Nie znalazłam odpowiedniego wątku, więc piszę.
7-mio letnia klacz angloarabska od kilku lat chodząca pod siodłem.
Przy zajeżdżaniu został popełniony błąd. Była dobrze przygotowana do pierwszego wsiadania, prawidłowo lonżowana i wszystko niby fajnie.
Ale gdy pierwszy raz zasiadł na niej berajter i złapał za wodze (widocznie za mocno) nastąpiła wywrotka na plecy.
Potem było już tylko gorzej. Koń trafiał z rąk do rąk.
Był u zawodniczki ujeżdżeniowej, ale też doszło do wywrotek na plecy i zawodniczka podziękowała.
Potem znowu w domu kobyłka była ugłaskiwana "naturalnie", był powrót do pracy z ziemi, rozluźniania itp. Była lonżowana na wypięciach różnych i wypięcie akceptowała.
Dało się na niej jeździć, nawet prowadzić tereny, brała udział w hubertusach, ale to wszystko na luźniej wodzy (tudzież po naturalsowemu, na kantarku) pod świadomymi jeźdźcami.
Potem była u zawodnika skokowego jeżdżona na czarnej wodzy. Gdy przyjechano obejrzeć efekty jego pracy, to owszem wszystko pięknie, koń nabrał mięśni, pięknie skakał, ale gdy poproszono o pokazanie jazdy bez czarnej, to już nie było pięknie 😁
Jedna wielka lama, czyli bez zmian. Czarna wodza tylko maskowała problem.
Teraz koń znowu jest od jakiegoś czasu w domu i niby da się jeździć, ale złapać wodzy nie.
Wszelkie problemy ze sprzętem, zębami i grzbietem są absolutnie wykluczone. Badał to sztab weterynarzy.
Kobyłka pięknie pracuje na lonży, rozluźnia się, nurkuje, zgina się, ufa i słucha.
I co najdziwniejsze - fantastycznie się ustawia na wypięciu wszelakim! 😀
Wypinacze OK, gumy między przednie nogi OK - to nie ma znaczenia. Wypięcie rozumie i akceptuje.
Ręki jeźdźca NIE.
Można niby trzymać wodze na kontakcie, ale z ogromnym wyczuciem, bo wtedy natychmiast się usztywnia i ucieka z głową do góry.
Nie ma odważnych na złapanie normalnego kontaktu, bo wyraźnie ostrzega że się wespnie.
Trudno się tym nie przejmować i robić swoje, mając na uwadze niegdysiejsze wywrotki na plecy.
Poproszono mnie o obadanie tego konia.
Sprawdziłam wszystko od zera.
Najlepsze jest to, że koń jest absolutnie przemiły i mimo wszystko ufny. Na lonży na wypięciu chodzi jak w zegarku.
Wsiadłam trzy razy, po uprzednim przelonżowaniu.
Za pierwszym robiłam w kłusie dużo wypuszczania nosa w dół i do przodu, bez kontaktu. Koń nurkuje, rozciąga się i jest zadowolony.
Za drugim podobnie, ale już z kontaktem na zewnętrznej wodzy, z efektem marnym.
Za trzecim razem na sam koniec, przez chwilę chyba nastąpiło coś dającego nadzieję:
Trzymając zewnętrzną (dość długą, ale przy tym na kontakcie) i jadąc porządnym, rytmicznym kłusem na kole, skłoniłam ją wyraźnym odpuszczaniem wewnętrznej wodzy do ustąpienia w potylicy i ustawienia mniej więcej takiego:
To było w wyraźnym zgięciu na kole. Na prostej nie da rady.
Czyli próbowałam robić coś w stylu LDR, tudzież "żucia z ręki" w kłusie i przez moment się udało.
Wydaje mi się, że w tym kierunku należy iść, czyli rozluźniać i wyraźnie wypuszczać w dół.
Nie znam się na pracy z do tego stopnia trudnymi końmi, bo jestem tylko instruktorem wyszkolenia podstawowego i na co dzień mam do czynienia raczej tylko z grzecznymi człapakami rekreacyjnymi... 😡
Dlatego chciałam Was prosić o rady.
Czy ja dobrze kombinuję?
Może jakieś inne spostrzeżenia?
Z góry dziękuwa! :kwiatek: