Forum towarzyskie »

Wkurzają mnie dzieci i presja macierzyństwa -wydzielony z "kto/co mnie wkurza.."

Ja żyję w rodzinie wielopokoleniowej. Tzn. w jednym domu z rodzicami, przez płot z Siostrą. Ma to bardzo dużo zalet, bo wspieramy się i wspólnie wychowujemy dzieciaki tak naprawdę. Myślę, że czas przedwojenny jest przereklamowany. Bardzo dużo było tam ZASAD, bardzo mało w tym CZŁOWIEKA. Ja jakoś nie mam wrażenia, że świat dorosłych dostosowuje się do dzieci. Mam wrażenie, ze te dzieci wpadają w świat dorosłych, którzy - co tutaj dziewczyny słusznie podnosiły - wyłączają się i tak. A to smutne.
Może właśnie dlatego tak jest, że nie ma już "miejsca w świecie" zarezerowanego dla bycia dzieckiem i spokojnego rozwijania się w dziecięcym rytmie, gdzie wszystkie minusy i trudności bycia dzieckiem są rozumiane i akceptowane jako naturalna kolej rzeczy, ale nie przeszkadzają. Dzieci wciągane do świata dorosłych - przeszkadzają. Bo dorośli powinni mieć możliwość uniknięcia tego, jeżeli chcą, a dzieci mieć możliwość bycia dziećmi tam, gdzie jest na to czas i miejsce. Gdyby dzieci nie musiały funkcjonować w świecie dorosłych, mimo że nie są na to gotowe, wielu problemów by nie było.
Murat, ale jak Ty to sobie wyobrażasz, tak w praktyce? Dorośli na planecie Ziemia, dzieci na Marsie?  Czy dorośli na parterze, a dzieci w piwnicy?  Wiesz, przed wojną w miejskich domach dzieci wychowywały guwernantki i pomoce. A mamusie szły na salony. O takim dzieciństwie piszesz? Do czego zamierzasz? Ludzie uczą się przez naśladowanictwo. Jak niby miałyby się uczyć dzieci, które są odwzorowane?  Totalnie nie kumam.
jujkasek do czasów guwernantek i pomocy to już raczej nie ma powrotu (chociaż... akurat znam kogoś, kto obraca się w bardzo wysokich sferach społecznych za granicą i tam nadal jest to na porządku dziennym, podobnie jak indywidualne nauczanie domowe). Nie chodzi o zamykanie dzieci w piwnicy 😉 raczej o niewystawianie dzieci na sytuacje, z którymi ich układ nerwowy nie jest w stanie sobie poradzić i do których jeszcze nie dorosły emocjonalnie. To także jest z korzyścią dla dziecka - prezentowanie mu pewnych sytuacji dopiero wtedy, gdy będzie w stanie je świadomie ogarnąć.
A powiesz mi, co to są te "sytuacje, na które układ nerwowy dziecka jeszcze nie jest gotowy"  w kontekście Twoich poprzednich wpisów traktujących o dzisiejszym sposobie wychowywania dzieci?

O bardzo wysokich sferach nie ma co gadać myślę. Wiadomo, że większość młodych mam wielce chętnie przyjelaby pomoc dodatkowa i opływala w dobrobycie. Ale my tu mówimy o życiu. Nie o jego promilowym marginesie
A chociażby zabieranie dziecka w wieku plus minus 2 lata do wielkiego supermarketu pełnego wszystkiego i wymaganie, żeby grzecznie szło z rodzicami, nie biegało w kółko, nie chciało co drugiej rzeczy z tego wszystkiego, a finalnie nie urządziło sceny histerii na środku 😉 Takie reakcje dzieci są naturalne i normalne, nie ma się co temu dziwić, natomiast zgodnie z teorią, o której mówimy, to a) jest to wpychanie dziecka do świata dorosłych w sytuację, w której nie powinno się znaleźć, b) jest to zmuszanie dorosłych, by tolerowali zachowanie dziecka w sytuacji, w której nie chcą tego robić i nie powinni musieć, c) jest to niewychowawcze i stresujące dla samego dziecka, gdyż zwyczajnie przekracza jego możliwości emocjonalno-poznawcze.
Tylko akurat tego czasami zwyczajnie nie da się uniknąć, jeśli stoisz w sytuacji "zabrać dziecko ze sobą lub nie mieć co jeść".
Bardziej widziałabym tu zabieranie małego dziecka do ekskluzywnej(nie w ogóle, bo są i takie gdzie dzieci mają swój kącik) restauracji, branie na jakieś uroczystości, ciągnięcie po imprezach gdzie są sami dorośli itd. To są chyba typowe miejsca, gdzie dorosły czuje się swobodnie a dziecko zwyczajnie nudzi.
Pamiętam, jak mnie zdziwiło, kiedy na jakiejś takiej telewizyjnej wigilii zobaczyłam głowy państwa... i całą grupkę ich dzieci, które wyraźnie nudziły się potwornie, ale nauczone od małego jednak zachowywały powagę i spokój. Pierwsze co mi się w głowie zrodziło to "po co....?" Rozumiem, że reprezentacja itd., ale to jest właśnie według mnie niepotrzebne wciąganie dzieci w świat dorosłych.
CzarownicaSa ja wiem, że się nie da. To są właśnie te zmiany społeczne, które doprowadziły do tego, że wielu rzeczy się nie da.
Myślę, że gdyby się dało, to bardzo wiele matek instynktownie rezygnowałoby ze stawiania dzieci w tego typu sytuacjach.
Oj zdecydowanie. Ja zawsze mając wybór "zostawić z kimś lub wziąć ze sobą" robię szybkie "papa" i ewakuację póki jest możliwość.
Ja rozumiem Murat, bo sama tak robiłam. Ani to dla mnie, ani dla dziecka przyjemność supermarket, restauracja i shopping.
I nie zabierałam. Teraz mam prawie sześciolatkę, to jest inaczej. Ale takie 1/2/3 - letnie, toż to dzicz jest.
Do mnie to nie trafia. To dziecko ma nie znać supermarketu do czasu skończenia, dajmy na to, lat trzech? Przecież właśnie zabierając dziecko ze sobą - wychowuję je. I uczę jak w takich miejscach się zachowywać. Że niektórzy nie wychowują, mają dziecko w nosie - to prawda, i ma prawo to wkurzać. Jednak izolowanie dziecka od świata dorosłych mnie dziwi.

A wesela? Dzieci się tam nudzą? Przecież to świetna okazja do spotkania z rówieśnikami z rodziny i tańczenia do późna razem z rodzicami. My zawsze wtedy wyznaczamy jedynie osobę, która nie pije i jest odpowiedzialna za położenie dziecka spać, gdy już nadejdzie odpowiedni moment.

Komunikacja miejska, restauracje (no ok, przystosowane do rodzin z dziećmi, z kącikiem chociażby), supermarkety, parki itd. - to są wszystko miejsca w których dzieci powinny i mają prawo być. Że nie wszystkie są dobrze wychowane, cóż, dorosłych też nie wszystkich lubię i często jeszcze mniej rozumiem  😀iabeł:
Atea, są wesela, na które nie są zabierane dzieci. Byłam na takim tydzień temu i padła propozycja żeby ją wziąć. Ja powiedziałam - po co? Ma się nudzić wśród siedzących pryków? Byłaby jedynym dzieckiem.

Do supermarketu nie prowadzę dziecka, żeby je tam wychowywać, tylko żeby zrobić zakupy. Teraz mogę je zabierać, bo jest wychowane i wie, że nie kupię każdej widzianej zabawki. I takie zakupy trwają 2 x dłużej. Wolę zamiast do marketu ten czas spożytkować na plac zabaw.

Należy rozgraniczać te dwie rzeczy.

pokemon Jeśli wiemy, że na weselu nie ma dzieci, albo wręcz jest powiedziane, że impreza jest 18+ (niektórzy chcą szaleć po swojemu, i proszę bardzo) to jasne, że dziecko zostaje w domu. Franka na wesela zabieram (jak dotąd wszedzie był zaproszony wręcz). Jakby mu sie nudziło (a nigdy mu sie nie nudzi, bo uwielbia tańczyć i bawić się z dzieciakami), to byśmy wyszli. Jeśli mam ochotę na imprezę dla mnie i męża - to nie zabiorę. Ot, no po prostu uważam, że jako rodzice mamy trochę prawo robić to, na co mamy ochotę. Czasami. Troszeczkę 😉 Choć to niedobry wątek do takich wyznań.

Nigdy mi dziecko nie przeszkadzało w zakupach, akcje z "chcę wszystko JUŻ!" gasiłam w zarodku. Może nie z wszystkimi dziećmi się da, nie wiem. Ba, wręcz jak był mały to było łatwiej - dostawał bułę do memlania, potem jakąś zabawkę i pół godziny spokoju. Teraz zapomnij, musi zobaczyć WSZYSTKO.

No cóż, do mnie nie przemawia ta idea po prostu 😉 A to że kogoś wkurzają dzieci - no dobrze, mogą wkurzać. Dopóki nie robi tym krzywdy czy wielkich uwag mi, ani mojemu dziecku - ma pełne prawo.
Atea i właśnie o to się rozchodzi- żeby wiedzieć, gdzie dziecko można zabrać a gdzie nie. A są i tacy, którzy na taką imprezę 18+ czy takie wesele wezmą dziecko "bo wesela też są dla dzieci" i takie dziecko znudzone(bo jest samo i nie ma co robić) jest dla innych denerwujące i wkurzające.
Ja mam teraz rok po roku dwa wesela i na żadne dziecka nie biorę- właśnie dlatego, że byłaby jedyna. I stojąc przed wyborem "pójść z lub w ogóle"- nie poszłabym.
Wiesz, o co chodzi? I właśnie to chyba wkurza(a przynajmniej mnie)- to zabieranie dziecka absolutnie wszędzie, nawet jeśli każdy znak na ziemi i niebie mówi, że tego dziecka tam być nie powinno.
Zakupy- co innego, jak lecimy na szybkie i konkretne, dziecko pomaga i ma zajęcie, a co innego jak bierzemy je na 3h "turne" po supermarkecie i okolicznych sklepach. Sama jestem takim zmęczona, a co dopiero dziecko.
Ale kurka... Są rodzice, którzy nie mają co zrobić żeby dzieckiem! Znaczy mają nie chodzić na imprezy, nie robić zakupów, nie chodzić do Kościoła, bo denerwują innych ludzi  🙄 No ta jest moim zdaniem jazda po bandzie. Za chwilę zaczną nam przeszkadzać staruszki (ba, już przeszkadzają!  Ileż to razy słyszałam kasliwe uwagi rano w sklepie, o przychodni nie wspominając),  kalecy (wolno się poruszają, zajmują więcej miejsca, czy coś tam).  Kto następny będzie na liście?
Kurde, jujkasek. Ty cały czas nie rozumiesz. Tu nikomu nie chodzi o to, żeby w ŻADNEJ sytuacji nie brać gdzieś dziecka. Strasznie wszystko generalizujesz.

Nam chodzi o sytuację, kiedy masz z kim dziecko zostawić, ale i tak je weźmiesz na..nie wiem, pijackiego grilla starych pryków, gdzie innych dzieci nie ma, BO TAK!
Ewentualnie o sytuacje, kiedy masz zaproszenie na takiego grilla, a nie masz z kim dziecka zostawić, ale i tak na niego idziesz i kij Cię obchodzi, że to nie jest odpowiednie miejsce dla dziecka i żadnych rówieśników oraz opieki mieć tam nie będzie.
Przecież nikt nie chce wieszać obok zakazu wchodzenia z lodami i psami, zakazu wchodzenia z dzieckiem  😉
Nam chodzi jedynie o rozwagę i dobro dziecka!

Kiedyś byłam świadkiem przerażającej sytuacji. Wracałam około 2 nad ranem z jakiegoś seansu, czekałam na nocny, a przystanek mijała zalana w sztok matka, a przed nią szła kilkuletnia dziewczynka, jej córka. Matka córkę podkopywała i się z niej śmiała. Z miejsca je zatrzymałam i zadzwoniłam na Policję. Matka na szczęście wdała się ze mną w awanturę i nie próbowała nigdzie uciekać, więc patrol zdążył dojechać.
Gavi, ale Ty piszesz o patologii. A ja odniosłam się do kilku postów powyżej, który traktują o zawieraniu dziecka na wesele i do marketu. Pijany rodzic przy małym dziecku to samo w sobie jest niedopuszczalne. Myślę też, że nikt o zdrowych zmysłach nie zabiera na imprezę dorosłych dziecka, jeśli ma alternatywę. Ale nie każdy ma.  Nie czuję, żebym generlizowala w świetle ostatnich postów, a szczególnie tego, że dzieci dobrze byłoby izolować od świata dorosłych, bo "absorbują"... A potem, na moje pytanie, o co chodzi,  padł przykład marketu, gdzie raczej robi się zakupy, znaczy życie.

O, WKURZAJĄ mnie dzieci zestawione w dehatlonie, szalejące na rowerach i hulajnogach. Tymczasem ridzice... Robią zakupy w innych sklepach :O

To może tym razem ja nie przeczytałam wszystkich postów i odniosłam się do tych 5 ostatnich, w których dziewczyny sprecyzowały sytuacje o jakie im chodzi - czyli ewidentne branie dzieci w miejsca, w których brać ich się nie powinno albo nie ma takiej potrzeby.
Jeśli wiem, że na weselu będą dzieciaki, to wiadomym jest, że swoje też wezmę - bo potem lecą pytania od młodzieży "a czemu X nie przyszła?" 😉
Tak samo ze sklepem. No fajnie jest tłumaczyć, że burak to nie to samo co ziemniak, mimo że podobnie wyglądają, ale co innego brać dziecko na kupowanie kiecki, gdzie średnio zaliczasz kilka galerii. Po godzinie Ty masz dość, a dziecko to już pewnie pada. Z nudów i zmęczenia.

I fakt, ja za każdym razem piszę o patologii, bo to patologia mnie wkurza.
Cieszę się, że wreszcie zostało to zauważone :kwiatek:

Edit:
Jakbym spotkała się z taką sytuacją w sportowym, to bym wyszła z siebie, stanęła obok i chyba jednak zaczęła krucjatę  😵
No właśnie o to chodzi, że dziecko się rozwija i dorasta do pewnych sytuacji w swoim tempie, zależnym po prostu od rozwoju mózgu i układu nerwowego. Stawianie go wcześniej w pewnych sytuacjach nie sprawi, że wcześniej do nich dorośnie, spowoduje jedynie problemy i niedogodności zarówno dla dziecka, jak i dla rodziców i całego otoczenia. Owszem, dziś mamy takie realia społeczne, jakie mamy, dlatego pewne rzeczy są nie do uniknięcia, ale nie zmienia to faktu, że nie zawsze to jest dobre.
Ja tam jako dziecko nie byłam zabierana na imprezy do znajomych, jeśli ta impreza była po godzinie 20-tej. Nie i już. Najwyżej rodzice nie szli albo szło jedno na chwilę, jak nie było nas z kim zostawić a impreza ważna (typu urodziny). Na wesela też nie wszystkie jeździłyśmy, tylko na te, na których wyraźnie było zaznaczone, że dla dzieci jest osobny stół (salka) i nie będą siedzieć z dorosłymi pijącymi na umór. I wyjeżdżaliśmy jak się atmosfera zagęszczała. Nie jeździłam też z rodzicami jakoś po sklepach (fakt, wtedy nie było). Umiałam zostać w domu sama już jak miałam 5 lat i umiałam zaopiekować się młodszą 2 lata siostrą. Oczywiście nie na długo, ale na tyle, żeby mama poszła zrobić zakupy. Jak jechałyśmy na wieś do dziadków i dorośli szli w pole to zostawałyśmy w domu całą bandą kuzynek. Jak chciałyśmy pójść tam gdzie dorośli to miałyśmy pozamykać dom (za niezamknięcie była niezła bura) i najstarsze miały ogarniać resztę bandy. Jak byłyśmy małe (2-3 lata) to zawsze ktoś z nami był. Czasem sąsiadka. Nie uczestniczyłyśmy bardzo czynnie w życiu dorosłych jako takim. Nie przeszkodziło nam to w wyrośnięciu na ogarniętych ludzi. Umiemy się zachować i nie przypominam sobie większych wtop z naszym zachowaniem w stosunku do obcych. Ale też od samego początku były bardzo jasno stawiane granice. Także tego jak się odnosimy do dorosłych, jak mówimy, jak się ubieramy. Inna sprawa że to nie odbiegało od warunków domowych. Może w tym był sukces? 😉. Nie było trzeba nas uczyć w innych sytuacjach bo nikt nie przewidywał, że w sklepie będziemy się zachowywać inaczej niż w domach. W swoim domu nie zdejmowałam wszystkiego z półek bez pytania mamy czy mogę się czymś tam bawić, więc w sklepie też nie chciałam tego robić 😉. W domu nie darłam się jak opętana i zachowywałam szacunek do dorosłych, więc i na spotkaniu rodzinnym było to samo.
A moi rodzice mnie brali na imprezy do znajomych, tylko tam zawsze były wszystkie inne dzieci i się razem bawiliśmy w drugim pokoju, po czym zasypialiśmy. Wracaliśmy do domu ok 3-4 i było super, dzieci wybawione, dorośli też, ktoś tam zawsze nie pił w razie czego, starsze dzieci zajmowały się młodszymi i jakoś to działało. Wszystko zależy od sytuacji i takie pisanie, że po co brać dzieci na wesela czy imprezy czy do supermarketu to trochę nie ma sensu 🙂 Ja się cieszę, że moi rodzice nie siedzieli w domu przez to, że mieli mnie, ale mam wrażenie, że u nich to w ogóle było inaczej, bo mieszkali po 2-3 rodziny z dzieciakami w jednym mieszkaniu i wszyscy żyli 'na kupie'.
Cricetidae... dziękuję!  :kwiatek: Przywracasz mi wiarę w normalność 😉
Moi rodzice z natury siedzieli w domu. Z wielkiego rzadka pamiętam imprezy, nigdy nie pamiętam ich pijanych na imprezie. Ale oni nieszczególnie mieli znajomych. Wciąż pracowali i zajmowali się dziećmi. My prowadzimy otwarty dom. Bardzo często wpadają do nas Przyjaciele, co ciekawe, znaczna ich część jest bezdzietna. Ale gości mamy bardzo często, nocują u nas, my z racji Szkodników ruszamy się trochę rzadziej, ale też dość intensywnie. Nigdy nie "chlamy" przy dzieciach, ale my ogólnie jesteśmy niemal bezalkoholowi. Mnie jest szkoda czasu i energii na alkohol, tym bardziej, że ja KOCHAM tańczyć. Kilka lat temu poszliśmy na wesele, oczywiście z dziećmi, o 2 w nocy poszliśmy z dziećmi do pokoju, położyliśmy ich spać, a my wróciliśmy na parkiet i szaleliśmy do 5 nad ranem. Nogi miałam zjechane na amen, ale to była NOC... 🙂 Moja 14 letnia córka stwierdza, że ona woli bawić się z nami, niż z rówieśnikami, bo jeszcze jesteśmy na takim etapie, że oni dzikusują, a my bawimy się przednio. Mamy zgrane od lat towarzystwo i to jest bezcenna sprawa! Dla mnie to, co piszecie, to jest jakaś amba. No już widzę nasze wyalienowanie z powodu, żeśmy się sprokreowali. My tam wychodzimy z założenia, że wszystkie dzieci nasze są  🤣 Takie... pokręcone towarzystwo.

Za to szkoła! O, szkoła to przerasta układ nerwowy moich dzieci ZDECYDOWANIE! Poziom masakry, z jakim się stykają jest ciężki do opowiedzenia. Agresji. Zaniedbań. O seksualności, do której totalnie nie są gotowi, a wjeżdżają chciał nie chciał w ogóle nie wspomnę. Ja reaguję. Moje dzieci też. "Ty głupia cioto" to jedno z bardziej "pieszczotliwych" określeń  😵  Na urodzinach mojego syna, dodam to są 11 latki! kolega wyjechał z tekstem "to pieprzony transweRCYTA:" No... nie wytrzymałam  👿 Wczoraj kolegę karetka zabrała ze szkoły, bo inny kolega kazał mu połknąć baterię  😲 W zerówce mieliśmy chłopca, którego ojciec uprawiał boks. Na mamusi. Większość ludzi, których znam ma tego typu atrakcje w szkołach dzieci.  Imprezy? Wesela? Supermarkety... no BŁAGAM!
Jujkasek to ja bym się poważnie zastanowila nad zmianą szkoły, bo z ta zdecydowanie jest coś nie tak.
Mam wrażenie, ze dalej Ty piszesz zupełnie o czym innym, niż my. Bo nie chodzi o spedy rodzinne czy imprezy we własnym domu. Tam wiadomo, ze dziecko zazwyczaj może być i jest ok. Ale juz impreza na jakie ja chodzilam- ludzie przedział 20-30 lat, siedzimy, pijemy, płacimy i gadamy, padaja przekleństwa i niewybredne zarty. Zabralabys tam dziecko? Bo ja nie. Bo po co? Co ono ma tam robić? Patrzeć jak pijemy? Czy kręcić się między palacymi? Nie ma to sensu.
Ale juz impreza i nas- grill, świeże powietrze, na podworku z piaskownica, inni znajomi też z niemowlaczkiem- tu dziecko jest ok. Każdy sie nim zajmuje, każdy z nim gada i jest spoko. Czy Sylwester, też u nas- dziecko śpi w pokoju obok, my się bawimy w salonie, wzięły tylko w wózku na fajerwerki, potem śpi dalej. I jest spoko.
Wiesz, jaką jest różnica?

Ja swoje zdanie dalej podtrzymuję, ale nie oczekuje ze ktoś się z nim zgodzi 😉
jujkasek część tego, co opisałaś odnośnie szkoły, to jakaś masakra... ale część chyba jest typowym zachowaniem dzieci w tym wieku. Wyzywanie od "ciot" sama pamiętam z podobnego okresu wiekowego, oczywiście bez świadomości, co to znaczy. "Transwestyty" akurat nie, bo chyba takiego słowa w życiu nie słyszeliśmy, ale za to ktoś skądś przyniósł "bękarta" i to funkcjonowało jako straszne-okropne wyzwisko. Znowu totalnie bez wiedzy o znaczeniu słowa.
A w ósmej klasie podstawówki kolega z klasy mało nie wylądował w poprawczaku, bo... na lekcji angielskiego bawił się młotkiem. Nauczycielka kazała mu ten młotek wyrzucić, na co go wyrzucił. Przez otwarte okno obok siebie, z drugiego piętra. Młotek gwizdnął pół metra przed nosem pana przechodzącego właśnie chodnikiem koło szkoły, na co pan po otrząśnięciu się z szoku wparował natychmiast do dyrektora.
Kolega normalny, z dobrego domu, nie żadna patologia. Ot myślał, że to będzie zabawne. Nie przyszło mu do głowy, że coś się może stać, póki mu nie uświadomiono, że tylko zrządzeniem losu nie zabił człowieka...
U mnie w szkole tez nie bylo o tym mowy. Jak jedna z dziewczyn raz odpysknela Pani z biblioteki to wyladowala na dywaniku, rodzice wezwani, nagana z zachowania, zawieszenie w prawach ucznia i tyle. Więcej nie podskakiwala. A żeby ktoś wyzywal? Klal? Kazał baterie łykac? 😲 No ja bym z takiego miejsca w podskokach uciekala.

CzarownicaSa z tymi imprezami dokładnie jest jak piszesz. Jak do mojego brata przychodzą znajomi czy rodzina, to dzieci (9 i 15 lat) jak chcą, to siedzą razem z dorosłymi i biorą udział w rozmowie. Ale jak była impreza na 15 rocznicę ślubu brata, w lokalu, z dużą ilością alkoholu itp., sami dorośli, ze 30 osób, to dzieci nie wziął nikt, mimo że niedzieciatych był nas niewielki odsetek towarzystwa, większość miała po dwoje albo i troje niektórzy. Nawet nie było o tym mowy. Po co? To zabawa dla dorosłych, nie dla dzieci.
Co do szkoły, to pewnie zależy od tego, jaka grupa dzieci akurat się trafi. A dzieci jak papugi - usłyszą jakieś słowo, które dorośli uważają za "brzydkie", to zaraz powtarzają.
Murat i o to sie rozchodzi. O dopasowanie sytuacji, a nie wpychanie dziecka WSZEDZIE na sile- bo właśnie to wkurza 😉
Czarownica, a to my mówimy o skrajnościach? No to się zgadzamy. Ja w ogóle unikam kwantyfikatorów typu "wszędzie" oraz "zawsze". Na Sylwestra bywało, że do pólnocy byliśmy z dzieciakami, potem one szły spać, a my dzida na imprezę 🙂 Różnie układaliśmy spotkania. Widziałam też drugie urodziny chłopca, na których chrzestny przewrócił się z jubilatem na rękach, bo był PIJANY. Na dziecięcych imprezach w naszym domu W OGÓLE nie ma alkoholu, bo to imprezy dzieci, nie dorosłych. Na Komuniach, urodzinach, rocznicach - wtedy my dorośli jesteśmy dla dzieci. I tyle. Może sprawa rozbija się o to, że my naprawdę większość towarzystwa mamy nieznacznie pijącego. Albo w ogóle. Niestosowne żarty? W kontekście tego, co dzieje się w szkołach, to jest ŻART. W góry wyjeżdżamy bez dzieci, bo robimy długie szlaki, często w trudnych warunkach. To jest NASZ czas. Na randki z mężem chodzimy sami 🙂 Ale ogólnie zachowujemy się tak i imprezujemy tak, że nie widzę niczego niestosownego w towarzystwie dzieci. A, no i jeśli są palacze, to NIGDY w pomieszczeniach.

Racja Czarownica, zgdadzam się z Tobą w zupełności. Trochę żeśmy oddtryfowały, bo jednak zakupy to nie to samo, co imprezy. Zakupy uważam robi się z musu. Może dlatego, że ja nigdy nie lubiłam szlajaczki po sklepach. Absolutnie nie lubiłam. Natomiast wystarczy pojechać do warszawskich Arkadii, żeby zobaczyć, jak POTĘŻNIE toczy się tam życie towarzyskie, zwłaszcza tzw. młodzieży. Ja znowu TEGO nie ogarniam totalnie. Ale to już całkiem inny temat.
Jujkasek dokładnie o to chodzi :kwiatek:
Jujkasek welcome to my world, pracuję w Decathlonie  😁

I naprawdę coraz mniej sytuacji jest mnie w stanie zadziwić - zostawianie dziecka w sklepie, na trampolinie, ogólny brak nadzoru rodziców nad dziećmi w sklepie, bo przecież Deca to taki wielki park rozrywki.... 😉
Dodatkowo - kompletny brak szacunku do pracy innej osoby. Dziecko lat kilka idzie i wyrzuca piłki z koszy, na prawo i lewo, rodzice zero reakcji. Ewentualnie jak dziecko zaczyna układać na miejsce, to słyszy "zostaw, ta pani to posprząta" 😉

Raz miałam sytuację że stałam na stołeczku i układałam koszulki, jedna mi upadła - nie zdążyłam zejść, jak przydreptał do mnie taki hmm dwulatek blondynek i podał  😍
Strasznie urocze to było 🙂
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się