(...) A szczeniaki - fajniej bawić sie razem niż samemu kulac piłkę...
Tak, jaaasne. A kotecek to się z kłębuszkiem bawi. 😂 A tak na temat: są jeszcze dzisiaj te różne dziecięce zabawy zespołowe ? W Króla Lula, kolory, klasy, skakanki, dwa ognie, wariata itp.? Takie bez "moderacji" dorosłych? Widuję wiele dzieci bawiących się i nie bardzo widzę.
nie. ale tak serio. też nie pozwalam małemu się szarpać i tak dalej. ale są sytuacje w życiu, kiedy nie musi czegoś dać/ się podzielić. jest jedna zabawka, którą się akurat bawi, to jeśli pozwoli się nią komuś pobawić ok. ale jeśli nie zechce bo się sam bawi - też uszanuję. tyle, że mały jest jeszcze w takim wieku, że nie potrafi się bawić z innymi dziećmi. i to jest wiekowo normalne. więc nie mogę powiedzieć "to pobawcie się razem, chwilę Ty chwilę kolega".
są jeszcze dzisiaj te różne dziecięce zabawy zespołowe ? W Króla Lula, kolory, klasy, skakanki, dwa ognie, wariata itp.? Takie bez "moderacji" dorosłych? Widuję wiele dzieci bawiących się i nie bardzo widzę. Mamy teraz u teściowej półkolonie dla dzieci. Adam je prowadzi w większości. Wymyślenie czegoś co dzieci nie znudzi po 5 minutach graniczy z cudem. Adam wziął ich w krzaczory na łąkę na zabawę w survival, mieli budować szałas. Dzieci nie chciały zrywać trawy rękami i łamać gałęzi, bo to boli i się pobrudzą. Na podchodach dziewczynka szukała odpowiedzi na zagadkę w necie w telefonie, a strzelanie z łuku, jazda konna, chodzenie na szczudłach, własnoręczne robienie pizzy i lepienie z gliny to już w ogóle nuda totalna. 😁 Jak się je zostawi same na chwilę, to te co mają telefony z internetem natychmiast doń patrzą. Nie wiem czy to kwestia wychowania. Takie czasy chyba.
Julie trudno uwierzyć 😲 U nas na półkoloniach dzieciaki biegają całymi dniami i nie ma mowy o żadnym dostępie do internetu. Z ciekawości, w jakim wieku dzieciaki?
O wychowaniu: - zjawiam się w domu mamy: zmęczona kilku godzinami prowadzenia auta w dużym ruchu. I niemal natychmiast taka scena: Mama: Nie przebierzesz się? Kiedy się przebierzesz? Przebierz się! Ja rozmyślam: może się spociłam, śmierdzę? Tyle godzin w aucie…. I nieśmiało pytam: Ja: A dlaczego mam się przebrać? Mama: Jak to? Nie widzisz? W tej białej bluzce wyglądasz obrzydliwie grubo! No to lecę przebieram i wracam. Mama: Czarna bluzka? Ja jeszcze żyję! Co za nietakt! No, zupełnie brak ci wyczucia. Lecę znowu, naciągam turkusowy podkoszulek, najlepszy, jaki mam , z wilkiem, co mu się w nocy oczy zielono świecą. Więcej ubrań i tak nie mam na 1,5 dnia pobytu. Wracam. Mama: Ty już zawsze będziesz taka infantylna, żeby ubrania w zwierzątka mieć? Szach i Mat. Poszłam spać o 19 i byłam grzeczna. Ani pisnęłam. Nawet o tym, że mam imieniny. To bez znaczenia.
byłam wychowywana w przeświadczeniu, że nie mogę sie odzywać. Nigdy nikt mnie o nic nie pytał. Nie pozwalał wyrażać swojego zdania. Właściwie dopóki nie wyprowadziłam się z domu nie wiedziałam co myślę na wiele tematów bo i skąd? Sama miałam siebie pytać i sama sobie odpowiadać? Jakież było moje zdziwienie gdy ludzie mnie pytali o zdanie, interesowali się moją opinią. Długo sobie nie radziłam z wyrażaniem uczuć. To chyba była największa krzywda jaka mnie spotkała w młodości to wychowanie według zasady "dzieci i ryby głosu nie mają" i "co wolno wojewodzie...." swoje dzieci chcę traktować jak partnerów. wiadomo, że dzieci to dzieci na wszystko pozwolić nie można.Ale to ludzie. Mali ale jednak ludzie
Tania - przykre. I smutne i tu mi sie nasuwa kolejny temat - szacunek do dziecka obojetnie czy malego czy juz doroslego i do rodzica
jak dla mnie za czesto ludzie zapominaja ze wychowanie to nie tylko wladza nad dzieckiem, to tez obowiazek. I dawanie przykladu
znam duzo ludzi, ktorzy kochaj swoich rodzicow, bo sa ich rodzicami, szanuja ich w takim sensie powazania, takiej kindersztuby ale nie cenia jako ludzi, nie sa dumni, ze ten wlasnie czlowiek jest ich rodzicem. Czesto wlasnie dlatego ze rodzice nie szanuja ich, nie dostrzegaja staran, nie dopuszczaja mysli ze dziecko tez czlowiek, ze tez mu moze byc milo albo wrecz przeciwnie jak cos od rodzica uslyszy ze na szacunek jednak trzeba zasluzyc Taka pozycja "na piedestale" - rodzic moze wszystko bo jest rodzicem, nie popelnia bledow, jest nieomylny i zawsze w porzadku Ludzie nie potrafia sie przyznac przed dzieckiem ze nawalili, przeprosic, wytlumaczyc I raz ze dziecko nie uczy sie ze nie musi byc idealne, dwa, jak odkrywa ze rodzic tez taki nie jest to sie rozczarowuje
O wychowaniu: - zjawiam się w domu mamy: zmęczona kilku godzinami prowadzenia auta w dużym ruchu. I niemal natychmiast taka scena: Mama: Nie przebierzesz się? Kiedy się przebierzesz? Przebierz się! Ja rozmyślam: może się spociłam, śmierdzę? Tyle godzin w aucie…. I nieśmiało pytam: Ja: A dlaczego mam się przebrać? Mama: Jak to? Nie widzisz? W tej białej bluzce wyglądasz obrzydliwie grubo! No to lecę przebieram i wracam. Mama: Czarna bluzka? Ja jeszcze żyję! Co za nietakt! No, zupełnie brak ci wyczucia. Lecę znowu, naciągam turkusowy podkoszulek, najlepszy, jaki mam , z wilkiem, co mu się w nocy oczy zielono świecą. Więcej ubrań i tak nie mam na 1,5 dnia pobytu. Wracam. Mama: Ty już zawsze będziesz taka infantylna, żeby ubrania w zwierzątka mieć? Szach i Mat. Poszłam spać o 19 i byłam grzeczna. Ani pisnęłam. Nawet o tym, że mam imieniny. To bez znaczenia.
O masz Taniu jakbym swoją rodzicielkę słyszala.
Od kiedy pamiętam co bym nie zrobiła ZAWSZE bylo źle/lub za mało Zawsze coś nie tak. I zawsze moja mama miała ostatnie słowo do powiedzenia.
Nigdy mnie nie chwaliła i nie chwali. Bo zyje w przekonaniu że wychowanie " żelazną reką i zasadami " ma sens
Przykre i smutne. Jednak, tak sobie zawsze, wracając, rozmyślam, że gdybym nie była tak miażdżona od małego, to nie miałabym bodźca/motywacji do wspinania się =ucieczki=walki o szacunek? Szacunku nigdy nie uzyskałam. Być może tylko się pocieszam? Takie dość straszne było "przypadkowe" potrącanie laski w restauracji, gdzie ją zawiozłam i zaprosiłam na ten imieninowy obiad. SIEDEM razy. Łomot, łup! I laska leży a ja się zrywam i podnoszę. To jest WŁADZA, co?
Tania, Przykre i smutne - ale ńie zachowanie matki. Bo matka juz sie nie zmieni. Twoje zachowanie. Dorosłej kobiety. = mamo, nie wyglądam grubo ! Ja jestem gruba i będę sobie w białej bluzkę chodzić. Bo tak !
Tania, Przykre i smutne - ale ńie zachowanie matki. Bo matka juz sie nie zmieni. Twoje zachowanie. Dorosłej kobiety. = mamo, nie wyglądam grubo ! Ja jestem gruba i będę sobie w białej bluzkę chodzić. Bo tak !
Dymienie do 83 letniej staruszki, co waży 45 kilo to nie w moim stylu. Bo tak! I mogę zmieniać sto razy ubrania i podnosić laskę. O tym piszę, bo tak mnie WYCHOWAŁA.
Ale piszesz o tym, bo Cię to wkurza. Bo gdybyś to akceptowła bez przemyśleń, byłoby to dla Ciebie naturalne... Dymić trzeba było zacząć z 20 tat temu. Albo i wczesniej. Teraz dasz sie zajeździc i po co?
Ale piszesz o tym, bo Cię to wkurza. Bo gdybyś to akceptowła bez przemyśleń, byłoby to dla Ciebie naturalne... Dymić trzeba było zacząć z 20 tat temu. Albo i wczesniej. Teraz dasz sie zajeździc i po co?
Dodo, to jest przykład. Do ogólnych rozważań. Jak z tym lwem. Spróbuj oderwać się i szerzej popatrzeć. Pytanie brzmi: - Czy surowe wychowanie (bez wyborów, praw głosu, praw do fochów etc.) czyni człowieka .... no właśnie.... Dobrym obywatelem, twardym typem, dzielnym i mądrym? Sfrustrowanym i smutnym? Czy surowe wychowanie czyni wzajemne relacje trudnymi, bo świat się zmienia? Bo relacje są wymuszone? Czy surowe wychowanie daje solidną podstawę, na której wyrośnie dąb? To są pytania. Nie piszę o sobie z masochistycznej potrzeby bycia rozdrapanym. To przykład. Jak z lwem.
Surowe wychowanie bez empatii i ciepła nigdy nie doprowadzi do niczego dobrego. Jeżeli ktoś nauczył się walczyć o poczucie własnej wartości mimo takiego traktowania, to pięknie. Ale gdyby na początku dostał miłość, to poczucie własnej wartości miałby w pakiecie startowym. Zimny wychów nie tworzy silnych ludzi, po prostu czasami kogoś przeoczy i nie dobije. Ale nawet taka jednostka mogłaby spożytkować energię na wartościowe działanie. Nie na ciągłe udowadnianie, że nie jest śmieciem.
Powiem Ci tak - np. Surowe wychowanie - może uczynić człowieka "każdym" - bo wg mnie człowiek ma od urodzenia charakter. Jeden przy takim wychowaniu sie zbuntuje, wyprowadzi z domu i nie bedzie sie odzywal do końca życia, inny sie podda ale w duszy bedzie bunt, jeszcze inny bedzie dyskutował, walczył, a jeszcze inny absolutnie to przyjmie bez dyskusji - bo tak ma być i bedzie powielał jeszcze itd.
Widac to np. na rodzeństwe - niby ta sama rodzina to samo wychowanie a rożne osoby, różnie zachowujace sie czesto o rożnych wartościach. Mam przykład np. na mojej siostrze, która potrafiła przez rok nie dawać znaku życia rodzicom (żadnego, ani telefonu, ani odwiedzin) co dla mnie było nie do pomyślenia !
Surowe wychowanie bez empatii i ciepła nigdy nie doprowadzi do niczego dobrego. Jeżeli ktoś nauczył się walczyć o poczucie własnej wartości mimo takiego traktowania, to pięknie. Ale gdyby na początku dostał miłość, to poczucie własnej wartości miałby w pakiecie startowym. Zimny wychów nie tworzy silnych ludzi, po prostu czasami kogoś przeoczy i nie dobije. Ale nawet taka jednostka mogłaby spożytkować energię na wartościowe działanie. Nie na ciągłe udowadnianie, że nie jest śmieciem.
I ja tak myślę. Dokładnie tak. :kwiatek: I nie powielałam tego "wzorca" wychowując syna.
Dodofon- dobrze gadasz. Ale z drugiej strony mając 2 osoby o zakładamy identycznym charakterze, osoba która jest gnojona, poniżana, zaniedbywana w dzieciństwie ma szansę wykształcić w sobie takie cechy, z którymi będzie jej później trudniej żyć.
Charakter człowieka to genetyka + doświadczenia różnorakie które nasz charakter kształtują. A zimny chów moim zdaniem nie jest pozytywnym doświadczeniem.
Trochę po tym upale odtajałam i doprecyzuję. Nie ogłaszam aktu oskarżenia na forum. Troszkę się wyżaliłam, bo mnie przygniotło. Podniosłam się już. :kwiatek: Ale odnośnie wniosków ogólnych: -moja mama była córką zawodowego wojskowego i nauczycielki (matematyki) , jej dzieciństwo przypadło na wojnę. Znała jeden wzór wychowania. I stosowała go starannie, przekonana o słuszności tego co robi. Wyszło, jak wyszło. Ma dwie córki, poczuwające się do obowiązków wobec niej. I to jest cel, jaki był do osiagnięcia. Dziś jest całe mnóstwo książek, dyskusji na forach, wzorów, możliwości. Wybór praktycznie nieograniczony. Z ciekawością i uwagą będę czytać Wasze posty.
Mój ojciec mnie kochał. Ale nie potrafił być dobry. W imię mojego przyszłego dobra krzyczał, wymagał, wyzywał, gnoił, deptał, uderzał, dołował psychicznie "skończysz w ciąży, bez studiów"- w kółko to słyszałam. Brata gnoił jeszcze gorzej. A wiem, że chciał dobrze. Po prostu nie na ogół umiał inaczej. Czasami mówił, że kocha, że mu zależy, ale po chwili znów gnoił. Gdyby nie bezwarunkowa miłość matki, jej oparcie i całkowite oddanie, pomoc, nie wiem kim bym teraz była i gdzie bym teraz była. Efekt taki, że ojciec jest gdzieś na południu Polski i ani ja ani brat nie mamy potrzeby, żeby wiedzieć co u niego słychać. Wcale. Od wielu już lat. Przykre, ale prawdziwe. Swoim sposobem wychowywania który stosował przez te wszystkie lata- stracił dzieci. Ciekawe czy ma jakieś poczucie, że to jego wina? Czy nadal uważa, że to my jesteśmy ci źli i niegodziwi.
Myślę, że zawsze wyjściem jest tzw złoty środek, I tyle. Czyli - wszystko z wyczuciem. Tylko trzeba umieć ten złoty środek znaleźć i go stosować. W wychowywaniu dziecka też. Wymagaj, ale kochaj. Pouczaj, ale wspieraj. Chwal i zachęcaj. Jak dasz klapa korona z głowy nie spadnie. Ale jeśli zrobisz to niesłusznie- przeproś. Traktuj czasami jak dorosłego, a czasami jak dziecko. Czasami bądź jak przyjaciel, a czasami jak rodzic. Pamiętaj, że nie przeżyjesz życie za własne dziecko, więc nie steruj nim po swojemu. I jeśli w tym wszystkim jest miłość, to wszystko się ułoży dobrze.
No własnie. Ja z kolei miałam dobrego, kochanego Ojca. I Gosposię, najukochańszą na świecie. I się jakoś równoważyło. Została Mamusia. Trudne relacje. Nie wiem, kto i kiedy wbił mi do głowy tę lojalność. Każde po trochu. Ale taki posłuch mi został. Na drugi raz zabiorę i żółtą bluzkę. 😉
Taniu, ale kiedyś nie było książek, internetu a przecież nie było u wszystkich tak jak u Ciebie. Chociażby pamietam moje babcie i ich relacje z córką (moja matka) i synem (mój ojciec). I rodzice moi mieli ze swoimi matkami relacje super. (dziadków nie pamietam, bo zmarli wczesniej).
Ale pamietam babcię dyskutujacą z moja matką, pomocną, wesołą, która tez przeżyła czasy wojny i była taką sikorką. I tak samo matkę mojego ojca (zyje, ma Alzheimera) matkę 6 dzieci, która skupiała cała bliższa i dalsza rodzine. W taki pozytywny sposob. I ojca który do niej często jeździł, ale nie z "obowiązku" ale z potrzeby pogadania, wymiany książek, pobycia razem.
Dla mnie wojna, pochodzenie, wykształcenie nie są usprawiedliwieniem.
(...) Dla mnie wojna, pochodzenie, wykształcenie nie są usprawiedliwieniem.
Są wytłumaczeniem. Ja już dawno wybaczyłam. I już nie szukam wspólnego języka. Przykład bluzek i laski pokazuje, jak "tresura" skutecznie i długo działa. 😂 Ufff.... dobrze, że jesteście. Dołowałam się ale już mi lżej.
Ja to widzę tak. Rodzic to cos "narzuconego" tak jak dziecko. Nie ma sie wyboru. Dostaje sie to z "kosmosu" i juz. Kocha sie bezwarunkowo. Bo jest więź. Ale super sprawa oprócz tego "kochania" jest jak sie lubi rodzica i jak sie lubi dziecko (swoje) Pomimo wielu scysji, często pretensji ja lubię swoich rodziców. (w sensie matkę - ojciec nie zyje ale tez go lubilam)
Lubilam przebywać z nimi bo byli ciekawymi ludźmi.
Tak samo jak oprócz "miłości matczynej" lubię swojego syna. Lubię go za teksty, rożne zachowania, tok myślenia.
Najgorzej chyba mieć dziecko, ktorego sie nie lubi... (bo powiedzmy ze kocha sie z przydziału).. i wtedy są problemy..
Tyle, że rodzic na to lubienie musi zasłużyć. Swoim zachowaniem, postawą, sobą, prawda? I dokładnie jest jak piszesz. Kochałam ojca jako ojca, bo był moim ojcem. I zarazem nienawidziłam jako człowieka za to jaki jest. Jestem mu wdzięczna za kasę jaką włożył w moje wykształcenie. Bo nie musiał tego robić. A zrobił. Ale nigdy go nie lubiłam. Bo nie zasługiwał na to. Bądźmy takimi rodzicami, żeby nasze dzieci nas właśnie lubiły. Nie za to kim jesteśmy, ale za to jacy jesteśmy.
Moi rodzice zawsze chcieli mi przychylić nieba. Jestem ich jedynym dzieckiem, wiec dawali mi to, co mnie uszczęśliwiało. W granicy rozsądku i z poszanowaniem wartości, pieniędzy. Potrafili nauczyć dokonywania wyborów. I nie kupowali wszystkiego, co chciałam, chociaż na wiele mogli sobie pozwolić. Szczególnie w czasach, gdy niczego nie było, a my mieliśmy. Nauczyli mnie, ze to, ze ktoś ma więcej, nie oznacza, ze jest lepszy. Oddałabym za nich wszystko. Jestem na każde ich zawołanie, bo chce. Mam 28 lat i czuje z nimi ogromna więź. A twarda ręką chowana nie byłam, chociaż konsekwentnie i z zasadami.
Tania "na pocieszenie" mogę Ci tylko napisać, jaki uroczy telefon dostałam przedwczoraj od mojej mamy. "Tylko idź na te studia, żebym mogła być dumna, bo Wy(w sensie ja i moja siostra) mnie tylko całe życie zawodzicie, nic nie osiągnęłyście, inne dzieci kończą studia, wychodzą dobrze za mąż i mają dobrą pracę, rodzice mogą być z nich dymni, a Wy nic nie osiągnęłyście i macie beznadziejne życie. Więc nie załamuj mnie, idź na studia, żebym chociaż z Ciebie mogła być dumna. Myślałam, że lepiej Cię wychowałam, a Ty też masz beznadziejne życie i nic nie osiągnęłaś." I takie urocze gadki mam średnio co kilka dni już od wielu, wielu lat 😎