Miały być takie piękne zdjęcia z terenu i... doopa.
Koń był tak przeokropniaście niewspółpracujący, rozhisteryzowany, wściekły i sfukany jak nigdy. Kobyła, która ogólnie ma zwykle muchy w nosie i milion pomysłów jak uprzykrzyć jazdę (typ, który musi solidnie pracować pod siodłem, a jak ma więcej luzu, to sypie się wszystko strasznie... a niestety nie ma obecnie jeźdźca, który by z nią solidnie pracował) - z ziemi bardzo fajna 😉

Fotka z początku lub końca dębowania 😵 Jak tylko się zatrzymywałyśmy, to odbywała się histeria, bo MUCHA! Mucha lata koło ucha... (pierwszy raz widziałam taką histerię z tego powodu i stwierdziłam, że bez moskitiery ani rusz... a wcale tego tyle nie latało...). W galopie względny spokój, ale jak tylko trafiła się jakaś gałązka czy coś w ten deseń, to była seria baranków - z krzyża. W kłusie czy w stępie naparzanie głową, bo coś lata. Księżniczka histeryczka psia jego mać (swoją drogą - Księżniczka to akurat z imienia 😉 ).
Nudno nam nie było ani ciut ciut.