Bardzo ciekawy wątek halo. Też się czasem nad tym zastanawiałam widząc "porzucone" niegdyś "ukochane" konie. Co jest w stanie przebić końską pasję... Myślę, że nie tylko druga połówka, brak czasu, czy zmiana zainteresowań... Patrzę na to dziś trochę inaczej. Myślę, że może też odzwyczajenie. Od jeździectwa. Choroba ukochanego konia. Gdy ma się swojego podopiecznego, a w pewnym momencie pojawia się choroba wyłączająca go z użytkowania. Przestaje się wtedy jeździć i zajmuje zwierzakiem. Potem człowiek się cieszy z każdego chociażby stępa, jak koń czuje się na siłach na to. Potem przychodzi odzwyczajenie. Ciężko w to uwierzyć, ale z czasem przestaje brakować wcześniejszej pracy z ziemi, galopowania, terenów. Jeździectwa, w ogóle. Siodło leży i się kurzy, czasem odkurzane jest na spacer do lasu. Pasja do jeździectwa zanika. Czasem korci, by wsiąść na jakiegoś innego konia, ale gdy wsiada się i ma się zwiotczałe mięśnie, nie umie się kompletnie usiąść, to zapał mija zupełnie. Skoro coś budowanego przez 9 lat mija po roku nie siedzenia w siodle... Tak, ma się taką irracjonalną "pamięć", myśli się, że wsiądzie się po roku i będzie idealnie podążać za ruchem konia, siedząc ładnie, jak dawniej. Zderzenie dawnej wizji z teraźniejszością jest na tyle bolesne, że skutecznie leczy z dalszych prób. I tak właśnie końska pasja się kończy, nie ma się już siły na budowanie czegoś od nowa, wiedząc, że nie będzie na to czasu, by to doskonalić. Wiedząc, że już nie ma z kim, tego doskonalić. Przyjeżdża się do stajni i czas, który niegdyś spędzało się (w dużej mierze) na koniu spędza się już z koniem. Potem zaczyna to w zupełności wystarczać, widząc szczęśliwe i beztroskie zwierzę. Myślę, że już nigdy nie wrócę do jeździectwa, nawet takiego jak kiedyś. Rekreacyjnych terenów, czy jazdy na placyku. Dziwna to rzecz. Takie odzwyczajenie.
Wg mnie - brak czasu to jest chyba największa przeszkoda. Bo praca (konik się sam nie utrzyma...), dzieci, mąż... Ciężko jest jeździc codziennie do konia (nie wspomnę o treningach, zawodach) i dodatkowo zajmować się domem, pracować, prowadzić obfite życie towarzyskie i mieć do tego rodzinę. To jest zawsze coś kosztem czegoś, bo inaczej można zejść na zawał w wieku 30 lat 😉
Aktualnie nie wyobrażam sobie siebie bez koni, w jakiejkolwiek postaci. Nie wyobrażam sobie spędzania 24/7 z dziećmi w domu (to tak odnośnie postu Muffinki), bo zakopałabym te dzieci w lesie chyba 😉 Ale rozumiem, że życie nie zawsze układa się wg planu, chociaż taka wizja jest dla mnie najczarniejszym koszmarem (pomijam fakt, że nie lubię dzieci jako takich 😉 ) Tak samo jak nie chcę mieć mężczyzny przy boku, który wypomina mi, że wszystkie pieniądze ładuję w konia, że jestem w stajni, że jeżdżę. To jest PASJA, jak każda inna. Albo sie to czuje albo nie.
W sumie dla mnie trochę smutny temat. 😉 Z racji tego, że aktualnie jestem na (małym) życiowym zakręcie (w temacie końskim) i... no właśnie do mnie dociera, że nijak bym nie potrafiła zrezygnować choćby częściowo z koni na rzecz czegoś innego. Mimo, że mam spory dylemat, czy nie ograniczyć formy dzierżawy czy wręcz nie poszukać innego układu (w sensie w innym miejscu). Na razie kombinuję, jak nie musieć całkowicie rezygnować z obecnego konia, a jednocześnie znaleźć dodatkowo coś fajnego w innym miejscu i móc jeździć z trenerem w normalnych warunkach. Cały problem w tym, że obecnego konia uwielbiam (ba, mało powiedziane), mimo, że ostatnio są momenty, w których lekko nam się psuje współpraca (i jak już mocniej myślę "a niech tam, zrezygnuję z dzierżawy i będę go po prostu odwiedzać, z ziemi też jest fajnie" - to on mnie zaskakuje i pracuje najlepiej na świecie...); mimo, że warunki treningowe nie takie, jakby być mogły - i wiele innych czynników... No i tak się miotam, co ze sobą zrobić i czasem myślę, że to czyste wariactwo, choćby dlatego, że mam do niego 40 km. 🤔wirek: I chyba jednak całkowicie nic z tym nie wygra... Wiec tym bardziej z końmi jako takimi - nie wyobrażam sobie, to jest dla mnie tak wielką odskocznią od wszelkich problemów, że... no, jak ktoś powiedział - to jest jak powietrze. Nie pamiętam, kiedy mnie nie było w stajni dłużej niż tydzień, w stajni czuję, że żyję, jak nie pojadę (zwłaszcza kilka dni z rzędu), to siedzę i zamulam, zupełnie nie mam energii na cokolwiek innego. Chyba mniej przeżywam stresy pozakońskie niż chwile, kiedy coś z końmi jest nie tak. 😉 Koleżanka przestawiała konia w nowe miejsce (on u nas praktycznie całe życie stał i to nasze mini-stado było bardzo ze sobą zżyte, więc były spore obawy, jak zniosą taką zmianę) - ona nie spała, ja nie spałam, bo nam się trochę ten poukładany świat zawalił... Generalnie coś z końmi się złego dzieje - nie potrafię wtedy myśleć o niczym innym... I jak ma coś innego przebić konie? Jeśli to jest bardziej moje życie niż cokolwiek innego? Uczelnia by może miała? No bez jaj... 😁 Brak czasu? Tak kombinuję, żeby jednak go zawsze wyskrobać... Rodzina - część rozumie, część coraz mniej, ale nie wiem, co by musieli zrobić, żeby mnie odciągnąć. Praca? Jeśli nie będzie stricte przy koniach, to pewnie ograniczy mnie czasowo... Ale definitywnie nie wygra, bo musiałabym pracować 16h na dobę, a aż tak źle chyba nie będzie. Facet? Pff, jeden już przegrał z końmi... 😂 Czy jest coś poza końmi? No, jest, taniec, nawet jakieś tam zawody taneczne (ale to zdecydowanie bardziej towarzysko, bo ja się chyba nigdy nie nauczę tak, żeby to wyglądało :wysmiewa🙂. I to właśnie jest hobby - i życie towarzyskie jednocześnie, bo ludzie świetni. Ale konie to nie jest hobby - życie po prostu... Studia też im podporządkowane. Poza tym - trochę książki, trochę filmy. O, i muzyka, lubię chodzić na koncerty (choć teraz mniej niż kiedyś). I rokrocznie jeżdżę na taki jeden festiwal - to jest może ta druga stała w moim świecie, bez której życie nie byłoby takie samo. Ale żeby przebił konie, musiałby być codziennie. A jakby był codziennie, to nie byłby tak wyjątkowy. 😎
Mam koleżankę, u której konie przegrały z brakiem kasy i dość wymagającymi studiami chyba też (póki nie studiowała, jeździła za pracę i jakoś to było). Zastąpiła to szermierką, potem przerzuciła się na taniec i tak już została (i robi to świetnie). Choć ostatnio była ze mną w stajni, wsiadła nawet, komuś innemu też dała się wyciągnąć do stajni - więc chyba jednak w sercu te konie ciągle gdzieś są...
Ja zeszłam na psy, jak tet Kiedyś świata nie było poza końmi, teraz nr 1 to są psy. A w ogóle to od kiedy dopadło mnie "dorosłe" życie, to konie poszły w odstawkę. Praca, dziecko, psy- i tak doba jest za krótka, a gdzie tu czas na konie?!?
Nie wiem, czy moja wypowiedź tu się nadaje. Od dziecka uwielbiałam konie i tylko czekałam, kiedy będę mogła jeździć. Niestety, ledwo zaczęłam już ze względu na bardzo silną alergię zabroniono mi (a było to za komuny więc dowiedziałam się, że tego się nie leczy) i zostałam wiernym kibicem. Tak było do urodzenia dziecka przy którym nie miałam możliwości nawet chodzic na zawody. Wtedy miałam najdłuższą "przerwę". Jak dziecko troszkę podrosło pasja powróciła ze zdwojoną siłą. Alergia słabsza, inne czasy, leki no to myślałam, że teraz.... Ale niestety wkrótce dwie ciężkie choroby w odstępie kilku lat, operacje. Pierwsza choroba już nigdy nie pozwoli mi "normalnie" zająć się koniem, jeździć nawet popracować przy nich. 👿 👿 Tak jakby los ciągle oddalał mnie od tego, co najwięcej kocham. 😵 Ale gdyby nie konie nie wiem, jak dałabym sobie radę w czasie obu diagnoz i intensywnego leczenia.W czasie leczenie tylko konie, końskie książki, gazety, re-volta mogły odciągnąć moje myśli od otaczającej rzeczywistości. A zaraz po powrocie do domu pierwszy wyjazd był do koni zaprzyjaźnionych ludzi (jestem im dozgonnie wdzięczna) no i trzymam się. Także na pytanie w tytule wątku mogę odpowiedzieć: w moim przypadku, niestety choroba.
Wczoraj o tym myslalam gdy moja przyjaciolka -kiedys zapalona koniara - zapytala mnie w mejlu czy tesknie czasami za konmi.. Nie chce mi sie pisac od nowa, zacytuje to co Jej odpowiedzoalam: "Konie.. ja wiem, ze raczej juz ngdy nie bede jezdzic. No, moze siade kiedys na jakiegos konia na spacerek.. Ale juz wiem, ze nigdy wiecej nie poczuje tej jednosci z koniem, nie narzuce mu swojej woli swoja wola, wiesz o co mi chodzi, siadasz, chcesz czegos I kon to po po prostu robi, nie musisz sie napinac, wymagac, nic- tylko pomyslisz i kon odpowiada. Juz tego nie mam, siedzialabym jak dupa klocek, wiec patrzac z tej perspektywy nie ciagnie mnie aby telepac sie jak lamaga. Ale trzymam czesc rzeczy, nie potrafie sie rozstac z tranzelka, mam bryczesy, buty.. Przez tak wiele lat konie byly moja pasja, moim zyciem, dzien zaczynal i konczyl sie z nimi.. Teraz mam co innego, mam koty, inne rzeczy, ale konie to byla pasja jakiej nie poczuje do niczego innego, wszystko inne moze byc frajda, przyjemnoscia, konie byly jak oddech - nie daloby sie zyc bez nich. A jednak wciaz oddycham" A z konmi wygral... rozsadek i proza zycia.
Wpadłem jak śliwka w gówno i z całą świadomością mogę Wam powiedzieć, że to gówno, to jedyne miejsce na świecie w którym chcę przebywać non stop 🙂. Nie tylko ja, ale cała nasza rodzina, więc spokojnie mogę powiedzieć, że konie u nas nie mają konkurencji.
Myślę więc, że tylko niemoc, choroba, lub jakaś inna tragedia mogłaby sprawić, że konie zeszłyby na drugi plan.
Popieram, u nas jest tak samo 😀 Pasja to pasja, trzeba robić to co się kocha i sprawia nam radość. Nie wyobrażam sobie szukać zastępstwa za konie. Prawdziwy pasjonat będzie rozpalał swoją pasję a nie ją przygaszał .
W moim przypadku powrót do sportowego pływania zagłuszył końską tęsknotę, jeździć regularnie przestałam w grudniu zeszłego roku, od tego czasu siedziałam na koniu 2 razy. Ostatnio robiąc zdjęcia na zawodach uje zdałam sobie jak bardzo mi tego nie brakuje i jak bardzo nie mam ochoty wsiadać na konia. Nie wiem czy to kwestia fizycznego zmęczenia, że po 2 ciężkich treningach dziennie nie miałabym już siły, czy kwestia czegoś w psychice. Może kiedyś wróci.
zabeczka17, aaaa! W sumie tak o tym nie myślałam, ale jakoś tak jest. Że konie - to rezerwuar energii. Miejsce, w którym ładuje się akumulator, a nie - wyczerpuje. Naturalsi, sanna - fakt. Gdy rozbieżność między nawykami/wyobrażeniami a stanem faktycznym (wymogami rzeczywistości) rośnie, jest ciężko. To dobry moment, żeby sięgnąć po coś co choć ociupinę łatwiej przychodzi; po coś, co "samo" podtrzymuje motywację. sumire - "miotanie się" to dobre określenie stanu, w którym człowiek zaczyna rozglądać się za czymś ciut stabilniejszym, bardziej przewidywalnym. berula - choroba przyszła mi na myśl w pierwszym rzędzie. Nie tyle choroba = ogranicznik, co - wygrywanie, walka z chorobą. To potrafi WSZYSTKO zepchnąć na plan drugi. wilczyk - pozdrawiam jako pływak "zawodniczy" przez ładne parę lat. Ale jednak - u mnie to już wtedy był erzac koni 🙁 Żadne doznania z basenu, nawet triumfy, nie były w stanie zaspokoić tej specyficznej potrzeby. W pewnym momencie byłam blisko połączenia jednego z drugim - zostałam wytypowana do pierwszej w PL sekcji pięcioboju nowoczesnego. Cóż, mama nie zgodziła się wysłać 13-latki (kończyłam ówczesną podstawówkę, do szkoły poszłam 1.5 roku wcześniej) do Warszawy pod opiekę "państwa".
Mam kilka "typów". Opieka nad własnym dzieckiem, szczególnie - szczególnie wymagającym. Kreacja "budowlana", od podstaw: tworzenie domu, firmy, ośrodka. Może dziwne, ale... uczenie młodych ludzi. Nie w szkole, choć zdarza się, że w szkole. Uczenie tych, którzy uczyć się CHCĄ. U mnie - sztuka przegrywa, projektowanie (skądinąd fascynujące) przegrywa 🙁 Tylko konie zapewniają komplet doznań, totalne spełnienie potrzeb. Mimo, że gratyfikacji bezpośredniej dostarczają... średnio. Podejrzewam jeszcze, że ratowanie ludzkiego zdrowia i życia może być konkurencyjne. Sądzę, że niektórzy są w stanie zafascynować się rozmnażaniem pieniędzy (swoich lub cudzych). Wspieranie najsłabszych to też satysfakcjonujące wyzwanie (chyba). Osiągnięcia naukowe? Wątpię. Ale rzecz może leżeć w proporcjach. Konie rzadko kiedy satysfakcjonują "po całości": są pasją, przychodem, sukcesem życiowym, finansowym - jednocześnie.
Macie rację - to coś jak powietrze. Był taki czas, że (najzupełniej poważnie) rozważałam czy nie pójść... do zakonu. Ale sory - zakonnice nie jeżdżą konno 😀iabeł: Itd. Nie zawsze dobrze mi ze swoją pasją. Bo, cóż, rzadko jest racjonalna. Ale... nosz, cholibka... NIC nie spełnia tak po całości jak konie. Jak to Churchilla: "Żadna godzina nie jest zmarnowana, o ile spędziło się ją w siodle" 🤔
halo mi właśnie ta specyficzna potrzeba zanikła, może dlatego, że nigdy nie było kasy, żeby zainwestować w moje jeździectwo, a ja jak coś robię to lubię to robić dobrze, więc takie "dupoklepanie" przestało mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność. Szukanie jakiś układzików, "koń do pojedynczych treningów", "za pracę" itp. zaczęło męczyć, po tym jak się w grudniu taki układ rozleciał, uznałam, że nie chce mi się nawet szukać nowego, straciło to dla mnie sens i przestało sprawiać jakąkolwiek przyjemność. A pięciobój nowoczesny to fajna sprawa, kiedyś o tym myślałam, ale okazało się, że tylko pływanie i konie jako tako mi wychodzą 😁 Pewnie trochę szkoda, że się Twoja mama wtedy nie zgodziła, nie zawsze da się połączyć dwie pasje, a tu taka szansa, no ale skoro konie były tą ważniejszą i dającą "to coś" to oczywista sprawa, bo niestety koni i pływania sportowego, choćby nie wiem jak się człowiek nie starał, nie da się połączyć. A mamę też rozumiem, długo przekonywałam moją, żeby pozwoliła mi się przenieść (o ile się dostanę) do Krakowa do SMS-u z internatem od drugiego roku liceum. Aktualnie mam 16, te 3 lata temu za nic w świecie by nie pozwoliła.
zabeczka17, aaaa! W sumie tak o tym nie myślałam, ale jakoś tak jest. Że konie - to rezerwuar energii. Miejsce, w którym ładuje się akumulator, a nie - wyczerpuje.
Dokładnie. Dla kogoś takiego jak ja to bardzo ważne. 😉 Tym bardziej że z końmi można robić wiele rzeczy- bawić się , jeździć, opiekować się ( zabiegi pielęgnacyjne) itp itd. Czerpiesz energię w różnych momentach. Mi po ciężkim dniu pracy czasami wystarczy sam fakt, że siedzę obok nich na łące, kobyła posmyra mnie chrapami po głowie i jest pięknie. Ja nie traktuję koni jako dodatki do aspiracji, bo takowych nie mam ( sport). Może też i stąd moje podejście do tematu. Bez koni się duszę a powietrza nie da sie nazwać pasją więc nie można tego niczym przebić. :kwiatek:
Naturalsi, sanna - fakt. Gdy rozbieżność między nawykami/wyobrażeniami a stanem faktycznym (wymogami rzeczywistości) rośnie, jest ciężko.
Halo, to zupelnie nie tak 😉 W pewnym momencie zycia trzeba samodzielnie zapracowac na czynsz/kredyt, tzreba miec odlozone pieniadze chociazby na leczenie kota i cala reszta zwiazana z prozaicznym zyciem, nie stac mnie po prostu na swojego konia - ani zakup, ani utrzymanie ani ewentualne leczenie. Po moich kontuzjach upadek z duzym prawopodobienstewm zaprowadzilby mnie na wozek - nie, dziekuje, za bardzo jednak kocham swoje zycie aby w imie konskiej pasji ryzykowac inwalidztwo i zaleznosc od innych. Jezdzenie komus koni bylo fajne jak mialam lat 20 i troszke wiecej, teraz szkoda mi czasu i siebie na taki uklad. No i ja spelnilam sie w tym co robilam, jezdzilam tyle, ze mialam z tego i frajde i satysfakcje, wiecej bym nie osiagnela bez swojego konia ktorego ktos mi nie wyciagnie spod tylka jak dojde z nim do C. Teraz mam inne wyzwania, mieszkam w innym kraju i powoli od pracy z konmi w irlandzkiej stajni doszlam do pracy w ksiegowosci ktora jest - jednak - duzo rozsadniejszym wyborem a mnie sytuacja 'zacheca' do podejmowania rozsadnych decyzji, bo nikt za mna tutaj, poki co, nie stoi - a to wszystko wymaga wysilku i czasu. Tak wiec od koni nie oderwal mnie fakt, ze one takie duze, do ziemi daleko a jak sie cos od nich chce, to trzeba sie napiac i napocic. Ja je nadal kocham, ale w pewnym sensie 'wyroslam' z nich. :-)
żabeczka, piona! ja tak teraz mam, że we wt i czw mam długaśne przerwy w pracy w środku dnia, no to jadę te 35km w 1 str ( jak dobrze, że jest obwodnica i kawałek gierkówki) żeby dać jabłko, pomiziać🙂 potem wracam i no...młody bóg! mogę robić audyt do 3 w nocy🙂
Halo z tym niesieniem pomocy to masz racje. Nie wyjde z pracy punkt, zeby jechac do konia, kiedy przede mna stoi kobieta z 5 dzieci, ktora sie nie ma gdzie podziac. Z konmi wygrywa ludzki odruch po prostu. Nu u mnie to przy okazji praca, ale no wlasnie - innej juz chyba nie umialabym miec.
Mnie na razie wyruchał kręgosłup. Ale nie dam sie. Nic mnie nie jest w stanie odwieść od koni. U mnie zmienia sie - bo życie sie zmienia. Kiedyś w stajni codziennie, potem weekendowo, potem np operacja oka i kilka mies przerwy, teraz pewnie znowu przerwa z pol roku może dłużej ... ale rzeczy prozaiczne typu praca, czas itd. nie sa w stanie odebrać mi koni.
[quote author=Karla🙂 link=topic=94828.msg2084193#msg2084193 date=1399195750] żabeczka, piona! ja tak teraz mam, że we wt i czw mam długaśne przerwy w pracy w środku dnia, no to jadę te 35km w 1 str ( jak dobrze, że jest obwodnica i kawałek gierkówki) żeby dać jabłko, pomiziać🙂 potem wracam i no...młody bóg! mogę robić audyt do 3 w nocy🙂 [/quote]
Wiem co czujesz. Ja jak wracam z pracy zmordowana wystarczy że spojrzę na te moje kochane chrapki i cały stres jak ręką odjął. 😎
Mi się wydaje, że jeśli ktoś to nazywał swoją pasją i było to prawdziwe, a nie weekendowe to nie mija. Tzn nie dosłownie, można przestać jeździć, zająć się rodziną, domem, innymi rzeczami, ale z głębi człowieka to nigdy nie uchodzi.
Jara, dokladnie.. Nie zawsze zycie uklada sie tak, ze mozna kontynuowac pasje, ale w sercu zostaje sentyment. Dorosle zycie dosc czesto zmusza do podejmowania wyborow, a nie zawsze ma sie 'zaplecze' aby dokonac ich kierujac sie zamilowaniem. :kwiatek:
Halo, super wątek! Ja "wsiąkłam" od pierwszej jazdy, jako dziecko. Potem pierwsze zostawanie w stajni na pare godzin, "pomaganie", potem konkretna jazda za pracę, szybko pojawił się marzenie o własnym koniu- spełniło się chyba w sumie dość szybko, bo po 10 latach. "Przebić" pasji nic nie dało rady. W chwilach, kiedy nie jeździłam, np. po przeprowadzce do innego miasta, tęsknota i "ból" za końmi były wręcz namacalne, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. 😉 Kiedy pojawiła się stara volta było można się "naczytywać" w wolnych chwilach, między stajnią a stajnią. U większości znajomych pasję pokonał czas- coraz rzadziej, raz na kolka miesięcy, potem wcale. Konie to dużo wyrzeczeń, mniej czasu da znajomych, a właściwie i chęci żeby z konia raz zrezygnować, by czas znaleźć. Zawsze lista rzeczy koniecznych do kupienia dla koni, moja lista może poczekać. Ale chwile na padoku pod domem, albo w siodle na swoim koniu są nie do zastąpienia. Ciekawe czy inne pasje też dają poczucie, że absolutnie nie można bez nich żyć? 😉
Ciekawe czy inne pasje też dają poczucie, że absolutnie nie można bez nich żyć? 😉
Lenalena z pewnoscia 😉 Znam ludzi zakochanych w bieganiu, jeden z nich wlasnie okraza swiat, w tej chwili jest gdzis w Armenii. Zostawil wszystko i pobiegl - w pazdzirniku 2010, wroci pewnie gdzie na wiosne 2015 ;-) Inni plywaja, z pasja. Inni robia cos jeszcze innego. Konie sa wspaniale, ale, przykro to powiedziec, na nich swiat sie nie zaczyna i ie konczy, jakkolwiek nam, zachlystnietych nimi, moze wydawac sie to niedorzeczne ;-)
Tak jak na niczym, prócz narodzin i śmierci. Trzeba zrozumieć, też ludzi, których konie nie kręcą, oraz nie pukać się znacząco w czoło, gdy ktoś woli pływanie, nad przebywanie z końmi.
Dla mnie - osobniczo 😉 - na razie nic nie zastąpi koni. Oczywiście - skrzecząca rzeczywistość może spowodować, ze zostanę z kuckiem do tuptania - albo jak było przez dwa lata - z fotkami w albumie 😉. Oczywiście mogę interesować się psami, kozami, ba! przez rok uczyłam się tradycyjnej łacińskiej mszy i pieśni kościelnych po łacinie 😁. Ale kiedy konie były daleko - to... śmieszne, ale nawet nie oglądałam zawodów w telewizji, bo... żeby nie zaczęło mi znów tupać w mózgu. Zupełnie szczerze mówię - nic mi nie zastąpi koni. Mogę - z braku innych możliwości - starać się zapełnić po nich dziurę. Ale to tylko łata będzie. Ale chodzi mi tu o konie - nie o jeździectwo. Przez dwa lata kiedy nie praktycznie nie miałam kontaktu z końmi, po śmierci Amby - żyłam, działałam, zainteresowałam sie chowem kóz, łaziłam do teatru a nawet prawie zostałam pracoholikiem. a skończyło się ... nie ważne. źle sie skończyło. Koń dał mi znowu siłę. Nawet jesli teraz coś sie zmieni - to jesli nie bedzie Szarotki, bedzie inny koń. I wiem, ze bedzie, bez koni mnie jest tylko kawałek 😉
Ja całe życie ustawiłam ppod to żeby mieć konia i czas na jezdziectwo. Czasem jestem zmęczona ale myśl o sprzedaży i rezygnacji z tego powoduje u mnie płacz, autentycznie. No nie umiem choć powinnam. Ale myślę że moja pasja umrze wraz z moim koniem. Sporadyczne wsiadanie, tereny czy dzierżawa mnie nie interesują. A drugi raz nie zdecyduje się na kupno konia.
To ja zrobie wolte i zapytam inaczej: Czy mozliwe jest miec 2 pasje? Skoro z tego co napisali uzytkownicy wynika, ze pasji prawdziwej nic przebic nie moze to... co kiedy pasji jest wiecej niz jedna? Czy to sie w ogole zdarza?
kujka, pamiętasz Kucunio? Ona miała dwie pasje i przez bardzo długi czas je obie pielęgnowała, w obu zaszła bardzo daleko, bardzo dobrze jej szło. Niestety, doba ma tylko 24 godziny, tydzień tylko 7 dni, a rok, tylko 365 dni. Nie dała rady, na poziomie, jakim ona chciała trzymac się obu pasji i pogodzic tego czasowo.
kujka da się- ja biegam ( z trenerem, grupą biegową, psią grupą, jeżdżę na różne biegi jako saportowiec dla kolegów i czase startuję) i takich osób znam co najmniej 10 ( z tym, że oni bardziej profi, bo starty na zawodach ogólnopolskich i biegi maraton i ultra)🙂
To w takim razie zależy, jaka jest ta druga pasja - niektóre pochłaniają dużo czasu, niektóre pochłaniają go dużo mniej. No i wiadomo - jeśli zadowala nas poziom rekreacyjny, to moglibyśmy robic i 7 różnych rzeczy, a jeżeli chcemy byc na wysokim poziomie, to już trzeba nieco się bardziej na tym skupic, poświęcic więcej czasu.
Przypadek Kucunio to chyba trochę co innego, ona była sportowcem i zależało jej na wynikach zarówno w jeździectwie jak i w balecie. Dla mnie pasja to coś, co robię dla przyjemności, co pozwala mi się oderwać od codzienności. W sporcie dobre wyniki niekoniecznie muszą wiązać się z pasją. Z kolei przytoczony przez ikarinę "poziom rekreacyjny" nie musi oznaczać, że nasza pasja jest w czymś gorsza.. Moją pasją są konie i góry, to jest to co kocham i staram się robić gdy tylko mam możliwość. Strzelectwo, które trenuję sportowo, to po prostu stały element życia, coś co oczywiście lubię, ale by być na wysokim, sportowym poziomie, muszę wiele poświęcić i nie zawsze robić to, na co mam ochotę. Wiem, że wyrzeczenia przynoszą efekty, ale przez to właśnie oddalam się od moich pasji.
Tak sobie myślę.. a może właśnie pasja potrafi też być przeszkodą w osiąganiu wysokich wyników w sporcie? Osoba, która bardzo kocha konie, spędza z nimi czas i robi wszystko tak, aby to im było najlepiej. Zawodnik wyczynowy dba o swoje konie ale nie ma problemu z zamianą ich na lepsze itp. Zauważcie ile razy tu na forum, wśród pasjonatów, padało stwierdzenie, że "przyjaciół się nie sprzedaje". W sporcie chyba nie ma przyjaciół. Co sądzicie na ten temat? 😉