja - bo na początku naprawdę byłam bardzo ciapowata - są w stanie się czegoś nauczyć i to zdecydowanie na koniu wypracować. Jednak muszą tego naprawdę chcieć i praktycznie cały czas walczyć ze sobą, jeśli to zdecydowanie nie leży w ich naturze. Ale jeśli to się kocha, to na pewno warto, a radość, jak uda się coś osiągnąć - podwójna !
Końcowa puenta do instruktorów: nie stawiajcie od razu krzyżyków na takich ciapach jak ja; czasami da się z nas coś zrobić, chociaż z pewnością potrzeba dużo więcej wysiłku i cierpliwości.
Dziękuję wam wszystkim za odpowiedzi i słowa otuchy 😉
czyli tak jakby masz dwa problemy: jeden to ogólny prak zdecydowania (wychodzący głównie przy pracy na placu) który sprawia, że koń ma cię w uchu. Na to nie ma metody innej, niż zdobyć się na zdecydowanie :-) Dokładnie tak 😉 I czasem nawet miewałam przebłyski tego zdecydowania, tylko jeżdżąc w dużych grupach nie miałam szansy pociągnąć tego dalej. Może teraz się uda, bo szukam właśnie takiej stajni, o jakiej piszesz 😉
I drugi: panikowanie w dziwnych, zaskakujących sytuacjach: na to rozwiązaniem jest właśnie jak najwięcej jeździć w teren, żeby pewien elemnt zaskoczenia po prostu spowszedniał :-) Serio? Ja byłam przekonana, że terenów właśnie powinnam unikać, póki nie opanuję tego na ujeżdżalni, bo co tam może się skończyć tylko wylądowaniem na miękkim piaseczku i łapaniem konia na drugim końcu placu, w terenie może się skończyć o wiele bardziej niebezpiecznie.
Później jeździłam nieregularnie przez kilka lat na zasadzie: jazda kilka miesięcy, rok przerwy, kilka miesięcy, rok przerwy, itd., głównie ze względu na problemy w znalezieniu stajni w której czułabym się bezpiecznie, komfortowo i oferującej wysoką jakość nauki, no i dbającą o konie. Generalnie po każdej takiej przerwie musiałam zaczynać niemal od początku. Miałam dokładnie tak samo. Cieszę się, że nie jestem jedyna i że jak widać nawet z takimi jeźdźcami da się coś zrobić. Ja też doszłam już do punktu, gdzie dotarło do mnie, że nie mogę pozwolić koniowi, żeby robił ze mną co chciał, jednak zanim coś naprawdę osiągnęłam pod tym kontem, załatwiłam się na parę miesięcy po upadku i od tego czasu nie wróciłam jeszcze do jazdy. Ale chyba już długo bez kopytnych nie wytrzymam 😉
KatieJ Gdybym miała sugerować się tylko Twoim opisem to proponowałabym zmianę stajni i instruktora. Zastanawiam się jednak, czy jak wiele niepewnych siebie jeźdźców - nie wyolbrzymiasz sytuacji, które się faktycznie wydarzyły. Niejednokrotnie spotkałam się z tym, że taki jeździec panikował w momencie gdy koń np. nieznacznie tylko przyspieszył. Albo kolejny przykład - odganianie się tylną nogą od much na brzuchu. W takich momentach ogromne znaczenie ma wiedza. Wytłumaczenie instruktora dlaczego koń robi tak, a tak. Że koń przyspiesza, bo np. wisisz mu na wodzach, a uderza się nogą w brzuch nie dlatego, że Cię nienawidzi i chce Cię zrzucić tylko odgania się od much (oczywiście przykłady są kompletnie od czapy, nie piję do Ciebie 😉 )
Czasem brak wiedzy doprowadza do niezrozumienia sytuacji i tym samym zaburzonego kontaktu między instruktorem, a uczniem - to po pierwsze. Postaraj się pomyśleć teraz o sytuacjach, o których piszesz i ocenić je obiektywnie. Czy faktycznie koń ponosi, instruktor strzela batem i krzyczy? Jeśli uznasz, że tak i zdarza się to regularnie - pomyśl o zmianie stajni. Jeśli jednak koń czasami zachowuje się po prostu jak koń, a instruktor daje Ci wiele informacji zwrotnej na temat Twojej jazdy - popracuj bardziej nad sobą. Dodatkowo proponuję porozmawiać z instruktorem na temat problemu i razem wyszukać najlepszych na Ciebie metod treningu.
Jak Ci idzie opieka nad koniem? Jesteś w stanie konia uszykować bez najmniejszych problemów? Poprowadzić na uwiązie, poprosić żeby stał bez kręcenia się, osiodłać bez zbędnych przepychanek? Wiesz co to zwrotna reakcja na nacisk? Potrafisz wyczyścić kopyta? Taka wiedza bardzo wzmacnia pewność siebie przy koniach i stanowczo zmniejsza strach, bo zaczynamy rozumieć konia, a nie tylko uważać by nas nie pocharatał 😉 Więc wiedza na temat behawioryzmu konia - to druga sprawa, która może Ci pomóc.
Trzecia sprawa to samoświadomość. Ja początkowo też mieszam lonże z jazdą samodzielną, potem przez jakiś czas asekuruję jeźdźca batem (ale nie, nie strzelam nim - steruję głosem i delikatnym uniesieniem bata), a potem stopniowo zaczynam się oddalać i całkiem przestaję działać. Najczęściej jeździec nie wie nawet kiedy 😉 Taki system wzmacnia pewność siebie jeźdźca - a jest ona niewątpliwie bardzo ważna w czasie jazdy konnej. Wykonując dane ćwiczenie musisz zakładać, że ono się uda, taki komfort psychiczny sprawia, że wiele rzeczy na koniu "robi się samo".
Staraj się samokontrolować i w sytuacjach kryzysowych oddychać i włączyć myślenie. Jedną moją amazonkę nauczyłam tego, gdy za każdym razem gdy panikowała krzyczałam do niej "włącz myślenie!". Nie uwierzysz jak w sekundzie zmieniała się jej sylwetka i zaczynała poprawnie działać 😉
ja się przyznam bez bicia, że nie lubię takich osób uczyć. Lekcje prowadzę wyłącznie indywidualne i jak przez godzinę mam gadać do ściany to nie jest to nic przyjemnego. I nie uważam również, że instruktor musi być psychoterapeutą, bo po takiej jeździe to sama go potrzebuje i nie dlatego, że jestem zła i wściekła (nie jest łatwo wyprowadzić mnie równowagi) a dlatego, że sama rozmyślam co z daną osobą mogę jeszcze zrobić, by jej coś wytłumaczyć lepiej/inaczej tak by w końcu coś do niej dotarło.
KatieJ co do bezpieczeństwa w terenie: musisz mieć bardzo dobrze dobranego konia. W miarę idącego (żebyś nie zostawała z tyłu, bo nie umiesz konia wysłać) ale też nie nadmiernie energicznego (żebyś nie musiała myśleć o trzymaniu go) i odpowiedzialnego instruktora, który dostosuje przebieg całej jazdy do twoich aktualnych umiejętności. Jazdy powinny być mocno "spacerowe" dopóki nie poczujesz sie pewnie i nie uwierzysz w siebie, bardzo istotne jest też nabranie zaufania do konkretnego konia.
Ja prowadziłam już kilka osób (generalnie to Pań w różnym wieku) po rozmaitych traumach, wypadkach na koniu. I dla większości z nich teren najpierw był wyzwaniem, bardzo trudnym emocjonalnie. Często początkowo nie galopowałyśmy w ogóle, albo bardzo wolno (westernowe konie) stopniowo osoby te nabierały zaufania. Bardzo ważny jest koń-nauczyciel ale i przyjaciel dla takiej osoby, z jednej strony musi być przyjemny do jazdy, z drugiej bardzo bezpieczny.
Nigdy żadnej osobie realnie chcącej się ode mnie uczyć nie odmówiłam pracy. Mam na koncie dwie osoby wywalone z jazd (oczywiście znacznie więcej odeszło samodzielnie ale dwa razy ja odmówiłam dalszej pracy) Raz było to dziecko, które ojciec przymuszał do jady a chłopak miał to gdzieś, okazywał to całym sobą i jeszcze był nieprzyjemny wobec konia a mnie nie słuchał, za drugiem razem była to dorosła kobieta, która uważałą, że umie więcej ode mnie, tylko dziwnym trafem mój koń jej nie słuchał. I nie dała sobie powiedzieć co robi źle, wywaliłam ją po 15 minutach jazdy bo mi szarpała konia, mimo próś” nawet nie usiłowała przestać.
Ja w życiu nie postawiłam na nikim krzyżyka, wręcz specjalizuję się w "ciężkich przypadkach". Naprawdę to lubię, takie osoby stanowią dla mnie nieustanne wyzwanie. Zdarzyło mi się postawić krzyżyk na kimś, kto ma w d**** zdrowie koni i traktuje je z założenia jak rowery. Ale na kimś kto CHCE się uczyć, nigdy.
KatieJ, Bardzo fajnie, że się odezwałaś, mimo iż teoretycznie jest to kącik nie dla Ciebie. 🙂 Ja to widzę tak: Wcale nie bądź taka pewna, że to z Tobą coś jest nie tak. Ja wcale nie nie jestem pewna. Bo na to jaki początkujący jeździec jest, składa się kilka czynników: -jego własne cechy osobowości i możliwości fizyczne, -odpowiedni dla początkujących instruktor, -odpowiednie dla początkujących konie,
Dla mnie sytuacja w rodzaju "nieraz było mi przykro, kiedy instruktor wydzierał się, że nic na tym koniu nie robię..." jest chora. Nawet jeśli instruktor powiedział Ci, pokazał i zrobił wszystko... to po co się wydzierać?! Wszystko można powiedzieć, zasugerować lekcję indywidualną, czy lonżę. (Ja w ogóle ze wszystkimi namiętnie wracam do lonży, okresowo, czy nawet w przypadku całkiem zaawansowanych - do tzw. "dosiadówek".) No ale pomijając, to ja wątpię, żeby to była wyłącznie Twoja wina. Obstawiam raczej za szybkie spuszczenie z lonży kiedyś, pominięcie, czy niedopracowanie pewnych kwestii + może nie do końca dostosowane konie. Bo konie rekreacyjne często bywają takie, że doskonale wiedzą kogo i kiedy słuchać, a kogo nie. Większość z nich wymaga bardzo czujnej asysty instruktora, czyli np. podejścia z batem i dodatkowej komendy głosowej w odpowiednim momencie, albo puszczenia za ogonem bardziej doświadczonego konia/jeźdźca. Są konie, które są ogólnie idealne do rekreacji, bo cierpliwe, bezpieczne, zdrowe, miękko noszące, świetnie chodzące na lonży... ale do tego tak mega cwane, że muszą (w przypadku początkujących na maneżu) być zawsze bardzo pilnowane przez instruktora, bo po spuszczeniu z oka, czy oddaleniu się instruktora o metr za daleko, doskonale wiedzą, że mogą olać. 😉 Oczywiście, takie bliskie asystowanie nie może trwać wiecznie. Mam na myśli etap przejściowy między lonżą a maneżem, lub przypadki typu powrót w siodło po latach.
W każdym razie, wszystko się da (z perspektywy instruktora patrząc), naprawdę. Tylko trzeba umieć, chcieć i mieć odpowiednie do tego konie. "Tylko" 😉 Czego brakuje, w Twoim przypadku, ciężko stwierdzić. Wszystko jest możliwe, ale niekoniecznie Ty jesteś "zła". Może jesteś świetna, tylko jeszcze nie trafiłaś na odpowiedniego instruktora. 😉
flora, Czyli zostałaś niegdyś za szybko spuszczona z lonży, a teraz nadal są rzeczy niedopracowane i przydałoby się wrócić do podstaw... Masz jazdy indywidualne, czy w grupie?
moni, JAKICH osób? (Nie lubisz uczyć?) Nie bierzesz pod uwagę tego, że wina nie leży po stronie uczącej się osoby, tylko chu****go instruktora/instruktorów, z którymi wcześniej miała do czynienia...? 😉
Bo ja tam jestem zdania, że osób KOMPLETNIE nienadających się do jazdy konnej jest niewiele. A osób nienadających się do bycia instruktorem - mnóstwo. 😀
Atea, Miło mi, też mam wrażenie, że nasze metody i podejście instruktorskie są bardzo podobne. :kwiatek:
Ja tak nie mam. Nie lubię uczyć osób, które... nie chcą się uczyć. Wymagają od konia, nie od siebie. Są próżne i egoistyczne. Takich nie lubię. "Ciapki", które próbują, myślą i pytają kompletnie mi nie przeszkadzają. W większości, jeśli nie mają jakiś istotnych zaburzeń równowagi, da się ich wyprowadzić na fajnych, świadomych, choćby tylko rekreacyjnych jeźdźców.
Nie lubię osób z którymi nie mam kontaktu, są roszczeniowe w stosunku do konia ale nie wymagają nic od siebie. Ja mam morze cierpliwości ale gdy na lekcji nie widzę cienia współpracy między mną, uczniem a koniem to serio ale można się załamać. Jedynym wytłumaczeniem takiej osoby jest BO KOŃ... Nie lubię też osób, które już w ogóle nic nie mówią, nie reagują na polecenia i zupełnie nie wiem czego oczekują i co im ta jazda konna daje, takich staram się unikać.
Zastanawiam się jednak, czy jak wiele niepewnych siebie jeźdźców - nie wyolbrzymiasz sytuacji, które się faktycznie wydarzyły. Niejednokrotnie spotkałam się z tym, że taki jeździec panikował w momencie gdy koń np. nieznacznie tylko przyspieszył. Albo kolejny przykład - odganianie się tylną nogą od much na brzuchu. W takich momentach ogromne znaczenie ma wiedza. Wytłumaczenie instruktora dlaczego koń robi tak, a tak. Że koń przyspiesza, bo np. wisisz mu na wodzach, a uderza się nogą w brzuch nie dlatego, że Cię nienawidzi i chce Cię zrzucić tylko odgania się od much (oczywiście przykłady są kompletnie od czapy, nie piję do Ciebie 😉 ) Wiesz, tak jak się teraz zastanowiłam, to faktycznie może trochę wyolbrzymiam, bo raz, że mam skłonności do panikarstwa, a dwa, że wspominam sytuacje, które miały miejsce parę lat temu i teraz nie jeżdżac przerobiłam je w głowie aż za dużo razy. Nie sądzę, żebym te parę razy, pomyliła poniesienie z przyspieszeniem, a odganianie się od much odróżniam, ale faktycznie potrafiłam spanikować nawet kiedy koń tylko trochę przyspieszył. Instruktora też może trochę za ostro opisałam, nie był to ktoś, kto tylko i wyłącznie darł się na ludzi, zdecydowanie nie. Opieprzył od czasu do czasu, pewnie nieraz mi się należało, choć trochę było mi przykro, że nie zauważał, kiedy się staram i kiedy coś wyjdzie. Tylko właśnie nie wiem, czy po 4-5 latach takiego jeżdżenia można mnie jeszcze nazwać początkującą, a w późniejszych latach zwracania uwagi na błędy i informacji zwrotnej też zazwyczaj nie było zbyt wiele. Niektóre rzeczy do dziś nie wiem, czy robiłam dobrze, bo nigdy nikt mi tego nie powiedział, chyba że sama to wymusiłam, ale ciężko wymuszać uwagę, jak instruktor ma jednocześnie na oku kilkanaście koni. Temu teraz chciałabym trochę pojeździć indywidualnie.
Jak Ci idzie opieka nad koniem? Jesteś w stanie konia uszykować bez najmniejszych problemów? Poprowadzić na uwiązie, poprosić żeby stał bez kręcenia się, osiodłać bez zbędnych przepychanek? Wiesz co to zwrotna reakcja na nacisk? Potrafisz wyczyścić kopyta? Z tym raczej nie mam problemów. Zdarzył mi się wredny, gryzący koń, który był przy tym ogromny, więc prosiłam kogoś o pomoc z założeniem ogłowia, ale najczęściej nawet z tymi bardziej charakternymi potrafiłam sobie poradzić przy czyszczeniu i siodłaniu. Właściwie to z ziemi byłam zdecydowanie bardziej stanowcza niż w siodle 🙂
Staraj się samokontrolować i w sytuacjach kryzysowych oddychać i włączyć myślenie. Jedną moją amazonkę nauczyłam tego, gdy za każdym razem gdy panikowała krzyczałam do niej "włącz myślenie!". Nie uwierzysz jak w sekundzie zmieniała się jej sylwetka i zaczynała poprawnie działać 😉 Dobry pomysł, przydałoby mi się coś takiego 😉
Bo konie rekreacyjne często bywają takie, że doskonale wiedzą kogo i kiedy słuchać, a kogo nie. Większość z nich wymaga bardzo czujnej asysty instruktora, czyli np. podejścia z batem i dodatkowej komendy głosowej w odpowiednim momencie, albo puszczenia za ogonem bardziej doświadczonego konia/jeźdźca. Są konie, które są ogólnie idealne do rekreacji, bo cierpliwe, bezpieczne, zdrowe, miękko noszące, świetnie chodzące na lonży... ale do tego tak mega cwane, że muszą (w przypadku początkujących na maneżu) być zawsze bardzo pilnowane przez instruktora, bo po spuszczeniu z oka, czy oddaleniu się instruktora o metr za daleko, doskonale wiedzą, że mogą olać. 😉
Racja, ale w przypadku, kiedy ja tak się woziłam już tę parę lat, nie powinno właśnie być tak, że czas najwyższy nauczyć się samemu sobie z takimi cwaniakami radzić? Bo jesli instruktor będzie tylko upominał je za mnie, to utknę w martwym punkcie? Tzn. ja nie stwierdzam, tylko pytam, ja się nie znam 😉
PS. Mam nadzieję, że nie robię za dużego offtopicu? Ja zaczęłam tę rozmowę w celu dyskusji na temat postrzegania opornych uczniów przed instruktorów i na odwrót, ale potem jakoś niechcący zaczęłam się za dużo rozpisywać o sobie, wybaczcie jak coś 😉
moni, A, to rozumiem. 😉 Ja takim osobom od razu przerywam i mówię, że nie ma "bo koń..." i udowadniam, że "to Ty" (oczywiście nie w sensie, że to "Twoja wina", ale "to, to i to musimy jeszcze dopracować..."😉, a nie ""że koń ". Temat roszczeniowego podejścia niektórych osób znam doskonale, ale są na to sposoby. W każdym razie jestem pewna, że nie o to chodzi w przypadku KatieJ i flory, które się tu odezwały.
KatieJ ja też tak mam, że łatwo wpadam w panikę, zwłaszcza jak koń za szybko galopuje, albo nie chce zagalopować tylko przechodzi do szybkiego kłusa. Ogólnie boję się szybkości, czy to na koniu, czy w samochodzie, czy na rowerze, bo czuję, że wtedy nie mam kontroli, tak więc spinam się, przez co koń jeszcze bardziej pędzi bądź mnie olewa. W takich sytuacjach uwaga instruktora żeby się rozluźnić niestety na mnie nie działa. Pewnie jakieś w tym wszystkim znaczenie ma fakt, że kiedyś za wcześnie uczono mnie galopu (na klaczy w rui) i miałam dwa bolesne upadki, w tym jeden ze złamaniem żebra (a że było złamane dowiedziałam się po latach). Ostatnio sporo czasu uczyłam się też na koniach, na których bardzo ciężko było zagalopować, które po przyłożeniu batem często oddawały z zadu, albo rzucały głową. To wszystko sprawiło, że galop przez dłuższy czas był dla mnie ogromnym stresem.
Obecnie potrafię poprawnie zagalopować i galopować na spokojnym koniu, bardzo to lubię. Problem pojawia się gdy koń ma szybszy galop, albo nie chce zagalopować. Wtedy tracę pewność siebie i spinam się, co oczywiście powoduje ogólny chaos w jeździe. Ale walczę z tym.
Julie przez większość czasu jeździłam indywidualnie, odbyłam sporo lonż tzw. dosiadówek, ale nie zawsze one coś dawały, bo w przypadku trudniejszych koni i tak bałam się na nich galopować, czy to na lonży, czy samodzielnie. Obecnie jeżdżę w grupie i w pewnym sensie dodaje mi to trochę odwagi, bo widzę, że inni też mają różne problemy i np. łatwiej jest czasami coś zrobić, np. coś skoczyć, bo wszyscy inni skaczą, to ja też 😉
KatieJ,flora, Problem polega na tym, że często w momencie jazdy na nowym/innym koniu, czy z nowym/innym instruktorem, brak jest tego "etapu przejściowego", czyli bardzo bliskiej, wyrozumiałej i dokładnej asysty instruktora. Dla mnie każdy nowy jeździec (czy to na moim koniu, czy na własnym) jest początkujący i takiej asysty wymaga. Nieważne, że jeździ już 3-5-9 lat i że "dosiadówek" na lonży miał milion, nieważne, że na tym koniu już jeździł X razy, lub że tego, swojego własnego konia ma X lat i przeszli już kilku instruktorów/trenerów. Jeśli spotykamy się po raz pierwszy w tym składzie, to ja za każdym razem zaczynam od zera. Zawsze biorę ze sobą na maneż lonżę i bat, bo nie ważne jak ktoś jest zaawansowany, czasem okazuje się, że jakiś szczegół jest niedopracowany i trzeba do niego wrócić. To się tyczy zwłaszcza osób już "niby jeżdżących". Dla mnie to kompletnie nie ma znaczenia, czy ta osoba 2 lata temu niby już niby skakała i kilka razy była w ternie. Nie liczy się ilość, tylko jakość. I dla mnie jest oczywiste, że wsiadając na nowego, nieznanego konia nie jest się w stanie zrobić tego samego co niegdyś na znanym. Tak samo oczywiste, że nawet na własnym koniu, niby znanym, ale na pierwszej jeździe z nowym instruktorem, człowiek się stresuje i usztywnia i nic nie wychodzi tak jak już wychodziło. Ze strony instruktora, wystarczy być tuż obok, w odpowiednim momencie zareagować, pomóc... Nie dopuścić do najmniejszego błędu jeźdźca i najmniejszej niesubordynacji, wykorzystania chwili, przez konia.
takie cofnięcie się do podstaw ma jeszcze tą zaletę, że czasem odnajduje się jakiś zastarzały, nie usunięty błąd. Taki błąd może być trudny do zobaczenia w czasie grupowej jazdy bo uwaga instruktora musi się dzielić na wszyskich jeźdźców, więc żeby się nie wiem jak starał, nie popatrzy na jednego człowieka w taki sposób jak na jeździe indywidualnej. A czasem usunięcie jakiegoś błędu spowoduje, że nagle zaczyna wychodzić, coś co nigdy nie wychodziło i nikt nie wiedział dlaczego :-)
[quote author=Dementek link=topic=41910.msg2459384#msg2459384 date=1449004076] Czy mieliście kiedyś na jeździe osobę, która na lonży sobie dobrze radziła, a jeżdżąc samodzielnie dawała się wozić koniowi? Nastolatka kompletnie ustępuje koniowi. Po jej jednej jeździe mam gotowego konia do korekcji 😵 Zaczęła gdzieś jeździć w wakacje, szybko puszczono ją z lonży, u mnie był powrót na lonżę, a dopiero po nabraniu równowagi i rytmu w kłusie puściłam ją na placu. Za szybko. sMiędzy jazdą na lonży, a samodzielną, na maneżu, warto jest zrobić jeszcze etap przejściowy. Chodzi o to, żeby intruktor odłączał swój udział w kierowaniu koniem stopniowo, nie nagle. Idealnie, jeśli dysponuje się lonżownikiem, lub jakimś bardzo małym placem, czy małą halą. Jeśli nie, można to zrobić także na lonży gdziekolwiek. Osoba, która się uczy musi najpierw dostać zadanie zupełnie samodzielnego ruszenia z miejsca, zakłusowania, przekłusowania np. dwóch kółek, przejścia do stępa i zatrzymania, w momencie gdy instruktor tylko trzyma lonżę i kompletnie nic nie robi, w sensie poganiania konia. Jeśli uczeń nie jest w stanie tego zrobić, to nie ma się co spodziewać, że zrobi po spuszczeniu z lonży. Można spuścić jak to jest dopracowane do perfekcji. Ja jeszcze robię tak, że osobom "prawie" gotowym do spuszczenia robię pół lonżę/pół jazdę. Czyli uczę kierowania w stępie bez lonży, łazimy po całym, placu, idę przy koniu krok w krok i jeśli trzeba pomagam w każdej sekundzie, żeby nie pozwolić na najmniejszy błąd. Następnie na kłus wracamy na lonżę, stęp znów samodzielnie, w mojej bliskiej asyście. Potem z resztą to samo robię z kłusem i galopem - kłus samodzielnie, pierwsze galopy najczęściej jeszcze długo na lonży.
[/quote]
Ja nie spuszczę osoby z lonży, dopóki nie nie umie na lonży sama ruszyć konia stępem/kłusem i przejść z kłusa do stępa, ze stępa do stój bez szarpania za wodze, a używając głównie dosiadu.
Dodam, że prowadzę indywidualne jazdy, chyba że trafią mi się osoby o podobnym poziomie jeździeckim (ogarnięte na koniu).
W tym przypadku stało się tak, że na lonży już było w porządku, powoli przechodziłam do samodzielnego sterowania (na początku/ na końcu jazdy- stęp). Pierwszą w pełni samodzielną jazdę w stajni, w której pracuję, miała jedyny raz z inną osobą prowadzącą jazdy. Zastanawiałam się nad powrotem na lonżę (i wiosną na pewno na nią wróci), ale niektórzy ludzie myślą, że lonża jest dla początkujących i mimo moich tłumaczeń, że lonża jest po to, żeby popracować nad dosiadem, skupić się bardziej na sobie, obrażają się. Lub rodzice dzieciaków. Z obserwacji mojej i właścicieli stajni wynika, że dziewczynka jest tłamszona przez swoją matkę. Młoda nic się nie odzywa, trzeba ją ,,ciągnąć za język", a matka trajkocze i to często tak bez sensu... Tylko dziwi mnie, że dziewczynka jest taka niepewna, niezdecydowana, cicha bez względu na to, czy jest matka, czy też jej nie ma.
Dziewczyny, czy któraś z Was miała przypadek osoby z chondromalacją i zbyt dużym ryzykiem wypadania kości ze stawów ? (choroba na tle genetycznym) Trafiła mi się taka dziewczyna, chcą jeździć u mnie. Konsultowałam się wstępnie z fizjoterapeutami, ale potrzebuję się jeszcze poupewniać wszędzie gdzie mogę. Dziewczę ma pozwolenie na jazdę rekreacyjną. Miał ktoś taki przypadek ? Ja wcześniej nigdy nie znałam osoby z taką chorobą.
Mam 20 lat, studiuję i planuję zrobić kurs instruktorski tylko zastanawiam się, czy mam później jakieś szanse na znalezienie pracy (tak żeby dorobić w czasie studiów)? Obawiam się tego, że mój młody wiek może być przeszkodą dla pracodawcy i trochę kasy wydam na zrobienie kwalifikacji i nic z tego nie będzie 🙂 Byłby w stanie ktoś mi pomóc w tym temacie?
Xavvi, ja swoją pierwszą pracę jako instruktor dostałam świeżo po zrobieniu kursu, na wakacje po I roku studiów(lat 19-20). Nie miałam zbyt wiele doświadczenia, a trafiłam do stajni, w której był konkretny zapiernicz ("szkoła życia"😉. Szef był ze mnie zadowolony, za rok pojechałam znów w to samo miejsce, później zaczęłam szukać nowych ośrodków, w tym roku trafiłam jeszcze gdzie indziej. A co wakacje moi poprzedni pracodawcy dzwonią/piszą i pytają, czy zechciałabym przyjechać na kolejny sezon. Czyli jak jesteś dobra, to pracę znajdziesz. Od lutego pojawia się mnóstwo wakacyjnych ofert pracy. Przez dwa miesiące jesteś w stanie zarobić na całe dwa semestry studenckiego życia. Wiek nie jest przeszkodą. Jak ktoś przychodził na okres próbny jako instruktor, to odsyłaliśmy go do domu za to, że "kazał się trzymać kolanami siodła", a nie za zbyt mały staż 🙂
nie kiedyś tylko własnie teraz. IRR to w sumie papierek dla papierka, ale wiem że ośrodki piszą nie raz w ogłoszeniach ze szukają kogoś z papierem. Znam sporo osób bez tego świstka które pracę dostały, gdyż miały doświadczenie i wiedziały co robią.
Za pierwszym razem miałam tylko IRR i szef kręcił nosem, ale na okresie próbnym dałam radę. Za rok miałam już ISP. I tak, sporo pracodawców mimo uwolnienia zawodu i tak wymaga minimum ISP, ale jeśli jesteś dobra, to tak jak pisze xxagacc, dostaniesz robotę 🙂