Aż z ciekawości zrobiłam ten test, wyszło mi 7 pkt. Jednak wiem, że gdybym zrobiła go kilka dni wcześniej kiedy miałam obniżony nastrój i trochę problemów na głowie, wynik byłby zupełnie inny. Test jako uzupełnienie albo zainteresowanie się tematem uważam za ok. Jednak jeśli czujemy się źle lub dobrze to skala punktowa nie jest chyba nam do tego potrzebna.
Trzymam kciuki za wszystkie dziewczyny! Walczcie :kwiatek:
Też mi się wydaje że taki test, mimo że prosty to jednak sporo może powiedzieć. Ja nie mam problemów z psychika i z życiem i wyszło mi punktów 3, więc ma to jako takie odniesienie do rzeczywistości...
W ogóle wiele pytań wymaga doprecyzowania. Bo co to znaczy "myślę o swoim zdrowiu" Może myślisz, bo masz faktyczne problemy? I nijak to nie jest objaw depresji? Co to znaczy "ludzie mnie nie interesują?" Bo mnie np też ludzie nie interesują, ale to nie jest objaw depresyjny. Itd itp. Dlatego te pytania pytaniami, ale rozmowa w cztery oczy rozmową.
Ja zrobiłam ten test z ciekawości, ale średnio mi się on podoba, nie budzi mojego zaufania. Strasznie te pytania "typowe" i łatwo manipulować odpowiedziami. Mi wyszło bardzo dużo punktów a ja od 1,5 roku nie biorę leków, mam bardzo dobrze życie i po powrocie na terapię idę do przodu jak burza i aktualnie częściej jest różowo niż czarno 😉 Niespecjalnie czuję się na głęboką depresję, która wyszła mi w teście.
Ale się fajnie dyskusja rozkręciła! Cud, miód i orzeszki. Uwielbiam tak! 😀
Ludzka psychika jest niesamowita. I chyba nigdy nie będzie dokładnie zbadana i zgłębiona. To jest fascynujące i przerażające jednocześnie.
Co do mnie - nie twierdzę, że nigdy do któregoś "psych" nie dojdę. Wiem, że mam tendencje, tego się ukryć nie da. 😉 Może nie umiem dobrze napisać o co mi chodzi z tym, że jednak uważam, że w moim przypadku warto poczekać aż się różne rzeczy naprawią. Ale to jest to, co Tunrida napisałaś o tym teście - zaznaczasz, że myślisz o zdrowiu, bo właśnie się przeziębilaś. 😉 I na tej zasadzie jest poniekąd u mnie - kolana dokuczają, siedzę w domu, nie mam z kim gadać, itd. Więc od razu głowa się zaczyna nieco bardziej gotować. Jeszcze miałam nerwową, stresującą sytuację w sobotę to od razu mnie wieczorem bierze na wypisanie się na forum - to moja autoterapia. (oczywiście jakąś formą dysfunkcji jest to, że łatwo się stresuję pierdołami - no to by było być może właśnie do przepracowania). Do tego jeszcze jestem jakaś cięta po umyśle przez lek przeciwzapalny, brakuje mi słów, koncetracji, itd. Sama czuję, że piszę bardzo chaotycznie.
Rok temu o tej porze byłam w podobnym stanie rozdygotania, ale też były konkretne powody, bodźce zewnętrzne - te 3 miesiące chorowania, później twarde lądowanie przy powrocie do pracy, rok temu była ta sprawa z zabójstwem w mojej klatce, rozstanie z trzema ważnymi dla mnie osobami, itd. Trochę trwało zanim to odpracowałam, ale kończyłam 2017 i zaczynałam 2018 w całkiem dobrej kondycji psyche.
Więc teraz też jednak uważam, że rozsądniej jest poczekać. Zamknąć temat kontuzji kolana (kolan), wrócić do pracy, w czerwcu będę mieć rezonans głowy - może się wyjaśnią migreny, no i do tego jest szansa, że jak będę na chodzie to się odkuję finansowo (a może ZUS mnie potraktuje sympatycznie 😉 ). Jeśli te obiektywnie negatywne bodźce będą już poza mną, a dalej będę mieć mało energii życiowej to wtedy jest sens iść szukać wsparcia. Tak to widzę na chłodno i zdroworozsądkowo.
infantil, jak manipulujesz odpowiedziami, to manipulować tak samo mozesz psycjiatrą, psychologiem i terapeutą. Pytania są proste, bo to nie magia, zaklęcia i sztuczki 🙂
I nie można zmusić nikogo, kto nie chce sobie pomóc. Ani kto uważa, że pomocy nie potrzebuje. No chyba, ze w szpitalu, ale tez raczej watpię, zeby wyzdrowiał ktos, kto twierdzi, ze nie jest chory i nie chce pomocy.
aż spojrzałam z ciekawości na ten test, mi wyszło 6 i to się zgadza z tym, że problemów z nastrojem czy stanami depresyjnymi nie mam, mi zaś tam brakuje pozytywnych odpowiedzi ale rozumiem, że to dlatego, że jest nastawiony na diagnostyke jednak innych stanów.
Też zrobiłam test, wyszło 6 ale z niektórymi odpowiedziami się nie zgadzam. Nie wszyscy chudną jak mają depresję, niektórzy ją chyba zagryzają. Rozumiem więc, że czy tyjesz czy chudniesz trzeba zaznaczyć tą samą skrajną odpowiedź. Co do unikania ludzi... ok, unikam ale wydaje mi się, że ma to pozytywny wydzwięk. Tzn jak mam zadawać się z deklami, to wolę nie mieć ich nawet w znajomych na fb, więc jak miałam stany depresyjne dwa lata temu, to posortowałam znajomych na tych, z którymi czasem pogadamy lub mają ciekawe strony, np prowadzą ciekawe blogi, i na tych, co do mojego życia nie wnoszą NIC, tak więc mam ich 150 😂 Dodam, że ta czystka to była forma mojej terapii 😉 Zrobiłam sobie także test moich odczuć sprzed tych 2ch lat, miałam trochę teraz problem z klasyfikacją, ale wyszło 26. Pamiętam jak mnie to męczyło... tak więc współczuje tym, którzy sięgają szczytu skali
A ja przyszłam się chyba pochwalić. 🙂 Wczoraj przekonałam się, że dobrze zrobiłam, że leki chyba jednak były potrzebne i działają. I chociaż mają okropne dla mnie skutki uboczne to jest iskierka nadziei na to wszystko. Wczoraj spotkała mnie strasznie przykra sytuacja. Tak przykra, że dawno nic tak złego mi się nie przydarzyło. Wpadałam w ataki histerii z byle powodu a wczoraj sobie poradziłam bez mrugnięcia okiem. Było mi źle, czułam się fatalnie ale przyjęłam wszystko na chłodno i chociaż powinnam rozryczeć się jak nienormalna to nawet nie uroniłam ani jednej łzy. Wiem, że wcześniej bym sobie z tym nie poradziła i teraz pewnie leżałabym zwinięta w kłębek i użalała się nad sobą. A teraz? Okej, jest mi przykro bo po takim czymś przykro być musi ale czuję się dobrze. Jestem z siebie dumna. W końcu potrafię panować nad sobą. 😀
Niepokojący jest dla mnie ten wątek... To nie jest normalne, że człowiek wstaje rano i myśli "o kurde, kolejny dzień muszę przetrwać" a wieczorem "już jeden mniej mi został, oby jak najkrócej". Naprawdę marzę o tym żeby zasnąć i spać i żeby wszyscy mi dali święty spokój. I normą (moją) wydawało mi się, że z byle powodu się człowiek wkurza i wrzeszczy albo płacze... albo jedno i drugie. Kurcze, naprawdę można się obudzić i stwierdzić, że (może) będzie fajnie? Nie pamiętam kiedy miałam takie odczucie... Może na jakimś wyjeździe, ale raczej wtedy zawisam w możliwości nicnierobienia. Myślę sobie wieczorem co mogę zrobić następnego dnia i nawet mam ochotę się ruszyć... A rano godzinę albo dwie leżę i nie jestem w stanie ruchu wykonać. Potem się zwlekam i snuję, ogarnę chałupę i zaraz obiad trzeba robić. Zmobilizuję się czasem, żeby konia któregoś wziąć, udaję się to nawet przez kilka dni/tygodni codziennie... A potem pada, trzeba gdzieś pojechać i kilka dni nie chodziły więc trzeba lżej... Eeee, to jutro... i minął kolejny tydzień i nic... Do dupy z takim życiem... Mam nadzieję, że nie dane mi zbyt długie...
Szalona Bibi,smutne jest to co piszesz.. jesli masz ochotę się wygadać postronnej osobie,pisz śmiało na priv.nie wiem czy potrafię Ci pomóc ale może przyniesie Ci to jakaś ulgę.
Tak jeszcze wpadnę dalej z tym, że leczenie depresji nie wyleczy człowieka... [[a]]http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C403141%2Cprzytulanie-pomaga-bronic-sie-przed-infekcjami.html[[a]]
SzalonaBibi, oj właśnie, żeby tak można było się wyłączyć z życia na kilka dni. Takie reset, nie? Wydaje mi się, że takie coś by pomogło. Spać cały dzień... trzy dni... Marzenie! Albo w drugą stronę - żeby świat wkoło się zatrzymał. Żeby nikt nic nie chciał przez te trzy dni, żeby dało się ogarnąć różne sprawy tak by zacząć na nowo z czystym kątem (ot, na zasadzie posprzątania domu na błysk, posegregowania tego co jest do posegregowania, u Ciebie pewnie np. posprzątanie boksów, a u mnie np. wymiana wody w akwarium wyczesanie psa i pojechanie do koni by je wyczesać porządnie).
A z drugiej strony ostatnio dni mijają całkiem fajnie.
Cały czas sobie układam w głowie swoją relację z hasłem depresja. Przetrawiam Wasze słowa. I coś tam, kroczek w kierunku zrobiłam, chociaż nadal jest we mnie oooooogrom sceptycyzmu.
Na razie mam też jeden wniosek - może odbierzecie to jako zarozumiałość, ale trudno. Jak czytam to, co piszecie o swoich problemach to wiele słów brzmi jak moje myśli. Szczególnie te myśli, które dopadają po obudzeniu się i wieczorem gdy rytm dnia zwalnia. Ale... ale jednak... wychodzi mi na to, że jest we mnie silny instynkt samozachowawczy 😉 Nie wiem czy dobrze ubiorę to w słowa. To co toczy się w głowie i co np. napiszę tu na forum to jedno, ale życie codzienne idzie do przodu. Ale jednak zawsze się zbieram w sobie i działam. Walczę z tym, mam tę siłę wewnętrzną.
Ascaia, tylko żeby nie było tak że jak wreszcie się dowleczesz do tego psychoterapeuty, to będziesz żałować że zmarnowałaś tak dużo czasu zupełnie bez sensu przez swoje rozkminy o instynkcie samozachowawczym zamiast po prostu żyć szczęśliwiej 🙄
Okazało się, że jestem jedną z najsilniejszych osób, jakie znam. Tylko przez większość czasu 90% sił zużywałam na wstawanie z łóżka, przetrwanie i walczenie z samą sobą. Też żyłam, ale mojego życia nie życzyłabym nikomu bliskiemu. Jednak naprawdę wolę przeznaczyć te zasoby na planowanie podróży, rozwijanie pasji, zarabianie na nie i po prostu dobre życie, a nie na heroiczną (i zwyczajnie bezsensowną) walkę z własnymi emocjami i mózgiem, które były chore i potrzebowały pomocy. Co za ulga 😀
Okazało się, że jestem jedną z najsilniejszych osób, jakie znam. Tylko przez większość czasu 90% sił zużywałam na wstawanie z łóżka, przetrwanie i walczenie z samą sobą. Też żyłam, ale mojego życia nie życzyłabym nikomu bliskiemu. Jednak naprawdę wolę przeznaczyć te zasoby na planowanie podróży, rozwijanie pasji, zarabianie na nie i po prostu dobre życie, a nie na heroiczną (i zwyczajnie bezsensowną) walkę z własnymi emocjami i mózgiem, które były chore i potrzebowały pomocy. Co za ulga 😀
miałam to samo jak leki zaczęły działać. Wow, nagle normalnie sobie żyłam. Powoli myślę o terapii, bo jednak one same w sobie nie załatwią wszystkich problemów, ale zraziłam się po kilku próbach.
To co toczy się w głowie i co np. napiszę tu na forum to jedno, ale życie codzienne idzie do przodu. Ale jednak zawsze się zbieram w sobie i działam. Walczę z tym, mam tę siłę wewnętrzną.
Ale co z tego, ze sie da? 👀 No da sie toczyc jakos przez zycie z depresja tak jak i da sie z wieloma innymi chorobami, czy mowimy o zaburzeniach psychiki czy ciala. Analogicznie i z wlasnego doswiadczenia 🙂 da sie pracowac, zyc, ogarniac swoje obowiazki na pelnych obrotach ze zlamana reka. Ba, kelnerowac z taca sie da z ta lapa w gipsie, zmywac naczynia i pierdylion innych czynnosci wykonywac, ktore uzywania tejze zlamanej reki wymagaja. I miec lzy w oczach z bolu i dawac sobie rade, jakie to piekne... tyle ze nie 🤣 Nie ma nic pieknego w robieniu sobie samej krzywdy, pieknie to jest jak ta reka sie zrosnie i mozna korzystac z zycia, a nie inwestowac sto procent swojej sily w bohaterski trud pozmywania naczyn. I z psychika jest dokladnie tak samo, nie ma nic godnego podziwu w unikaniu pomocy i radzeniu sobie jako tako pomimo problemow skoro mozna sobie radzic normalnie. Depresje akurat znam z drugiej reki 😉 ale mechanizm jest podobny przy wielu innych zaburzeniach
Szalona Bibi,smutne jest to co piszesz.. jesli masz ochotę się wygadać postronnej osobie,pisz śmiało na priv.nie wiem czy potrafię Ci pomóc ale może przyniesie Ci to jakaś ulgę.
Dzięki, może za chwilę... Zwykle udaje mi się trwać w takim lekkim niebycie i nie myśleć za bardzo. A potem wchodzę w wątek o górach czy tym podobny i zdaję sobie sprawę, że mnie już nic takiego fajnego nie czeka. Do końca życia będę się miotać od kuchni do odkurzacza walcząc o każdą chwilę dla siebie... Niby mam czasu i przecież wszystko mogę... Ale kosztem takich nerwów, że już nie mam siły walczyć...I robi się cholernie smutno. To, co miało być największą radością (konie) jest kulą u nogi uniemożliwiającą nawet myśl o ucieczce. A nie zrezygnuję z nich, bo bez tego to już chyba w ogóle bym nie wstała z łóżka a Bibi mogłaby trafić co najwyżej do handlarza i tułać się nie wiadomo gdzie... No nie zrobię jej tego, nie zasłużyła.
Jednak naprawdę wolę przeznaczyć te zasoby na planowanie podróży, rozwijanie pasji, zarabianie na nie i po prostu dobre życie
Aaaa, dodam jeszcze, że mogę mieć żal tylko do siebie - jest tak jak jest, bo podjęłam serię nieodwracalnych, durnych decyzji... Gratuluję, fajnie, że się zbierasz... no i miałaś w perspektywie życie, pracę, swoje pasje... to może dać siłę do walki...
Ja się właśnie boję, że wszystko co robię skłania mnie właśnie do tego, że będę nieszczęśliwa.. I nie umiem nad tym zapanować. Za każdym razem robię te same błędy, zawsze kończy się tak samo a i tak pakuję się w to samo bagno i łudze się, że będzie inaczej.. Boję się, że w końcu tak się wpakuje, że zmarnuje sobie życie. Póki co marnuje sobie na krótko, niby jestem młoda i wszystko jeszcze przede mną ale tak głupie decyzję jakie podejmuje nie skończą się dobrze. Tylko jak to zatrzymać? Jak mam zmienić swoje myślenie? 🙁
SzalonaBibi, kiedy szlam na leczenie i terapię nie miałam w perspektywie nic i pożyczałam na nia pieniądze od mamy. A pracę miałam taką, że przez mobbing zwolniłam się z niej i skończyłam na zwolnieniu od psychiatry. I żadnych perspektyw na nową. Byłam pod ścianą. Wszystkie dobre rzeczy przyszły o wiele później.
SzalonaBibi- pisałaś że masz daleko do specjalistów. A próbowałaś szczerze porozmawiać z rodzinnym? Ja się spotykam z trendem, że rodzinni coraz śmielej sami zlecają leki przeciwdepresyjne. I wcale tego nie uważam za jakiś błąd, bo w wielu sytuacjach pomagaja swoim pacjentom.
SzalonaBibi- pisałaś że masz daleko do specjalistów. A próbowałaś szczerze porozmawiać z rodzinnym? Ja się spotykam z trendem, że rodzinni coraz śmielej sami zlecają leki przeciwdepresyjne. I wcale tego nie uważam za jakiś błąd, bo w wielu sytuacjach pomagaja swoim pacjentom.
Rodzinny równie daleko... Zawsze wydawało mi się bezcelowe pójście na jedną wizytę jeśli wiem, że pewnie zalecą terapię, na którą nie będę jeździć. Taka pojedyncza wizyta ma jakikolwiek sens? Nawet się dzisiaj pytałam na infolinii (mam pakiet w medicover) i trzy konsultacje w roku psycholog/psychiatra mam w pakiecie. Od ręki, tzn do miesiąca czy nawet dwóch tygodni czekania. Może się zbiorę tylko się obawiam, że będzie "po co pani przychodzi jak żadna terapia nie wchodzi w grę?"
Dodam, że o pracy nie marzę, wiadomo, że to nierealne (przecież nikt nie zatrudni starej baby, która nic nie umie, nie ma doświadczenia ani kwalifikacji a do tego ma papier mgr więc "za wysokie kwalifikacje do pracy na kasie"😉, żeby chociaż trochę siły na codzienność mieć.
SzalonaBibi, moja mama ma depresję. Całe życie radziła sobie sama. Mogę śmiało powiedzieć, że większość mojego dzieciństwa/wieku nastoletniego to był okres wiecznego napięcia i stresów wynikających z różnych kwestii rodzinnych. Mama była sama z nami, musiała sobie jakoś dawać radę. Nigdy nigdzie nie zwróciła się o pomoc, zawsze wszystko dźwigała sama i robiła to bezbłędnie. Potem miała kłopoty ze zdrowiem, przez które straciła pracę. Osoba pracująca bez przerwy niemal 30 lat w jednym miejscu została wyrzucona na bruk. Całe życie jej się sypnęło, musiała się przeprowadzić, zacząć wszystko od zera. Nie musiała pracować, cierpiała na nadmiar czasu, brak jakichkolwiek znajomych, nowe miejsce - to spowodowało, że zaczęła mieć depresję plus napady lękowe ale z pomocą rodziny jakoś z tego wyszła. Później znowu był rok z ogromną ilością adrenaliny i stresu i jak znowu się wszystko uspokoiło i wróciło do normy na tyle, że moja mama mogła sobie pozwolić na przerwę od walki z przeciwnościami losu, to ją rozłożyło kompletnie. Depresja i stany lękowe na tyle silne, że musiałam lecieć ponad 1000km, żeby ją zaprowadzić do lekarza. Bo sama nie była w stanie już się ruszyć z domu. Potrafiła cały dzień przeleżeć, nigdzie nie wyjść, nie sprzątnąć, nie zrobić obiadu. Moja mama, która dostawała zawsze spazmów na widok okrucha na stole zaczęła olewać wszystko i płakać nieprzerwanie kilka godzin dziennie, bez wyraźnego powodu. Ona modliła się już o jakąś pomoc bo mówiła wprost, że chciałaby się rano nie obudzić. Bo nie daje sobie rady ze swoją własną głową, nie może się pozbyć tych myśli, żadne racjonalne tłumaczenia, że przecież wszystko jest ok, wszyscy są zdrowi, na nic się zdawały. Bo ona to wie, ale to jej w żaden sposób nie dawało ukojenia. W Niemczech do rodzinnego trzeba się też zapisać wcześniej, więc popołudniu nie było już terminów. Kazali nam przyjść za 3 dni. W tym momencie moja mama się rozbeczała i jak lekarka ją zobaczyła to bez słowa skróciła swoją przerwę i ją przyjęła od razu. Dostała leki i została wysłana do psychiatry. Psychiatra zaczął grzebać w lekach, przepisał coś, co niemal spowodowało wizytę na sorze, nie miał ogólnie zbyt wiele do powiedzenia i do zaproponowania. W związku z tym moja mama leczy się obecnie u lekarki rodzinnej, która naprawdę okazała się super lekarzem a przede wszystkim wspaniałym człowiekiem i dla mojej mamy sama myśl, że jak coś się bedzie działo to może do niej pójść i otrzyma pomoc jest ogromną ulgą. Ja też się dużo lepiej czuję wiedząc, że będąc tak daleko ode mnie jest dobrze zaopiekowana. Więc być może warto się ruszyć nawet do rodzinnego. Przy odrobinie szczęścia można trafić na kogoś ogarniętego, zwłaszcza, że depresja jest teraz bardzo częstym problemem i każdy z nich w swojej praktyce się z nią spotyka. Więc na pewno w podstawowym zakresie ktoś powinien być w stanie Ci pomóc. Naprawdę warto zadbać o swoje zdrowie psychiczne. Póki człowiek jest w ferworze walki i musi po prostu wszystko jakoś ogarniać to organizm sobie z tym radzi. Nawet się człowiek może uśmiechać, uchodzić wśród znajomych za wesołego, wyluzowanego, bez żadnych większych problemów. Ale przychodzi moment, kiedy to wszystko da o sobie znać, kiedy czara goryczy się przeleje. Życie w stałym stresie, napięciu, smutku, jest w mojej ocenie dużo gorsze niż jednorazowy solidny strzał od życia. Z perspektywy czasu bardzo żałuję, że nie wypchnęłam mojej mamy do lekarza sporo wcześniej. Bo to, że sobie radziła nie oznacza, że problemu nie było i że on nie narastał. A teraz nawet jak jest dobrze to jednak wraca ten strach, że to wszystko znów się zacznie. Dlatego proszę, nie zaniedbuj tego. Lepiej leczyć świeżą ranę niż zainfekowaną i rozbabraną. W tej kwestii też lepiej zacząć wcześniej niż później. Jak boli brzuch czy noga to da się to jakoś ogarnąć. Ale jak zaczyna solidnie szwankować głowa to jest okropne. Bezsilność, którą czują osoby będące z boku też jest koszmarna.
Ja wiem bardzo dobrze jak się czują osoby z boku, bo całe dzieciństwo i młodość upłynęły mi pod znakiem zmiennych nastrojów mamy. Leczona wielokrotnie, ale chyba nigdy do końca, bo to typ co wszystko wie najlepiej i "nikt jej nie będzie"... No i musiała ogarniać wszystko, bo było nas troje. Do rodzinnego/internisty to ja sobie mogę biegać nawet prywatnie bez ograniczeń - mam taki szeroki pakiet... Tylko mówię od dawna różnym lekarzom, że czuję się fatalnie i mam wrażenie, że traktują mnie jak symulanta... Nic przecież pani nie jest, tarczyca ustawiona a inne badania idealne... U mnie to ściana wschodnia - chyba wszystko jest kilkanaście/kilkadziesiąt lat wstecz za resztą świata... No mnie nikt do lekarza nie zaprowadzi - mąż uważa, że wydziwiam, jestem leniwa, bo to trzeba się wziąć w garść i do roboty... Więc wsparcia znikąd nie uświadczę... A trudno się walczy z otoczeniem i własną głową jednocześnie...