Forum konie »

Jeżdżenie cudzych koni- uklady, ukladziki

Myślałam, ze będę miec układ w wakacje, ale właściciel konia stwierdził, że mi jednak zapłaci (hobbysta, jeździ raz w miesiącu). Przestawił konia do stajni, gdzie wtedy pracowałam, niby miał na niego wsiadać, ale w końcu był raz za ponad dwa miesiące. Po wakacjach chciał mi go zostawić do jazdy na dłużej, ale powiedziałam, że nie mogę się tego podjąć, ponieważ w praca zawodowa nie pozwoli mi odpowiednio o konia zadbać (praca nie związana z końmi) i zabrał go do siebie. Po tygodniu nie wytrzymałam i zadzwoniłam z pytaniem czy mogę nadal jeździć na koniu. Sprawy potoczyły się szybko , aktualnie mam 5 koni+ źrebaka do roboty, a z tego niezłą kasę. Pracuję zawodowo gdzieindziej, tu jezdze ile mogę. Dodatkowo są perspektywy na przyszłość.

Tylko myślę, że to już bardziej praca dodatkowa.
Czytam te wasze wpisy i sama niewiem co ma powiedziec. Jezdzenie cudzych koni  wiąze się z pewnymi problemami jesli sie dobrze nie dogadamy. Ja do niedawna jezdzilam u kolezanki ktora miala ambicje westernowe, skokowe i rajdowe. ze wzgledu na to ze potrzebowała trenowac arabke i kuca walijskiego do rajdów (na ktore nigdy nie pojechala) to zapraszala mnie zebysmy razem trenowaly. Glownie jezdzilysmy w terenie. Na początku placilam jej naprawde niewielką sumke jak dla mnie bo 20 zl. Z czasem jak sie do mnie przekonała stwierdzila ze wystarczy pomoc przy koniach i wtedy jazdy darmowe. Pomagalam mega duzo. Cale dnie przesiedzialam u niej. Mialam wiele pomyslow na to jak jezdzic, jak trenowac, jak cwiczyc (głownie z volty wasze porady i opinie), jednak kumpela ciagle miala jakies "ale" i nie popierala moich pomyslów. Pomagala jej cale dnie, nosilam siano, slome, scielilam, poilam, karmilam i pomagalam przy innych pracach. Mialam za to jazdy i mozliwosc obcowania z konmi.
Raz pojechalysmy z kobylkami do krycia. Spedzilysmy 4h w siodle. Wracalysmy po nocy i jeszcze musialam wieczorem pomoc jej przy karmieniu i pojeniu. Ten wyjazd mial byc darmowy. Jednak kiedy ostatnio nie mialam czasu na przyjazdy do niej "droga" kolezanka stwierdzila ze wisze jej za jazdy!!!Ja sie pytam "to ja nic nie odrobilam"?Ona na to :"nie, no skąd...nigdy nie mialas czasu".
Poprostu poleglam po jej slowach. Moje serce i praca wlozone w te konie i odpowiedz "nic nie odrobilas i zaplac mi szybko reszte kasy" utwierdzily mnie w przekonaniu ze taka znajomosc niema sensu. Rozstaalam sie z moimi ukochanymi na ktorych tyle przezylam. Rozstalam sie z ukochaną klaczką i wiem ze juz jej nie zobacze. Ale takie jest zycie...
albo sie dokladnie ugadujemy z odpowiedzialną osoba odnosnie warunków, albo powstają takie niemile sytuacje.
Dlatego moim zdaniem jezdzenie cudzych koni  nie do konca jest fajna sprawa, rozumiem to tylko wtedy gdy obydwie osoby są w stanie sie dogadac i potrafią stawiac na kompromisy.

Dla mnie kazde obcowanie z końmi jest cenne. Uwielbialam pomagac przy nich i widziec jak sie ciesza gdy widza mnie kiedy wchodze do stajni. Tak jak swojego czlowieka witają i czekaja na to by dostac wode czy owies.

Mysle ze aby jezdzic na cudzych koniach trzeba najpierw trafic na odpowiednią "bratnią" dusze z którą sie w 100% dogadamy🙂
Sa wady i zalety jezdzenia cudzych koni (bo w sumie przyzwyczajamy sie i kiedy czas  sie rozstac jest to mega trudne), z drugiej strony jezeli komus zalezy na poglebianu wiedzy o tych stworzeniach i bezczenne chwile z nimi to takie ukladziki są naprawde fajne.

Ja mysle ze kazdy powinien sprobowac i sam doswiadczyc czegos takiego. Warto przejsc i takie doswiadczenia.
Oho, temat dla mnie, więc pewnie wyjdzie z tego elaborat.
Jestem w praktycznie takim samym układzie jak Hypnotize z drugim koniem właścicielki Pinia. (jak pewnie dało się dowiedzieć z naszych wypowiedzi na forum "mam" Flasha dzięki niej). Różnica jest taka, że ja umowy nie mam (nieistotne przyczyny) i trwa to dopiero (albo aż) pół roku. Może to naiwne z mojej strony, szczególnie słysząc historię większości z Was, ale ja w tym przypadku mam duże poczucie bezpieczeństwa nawet z umową "na gębę". Zresztą zarówno ja jak i G. sporo ryzykowałyśmy- nie znałyśmy się, wszystko potoczyło się szybko, właściwie przez internet, potem jeden telefon, spotkanie i "mam konia". Rzekłabym, że chyba nawet G. wykazała się większą odwagą, bo nie miała przecież pojęcia kim jestem. Wyjście jednak było- każda z nas mogła powiedzieć "dziękuję". No ale póki co wszystko układa się dobrze. Po różnych smutnych "przebojach" życiowych koń wreszcie trafił do miejsca gdzie jest mu dobrze. Ja mam ten plus, że bardzo pomaga mi właścicielka stajni w której stoimy. Równa, fajna babka, pomocna i uczynna. Za konia formalnie nie płacę ani grosza. Większe wydatki (pensjonat, kowal, wet) pokrywa właścicielka konia. Ja kupuję tylko to co uznam za potrzebne nam czyli np. sprzęt. Oczywiście za głupoty typu wszelkie maści, smarowidła i inne pierdoły bez słowa płacę sama- to chyba oczywiste. Dla mnie to układ idealny. Flash był właściwie takim małym kołem ratunkowym dla mnie, szansą powrotu do jeździectwa po latach. W chwili obecnej nie byłoby mnie absolutnie stać na własnego konia. Ani nawet na porządną rekreację. Jest moim nauczycielem- bo ja kompletnie zielona byłam w kwestii opieki nad... własnym koniem. I za to właśnie jestem głównie wdzięczna G. Mam szansę "zasmakować" takiej pełnej odpowiedzialności.
Mama mnie całe życie uczyła, że cudze rzeczy trzeba szanować bardziej, niż własne. Nie mówię, że gdyby to był mój formalnie koń to sytuacja wyglądałaby inaczej, ale tak czy siak staram się dawać z siebie 100%. Pomijając fakt, że koń jest dla głównym motywatorem 😉
Ogólnie uważam, że to układ bardzo fair, za który jestem ogromnie wdzięczna G. Tym bardziej nie rozumiejąc rozczeniowych postaw osób, które wiedziały przecież w co "się pakują".
Co zabawne, znajomi "niekońscy" zawsze pytają czy płacą mi za opiekę, znajomi końscy czy JA za to płacę. Więc się chyba wyrównuje. Ani ja nie czuję się oszukiwana, ani właścicielka chyba narzekać nie może. Ja mam super końskiego przyjaciela, nauczyciela, istotę do kochania i nieustanne źródło wyzwań. Fakt, że może to "koń specjalnej troski", wymagający specjalnego traktowania, o słabym zdrowiu, dosyć nerwowy, ogier- więc może dlatego zbyt wielu chętnych nie było. Ale co poświęcę dla niego to moje- 2 godziny dojazdów w jedną stronę, zima, niezima, morzy, plucha, brak hali, zadupie, czy można jeździć czy akurat koniowatemu "coś dolega", albo warunku fatalne- jestem w stajni dzień w dzień od pół roku. Chociażby po to żeby wyczyścić, wycałować. Asystować przy kowalu albo zabiegu. I nie czułabym się dobrze żądając za to zapłaty- baaa, byłoby to totalną bezczelnością biorąc pod uwagę moje umiejętności jeździeckie.
Nie czuję też strachu, że koń zostanie mi zabrany, choć może to naiwne. No chyba, że coś totalnie bym schrzaniła albo wykazała się nieodpowiedzialnością. Podświadomie wiążę swoją przyszłość z tym koniem, taką najbliższą, kilkuletnią, uwzględniam go we wszystkich swoich planach- wiem, że rzeczywistość może jednak zaboleć 🙁 O sprzedaż się jednak nie boję, bo choć może zabrzmi to okrutnie, nie sądzę aby był na niego chętny. Nie postartuje się już specjalnie na 12- latku z COPD i czipami w stawie. Do rekreacji raczej też się nie nadaje ze względu na swoją wrażliwośc i... jajka (chociaż tego zawsze można się pozbyć) 😉.
Jedyną rysą na układzie idealnym jest fakt, że niestety nie we wszystkim mam głos decyzyjny.
Ale serce raduje mi się każdego dnia jak widzę, jak z "trupa, który do niczego się nie nadaję" robi się zadowolony koń, który kurcze.. chyba mnie lubi. 😉

Gratuluję tym, którzy przebrnęli przez mój post- a to i tak1/2 tego, co chciałam napisać. Ja się jakoś nie potrafię streścić 😉
Wendetta
Fuksa masz tylko dzieki sobie samej 🙂 Ja tylko w tym pośredniczyłam i zostałam poproszona o znalezienie kogos dla niego, albo wygospodarowanie czasu dla 2 koni.
Mysle że ze strony G. nie ma sie czego bać. To jest juz kobieta w bardzo dojrzałym wieku, nie jakas dziewczyna nie majaca czasu dla swojego ukochanego konika, nie własciel przyjezdzajacy raz na miesiac poszalec w terenie.Masz ta przewage ze na Fuksa nie wsiada tylko czasem do mnie pomarudzi ze chce na Pinia i ja jej wtedy tego konia siodłam i pomagam, Ona 5 minut sie pokreci po ujezdzalni i jest szczesliwa kolejnych pare miesiecy 🙂
]Ja tez chyba podswiadomie wiaze swoja przyszłosc z Rudym do końca Jego ( albo moich 😉 ) dni... 🙂
I jakos 1 raz w zyciu nie boje sie że skonczy sie to tak nienormalnie jak wiekszosc takich sytuacji gdzie jeździ sie cudzego konia.
dam takie dane ro równania:
-właściciel daje "Nazwisku" konia w trening
-"Nazwisko" daje treningi na koniu, bo podopieczny/a ciągle szuka czegoś dla siebie, ale nie ma godnego rumaka
w sumie same plusy:
-właściciel ma konia w treningu
-"Nazwisko" ma płacone z obu stron
-podopieczny/a ma treningi i "ego" , bo "dostał do pracy" konia od "Nazwiska"

ps. ciekawe co na to koń i jego faktyczna wartość sportowa?
Czy "Nazwisko" będzie się zgadzać na dawanie jazd na własnym koniu? Ba! Wygląda na to, że będzie jeszcze dopłącać do tego interesu. Jakieś to mało logiczne. Nie znam takiego układu life.
Ja właściwie jestem "czytaczem" re-volty, ale temat jest tak bardzo mi bliski, że nawet się zarejestrowałam 🤣

Odkąd pamiętam staram się jakoś sobie "dorabiać" do jazd, z początku jako dziewczyna po prostu przy sprzątaniu stajni itd. Po paru latach znajomy zaproponował mi luzakowanie b. dobrej trenerki o świetnej renomie. Ja zaczynałam wtedy liceum, stajnia po drugiej stronie miasta, masę czasu musiałabym poświęcić, ale szkoda chociaż nie spróbować. Z początku było ciężko, okazało się że cała "wiedza", którą wczesniej zdobyłam była o kant potłuc. Musiałam wszystkiego nauczyć się od nowa - od podchdozenia do konia, przez czysczenie konia i sprzetu, nie wspominając już o jeździe. Na początku przez 1sze 3 miesiace tylko czyscilam, nosilam, pomagałam, czasami lonżowałam. Aż w końcu wsiadłam po raz pierwszy na prywatną kobyłkę trenerki zrobioną do Grand Prix i okazało się że nie wiem nawet jak poprawnie ruszyć, a zamiast kłusa wychodziły Piaffy  😡 Ale czas wyjeżdzone pod czujnym okiem wspaniałej trenerki sprawił, że po pół roku jeździłam ją już sama, ale pracy było też coraz więcej. Jeździłam na zawody w roli fotografa i luzaka, pomagałam we wszystkim co się da. Niestety po 1,5 roku zaczął mi doskwierać chroniczny brak czasu i musiałam podziękować za wszystko czego mogłam się tam nauczyć - a nauczyłam się niesamowicie dużo.

Teraz, od prawie roku opiekuje się prywatnym koniem - oczywiście za darmo. To miała być przysługa dla znajomego znajomego. Właściciel konia, młody chłopak zachorował i ktoś musiał zająć się koniem. Niestety choroba się przedłużyła i nawet nie wiadomo czy kiedykolwiek wróci do jeździectwa... A ja zostałam opiekując się kopytnym, przede wszystkim ze względu na ojca chłopaka. Pan chociaż zupełny laik wprost ubóstwia kopytnego - codziennie do niego jeździ żeby dać mu marchewkę, bo lubi patrzyć jak je 😲 Dogląda czy ma czysto, żeby był wyprowadzany na padok, właściciel idealny.
Właściwie możnaby konia zostawić w spokoju - przecież nikt nie musi na nim jeździć. Problem polega niestety na tym, że wałaszek nie dogaduje się z innymi końmi, miał już 2 razy poważną kontuzję nogi, ktorej nabawił się na padoki i dlatego wychodzi sam. Do tego właściciel(ten młodszy) nie chce się zgodzić na zmianę stajni, więc koń się po prostu nudzi. Wychodzi codziennie sam na piaszczysty padok, ale co to za życie. Widzę, że mu źle i widzę jak się ożywia kiedy zapewnie mu troche rozrywki, wezmę na spacer, czy na trawkę. Ja mam możliwość obcowania z koniem, jazdy, właściciel zapewnioną opiekę nad koniem, a sam koń trochę odmiany. Czy coś złego może być w takim układzie?
Nikt nie mówi, że tak ma być zawsze, ale czasami sytuacja życiowa sprawia, że musimy wybierać. Ja wybrałam taki układ.

Oczywiście mogliby mi z dnia na dzień wypowiedzieć współprace - takie ich prawo. I świetnie zdaję sobie z tego sprawę. Wierzę że mają na tyle dość taktu że poinformowaliby mnie o tym wcześniej, ale nie mogłabym mieć pretensji gdyby np. znaleźliby kogoś lepszego.

I też mam tak jak Wendetta - niekońscy pytają ile zarabiam, a końscy ile płacę za dzierżawę 😉
marysia550, chyba nie o to chodzi 😉, ja niestety się takich sytuacji naoglądałam - świństwo wobec jednej i drugiej strony...choć jak dla mnie wobec tej pierwszej większe...
marysia550, nie wiesz o co chodzi? Znam takie jedno "nazwisko" jako szkoleniowiec jest ok ale swojego konia nigdy bym mu nie dała. Dajesz takiemu w trening konia, płacisz mu za to. On kiedy dostaje konia daje na nim treningi osobą z zewnątrz biorąc za to dodatkowo kasę. Czasem wsiada na takiego konia, ale zazwyczaj wsiadają jacyś jego uczniowie  o różnym poziomie. Czerpie podwójne zyski, ale koń zyskuje na tym nie wiele.
Sorki- chodziło mi oczywiscie o właściciela, więc powinno brzmieć:

Czy właścicel będzie się zgadzać na dawanie jazd na własnym koniu? Ba! Wygląda na to, że będzie jeszcze dopłącać do tego interesu. Jakieś to mało logiczne. Nie znam takiego układu life.

No i pytanie teraz: A gdzie umyślni? Właściciel się nie dowie? Pogłoski do niego nie dojdą?
Ja też jeżdżę cudze konie. I to od 9 lat.

Trafiłam do tej "stajni" jako nastolatka. W cudzysłowie, bo to są prywatne konie. Człowiek ma pieniądze i je trzyma z różnych nie do końca znanych mi powodów. Przede mną była dziewczyna, która bawiła tam też kilka lat, ale wyjechała do USA.  W jego rodzinie nikt nie jeździ, znajomi nie jeżdżą. Dostałam klucze do stajni, domku, poznałam większość rodziny. Oczywiście nie z dania na dzień. Konie były do mojej dyspozycji 24h na dobę, nie musiałam tłumaczyć nikomu gdzie, z kim, po co, meldować, że przyjdę, pytać o pozwolenie. Owszem bywały wzloty i upadki w tym układzie, ale z perspektywy czasu naprawdę miałam dużo szczęścia.

Jak poszłam na studia, przeprowadziłam się do Warszawy. Siłą rzeczy przyjeżdżałam coraz rzadziej. Jednak do dziś mam klucze. Jestem w dalszym ciągu jedyną osobą, która na tych koniach jeździ. Właściwie to tylko na jednym - wrednym, rudym, łykawym HSS-owcu. I wszyscy wiedzą, że koń jest mój.

Jeżeli kiedykolwiek będzie mnie stać, kupię go. Moje marzenie, chociaż tak naprawdę cały czas jest mój. I choć serce mi pęknie jeśli zostanie sprzedany (tfu, tfu), pozostanie na zawsze najwspanialszym koniem jakiego miałam okazję poznać. Spędziliśmy ze sobą parę ładnych lat.

Są różne układy, uczciwe i nieuczciwe. Ludzie wykorzystujący naiwnych jeźdźców i jeźdźcy wykorzystujący nieświadomych właścicieli. Gdyby nie mój układ prawdopodobnie moja przygoda z końmi skończyłaby się na 10 wykupionych jazdach i kilku kolejnych zapracowanych w wakacje na prowadzaniu koni do hipoterapii w pewnej stajni pod Łomżą.

Po 3 latach darmowej rekreacje gdzie konie były różne na jednych jeździło się parę miesięcy na innych parę tyg a na niektóre wsiadało się sporadycznie, trafiłam z "umiejętnościami rekreacyjnymi" do prywaciarza, koń profesor do jazdy + konie dobrego trenera ze stajni obok, wszystko za fri, konie, sprzęt, treningi, po pół roku trener zaproponował przeniesienie do innej stajni w tej samej wiosce, również konie prywatne. Układ był prosty ja przyjeżdżam jeżdżę i zajmuje się końmi, właściciel szczęśliwy bo coś się dzieje, konie szczęśliwe a ja jeszcze bardziej. Traktowałam kopytne jak swoje mimo to starałam się nie przywiązywać, konie co jakiś czas się zmieniały, to jakiś sprzedany jakiś kupiony, kobyłka zaźrebiona czy jakaś kontuzja konia. W momencie gdy nie miałam jak dojeżdżać do stajni właściciel po mnie przyjeżdżał i odwoził do domu, gdy przyjeżdżał nowy koń nic o tym nigdy nie wiedziałam było tylko "Renia kupiłem ci konia" nie zawsze był to trafiony zakup ale zawsze się cieszyłam z nowego podopiecznego, w sumie to byłam traktowana jak członek rodziny. To był pierwszy człowiek który powiedział "dasz rade" dał konie dał szanse, zaczęłam jeździć na zawody za które nie płaciłam ani grosza a wygrane były moje.  Kiedy przyszedł moment że nie miałam na czym jeździć właściciel załatwił mi jazdę w innym miejscu żebym nie przestawała jeździć a w momencie gdy kupił konia dzwonił i ja wracałam z powrotem. Raz nawet wysłał mnie na ponad miesiąc wakacji wraz z jego jednym koniem do klubu w którego barwach startowałam, kosztów wakacji nie poniosłam żadnych. Przyszła matura, koni coraz mniej bo ja miałam mniej czasu w końcu poszłam do innej stajni pracować już za kase i nie było żadnych niedomówień. Ja odeszłam i zostały sprzedane wszystkie konie, z właścicielem z uśmiechem się witamy na ulicy czy na zawodach i nie ma żadnych sporów i obgadywania za plecami. Jestem bardzo wdzięczna że dał mi szansę rozwoju że uwierzył we mnie i w moje możliwości. Od tamtej pory pracowałam już za pieniądze jako luzak, opiekun koni i jeździec. Gdyby nie ten czas poświęcony tamtym koniom myślę że nie miała bym tego wszystkiego. Od miesiąca jeżdżę konie państwowe też za fri ale nie przeszkadza mi to, uczę się wiele, jeżdżę na różnych koniach i pod okiem naprawdę świetnych fachowców i myślę że wyjdzie mi to tylko na dobre bo powiększam swoje doświadczenie i umiejętności które kiedyś na pewno na dobre mi wyjdą 😉 Na własnego konia nigdy nie było mnie stać i pewnie jeszcze długo nie będzie, na jazdy w rekreacji też nie, ale dlaczego miała bym z tego powodu rezygnować z tego co kocham? myślę że takie sytuacje w których ja byłam dla osób uczących się są naprawdę do wykorzystania
A ja szukam, szukałam tyle czasu ale nikt nie potrzebuje niepełnoletniej osoby do jazdy na jego koniach za darmo  🙁 Przynajmniej w Warszawie jest mi strasznie trudno znaleźć bo wszyscy wolą znaleźć sobie osobę do współdzierżawy i mieć za to kasę... Cała Wa-wa  😕 Nawet stajni takich poznajdywać nie potrafię  🤔
A może znacie jakąś stajnie w wawie, w której można jeździć za pracę?  🙇
Tak czytam ten wątek i widzę, że mam szczęście niesamowite, bo parę koni mi sie przez tyłek przewinęło i dalej przewija i jakoś mi się pokręcone sytuacje nie zdarzyły.
Alabamka, jak się przeniosę do Warszawy  koniem, to mogę popytać. Ale niczego nie obiecuję. A Ty szukaj, trzeba ciągle obserwować.
Alabamka ja jestem z Warszawy i nigdy nie miałam ze znalezieniem takiej roboty problemu - trzeba tylko pochodzić, popytać;]

Spróbuj w Poland Parku przy SGGW na Ursynowie, wiem że szukali kogoś do pomocy w zamian za jazdy. Może nie są to konie prywatne, ale też nie typowe rekreanty. Pracowałam tam na "wolontariacie" ok. roku, zanim dostałam propozycje od prywaciarza.

A jeżeli się nie uda to się nie załamywać i próbować, szukać, pytać!  😉
Ja się zdecydowanie zgadzam z tymi, którzy mówią, że za jazdę powinno się płacić - czyli, że jak użyczamy komuś słabiej jeżdżącemu zrobionego konia to ta osoba powinna płacić,  a jak chcemy by jeździł konia ktoś lepszy to mu płacimy. Jeśli chodzi o forme umowy to też doświadczenie podpowiada mi - spisywać! Żadne tam ustne dogadywanie się...

Ja kiedyś użyczyłam konia kolezace do jazdy jak wyjechałam na 5 miesięcy z kraju. W zamian płaciła pensjonat i doglądała konia. Fajny układ bo jej ufałam, do tego miała jeździć pod okiem instruktora. Wiedziałam, ze żadnej konkretnej pracy z koniem nie zrobi, ale też nie zepsuje. Ale nawet taki układ powinien zostac jakoś sformalizowany, bo można się ostro przejechać.

Drugi układ jaki miałam to z panem Lipczyńskim - dałam mu konia na wakacje pod obozy sportowe(przynajmniej z nazwy bo jak z praktyką kazdy ma swoje zdanie). Koń miał  chodzić raz dziennie pod siodłem pod obozowiczami(miałam w miare pewnosć, że jakiś dupotłuk jej nie dostanie, bo jak raz się z takim zabrała i nie wyrażała chęci zatrzymania się, to potem już dostawała porządnego jeźdżca, zresztą w tym jedną z udzielających się forumowiczek, ciekawe czy ją pamięta :cool🙂, w zamian za to miałam nie płacić za pensjonat - miałam wtedy duże problemy finansowe i to był dla mnie ratunek a przy okazji koń chodził(może nie jest to super rozwiązanie, że koń chodził pod ludźmi których nie znałam i teraz w życiu bym na to nie poszła ze względu własnie na konia - to trochę taka sytuacja jak wrotki opisuje tylko inaczej rozwiązana finansowo - i niby wszyscy zadowoleni, pytanie co na to koń i jak jego rozwój - a że wtedy jeszcze startowałam to i na tym by koń nie został popsuty, a wręcz się poprawiał mi zależało).
Także ja nie musiałam za niego płacić, mogłam wyjechać z kraju za pracą nie martwiąc się jakoś koszmarnie co z koniem i nie musiałam go sprzedawać.  Pojawił się jednak problem bo koń zakuł po zaledwie chyba 3 czy 4 tyg. I większą częśc wakacji nie pracowała. Bałam się co pan Jan zrobi, bo nie mieliśmy spisanej umowy, w ogóle nie było mowy co na te ewentualność - on jednak zachował się bardzo porządnie i nie wziął ode mnie zadnej kasy za to, że mój koń za darmo wcinał owies i się pasł.
Mógł przecież powiedziec mi - twój koń nie pracował a jeść dostawał, zapłać teraz za niego. Także cokolwiek o nim nie mówić, zachował się bardzo ok stwierdzając, że podjął ryzyko, stracił - ale niczyja to wina, że koń zakulał(a na pewno nie moja jak mnie nie było nawet w kraju 😉 ).
Ale ta sytuacja mi pokazała, by zawsze mieć wszystko jasno dookreślane i spisane. Bo jakbym nagle się dowiedziała, że musze zapłacić za całe lato mojego konia tam, to bym miała problem z wypłaceniem się... 

Teraz nie chce wchodzić w żadne układy - jak pracuję z czyimś koniem to biorę kasę. Jak chce sie czegoś nauczyć - sama płacę. swojego konia nie użyczam i nigdy więcej nie użyczę. I dobrze mi z tymi zasadami, nie mam dzięki temu zadnych problemów 😎
Jestem na drugiej stronie ale nie doczytam dzisiaj do końca a nasunęło mi się coś.

Swój układ uważam za idealny: uczę właściciela, jego rodzinę, jak oni nie mogą (większość czasu) to ja jeżdżę ich konie, zajmuję się całą oprawą weterynaryjno-kowalsko-trenigowo-dobrostanową, praktycznie mam swoje trzy konie, na których prowadzę jazdy i za które płaci ktoś inny i jeszcze dostaję za to kasę. Bardzo się przywiązałam do zwierzaków, traktuję jak swoje ale mam pełną świadomość, że to nie jest praca na całe życie.

Nasuwa mi się coś innego. Umiejętności jeździeckich nie mam dużych ale mam spore doświadczenie jako luzak. Przez długi czas próbowałam znaleźć płatną pracę jako luzak i nie mogłam. Wszędzie jest pełno psujących rynek dziewczynek robiących przy koniach za możliwość ich pogłaskania. Nieważne, że często, delikatnie mówiąc, nie obsługują koni prawidłowo ale nie trzeba im płacić. Tak samo jest z jeżdżeniem cudzych koni. Po co zapłacić komuś za ruszenie konia (specjalnie nie piszę "za szkolenie"😉 skoro można wsadzić dziewczynkę? Oferty "jazdy za pracę" praktycznie nigdy nie są jasno określone. Nie tak dawno rozmawiałam w pewnej stajni na ten temat i pytałam za ile pracy ile będę miała treningów. Usłyszałam, że oni nie są wstanie powiedzieć ile, jak będzie więcej pracy to  więcej jak mniej to mniej. Niby logiczne ale co znaczy "więcej pracy" (nie uzyskałam precyzyjnej odpowiedzi)? Nie mam nic przeciwko układowi jazda za pracę ale zasady powinny być tak samo jasno określone jak przy podpisywaniu normalnej umowy o pracę. Dopóki ludzie robiący coś przy koniach nie zaczną się szanować dopóty chory układ będzie panował dalej.
Alabamka, spróbuj dowiedzieć się w TKKF Podkowa Leśna, ja tam jeździłam za pracę (12-godzinna wachta raz w tygodniu = jedna jazda w tygodniu), ale to już było ładnych parę lat temu i nie wiem jaka sytuacja jest obecnie.
Nie wiem, jak to jest jeździć cudze konie, gdy się jest napaloną (jeździecko) nastolatką bez kasy. Moje jeździectwo zaczęło się dopiero przed trzydziestką 😉


Ja mogę powiedzieć o sobie, że "mam" cudzego konia. Właśnie nie tyle jeżdżę co mam.

Mam konia, utrzymuję go, dbam o niego i jeżdżę. Oprócz takich decyzji jak np. sprzedaż konia, to ja jestem osobą decyzyjną w sprawie Portka. Dla mnie Portkowy układ jest układem na chwilę obecną idealnym.

Stać mnie na utrzymanie konia dziś i mam tyle wolnego czasu, że jego część mogę poświęcać Portkowi. Jestem w stanie "robić przy koniu" i jeździć codziennie, na razie moje zdrowie pozwala mi na taką aktywność, ale nie wiem, jak długo taki stan rzeczy będzie się utrzymywać. Dlatego uważam, że kupienie swoich kopyt na dzień dzisiejszy byłoby nieodpowiedzialne z mojej strony. Gdy moja sytuacja finansowa się ustabilizuje, bo na to, że ustabilizuje się zdrowotna nie ma co liczyć, będę mogła pomyśleć o własnych czterech kopytach, bo gdyby (tfu, tfu) mi zdrowie nie dopisało, konia przejmie pod opiekę moja bratanica, a ja będę płacić, patrzeć i się cieszyć.

Portek "nadarzył się" po roku "uprawiania" przeze mnie jeździectwa. Decyzja o dzierżawie chudzielca była podjęta spontanicznie, to był impuls. Z perspektywy czasu stwierdzam, że dzięki temu koniowi umiem tyle ile umiem i patrząc na osoby jeżdżące tak ja początkowo w szkółce na szkółkowych koniach zdaję sobie sprawę, że mogłam być o wiele bliżej niż dalej na swojej jeździeckiej drodze. Zresztą dzięki dzierżawie zyskało nie tylko moje jeździectwo, ale w ogóle cała wiedza i "końskie doświadczenie". Nie mając kopytnego do obrobienia, nigdy nie nauczyłabym się tyle o żywieniu, pielęgnacji, czy trenowaniu konia. Jednak nie bez znaczenia jest fakt, że od początku z Porkiem trafiliśmy pod skrzydła świetnej trenerki - mojej kumpeli. Pozostawieni sami sobie to byśmy se mogli.

Utrzymuję konia ja i ja za wszystko płacę. Taki układ uważam za uczciwy. Nie jestem żadna Anky, czy choćby Żania, żeby brać kasę za "jeżdżenie". Na tym układzie korzystają myślę obie strony i ja i koń, a co za tym idzie właścicielka. Dla mnie wystarczającą nagrodą za włożoną pracę jest, gdy Jeansowa przyjdzie i z zachwytem  mówi: "Ale on super chodzi", czy "Ale on świetnie wygląda". Ochy i achy Jeansowej naprawdę wiele dla mnie znaczą i sprawiają mi wielką radość. Czuję, że mój wysiłek nie idzie na marne i jest doceniony.

Oczywiście Jeansowa w każdej chwili może konia zabrać, sprzedać, przerobić na kabanosy - jej prawo. Nie sądzę, żeby mnie postawiła przed faktem dokonanym, za długo "żyjemy" ze sobą. W końcu połączył nas koń, na którym nam obu zależy i obie chcemy dla niego jak najlepiej.
(12-godzinna wachta raz w tygodniu = jedna jazda w tygodniu),

nawet gdyby ta godzinna jak mniemam jazda kosztowala 50zl, to przelicznik zenujacy...
Czemu? Jazda 90 minut kontra wachta nocna, dwuosobowa, polegająca na dwukrotnym karmieniu około 25 koni, dwukrotnym zamieceniu stajni, założeniu kilku owijek i zadziegciowaniu kilku kopyt oraz wykonaniu ewentualnego telefonu do właściciela/weterynarza gdyby coś się działo, względnie złapaniu konia, który wyszedł ze stanowiska...Głównie chodziło o to, żeby ktoś był w stajni w nocy obecny. Wyobrażam sobie, że dzienna 12-godzinna wachta obejmowałaby duuużo więcej pracy 😉
A ja szukam, szukałam tyle czasu ale nikt nie potrzebuje niepełnoletniej osoby do jazdy na jego koniach za darmo

Nie dośc że niepełnoletnia jesteś to jeszcze za  "za darmo" ktoś by ci niby konia miał udostępniać? A dołożyc sie do konia na zasadzie częściowej dzierażawy to nie łaska?
EluPe, mam bardzo podobne zdanie do Twojego (w życiu bym nie wzięła niepełnoletniej do pomocy), chociaż mnie, kiedyś tam, pewny dobry człowiek jako bodajże 13-latkę przygarnął. Miał wtedy 2 koniki. Po nic mu one były. Po prostu były. Stały sobie na pastwisku całe dnie. Przyszłam z kuzynką, zaczęłam się konikami zajmować, pomagała nam żona właściciela. Oj to były czasy... Meldowało się, prosiło o głupie szczotki i ogłowia... Nie miałyśmy siodeł, nie potrafiłyśmy galopować, galopu uczyłam się sama, potem razem z koniem, którego tylko przyzwyczaiłam do jeźdźca na grzbiecie i do "iścia przed siebie". Oczywiście była umowa z rodzicami, że to oni biorą za nas odpowiedzialność.

Dzisiaj przychodzę z koleżanką do 3 kobył i mega napalonego ogiera, zamykamy wariaty w stajni, prujemy w teren, mamy CAŁY sprzęt własny, jeździmy, nie mamy pewności, że te konie zostaną, ale po prostu... No układ mamy dobry, jeździmy, trenujemy, wyjeżdżamy na zawody (transport i wpisowe na naszych głowach). Jest po prostu cudnie i bez tych koni, bym w życiu nic nie osiągnęła. Nawet się często zastanawiam, czy moja końska przygoda by się dalej ciągnęła bez nich. Teraz żaden bryk, płoch nie jest straszny. Po prostu wszystkiego się nauczyłam (i uczę dalej) sama. Podziwiam takich ludzi, co mają swoje konie i je udostępniają innym (obcym).
A ja szukam, szukałam tyle czasu ale nikt nie potrzebuje niepełnoletniej osoby do jazdy na jego koniach za darmo

Nie dośc że niepełnoletnia jesteś to jeszcze za  "za darmo" ktoś by ci niby konia miał udostępniać? A dołożyc sie do konia na zasadzie częściowej dzierażawy to nie łaska?

Raczej brak pieniędzy a nie łaska  🙁 Ja jeżdżę tyle na ile mi kieszonkowe pozwala. Uwierz mi nikt tak małej sumy za współdzierżawe nie chcę.
Jeżdżę raz w tygodniu jak dobrze pójdzie a chciałabym więcej. Pracy się nie boje, więc mogłabym chodzić w każdym wolnym czasie i robić prawie wszystko przy tym koniu no ale niestety tyle co ja szukałam to nic nie znalazłam  🙁 Fakt, niestety się nie dziwie.
Dzięki dziewczyny, popytam tam  :kwiatek: Każdy koń wchodzi w grę  🙂
Elu- dopiero co pisała Alabamka, ze nie ma kasy na dzierżawę. Nigdy nie miałam kasy od rodziców na jazdę nawet, nie mówiąc o dzierżawie. Wynika z tego, ze  w ogóle nie powinnam jeździć
Można powiedzieć, ze jestem w układzie na wariackich papierach.

Teoretycznie koń teraz stoi w 'adopcji' u znajomych właścicielki.
Kilka tygodni szukałyśmy bezskutecznie boksu dla emeryta, po karierze sportowej, którym miałam się opiekować. Dodatkowo miałam mieć potwierdzone pełnomocnictwo na papierze, że jestem odpowiedzialna w zupełności za konia w czasie nieobecności właścicielki.
U konia nie byłam już kilka ładnych tygodni. Dowiedziałam się, ze właścicielka jedzie do Irlandii pracować w stajni sportowej, a konia postawiła bez powiadomienia mnie o tym w ogóle. Oczywiście żadnego pełnomocnictwa nie podpisałam.
I teraz jest główny mankament.

Opiekują się nim teraz laicy, ludzie bez doświadczenia, którzy jedynie styczność z końmi mają 'bo dziadek hoduje grubasy', matka dziewczynek boi się podejść do koni, dziewczynki w wieku podstawówkowym, na etapie lonży. Koń bez padoku, bez odpowiedniej stajni, w miejscu gdzie koń na pewno nie powinien być.

Najlepsze jest to, że załatwiłam boks u znajomej, praktycznie za półdarmo, głównie za koszty wyżywienia, z całodziennym pastwiskiem, stajnia kameralna. Niedawno wysłałam maila do właścicielki z prośbą o przemyślenie tej decyzji, bo za koniem strasznie tęsknię i chciałabym by doczekał się godnych warunków na emeryturę. Mam nadzieję, że właścicielka w końcu przejrzy na oczy.

Jedynie dobre to, ze małolaty mają zakaz wsiadania na D. jeśli mnie tam nie ma, bo mogę tam przyjeżdżać.
Co potem? Potem praca i zarobienie na swojego kopytnego na przykład.
A poza tym, nie każdy ma ambicje na zawody. Wspomniana koleżanka akurat nie miała.

Agniecha930, zgadzam sie z Toba, ja tez bym skorzystala i moim zdaniem, (widzialam zdjecia konia w innych watkach) wyrobilas jej miesnie i poprawilyscie technike. Mysle ze odwalilas kawal dobrej roboty, a skoro wlasciciel jest niekompetentny, a jednoczesnie sknera to uklad jaki zawarliscie jest OK. I czy "wspomnianej osoby" koń nie był wałachem o imieniu na litere "S"? ;> chyba juz o tej parce slyszalam 🙂 pozdraiwam.
Nie, akurat chodziło mi o Hanię i B.
A ja szukam, szukałam tyle czasu ale nikt nie potrzebuje niepełnoletniej osoby do jazdy na jego koniach za darmo

Nie dośc że niepełnoletnia jesteś to jeszcze za  "za darmo" ktoś by ci niby konia miał udostępniać? A dołożyc sie do konia na zasadzie częściowej dzierażawy to nie łaska?


elżbieto pe: a doczytać co ktoś napisał to nie łaska?
doskonale, że ciebie na wszystko od początku było stać. nie patrz na życie przez stereotypy - taka rada na przyszłość. bo gwarantuję ci, ze są młode dziewczyny, które mają serce i głowę do tego, co przy koniach robią, przy okazji stanowiąc dla właścicieli naprawdę fajną, tanią siłe roboczą.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się