Koniec z jeździectwem?

.
Nie siedziałam na koniu jakieś 6 miesięcy. I strasznie mi tego brakuje, każdego dnia. Tyle samo czasu nie widziałam swojego konia, który pojechał w dzierżawę ponad 100 km ode mnie. I tak strasznie za nim tęsknię. Jeszcze trochę i zapomnę jak na żywo wygląda koń, bo na tą chwilę nawet kontaktu z końmi nie mam.
I niby koń w dalszym ciągu, oficjalnie jest mój. Niby w każdej chwili mogę podjąć decyzję, że chcę go z powrotem. Ale jakoś tak czasem nawiedza mnie dziwny strach, że ja już do tego nie wrócę, że być może, to jednak koniec z jeździectwem. Mimo, że obecnie robię wszystko by poprawić sytuację na tyle, by koń mógł do mnie wrócić. A czasem mam wrażenie, że straciłam coś bezpowrotnie.
.
Ciekawy wątek, czytając go ma się wrażenie, ze całe forum rezygnuje z jeździectwa..  😉
Ja tez miałam sporo przerw mniejszych i większych, i niestety-ale moim zdaniem jazdę konną się w dużym stopniu zapomina, tzn mięśnie słabna, pogarsza się równowaga i elastyczność..
Moim zdaniem jeśli ktoś rezygnuje  z przyczyn finansowych, ze nie stać go na b duże wydatki związane z utrzymaniem własnego konia, rezygnuje kompletnie, to chyba nie za dobry pomysł...
Może chociaż jakiś terenik raz w tygodniu choćby w szkółce? Teren chyba zawsze fajny, a jazda raz w tygodniu powoduje, ze jest to mniej monotonne... Obecnie tez coraz więcej szkółek nie ma jazd w zastępie, i można się często dogadać, jezdzic indywidualnie, itp.  Jak zrobicie sobie przerwy na lata, to potem mogą być potrzebne kolejne lata, żeby wrócic do pewnego poziomu..
A ja myślałam, że będę bardziej cierpieć jeżdżąc ostatnimi czasy średnio raz na 3-4 tygodnie (raz znaczy kilka dni pod rząd jak jestem w domu). Możliwe, że to kwestia braku czasu i tego, że nawet nie bardzo mam kiedy zatęsknić, czasoprzestrzeń pustki nie lubi więc automatycznie czas wypełniam czym innym i... jest fajnie.  Rezygnować nie zamierzam, ale dla mnie po dobrych kilku latach jazdy kilka koni dziennie, max 2 dni przerwy to już było rzadkością - fajnie teraz popatrzeć na to całe jeździectwo z innej strony, docenić inne aspekty. Jako okres przejściowy jest super, ale na pewno wrócę jak tylko będa warunki do ambitniejszej wersji mojego jeździectwa.
.
Albo w ogóle przestaniesz wsiadać 😉 Własne stajnie dosyć skutecznie eliminują jeździectwo zastępując je "przebywaniem z koniem", pracami stajennymi, karmieniem, naprawami etc...
.
Albo w ogóle przestaniesz wsiadać 😉 Własne stajnie dosyć skutecznie eliminują jeździectwo zastępując je "przebywaniem z koniem", pracami stajennymi, karmieniem, naprawami etc...

Znam to, czasami doba to było za mało.
Ale nie powiem, bo jak się zawzięłam to jakoś szło tylko wtedy wyglądałam jak swój własny cień - zapi#rdalałam, że aż miło. Teraz znów zwolniłam i tak mi dobrze.
Muchozol, No cóż, moje jeździectwo porządnie odżyło i nabrało kolorów dopiero jak przeniosłam się do pensjonatu. Jest super, za chwilę minie rok, jak w pensjonacie (ciągle tym samym...) siedzę, trenuję i jest fajnie. Co kto lubi - ja w przydomowej stajni zawsze miałam coś pilniejszego związanego ze stajnią. Nie mówiąc o tym, że przy pracy i studiach, a później pracy zawodowej na pełen etat, w zimnych miesiącach nie było ani czasu, ani możliwości pojeździć.
Inna sprawa, że mi było najzwyczajniej w świecie szkoda wymagać od konia czegokolwiek na podłożu typu "łąka". I to taka niby równa, a nierówna.
Ale jak mówię - co kto lubi. Ok, są ludzie z przydomowymi stajniami, którzy jeżdżą codziennie (a nawet i kilka koni dziennie - choć bardzo mało znam takich, którzy faktycznie trenują w tej przydomówce), ale zawsze "gdzieś" trzeba coś poświęcić.

maluda, Też jakiś czas dla siebie i chwilę oddechu trzeba mieć. Nie da się inaczej na dłuższą metę.
Wiadomo, szkoda zdrowia jednak.  😉
.
A skąd Ty wiesz jaki miałam obrazek w głowie? "Przydomówką" może być ośrodek jeździecki z 3 halami zarządzany przez jedną rodzinę. Bo jest "przy domu"...
W każdej stajni musisz pewne rzeczy zorganizować, pewnych dopilnować, pewne decyzje podjąć. Pracownika trzeba znaleźć i zapłacić (już pomijam kwestie prawne) - OK, jak kogoś stać na solaria, hale i podłoża, to na pracownika pewnie też - ale wraz z pracownikami przychodzą inne kwestie, które też muszą być prędzej czy później rozwiązane. Mówię - co kto lubi.

PS: Sankaritarina
.
Albo w ogóle przestaniesz wsiadać 😉 Własne stajnie dosyć skutecznie eliminują jeździectwo zastępując je "przebywaniem z koniem", pracami stajennymi, karmieniem, naprawami etc...


Zgadzam się w 200%. Bo jak już to wszystko zrobię co muszę koło koni (zwłaszcza w taki krótki dzień) to ostatnią rzeczą jaką mi się chce to jest wsiadanie na nie
.
A ja Ci Muchozol powiem, że nieprawda, bo to wszystko zależy od konkretnego przypadku i danego człowieka.
Też mi się wydawało, że przerwa dobrze mi zrobi. Poczułam zmęczenie materiału, nie dogadywałam się z własnym koniem, zaczęłam rzadko wsiadać, bo czasu miałam mało, a każda jazda generowała kolejne problemy i frustracja narastała. Sytuacja mnie zmusiła do czasowego rozstania się z koniem i wydawało mi się, że sobie odpocznę. I się przeliczyłam.
Nie jeżdżę od 6 miesięcy, nie mam nawet żadnego kontaktu z końmi i szczerze mówiąc - wariuję 🙁 Każdego dnia jest mi żal, strasznie tęsknie za koniem, jazdą, za tą całą jeździecko-stajenną otoczką. Mnie już zaczyna brakować nawet końskiego zapachu  🤔wirek:
Nie mam na nic ochoty, motywacji i muszę codziennie zmuszać się by wstać z łóżka. Tyle  z mojego odpoczynku i resetu. Nie potrafię funkcjonować bez koni, bo doszłam do wniosku, że konie dawały mi najwięcej radości. Mimo, że czasem faktycznie jeździectwo powoduje frustracje.
Mnie nawet nie tyle brakuje tak bardzo jazdy, ile kontaktu z końmi przede wszystkim.
Pamirowa, mam dokładnie tak samo 🙁. Kiedy sprzedawałam konia 3 lata temu nawet nie uroniłam łzy i poczułam się 20 kilo lżejsza uwolniona od tego kieratu, wiecznego braku kasy, czasu, wakacji, bez frustracji, że za wolno progresujemy, ze nie mamy hali itp... radocha potrwała z pół roku, a potem już tylko głóg ćpuna. Brakuje absolutnie wszystkiego, nawet godzin szorowania siwego futra na połysk i babrania się po łokcie w wysłodkach. Od tamtej pory widziała konia z bliska może ze 3 razy. Na wyjazdach służbowych gdzie są stajnie przy SPA, wszyscy się moczą w jacuszzi, a ja zalegam w stajni ćpiąc zapach siana i końskiego potu 😉.
tęsknię potwornie za sobotnimi chilloutami w terenie sam na sam z psem i koniem i robi mi się słabo ze smutku na myśl, że to najprawdopodobniej nigdy już nie wróci.
Także potwierdzam - opóźniony syndrom odstawienia istnieje!

edit: i to nie jest tak że nic w tym czasie nie robię: zaczęłam żeglować, nauczyłam się szyć i szyje sobie ubrania i torby, odgruzowałam swoje dawne talenta: rysunek i rzeźbę, bardzo dużo jeżdżę na rowerze (całorocznie), nałogowo gram w planszówki i wreszcie mam na nie  czas... wszystko to bardzo lubię ale nie daje mi to nawet w połowie takiego wspaniałego uczucia i satysfakcji jak konie :/

edit 2: cały czas obiecuje sobie, że na przekór wszystkiemu wrócę: w zeszłym roku kupiłam bryczesy w ramach przypieczętowania decyzji, w tym roku kask  😂czyli za 5 lat skompletuje garderobę 😉
majek   zwykle sobie żartuję
16 listopada 2016 19:27
Azzawa, a nie możesz wrócić do koni ... Na ćwierć etatu? Jazdy 2 razy w tygodniu np?
Trafil mo sie klient na konia z koncem wrzesnia. Poczulam ulgę: będę się wreszcie realizowac w innych dziedzinach, zajmę się lepiej dzieckiem, domem, obiadki itp. Pieniążki odloze, kupimy przyczepe campingową...
Dwa tygodnie pozniej przypadek sprawil, że znalazlam sie u handlarza i...no nie wytrzymałam. Póki co koń nie akceptuje nawet widoku siodła, więc o jezdzie nie ma mowy, stoi u kolezanki w stajni wolnowybiegowej, wiec w pewnym sensie zaoszczedzam czas, bo nie muszę byc często, oszczedzam też kasę, bo taniej niz pensjonat. Ogolnie: nie mam duzego parcia na pracę z koniem, ale ten kon sobie jest. Poczeka na wiosnę i lato.
.
Właśnie teraz mam ten psychiczny luz, ze nie musze jechac, bo koń całą dobę może lazić i moja obecność nie jest niezbędna.Jak bede musiala zostac w pracy, to bez nerwów sie obejdzie, jak to wczesniej bywalo.
.
Moja jest wyrwana z wielkiej biedy, choc nie wygląda. A patrzac na konie kolezanki obawiam się, że od wiosny bedzie musiala przejsc na dietę.
Majek, caly czas o tym myślę ale niestety na razie wszystko sie sprzęga przeciwko... Zaczynajac od niekonczacych sie nadprogramowych wydatków, a na opiece nad niepełnosprawnym psem kończąc  😵 Ale pierwszy punkt postanowień noworocznych jak zwykle obsadzony
.
W wolnowybiegowej stajni ciezko ograniczyc jednemu osobnikowi jedzienie.
.
Pozwolę sobie wstrzelić się w dyskusję.
Od lat moja głowa się męczy. Ogromne ambicje + brak możliwości robią swoje. Nie raz chciałam rezygnować, nie raz chciałam do upadłego nie odpuszczać. I wiecie co? Dopiero teraz odetchnęłam. Miałam to wszystko rzucić zupełnie i dodatkowe pieniądze przeznaczyć wreszcie na zwykłe zachcianki. Przeanalizowałam jednak ten wybór i finalnie wyszło inaczej. Uporządkowałam sobie wszystko w głowie i od stycznia wracam do jazd. Póki co, ze 2x w tygodniu, bo na tyle pozwolą mi finanse. I tyle mi wystarczy. Po co siedzieć i się zamęczać myślami pt. "nie mam szans na nic w tym sporcie, po co to" na zmianę z "góry przeniosę, wszystko poświęcę, mogę być ledwo żywa, ale dam radę!". Ułożyło mi się we łbie na tyle, że wyrzeźbię ile się tylko da. Jak będą większe możliwości, to się wtedy pomyśli nad ambitniejszym zaangażowaniem w to wszystko. Nie spinam się, spokojnie poczekam na to, co przyniesie los. Jak nie przyniesie nic... To przynajmniej rekreacyjnie powożę tyłek i miło spędzę czas. Może mam bardzo dziecinne i naiwne podejście do tego całego "sportu", mniejszego czy też większego. Natomiast nigdy nie zarzucę sobie, że nie spróbowałam, tylko się poddałam.
Wybaczcie, musiałam się tym podzielić. Czuję, że wreszcie podjęłam dobrą decyzję. 🙂
mils ja uważam, że właśnie "spinanie się" jest najczęstszym powodem frustracji i niezadowolenia, przez co samo przebywanie z koniem robi się męczące. Nie wspominając już o zwykłym wożeniu tyłka, bo przecie to nie jest trening czy wielki sport.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się