Ponieważ wczoraj padał deszcz i konie były mokre i ubłocone, wzięłam czarną mambę na spacer na sznurku w celu z zamiarem pogimnastykowania jej na pagórkach i kłodach zwalonych drzew. Poza tym należało jej się jakieś urozmaicenie życia, bo od pewnego czasu w teren na niej nie jeżdżę i jak na razie taki karkołomny pomysł raczej do głowy mi nie przyjdzie.
W związku z tym planem nie łaziłyśmy po ścieżkach, co oczywiście poskutkowało tym, że kompletnie straciłam orientację. Ścieżki, nawet jak się zgubię, wiem, że doprowadzą do ludzkości, a las „wewnątrz ścieżek” do nikąd (tzn. doprowadził nas do martwego psa).
Trochę strachu najadłam się, jak dotarłyśmy do ambony, koło której wysypana była kukurudza. Zgadłam, że było to nęcisko dla dzików, więc miałam wizję, że gdzieś w krzakach się na nas czają. Na szczęście nie ujawniły się.
Nawet kilka zdjęć ustrzeliłam. Żałowałam, że aparatu nie wzięłam, bo bardzo mi brakowało zoomu.