Wiedźma-ta praca przy koniach nam też sprawiała radość. To na pewno. Raczej idzie o to,że była to czasem praca katorżnicza . Np. 5 ton owsa do rozładowania dla dwu piętnastolatek podczas,gdy pijany/jak zawsze /stajenny stał uwieszony do płotu i pękał ze śmiechu. Pracowaliśmy oczywiście na dziko , bez ubezpieczeń -najczęściej wagarując. 😡 Konie były ... no miłe miśki to nie były . Wywalenie gnoju z 20 boksów na furmankę /raz na dwa tygodnie/ ,wywiezienie ,zwalenie na pryzmę tej masakrycznie ciężkiej mokrej masy - było na granicy możliwości. Raczej uczyć się wieczorem nikt nie miał siły. Umowa była niepisana - chcesz jeździć-to zapier..... A nastolatkom łatwo wmówić,że pracują z radością. Ale nie ma złego .... była ogromna selekcja dzięki temu i zostali tylko pasjonaci. 💃
dokladnie.. bo komu sie chcialo isc odwalac robote z widlami, w kazda pogode przyjezdzac gdzies, gdzie nei bylo hal, podloza itp itd. teraz to sie szuka miejsca gdzie sie czlowiek nie narobi i nie ubrudzi 😉 i chwala za to! ale z sentymentem sie podchodzi do tego co bylo. ciekawa jestem, jakby kazdy mial taki sam start - duzo pracy i to ciezkiej, brudnej 😉 - ile by z tych osob, co teraz w sporcie jezdza (a i w rekreacji) by zostalo, ale ile by odeszlo 😉
Wszystkim wspominającym tamte czasy z łezką w oku polecam : [sub]wstyd mi się w tym wątku pokazywać, młódce, ale powoli staje się moim ulubionym [/sub] 💃
Taniu- muszę ci powiedzieć, że aż takiej katorżniczej pracy nie wykonywałam, więc Cię podziwiam. Zdarzyło mi się wprawdzie sprzątać jedenaście boksów niesprzątanych parę dni, ale to były trociny. Z wywożeniem szło szybko, lecz nabieranie na taczkę suchych trocin... Tra-ge-dia. 😤 Tartak, z którego zwoziliśmy trociny, był około 30 m od stajni, a chłopcy-tartakowcy nie chcieli się pofatygować, żeby nam pomóc. 26 taczek, i to takich największych zrobiłam sama z przyjaciółką... Później nie miałam nawet siły jeździć. Śmieszyło mnie jeszcze jedna rzecz. 2 lata temu, będąc na obozie, ustaliłyśmy sobie z dziewczynami, że pójdziemy na ranne karmienie, bo to takie przeżycie 😉. Ja już wprawdzie karmiłam rano, ale dzieffcynki-szok! Trzeba pójść i sprawdzić na włanej skórce, jak to się konie zachowują o wschodzie słońca.W dosyć dużej grupie (bo około 16 osób) poszłyśmy do stajennego, żeby się dowiedzieć, o której jest karmienie. 6 rano... 😎 Nazajutrz stawiły się tylko dwie osoby:ja i moja znajoma. 😁
No selekcja to była. Instruktor/trener nie mówił na jeździe tego co jeździec oczekuje /na zasadzie : płaci=wymaga= pochwały/ O pracy już pisałam. Pamiętam obóz jeździecki gdzie schudłam tak strasznie - bo woda była w studni z kołowrotem. I nikt mnie nie pytał czy zechcę lecieć 3,5 km pieszo do stajni na poranne karmienie/pojenie . I pamiętam jak robiłyśmy ogrodzenia do wybiegów a nikt nie miał wiertła do dziur - tylko kopałyśmy same łopatą jak grabarze wybitni. I takie drągi drewniane piłowałyśmy piłą "moja twoja" na słupki. Byłam silna,zdrowa, szczupła i niesłychanie zorganizowana . Nie było telefonów komórkowych ! Trzeba było się nieźle nakombinować ,żeby udawać,że się chodzi do szkoły czasami. Szacuję,że z osób jakie się przez nasz klub przewinęły-zostało może z 10-15 % . Na pewno troje z nas nadal jeździ konno. Dwie osoby poza mną -są dość powszechnie znane w świecie jeździeckim i jazdą konną zarabiają na życie. I wszyscy "pięta w dół,palce do konia" umiemy.
Oprócz pięty w dół, to dla mnie charakterystyczne jest jeszcze ''Przetrzymaj-popuść''.😉 A jak czasami siadam w siodło angielskie, to staram się wyglądać jak trener-prosto i ładnie, co by się w obrazek komponowało.
Edit: Największa radość do tej pory choćby malutka pochwała na jeździe! 👀
Do wspomnień o państwowych stadach -Białka koniec lat 70 ubiegłego wieku. Zadbana jak w bajce.Masztalerze w mundurach .Konie lśniące. Porządek i wojskowy dryl. Ale był też w mniejszych ośrodkach taki styl PGR - gdzie pijany stajenny był nietykalny jako klasa robotnicza,członek OPZZ czy tam czegoś . Byliśmy młodzi i pewnie nie rozumieliśmy wielu spraw i ograniczeń. Pamiętam jak książka Adama Królikiewicza była czytana pod stołem jak bibuła . Ale tak ponad wszystko pamiętam radość z jazdy konnej . Mimo,że często-biorąc dzisiejszą miarą był to hard core. 💃
u mnie był tylko taki problem, że w klubach bardziej państwowych nie pozwalali jeździć poniżej 12 lat. Jakoś specjalnie mnie to nie martwiło bo na początku strasznie się bałam (mama mnie na siłę wciskała przez pierwszy rok), no ale jak pojechaliśmy na wakacje do Ochab to ja nie mogłam jeździć. Skierowano mnie po cichutku do jakiejś dziewczyny, która miała pod opieką jakieś ich odpady hodowlane, w stajni w PGRze i właśnie tam mogłam jeździć jako 10 latka. Ale fajnie było.
m4jek a to nie bylo tak ze trzeba bylo miec 145 cm wzrostu, zeby konia moc samemu osiodlac? (wynalazek kuca byl nieznany) ja pamietam jak sie co tydzien mierzylam! czy juz uroslam do 145? 😁
Różnica w tym co piszesz Wieżma jest taka , że teraz są dzięki Bogu pasjonaci tacy jak Wy ale pracujecie dla tego że wam sie to podoba czasem jest ciężko ale nikt Was nie zmusza generalnie dawniej była to praca obowiązkowa tak wpisana w jazdę konną jak czyszczenie konia i.t.p. i nie to ,że karmienie to akurat była przyjemność wręcz przywilej ,raczej nazwała bym to co dawniej wykonywaliśmy harówą na roli... nie żałuje ani jednego odcisku na ręce... 😀 Kiedyś w zimie bylo -25 stopni zapisany był teren. To akurat byla Olszanica. Instruktorka błagalnym wzrokiem dawała do zrozumienia,że może by to odwołac ale brygada była silna zwarta i gotowa nie było mowy żeby przepuścic taka okazję...zresztą jak dotarła do stajni konie były juz gotowe jej takż ...Teraz to bym w życiu nie wsiadła w taki mróz nawet jak by mi płacili. 😁
dempsey , nie chyba, bo ja dość wyrośnięta byłam jak na swój wiek. Przynajmniej nie w tych nieszczęsnych Ochabach. (Na Legii znalazły się kucyki w rekreacji - straszne były)
co do 145 jestem z natury niska a w wieku 10 to mozna sobie wyobrazic. Raz godzinę stałam w boksie u Hadesa w KKJK żeby załozyc mu ogłowie trzymał sobie głowe do góry i już. Nikt mi nie pomógł mimo ,że sportowcy sie kręcili po stajni , jazda się skończyla w międzyczasie o jak ja wtedy nie lubiłam tego konia... 😕 Faktycznie o małe konie było trudno a pamiętacie te łydki co poza tybinki nie wystawały...
enklawa, Możemy sobie podać ręce 😁 Ja mam 150cm teraz i też było dość trudno przy wynoszeniu gnoju. Ale przynajmniej stajenni podziwiali co to taka mała a gnój wywozi 😁 A przy wsiadaniu to już w ogóle. 😵
Szczególnie jak się brało na widły tyle ile się dało 😉
Dobrze pisze Enklawa - był taki głód jazdy konnej. Myśmy też w teren pojechali w zimę stulecia i ledwie cało wróciliśmy bo była taka zamieć,ze konie się zbiły w kłąb i nie chciały się ruszyć . Ale trener ,choć głowę miał po Sylwestrze ciężką, nie miał sumienia nam odmówić - pieszo do stajni dobrnęliśmy bo nic nie jeździło. Najgorszą karą był zakaz jazdy. Najdotkliwszą. Zanim się człowiek dostał do kadry klubu i miał konia dla siebie - stało się,marznąc w błocie,żeby chociaż na stępa wsiąść. Wrotki pytał kiedyś o ten staż- myśmy wzajemnie ze sobą konkurowali kto szybciej się nauczy . Wstyd było nie umieć anglezować a ogromny zaszczyt jak się już galopowało sprawnie i trener wołał do nauki skakania.
Ech… takie szaleństwa były. A myśmy się bez wahania zgadzali na wszystko. Moi rodzice nigdy się nie dowiedzieli co ja wyrabiałam. Jazda leżąc plackiem na przyczepie od Stara około 40 km w jedną stronę –bo wieźliśmy na obóz owies i przeszkody. I milicja nas złapała bo wysadziliśmy głowy akurat przy komendzie. Jazda na zawody w przyczepie z końmi. Przyczepa taka do wożenia bydła. Za końmi my w kucki wśród wiader, owsa . No i przy hamowaniu koń się cofnął, urwał i postawił nogę między stopy koleżanki. I w ruchu go wiązałyśmy bo nikt nie słyszał w szoferce naszego wołania. I akcje-malowania przeszkód, bielenia stajni na wiosnę. I ogniska wieczorne. I najgorsze –upiorny baran – który stał na drodze wejścia na strych po siano z krwawymi ślepiami i trzeba było śmignąć mu przed rogami – zawsze ryzykując życiem. No i to niemiłe- też Enklawa wspomina – pozycję w stajni wywalczało się samemu – nie kupowali jej rodzice. Ja też stałam bezradnie z poplątanym ogłowiem o kombinowałam jak założyć. I nikt się nie rwał do pomocy. Ogólnie rodziców to raczej wcale nie było . Bo jakby byli to by nas na pewno zabrali na zawsze .
ale to nawet nie było traktowane jako praca, w sensie wyzysku. Tak naturalnie mi to przychodziło, normalnie.Cały dzień łazić w pełnym słońcu z przejażdżkami za teren świtem i butelkę mineralnej..a potem wieczorna impreza. Jakiś inny materiał genetyczny. Śmiać mi sie do dzis chce jak sobie przypomnę scenę z kilku lat wstecz. Kiedyś wachta to było normalnie dostąpienie zaszczytu, a na tej wachcie móc karmić, ścielić i robić dziwaczne rzeczy czasem do rana typu omiatanie pajęczyn, a za to 50% taniej jazda. Nie każdy mógł mieć wachtę. I jakiś czas temu agitacja wręcz na wachty, zero chętnych, w końcu jeden chłopak. Super. A po wachcie pyta ile zarobił 🙄 on nie chce jazdy, kase chce.
Też pamiętam w Olszanicy teren w sylwestra, -25 stopni, śnieg po kolana a my pojechaliśmy na cross do lasu. Teraz jak jest -10 stopni to ja zastanawiam się czy wogóle wsiadac na kobyłkę, a mam ją pod nosem i nie muszę drałować 18 km na rowerze, w tym 1 km pod taka górę że zawsze musiałam podchodzić. Dobrych kilka lat później jak jeździłam w Rząsce to pewnego dnia jak przyszłam po dłuższej przerwie na jazdę to zdziwiłam się że konie stoją w gnoju, jak zaczełam sprzątac to dziewczyny które miały tam swoje konie spytały się po co to robię, szczęka mi opadła jak usłyszałam pytanie i prawdę powiedziawszy nie wiedziałam jak odpowiedzieć bo dla mnie jest oczywiste że koń ma mieć czysto. Do tej pory podstawą w stajni dla mnie jest czystość i spokój niezależnie od sytuacji (ileż to razy chciało się wrzasnąć na Katodę która idąc obok przez wąskie wyjście w forcie niby to przypadkiem nadepneła na nogę i jeszcz tak docisneła ..)
Trochę przesadzacie...u nas na obozach dzieciaki prawie biją się o to, który rzuci siana, nakarmi ukochanego albo sprowadzi z pastwiska konia SPORTOWEGO 😁 bielenie stajni wapnem? pędzli nam zabrakło, musiałam podzielić role, jeden skrobie, drugi miesza, trzeci bieli. a jak któreś usłyszy "leć po toczek, występujesz tego czy owego", to skaczą pod sufit. mimo, że mają "obozowe" jazdy odgórnie opłacone przez rodziców, poubierane w kaski tatttini w czyściutkich bryczesach. jak wsiadam ja albo druga "pani instruktor", miejsce przy barierkach trudno znaleźć. Pytają o wszystko, proszą "czy może się Pani jeszcze raz tak zakręcić? jak Pani robi, że on tak szybko cofa?".
a wracając do tematu...też pamiętam śmiganie z widłami, pchanie taczki ważącej tyle co ja, szorowanie żłobów, przerzucanie siana, słomy "za jazdy", oprowadzanie 50 dzieci po kółeczku.
i takie "odpracowane" jazdy były zazwyczaj na koniach, na których nikt inny jeździć nie chciał. ale były, to jest najważniejsze 😜
Ja wcale tak nie wartościuję –że dawniej to byli jeźdźcy a teraz to same troki od kaleson. Nawet jeśli tak z moich postów wyszło to przepraszam. Dawniej i teraz są pasjonaci i to dobrze. Ale dawniej nie było tej szczególnej grupy, którą w wielu wątkach piętnujecie . Ludzi ,którzy kupują konie bo to podnosi ich status społeczny. Bo elegancko jest opowiadać, że mają konia. I młodych osób, którym zasobność portfela rodziców pozwala spełnić chwilową zachciankę i stać się posiadaczem konisia. To się zmieniło. Czy na gorsze? Nie wiem sama. Mnóstwo ośrodków żyje z tych zachcianek i takich osób. Tylko zapomniane konisie czasem cierpią. Albo pędzą radosny żywot bez jeźdźca na wybiegach.
dla mnie na gorsze, bo prócz tych konisiowych są też te osoby które jeżdżą, bo to modne i szpanerskie, koń - istota żywa sprowadzana jest do rangi sprzętu sportowego, dodatku
A ja jeszcze pamiętam śmieszny obrazek- jak pisałam -te buty mieliśmy no... niedopasowane. I wiecznie poocierane nogi. I w wakacje szłyśmy z koleżankami w wypoczynkowej miejscowości . Już po jazdach "po cywilnemu" . Miałyśmy spódniczki a na stopach drewniaki /strasznie modne/ i każda miała okazałe łaty fioletowe z Pyoctaniny na nogach. Obraz nędzy i rozpaczy.
Kiedyś ElaPe mnie o te słomki pod kolana zagajała. O ile pamiętam - nie były to słomki tylko monety i założone nam chyba jeden raz. Zgubili wszyscy poza mną i kolegą -bo on idąc za moim przykładem od razu wsadził je w kieszeń i na koniec jazdy okazał. 😂 Mało się jeździło w pełnym siadzie - była to jakaś specjalna umiejętność nabywana z czasem. W galopie królował półsiad nawet na ujeżdżalni. A już kłus ćwiczebny był jak za karę i był nielubianym elementem treningu i uważanym za trudny. 😂 Kij pod łokcie za plecy był stosowany -ale też raczej dla szczególnie garbatych i był to taki wstyd,że się zaraz prostowali.
Może to jeszcze nie wątek dla mnie. Ale gdy zaczynałam blisko 20 lat temu też należałam do tych, co "pracują za jazdy". W stajni było zawsze około 20 koni. Do naszej czwórki dziewcząt należało pojenie (z taczki), ścielenie, zadawanie siana (luzem), raz w miesiącu wywożenie obornika (oj ciężko bywało). A najgorszy był czas zbiorów. Nie raz przerzucałam tony siana i słomy (mimo uczulenia) by zasłużyć. Żal tylko, że w jedynej stajni, która była w zasięgu moich nóg żaden instruktor się długo nie utrzymał. Po pierwszych miesiącach nauki właściciel puszczał nas samopas na jazdę, za te wypocone godziny. Stawka była mniej więcej 2 jazdy tygodniowo za popołudnia w roku szkolnym (codziennie po 3-4h) oraz całe weekendy i całe dnie w wakacje. W siodlarni królowały wspomniane naczółki, koce wojskowe jako potniki. Stój jaki królował: leginsy, stare kozaki mamy, zimowe rękawiczki przez cały rok. Dumna byłam, jak tata kupił mi mój pierwszy toczek. Zielony 😂
Seniorem moze i nie jestem, ale sama zaczynalam jezdzic w stajni, gdzie normalnie placilam za jazdy - mimo to, trzeba bylo duuuzo pomagac w stajni. Majac 10-13 lat zawsze jak bylam w stajni, obowiazkiem moim i kolezanek bylo karmienie koni, czyszczenie, sprowadzanie z padokow, noszenie wiader z woda, snopkow siana, slomy, przesiewanie owsa, czyszczenie sprzetu itd. Kazde ferie i wakacje tez non stop w stajni. Latem trzeba bylo wstawac o 5 zeby wypuscic konie na padok przed najwiekszym upalem, dac owies, siano, poscielic wszystkim (20-25 koni). Norma byly prowadzanki po 4 godziny 2 razy dziennie, dla ludzi, ktorzy przyjechali na impreze albo siedzieli tam na wczasach.
Rozladowywalysmy przyczepy z sianem i sloma, nosilysmy worki z owsem, przerzucalysmy snopki z jednej strony strychu na drugi srednio co tydzien (nawet jak nie bylo potrzeby, chyba dla rozrywki). Jak rodzice kupili mi swojego konia, obowiazki nadal mialam takie same.
Jednak granica zostala w pewnym momencie przekroczona i zabralismy Gluta stamtad 🙂