Jazda za prace- uklady i obowiązki

Jak tak porównujesz to telefon jest tańszy za granicą, niż mail, jeśli nie ma wifi ;P ale troche  🚫
Skoro tak, to telefon najtańszy będzie w Chinach, bo to podróbka 😉

A żeby było w temacie, to może _Gaga poproś jakąś zaufaną osobę o zrobienie ogłoszenie i przeprowadzenie rekrutacji? Na wypadek gdybyś rzeczywiście onieśmielała ludzi.
Może to jest myśl
Połowa lipca a pomocnika jak nie było, tak nie ma
Ogłoszenie zostawiłam lakoniczne... niestety kompletnie bez odzewu 🙁
Luzaczka dostała pracę - cieszę się... ale cholibka nawet zawody stały się problemem i np. na najbliższe do Białego Boru nie pojadę  😕
_Gaga wspołczuję Ci tych kłopotów z poszukiwaniem pomocnika/luzaka. Ja od 7 klasy podstawówki do połowy studiów pomagałam i pracowałam w różnych stajniach za możliwość jazdy w ramach tego. Wiadomo bywało różnie, ale napracować się trzeba było zawsze. Np. w pierwszej stajni, czyli byłam wtedy 13- latką, za wywiezienie gnoju z jednego boksu i zaścielenie na nowo miałam w zamian pół godziny jazdy konnej, niestety bez instruktora, czyli co ujedziesz to masz 😉 No i jeździłam tą taczką, przynosiłam, wynosiłam, zamiatałam, siodłałam, prowadzałam, itd. Byłam wtedy mega szcześliwa, że mam takiego farta w życiu. Teraz jest jakaś masakra z młodzieżą. Powodzenia _Gaga 🙂
TRATATA   Chcesz zmienić świat? -zacznij od siebie!
12 lipca 2014 08:23
Ja już wspominałam, że pomocników szukałam przez tablica.pl (ogłoszenie dociera do dużej ilości osób a potem info niesie się pocztą pantoflową), trochę to trwało (ok pół roku). Zgłaszały się różne osoby, najwięcej nastolatek i takich które kompletnie nie umiały jeździć, już pomijając oferty prawie matrymonialne. Zmieniłam ogłoszenie ze potrzebuje osoby pełnoletniej, potrafiącej jeździć przynajmniej na poziomie brązowej odznaki i że 1h pracy = 1 h jazdy. Nie potrzebowałam dziecka do niańczenia tylko pomocnika. W końcu trafiłam można powiedzieć na bratnią duszę, która kocha moje konie jak swoje (to chyba najważniejsze) układ pasuje obu stronom, ja w stajni to prawie jak gość się czuję - wszystko zrobione, nie trzeba palcem pokazywać. Mam  na razie jednego konia do jazdy to się zmieniamy, każda co drugi dzień jeździ. We dwie z robotą się obracamy w moment a i motywacja zupełnie inna jak ma się kogoś z boku. Osoba pracująca a mimo to jej się chce. Ja zawsze miałam więcej szczęścia niż rozumu,  😁  taki pomocnik to skarb. Jak się samemu ma fioła na punkcie swoich koni to trzeba szukać drugiej takiej osoby choć to nie łatwe.

Cierpliwości życzę Ci _Gaga
Przykładowo napisałabym coś takiego- Poszukuję sympatycznej osoby do pomocy przy dwóch koniach w zamian za profesjonalne treningi skokowe/ujeżdżeniowe. Praca polegałaby na sprzątnięciu boksów, opiece nad końmi (czyszczenie, pielęgnacja kopyt) oraz konserwacji sprzętu. Za każdą 1/2/3 godz. pracy oferuję 1/2/3 godz. profesjonalnego treningu na dobrze wyszkolonym koniu pod okiem doświadczonego trenera. Zależy mi na osobie pełnoletniej, posiadającej umiejętności na poziomie ......., odpowiedzialnej, kochającej konie i lubiącej spędzać z nimi czas.
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
14 stycznia 2015 14:22
Przejrzałam wątek, na ten moment tak na szybko i pobieżnie, ale będę musiała wczytać się bardziej ponieważ nie sądziłam, że będę rozważać poważną ( w sensie realną ) propozycję jazdy/nauki jazdy za pracę. Zeszłego lata koleżanka męża z pracy coś tam przebąkiwała, że ma dużo wolnego czasu po pracy i w weekendy ( pracuje tutaj, ale nie pochodzi stąd więc praktycznie nie ma co ze sobą zrobić mieszkając w hotelu ) i może mogłaby pomóc przy koniach u nas w zamian za naukę jazdy. Trochę ominęłam ten temat bo jakoś tam nie bardzo chciałam się pakować w taki układ, nie wiedziałam jak do tego podejść, na jakich zasadach itd ... Mąż też na siłę jej nie przywoził bo nie chciał swojej podwładnej ładować na minę czyli na mnie ... Miałam już także niewielki epizod tego typu, który nie wypalił bo dziewczyna, ani nie chciała pracować, ani nie chciała się czegoś nauczyć i ja doszłam do wniosku, że nie chce mi się tracić czasu dla kogoś takiego, a sprzątnąć mogę sama.
Trochę mi się jednak zmieniła sytuacja, przybyło koni, odpadła pomoc męża w połowę weekendów ponieważ z pracy wysłali go na studia i ... generalnie przydałby mi się ktoś do pomocy w tych najcięższych rzeczach czyli przede wszystkim sprzątaniu boksów.  Zaczęłam się zastanawiać czy dziewczyna da radę ( wiem, że wciąż jest chętna ), ale zupełnie zielona. Byłaby to więc i dla niej i dla mnie taka praca u podstaw. Zastanawiam się jak przeprowadzić taką powiedzmy rozmowę wstępną w sumie z obcą osobą, żeby nie zostać odebraną jako dość szorstka osoba z tendencjami szefa sztabu ... Chciałabym żeby układ był jasny, ech ...
Zaproś ją na dzień, weekend i po pierwsze dokładnie powiedz na czym ma polegać praca, a po drugie zasuwajcie w tym dniu obie. Ona nie będzie na ciebie patrzyła jak na poganiacza niewolników, a jednocześnie przekona się na własnej skórze jak wyczerpująca może być praca w stajni. Po tym zdecydujecie: ona - czy chce i da radę, ty - czy taki obcy ktoś ci odpowiada.
Możesz z góry powiedzieć, że układ dla was obu jest czymś nowym i w ramach próbnego weekendu sprawdzicie, czy dla was obu pasowałoby takie rozwiązanie. Wtedy ani ta dziewczyna nie będzie się czuła zobowiązana jeśli by jej się nie spodobało, ani Ty niczego jej nie obiecujesz.
Aleks, Spróbuj! Jak zielona, to nawet dobrze - wyszkolisz po swojemu. 😉 Poza tym to dorosła osoba, a nie 13stka czy 15stka. Ja bym brała w ciemno 😁
Tak serio, pokaż jej jak to wszystko wygląda, zaprzągnij do boksów 👀 Może być tak, że jej się wydaje, że machnie se miotłą dwa razy i to będzie cała praca przy koniach, bo w końcu jako laik skąd ma wiedzieć jak to wygląda.... A może być tak, że będzie pracowita i widły co weekend nie będą jej straszne. 🙂
TRATATA   Chcesz zmienić świat? -zacznij od siebie!
14 stycznia 2015 17:43
Aleks ja się ze swoją pomocniczką bardzo zaprzyjaźniłam, ale od początku musisz określić czego oczekujesz i co dajesz w zamian żeby potem nie było niedomówień i żebyś nie musiała o wszystko prosić czy pokazywać palcem, żeby się czuła i pracowała tak jak w swojej stajni. Z początku będzie trudno jeśli osoba zielona ale jeśli jej zapał nie zgaśnie i wszystko wytłumaczysz/pokarzesz to po jakimś czasie będzie fajnie. W sprzątaniu boksów filozofii nie ma a krzepy nabiera się z czasem.
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
14 stycznia 2015 17:52
Aprilla, vanille myślę, że to dobry pomysł, zaprosić ją na weekend ( postaram się by był to intensywny weekend 😉 przetrzymałabym konie parę dni na kupach nawet ) tak, żeby zobaczyła uczciwie z czym się to wiąże i żeby nie była zaskoczona, że zdarzają się dni kiedy pracy jest na prawdę dużo. Na co dzień staram się sprzątać systematycznie i nie gromadzić kup w boksach. Za to przez absencję męża gromadzi się sterta kup przy stajni i też ją trzeba usuwać systematycznie, zwłaszcza kiedy zrobi się cieplej żeby nie było much ... Pracowałybyśmy razem, tak koniecznie, raz żeby jej pokazać wszystko, a dwa ... no właśnie źle się czułabym jako poganiacz niewolników, jestem z tych którzy obierają cel i przyjmują go do realizacji więc chciałabym by to widziała. I chyba warto byłoby przedstawić jej fakt, że układ dla mnie też byłby czymś nowym i że w razie czego wszystko jest do przedyskutowania, a gdyby jednak nie podołała to ja nie będę mieć pretensji do niej.

Sankaritarina - hihi wiesz, że nie pomyślałam o tym, fakt łatwiej sobie kogoś wychować niż naprawiać i forsować czyjeś błędy albo jakieś przyzwyczajenia 😉. Nie znam jej, więc może być tak, że będzie zdeterminowana, a może wykruszyć się po takich dwóch dniach. Sprawdzenie tego w zasadzie będzie kosztować mnie trochę czasu więc chyba faktycznie warto dać szansę tym bardziej, że przydałaby mi się osoba ogarnięta na nasze wypady grupowe. Mąż zajmuje się wtedy dwoma końmi, ona mogłaby przejąć jednego jeśli odnajdzie się w tym.

Ja od siebie, chciałabym ją też nauczyć jeździć z sercem i prawidłowo. Kiedyś prowadziłam jazdy w szkółce u znajomej ( pomagałam jej, to nie była żadna praca dla mnie ). Nie wydaje mi się żebym miała powołanie nauczycielskie, raczej denerwuje mnie jeśli kogoś o coś proszę, a ten ktoś twierdzi, że się nie da, kiedy wiem, że się da bo sama przez to przechodziłam. Jestem wtedy szorstka, sama siebie odbieram wtedy dość oschle. Jednak dzieciaki umawiając się na kolejne jazdy prosiły o zajęcia ze mną, byłam tym wtedy trochę zaskoczona. Były to jednak fajne dzieciaki, które słuchały i chciały się czegoś nauczyć. Nie wiem jak na mnie zareaguje dorosła osoba. Chciałabym by wiedziała, że praca w siodle to też nie jest lekka robota, zwłaszcza dla kogoś kto zaczyna i jego ciało musi się dostosować i nauczyć używać mięśni, których nie używa się na co dzień. Koń natomiast to nie rower.

TRATATA - tak, chciałabym żeby było to od początku klarowne. No i nie chciałabym wydawać rozkazów, które ona musi wykonać. Fajnie było by gdyby ta praca dla niej stała się tak naturalna jak dla mnie. Robisz coś po prostu bez wskazywania placem i zwracania uwagi. Ja uczę ją jak najlepiej umiem, a ona się chce uczyć.

No ... spróbuję, może nie będę żałować 😉.
Aleks, to powodzenia! I daj znać jak poszło.
To ja może powiem coś od młodzieży, bo widzę że voltowicze lubią wsiadać na 15-stki i 16-stki oraz wszystkie niepełnoletnie 🙂

Z młodzieżą to jest tak, że jest zapał, jest moc, są chęci - ale przeszkody są zazwyczaj trzy - szkoła, rodzice, dojazdy.
W szkole jest o tyle fajnie, że nigdy nie wiadomo co wypadnie, i bycie po prostu wyżutym po 10 godzinach spędzonych w szkolnej ławce i wizja tony prac domowych i kilku sprawdzianów następnego dnia nie zachęca do jeszcze kilku godzin spędzonych w stajni, jakkolwiek by ta szalona 15-tka nie chciała.
Drugą sprawą są rodzice, którzy uważają że dzieci są wykorzystywane chociaż robią to co lubią bądź pomagając za jazdy nie będą miały czasu na naukę bądź nie będą jeździć po dziecko, nawet jeśli deklaruje się że przyjedzie samo, bądź mają milion innych obiekcji, które uniemożliwiają niepełnoletniemu pokazanie się w stajni więcej niż raz w tygodniu.
Trzecią sprawą są dojazdy - ponad wszystko chciałabym mieć taką osobę jak wy, która chce mieć kogoś, kto zajmie się jej końmi w okolicy mojej wsi Ożarowa Mazowieckiego lub chociaż prawej strony Warszawy- niestety, kiedy już znajdujesz swojego wymarzonego pracodawce, zazwyczaj znajduje się on 60 km od twojego miejsca zamieszkania( zazwyczaj jest to Radzymin lub w tamtym kierunku - w moim przypadku zawsze) i kwituje twoje "to za daleko ode mnie" tymi słowy - Toż to tylko godzinka pociągiem w jedną stronę!. Niestety, kończąc szkołę po 15, w stajni będąc na 16 z hakiem, skończyć wszelkie zabiegi o 18-19 i wrócić do domu - perspektywa siedzenia do 3 w nocy z podręcznikiem również nie sprzyja.

Nie mówię za wszystkich, bo nagminnie w stajni widzę dziewczynki w moim wieku, które palcem nie kiwną przy swoich dzierżawionych koniach, wsiądą, zsiądą, po jeździe na konia nawet nie spojrzą. Chodzi mi o dziewczyny, które tak jak ja - szukają swojego miejsca na ziemi, ale na dłuższą metę i tak nie wyrabiają się ze szkołą czy rodzicami. Zmieniam stajnie już tak często, że mogę bić rekordy, no niestety - Ożarów Mazowiecki pozdrawia 🙂
oj nie przesadzaj z tą szkołą.
Ja chodziłam do jednego z najbardziej wymagających liceów we Wrocławiu, do mat-fiz-chemu i stajnię miałam pod miastem i dojeżdżałam codziennie (jeździłam sportowo wtedy)
Latem jak dojeżdżałam na rowerze to mi często wychodziło (razem z dojazdem do szkoły) powyżej 50 km machniete jednego dnia! I jakoś dawałem radę.
I jeszcze uważałam, że wcale nie jestem bardzo zajęta 🤔wirek:
Hellgirl, niestety się z Tobą nie zgodzę- chodziłam do bardzo wymagającym szkół- bez problemu całe gimnazjum i liceum jeździłam kilka razy w tygodniu do stajni. Co do rodziców- pierwszy argument to mieć wszystko pozaliczane, dobre oceny, być odpowiedzialnym, godnym zaufania i w dobrych relacjach Poza tym, mówienie że dziecko jest wykorzystywane do pograbi przed stajnią, to jakiś kosmos. "W moich czasach"  😉 jakieś 10 lat temu- czyli bardzo niedawno- rodzice cieszyli się, że dziecko poznaje co to praca, co to odpowiedzialność, poświęcenie dla pasji. Przyjechała kiedyś do mnie dziewczyna- lat 15- chętna do "jazdy za pracę". Przyjechała z rodzicami, ok, to się nawet chwali, ale po tym, jak oni stwierdzili, że niestety ona jest za mała, aby podjechać busem 8 km od granic miasta- wszystko mi opadło. Może myśleli, że podjadę po nią do miasta pod dom i tamże odstawie. To jest robienie z młodego człowieka kaleki. Ja w jej wieku śmigałam na pksa o 6, jechałam do stajni, robiłam wszystko, co trzeba robić prowadząc w zasadzie całą stajnie, po czym pksem wracałam. Do pksa kawałek był. Teraz "młodzież" musi być wszędzie podwieziona autem, odwieziona, nie przepracować się tylko, albo w szkole za ciężko. Ja sama jestem na "ciężkim" kierunku, 2 konie koło domu, dlatego zadań domowych nie do ogarnięcia w gimnazjum czy liceum "nie łykam". 😉 Oczywiście to nic personalnego do Ciebie, wierze, że są też fajne, pracowite nastolatki.  😉  :kwiatek:
Tylko zastanawia mnie, że 10 lat tak mocno zmienia ludzi. Wtedy w każdej stajni pełno było dziewczyn, które robiły wszystko, bardzo zaangażowanych, w zamian potłuc się było można czasem chwilę na rekreancie, teraz ludzie typu Gaga- którzy mogą bardzo dużo nauczyć, do pomocy przy 2 (a nie 20 jak kiedyś) koniach nie mogą znaleźć chętnych.
Hellgirl jeżeli kończysz szkołę o 15 i siedzisz tam 10 godzin, to zaczynacie zajęcia o 5 rano?xD Przykro mi bardzo, ale albo w przeciągu eee 4 lat podstawa programowa diametralnie się zmieniła  albo znajduję się w gronie geniuszy. W gimnazjum i w liceum nauka nie zajmowała mi więcej niż powiedzmy 3-4 godziny w tygodniu. U konia byłam codziennie po szkole, wracałam do domu, robiłam cos tam do szkoły i tyle. Nie piszę tego nawet z wielkiej perspektywy - mam 21 lat. W tej chwili studiuję weterynarię, więc ilość materiału w porównaniu do wymagań maturalnych jest kosmiczna, to i tak jestem u konia prawie codziennie. Nie wiem po co się tak usprawiedliwiać. Fakt - rodzice i transport to może być problem, bo nie zależy od nas, ale zasłanianie się szkołą w wieku 15 lat jest mocno na wyrost.

Magda Pawlowicz, 50km to jeszcze do przeżycia. Ja przez pewien czas byłam na "układzie"-stajnia od domu 45km, tymczasowy dom od szkoły 15km w przeciwnym kierunku. Dawało minimum 120km na dzień, a to tylko trasa dom->szkoła->stajnia->dom. Dobrze, że miałam z kim się zabierać, bo niby krótki okres to trwało, ale jakbym jeszcze miała korzystać z tych cudownych połączeń komunikacji, to chyba po północy bym do domu wracała, wychodząc przed 6 do szkoły... Dobrze, że wtedy w ogóle się nie uczyłam, a lekcje robiłam w busie w drodze do szkoły 😂 Czasem na dłuższą metę jednak się nie da, szczególnie w czasach mocno nastoletnich 🤣 dlatego trzeba szukać i decydować się tylko na to, co mamy realne szanse sobie realizować.
Facella   Dawna re-volto wróć!
14 stycznia 2015 19:56
Ale dziewczyny, to wszystko zależy od dojazdu i tego, czy możecie np. zostawić w stajni ubrania na zmianę, czy musicie to wozić ze sobą (nie wyobrażam sobie cały dzień nosić książek + butów, kasku i ubrań do stajni!). Bo jeśli autobus do stajni macie co 2 godziny, a ostatni powrotny o 19, to jest straszna lipa, bo nie zawsze jest się z kim zabrać. A jeśli jeszcze musicie między szkołą a stajnią wrócić do domu i ugotować obiad dla rodziny, bo i tak bywało w moim życiu, to serio nie idzie się wyrobić.
wlasnie... dojazdy, godziy zajęć... w liceum (plastyczne - wiec normalne + nascie godz dodatkwych i mase w domu) mialam czesto zajecia do 19-stej. a najwczeszesniej ok 15. dojazd do stajni autpbusami - z 1,5 godz jesli "pasowało" - bo busy co 2 h gdzies albo i rzadziej. bylam mistrzem rozkladów 😉
no i w tym układzie za huhu nidy rydy jeździć do koni po szkole w tygodniu, szczególnie zimą, jak o 16 ciemno. a hali brak. weekend za to w całosci 😉
po zdobyciu prawka (17 rż) jezdzilam już w czasie okienek (dojazd w wersji "kubica" i bez korków /lekkie nawet 30 min:P) . nawet w poł godz potrafilam sprowadzic konia, wyczyścic i polonzowac/pojeździć/cos tam zrobić , 1 albo 2:P 😉 - podobnie na studiach... tu zależnie od miejsca zajęć miałam nawet blisko i jezdzilam meidzy wykładami czy po szpitalu. 
dziś jestem bardziej leniwa 😉
ale dawałam rade dlatego, ze mialam auto. bez ... nie dziwie się, ze trudno moim pomocnikom się dojeżdża...
oduczyłam się też spać - bo w koncu te wszystkie "szkolne" rzecyz było kiedyś trzeba robić 😉

Aleks, moze lepiej nie rób gnoju więcej niż zwykle. powinnaś ją jednak zachęcić (ale pokazując realia), a nie zniechęcić - jeśli ją chcesz oczywiście 😉
A propos dojazdów - w liceum jeździłam do stajni w weekendy pociągiem, 1h w jedną stronę. I wiecie co? W weekendy wszystkie prace domowe miałam odrobione 🤣 Po prostu brałam ze sobą zeszyty i podręczniki i rozwiązywałam wszystko po drodze, nawet robiłam jakieś dodatkowe rzeczy, czytałam książki - stukot kół bardzo nastraja do pracy 😉 Tak więc - dużo zależy, jak sobie człowiek ułoży plan i jakie ma do tego nastawienie. Chociaż muszę stwierdzić, że w autobusie byłoby mi dużo ciężej, ale - moja koleżanka z klasy dojeżdżała busem codziennie 15 km i też miała wszystko zawsze odrobione... w czasie podróży 😉
autobusy są super pod tym kątem.. zawsze sie w nich uczyłam... za kierownicą trudniej ;/
a w stajni, awet w siodle uczywlam sie do prawka (widać bylo ile po brudnych stronach :P) a jezdzac w długie tereny stępa - do egzaminów i czytałam lektury 🙂
Hellgirl, No też nie przesaaadzaj.
Całe liceum pracowałam (nie przy koniach), jeździłam konno, dojeżdżałam do stajni paroma autobusami albo kombinowałam żeby się z kimś zabierać ze stajni. W maturalnej klasie już miałam konia (w pewnym momencie oddalonego od domu 35 km w jedną stronę) i wszystko się dało. Zaraz po 18stce wyjechałam do pracy przy koniach na kilka tygodni.... a potem już tylko na kurs instruktorski.  🏇
Ale moi rodzice byli zadowoleni ze znalezienia jakiejś jednej pasji, bo ja to też miałam multum zainteresowań, a każde błyskawicznie się nudziło. 
Z resztą, nie trzeba jeździć codziennie. Można jeździć tylko weekendami.

Jakiś czas temu ogłaszałam swojego konia do dzierżawy. Zgłosiło się parę osób, ale dojechanie ok 8 km do mnie do stajni to za daleko. A stajnia wcale nie jest na zadupiu gdzie wrony zawracają.
Już nie mówiąc o gwiazdach firmamentu napotkanych na mej drodze, których praca w stajni polegała na siedzeniu w siodlarni i syfieniu słonecznikiem albo opalaniu się przed stajnią.... podczas kiedy np. na środku stajni leżała wielka kupa, a miotła to nie była używana od miesiąca.... albo o gwiazdach firmamentu, które zamiatały w taki sposób, że plac wyglądał gorzej niż przed zamiataniem.... Gwiazdozbiór Jednorożca...

Facella, Oj tam. Ja siodła woziłam komunikacją miejską.  😀iabeł: Ogłowia w zębach.... Nie mówiąc o siedzeniu w pociągu w bryczesach, termobutach i "ogólnie stajennych" rzeczach po całym dniu pracy... Dziwnym trafem się nikt nie przysiadał.... 😁
No, ale kasku by mi się nosić nie chciało.
Myślałam, że się popłaczę ze szczęścia kiedy W KOŃCU zdobyłam samochód...  😜

Aleks, Oj powiem Ci, że czasami wolałam uczyć początkujące dzieci niż początkujących dorosłych 😁 Nie zdziw się jeśli będzie panikować na tym koniu gorzej niż 10 latka 😉 ale może nie będzie - może Ci się trafi nieoszlifowany diament. Serio - serio. 🙂
A to prawda jest. Początkującego zawsze wyszkolisz. Nawet nie chodzi mi o przekazywanie jej całej tajemnej wiedzy na temat jeździectwa 😉 ale takich "przyziemnych spraw" np. odwieszania uwiązów z kantarami/ odwieszania samych kantarów i samych uwiązów/ ściągania kantarów/zostawiania kantarów.... Układania wiader jedno na drugie / układania wiader jedno obok drugiego.... Same pierdoły, ale odnoszę wrażenie, że każda stajnia ma inaczej. 😀
Sankaritarina, obyś nie wykrakała 😀 Ja też zaczęłam się uczyć jeździć jak byłam na studiach i jak sobie przypomnę, jaka ze mnie była panikara... niestety dorośli mają większą wyobraźnie w temacie 'co się może wydarzyć' i nie mają potrzeby szpanowania przed rówieśnikami, że już galopują/skaczą/whatever - a to u dzieciaków jest napędem do robienia tego, czego się obawiają
vanille, Taak, masz rację. Choć zdarzają się "co to ja nie jestem", ale fakt, dzieciaki mają większą potrzebę szpanowania.
Ja ten strach rozumiem. Też się bałam jeździć. Tzn, będąc zupełnie początkującą to niee, do siedzenia w siodle pierwsza byłam, ale później... mając za sobą pierwsze "atrakcje" (upadki, bryki etc), coraz częściej się bałam, ale potrzeba jeżdżenia była większa niż strachy.
(jednak uważam, że jeśli ktoś się naprawdę panicznie boi i nie jest w stanie tego lęku przezwyciężyć - niech nie wsiada. Nie mówię o Tobie czy coś, tylko tak ogólnie rzucam uwagą w stronę wszechświata 🙂 ).

Tak jeszcze odnośnie jazdy za pracę... No cóż, różni ludzie są wszędzie. Natknęłam się na ogłoszenie w stylu "praca za jazdę - obowiązki: sprzątanie 10 boksów, wyprowadzanie na padoki, karmienie". Fajnie... może jeszcze herbatkę właścicielowi w porcelanowej filiżance podać...
Albo - jazda za pracę, sprzątanie, czyszczenie, do dyspozycji 2 konie - jeden trzylatek ledwo zajeżdżony, drugi niezajeżdżony. Wysoka szansa, że będą jakieś okurwieńce. Jak se zajeździsz, to se pojeździsz..... :/
Sankaritarina, no tak, masz rację - są i tacy. Teraz na sylwestra byłam w górach, gdzie udało mi się wybrać w teren. Podczas terenu babeczka opowiadała jakie czasami przychodzą ananasy. Np. pan w kwiecie wieku, który twierdzi, że na koniach to on swego czasu jeździiiiiił, że hoho. Babka przed terenem bierze go na łączkę, żeby te umiejętności choć trochę zweryfikować. W stępie ok, pan nawet koniem kieruje, zatrzymuje etc. Udaje mu się przejść do kłusa, ale na hasło 'proszę anglezować' reaguje zdziwiony 'co to znaczy?' O_O

Też uważam, że jeśli ktoś się boi panicznie i nie widzi szans na przezwyciężenie tego lęku to lepiej nie wsiadać. Po pierwsze człowiek nie ma z tego przyjemności a po drugie koń wyczuwa i też zaczyna się nakręcać. Ja się początkowo bałam galopu, ale tu ogromną rolę odgrywało podejście instruktora (dopasowującego się do powszechnego trendu, że ledwo umiem zakłusować ale przechodzimy do galopu i skoków przez przeszkody 😀 ). Teraz temat zupełnie już nie istnieje - wystarczyło zmienić stajnię.

Co do pracy za jazdę to hmmm... ja swego czasu byłam w takim układzie i robiłam dokładnie to, co napisałaś. Z tym, że do sprzątnięcia były 4 stanowiska i 4 boksy 😀 Ale wyprowadzanie na padok, ściąganie z padoku, karmienie, ścielenie, sprzątanie - jak najbardziej 😀 I w sumie nie mogę powiedzieć, żebym narzekała, wręcz przeciwnie. Fakt - trzeba się było czasem urobić po łokcie ale za to jeździłam z właścicielką w tereny, czasem dawała mi lekcję na padoku. I ogólnie atmosfera była fajna - wspólne ogniska, wyjazdy etc.
Ja tam zawsze będę twierdzić, ze kiedyś były inne czasy i te nasze ukochane stajnie byuły jakoś bliżej (pomimo, ze komunikacja gorasza)
Mi rodzicie nie kupili auta gdy byłam nastolatką... mało kto miał w tamtych czasach auto, a ludzie w moim w ieku to juzw ogóle nie specjalnie
Nie przeszkadzało mi to w dojazdach ani w liceum ani w czasie studiów. Ba - nawet był czas na klub żeglarski, imprezy, narty, prace dorywcze wszelkie i stypendium naukowe na polibudzie... a i jeszcze na drugi kierunek jakoś od 3go roku też był czas. Ale może doba wtedy jakaś dłuższa była - nie wiem 😉 Na pewno nie było rozbudowanego pożeracza czasu w postaci Internetu (znaczy już był, ale sporo mniej  się z niego korzystało).

A ja znów uwierzyłam, ze są na świecie ludzie mocno pierdyknięci w czerep, znaczy koniarze 😉 (bez urazy) bo od jakiegoś czasu mam wspamiałą luzaczkę  😍 Sama dojeżdża do stajni, pomimo że mieszka w miejscu w którym wrony zawracają  😀 deszcz, mróz, jasno, ciemno - ważne, aby do koni dojechać  😍 a ja w dni, gdy mam mniej czasu mam osiodłanego konia kiedy wracam z pracy  🏇
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
15 stycznia 2015 12:41
horse_art - kurde, może i racja nie przeginać tak z tymi kupami na początek, w końcu obie się naharujemy jak będę nadgorliwa 😉. Nie znam jej więc nie wiem, szkoda byłoby stracić kogoś fajnego w przedbiegach, jeśli się fajna okaże.

Sankaritarina, vanille - ja się właśnie tego obawiam, że łatwiej uczyć jest małoletnich. Dorośli mają często w sobie za dużo obaw, sama widzę po sobie z wiekiem jak to mi się wyobraźnia włącza i przewiduję pewne rzeczy więc jestem ostrożniejsza tym samym, myślę sobie " nie rób tego, albo tamtego bo to i to się może zadrzeć ... ". Dziewczyna może panikować jest wystarczająco stara 😉 by mnie tym nie zaskoczyła 😉.
Zdarzają się tacy "co to nie ja " ale to bardziej faceci chyba niż kobiety, ona może być wypłoszona bo chyba więcej o mnie wie niż ja o niej  😁 w sensie, że "trudna" jestem  😁 choć jak zapytacie moich koniarzy to chyba nie taki diabeł straszny 😉.

Co do wyszkolenia, też rację masz. Niby pierdoły, kantary, wiadra, uwiązy itp ale jednak potem idziesz i nie szukasz, nie wkurza Cię, ze stoja tak a nie inaczej, nie chodzisz i nie poprawiasz bo dziewczyna robi jak się jej pokaże, a nie jak umie ...

A co do tych czasów innych, to oprócz czasów to młodzież była inna. Ja dojeżdżałam do stajni 1,5 godziny tramwajem, autobusem i tramwajem, a potem z buta kolejne 0,5h szłam i dało się. Byłam wtedy w podstawówce miałam chyba z 12 lat. Mama się bała, Ojciec też, ale pozwalali mi nawet zimą głęboka, nie taką jak teraz, że grama śniegu nie zobaczysz. Dało się, ale chciało się  🏇 nastawienie było inne, coś się dostało, za ciężką pracę, ale to było coś na czym człowiekowi zależało jak na niczym innym - na koniu posiedzieć, postępować zawodniczce, rozstępować po czyimś treningu. Ja jak dziś pamiętam jak mi trener na swoim koniu Kłusaku Orłowskiego pojeździć dał ( Vera miała na imię, piękna klacz ) i nawet coś tam poduczył to nic, że już ciemno było i minus 12. Ja się wtedy nie zastanawiam jak do domu wrócę. To były inne czasy i ludzie byli inni. Mniej rozrywek dostępnych od ręki więc jak się już coś miało to się to szanowało i doceniało.

edit: Nas w tamtej stajni było kilka, takich nastolat zajaranych. Żadna z nas wtedy nie miała szans na własnego konia. Nigdy na tyłkach nie siedziałyśmy, kręciłyśmy się jak mróweczki, zamiatając, ścieląc, rozcierając konie, czyszcząc, sprzątając w boksach, z wiadrami z wodą śmigałyśmy, owies przewiewałyśmy, wszystko, siodła nosiłyśmy, odnosiłyśmy. Dla takiej młodej osoby to była ciężka praca, ale my to CHCIAŁYŚMY robić i tak o tym się myślało. Nie, że ja to MUSZĘ zrobić, żeby wsiąść, ja to CHCĘ zrobić żeby wsiąść. Takie myślenie jak wtedy miałyśmy zmieniało nastawienie. Teraz nastawienie jest roszczeniowe, więc jedna z drugą dupy nie ruszy żeby kupę sprzątnąć ...
ja mialam taką pomcniczke - przyjezdzała w tygodniu zeby polonzwac czy wsiasc nawet, w weekendy razem cos tam robiłyśmy, od jazd po robienie przeszkód.
ale nie wyobrażam sobie, żeby mi ktoś przykładowo konia przyjeżdzał siodłać... czy stępowac itd jakos byloby mi niezrecznie, jesli mu nie płace;/
tak a zasadzie, ze ja szykuje cos, a na to czy tamto, ok... ale nie zeby mi słuzyć...
zrestza, siodlanie uwazam za wazy element i wole sama. jak i stęp 😉

ale skkoczyl jej sie czas i ukld, ze przyjedza tylko jak ja jestem czy na rajdy itd, to juz mi nie pasował. bo jak jestem to sama sobie to ogarne, nie czuje potrzeby roztrenowywac konia za twarzystwo 😉
a przyjechał kiedyś jej chlopak - inna glina - bo ona jak ja szlifowała, malowała, kpała i było fajnie. a ten wykopał dłek w piasku i prawie umarł ze zmeczenia, albo poszlifował i tez padnięty (autentycznie!) no kurcze... co za faceci!

przychdziły (przychodza jak pogoda jest 😉 )tez miejscowe dzieciaki... zbierały kamyki i szkiełka po placu za jazde 😉
bo przeciez ie kazde takim gnoju wywalac (a i facet - pracowik od teg jest) :P ani nic waznego przy koniach...bo strach - a jak mam stac i patrzec, pilnowac, to 4x szybciej to sama zrobie..
Aleks   Never underestimate the possibility for things to improve in ways you cannot yet imagine - Karen Rohlf
15 stycznia 2015 15:41
Wiesz, to nie było tak, że my komuś usługiwałyśmy. Robiło się różne rzeczy, koni czyiś nie siodłam bo gówniarz byłam nie dosięgałam do większości tak żeby dobrze osiodłać, ale siodło przyniosłam i odniosłam nie raz na hak. Żadna z nas nie traktowała tego w kategoriach usługiwania, a ludzie dla których to się robiło byli inni, inaczej do nas nastawieni niż teraz by byli. Nikt mnie tam jako popychadło nie traktował, atmosfera inna była. Dziś to nie ta bajka jest, ja na takich zasadach jak sama zasuwałam nikogo bym teraz nie wzięła, ale wtedy nie marudziłam i pracowało się z chęcią. No i jeździłyśmy, a od czasu do czasu na lepszym koniu w moich ( tamtych ) oczach  ktoś indywidualną jazdę mi zrobił to się jarałam, nie czułam się wykorzystywana.
Aleks, ja nie w sensie, ze byłyśmy sługi. "my" bo w koncu ja tez w staji pomagałąm (i bksy i sprzatanie czy ponc instruktorowi) za jazdy i to nawet był taki... prestiż? jak sie odpracowało to inny level społeczy w staji 😉 a kasy mi przeciez na jazdy takie pojedyncze by nie brakowało... dzieki temu jako nastka dostalam konia pod opieke, bo wlasciele wiedział, ze się umeim zająć najpierw dizerzawioy, potem już friko. b umiałam. i mocną szkołe przeszłam - wiedzialam jak ma być czysto, jak sie zajac, jak zawinąć, jak rozpoznać, leczyć... , jak traktować sprzęt. b przy wszystkim sie był i robiło. mając wykupioną jazde - nie ma szans na takei praktyki.
ale i fajnie było i sie czlowiek wiele nauczył... od szacuku po odpowiedzialość.

w sob. przyjezdzają dzieciaki na obóz. i też bedą przy koniach "pracować". i chcą (a jak ie to się przekonają, ze chcą) i muszą. bo nawet rower wymaga opieki. koń to nie symulator na komórce. muszą wiedzieć, że dbać trzeba. i doceniać prace innych, którzy to na codzie robią. jak sam gnój powyrzuca, to nie będzie się śmiać z pana stajennego...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się