[quote author=pokemon link=topic=91983.msg1846180#msg1846180 date=1376036739] A ja teraz napiszę coś z zpozycji katiji, a nie matki 😁 aha! czyli bywasz katija 😉 jakos zlowieszczo to zabrzmialo 😁 Dodo, a czy trumna na tym pogrzebie byla otwarta? chodzi mi o to, czy na dziecku widok zwlok nie robi koszmarnego wrazenia?[/quote] U mojej teściowej kilka razy się zdarzyło, że króliki znalazły się poza swoim ogrodzonym "padoczkiem" i zeżarł je kochany owczarek niemiecki. Wersja oficjalna dla 8-mio letniej Zuzi jest taka, że króliczki uciekły.
Natomiast dwie córki naszych byłych pracodawców, w wieku chyba 5 i 7 lat uczestniczyły czynnie w takich rzeczach jak narodziny i śmierć koni, ubój kur, indyków i świń, nie raz krwawych zabiegach weterynaryjnych, w inseminacji klaczy przeprowadzanej osobiście przez ich mamę (naszą szefową), nie raz widziały martwe dzikie zwierzęta, oglądane przez ich rodziców w ramach badań i ratowania dzikiej przyrody, którą się w rumuńskich Karpatach opiekują. Oboje rodziców to szaleni (w pozytywnym sensie) biolodzy i naukowcy, więc bardzo możliwe, że dziewczynki wiedzą więcej o naturalnym cyklu życia i śmierci od nie jednego z nas.
Pogrzeb na pewno nie spowodowałby u nich skazy na psychice. U chowanej teoretycznie wśród zwierząt, ale pod kloszem Zuzi - owszem.
Mam nadzieję, że nikt nie odbierze porównywania śmierci członka rodziny do śmierci zwierzęcia jako faux pass z mojej strony. Mam na myśli ogólne podejście i wychowanie. Przecież ukochany koń, który urodził się, żył i odchodzi na oczach wspomnianych dzieci może być bliższy sercu niż np. daleki krewny, którego za życia widziały raz albo wcale.
Tak, sranie. Bo bylo opisane jak kobieta zabrala dziecko na basen, a to sciagnelo majtki i n zjezdzalni zrobilo kupe. Matka rozloyla rece i powiedziala "to przeciez dziecko". Tojest sranie.
Czytalam kiedys, ze pytano Polakow jak chcieliby umrzec i wiekszosc odpowiedziala, ze nagle we snie, a jeszcze niedawno popularna byla w PL modlitwa "od naglej i niespodziewanej smierci zachowaj nas Panie". Konkluzja byla taka, ze smierc, jak i starosc staja sie powoli w PL tabu. Jak to mowia, jezeli cos jest nieuniknione to wlasnie smierc i podatki. A jezeli tak jest to nie jestesmy w stanie uchornic pociech przed swiadomoscia smiertelnosci. Znam osobe, ktora przezyla traume pogrzebowa w wieku lat 15, chociaz chowana osoba nie byla jej bardzo bliska. I tak mnie olsnilo po poscie Julie, ze to nie chodzi o to czy brac dziecko na pogrzeb czy nie, tylko o to co ono wyniesie z takiego doswiadczenia. I to zalezy od nas rodzicow.
Nie tylko. Zależy też od wrażliwości dziecka. Od tego kto umarł. Od tego jaka sytuacja będzie panowała na pogrzebie ( nikt nie zniesie dobrze widoku matki rzucającej się na trumnę wrzeszczącej "nieeee", a i tak bywa.) Od tego jak rodzice wychowywali dziecko dotychczas i od tego w jaki sposób opiszą sytuację przed i na pogrzebie. Nic się nie da uogólnić, że "trzeba brać", albo "lepiej nie brać".
Tak, sranie. Bo bylo opisane jak kobieta zabrala dziecko na basen, a to sciagnelo majtki i n zjezdzalni zrobilo kupe. Matka rozloyla rece i powiedziala "to przeciez dziecko". To jest sranie.
Ja na co dzień nie używam tego określenia, ale akurat w takim przypadku też bym chyba tak powiedziała. Po prostu z oburzenia. Wulgarny czyn, wulgarne słowo.
a w jakim wieku było dziecko srajace na zjeżdzlanię? bo dwulatka jestem wstanie sobie wyobrazic w takiej akcji, z tym, że takiej reakcji matki nie jestem w stanie sobie przyswoić.
dziecko jak dziecko - nawet jezeli starsze to tak zostalo wychowane albo zostawione samo sobie i nie wiedzialo jak problem rozwiazac mamusia dala prawdziwy pokaz :/
[quote author=pokemon link=topic=91983.msg1846180#msg1846180 date=1376036739] A ja teraz napiszę coś z zpozycji katiji, a nie matki 😁
aha! czyli bywasz katija 😉 jakos zlowieszczo to zabrzmialo 😁 Dodo, a czy trumna na tym pogrzebie byla otwarta? chodzi mi o to, czy na dziecku widok zwlok nie robi koszmarnego wrazenia? [/quote]
Wiesz co? Zupełnie nie pomyślałam o tym. Po prostu nigdy nie byłam na pogrzebie gdzie trumna była otwarta. Może u nas w regionie/miescie/rodzinie sie tego nie praktykuje? Ja sie nie spotkałam z tym. Zamknięta była.
ja nie jestem mamą z reklamy, która z namaszczeniem pierze pieluchy czy rozczula się nad kupą. moje dziecko sra i pierdzi, tak samo jak zeżera. nie wiem dlaczego ma to dziecku się rzucić na psychikę, jak rodzice w młodzienczych latach mówili, że "zesrało się jak wariat" zamiast : "spójrz, jakże pięknie i spektakularnie zdefekował nam się dziedzic"...
i ciągle potrzymuję, że ciągnięcie dziecka gdzieś, gdzie ono nie rozumie co się dzieje jest bezsensowne. nie neguję, róbta co chceta, ale ja nie mam potrzeby ciągnąć dziecka na popijawy, wesela, markety. i nie zamierzam też zupelnie rezygnować z siebie, bo jestem matką. pojechalismy teraz na pierwszy "urlop" od wielu, wielu lat. a mała na weekend u teściów. my stęsknieni, wypoczęci, ona szczęśliwa gulga do babci. nie sądzę, aby wiele straciła na tym, że nie jechała 8 godzin w upale...
za to na plaży byłam strasznie zdegustowana. na środku leżał pamper. zużyty. coś tak skrajnie obrzydliwego, że słow mi zabrakło. cholera, niech debile przebrzydłe zostawią dziecko w domu albo nie przyjeżdzają wcale, skoro cięzko pampersa do śmietnika 30 metrów dalej wywalić.
"spójrz, jakże pięknie i spektakularnie zdefekował nam się dziedzic"...
Lubie to! 🙂
Ja się staram z młodą nie chodzić do sklepów na razie, żeby czegoś nie złapała, bo dziś właśnie została zaszczepiona. Na wesele bym jej nie wzięła przynajmniej jeszcze przez parę miesięcy - ale dlatego, że dla mnie jest na takich imprezach po prostu zbyt głośno.
Jestem za zabieraniem dziecka do marketów, na imprezy rodzinne czy wesela. Bo nie chcę jej izolować od kuzynów, rodziny. Chcę też, żeby uczyła się, jak się zachowywać w takich miejscach. Ale dziecko musi dla mnie być w "pewnym wieku" - nie wiem, w jakim. Ale muszę czuć, że ono i ja jesteśmy gotowi na daną imprezę czy wyjście.
ja nie jestem mamą z reklamy, która z namaszczeniem pierze pieluchy czy rozczula się nad kupą. moje dziecko sra i pierdzi, tak samo jak zeżera. nie wiem dlaczego ma to dziecku się rzucić na psychikę, jak rodzice w młodzienczych latach mówili, że "zesrało się jak wariat" zamiast : "spójrz, jakże pięknie i spektakularnie zdefekował nam się dziedzic"... Ja też nie jestem mamą z reklamy i nie rozczulam się nad kupą. Ale nie rozumiem dlaczego nie można najnormalniej w świecie powiedzieć "zrobiło kupę"? (Albo "kupkę" bo dziecko małe to i kupa mała.) Przytoczone przez Ciebie określenia to dla mnie przegięcia w obie strony. Twoje dziecko sra i pierdzi? I tak je będziesz uczyć, że tak się mówi? I w przedszkolu ma powiedzieć do pani "Proszę pani chce mi się srać?" 😀
Julie, pewnie, że dziecia będę uczyć łagodniejszego zgłaszania potrzeb. ale nie widzę nic wybitnie nagannego jak powiem "zesrało się" gdy nie ma jej obok, albo na tm etapie, póki nic jeszcze nie rozumie. nie czuję wyrzutów sumienia kompletnie 😉
i ciągle potrzymuję, że ciągnięcie dziecka gdzieś, gdzie ono nie rozumie co się dzieje jest bezsensowne. nie neguję, róbta co chceta, ale ja nie mam potrzeby ciągnąć dziecka na popijawy, wesela, markety. i nie zamierzam też zupelnie rezygnować z siebie, bo jestem matką. pojechalismy teraz na pierwszy "urlop" od wielu, wielu lat. a mała na weekend u teściów. my stęsknieni, wypoczęci, ona szczęśliwa gulga do babci. nie sądzę, aby wiele straciła na tym, że nie jechała 8 godzin w upale...
I tu widac, jak rozne moga byc sytuacje. Dla mamy karmiacej piersia taki weekendowy wypad moze byc obarczony zbyt duza cena. Takie malutkie dziecko raz przestawione na butle czesto nie wraca juz do piersi. Moja natomiast nie pila z niczego poza piersia do jakichs 5 miesiecy. Kilka ml lekow z kubeczka albo ze strzykawki, tak, ale proba podania posilku np z butli konczyla sie histeria i spekatakularnym heftem. Stad bylysmy ze soba absolutnie zwiazane ale dla mnie to nie byl zaden problem, ot, ciaza mi sie przenosila o kilka miesiecy. I tak jak bralam ja wszedzie ze soba w ciazy, tak samo robilam pizniej.
bobek, fakt, nie dałoby rady, gdybym miała ją na cycu i nie mogła karmić z butli odciągniętym to bym nie pojechała. ale jeśli je mleko modyfikowane z butli, to raczej nie robi jej wielkiej różnicy czy mama, tata, babcia podadzą. na wesele również bym nie poszła, tak samo na popijawę (tu już kwestia picia alkoholu przy karmieniu). sądzę, że minimum minimum to dla mnie skonczony rok. jeśli mamy inną opcję i można dziecia nie ciągnąć.
Nie odczuwam brania młodego na urlop, czy na weekendowy wyjazdy jako rezygnacji z siebie. Bierzemy go, bo wyjazd jest rodzinny, a młody jest częścią rodziny. Gdybym wyjeżdżała na służbowy wyjazd to bym nie brała ani młodego, ani chłopa 😉
Jakoś nie mam i nie miałam potrzeby "odpoczywania" od swojego dziecka. Może dlatego, że młody nie jest (i nigdy nie był) uciążliwy.
bobek, a mnie się właśnie wydawało, ze karmiącej matce jest łatwiej, bo ma pokarm natychmiast na zawołanie, bez zabawy w podgrzewanie, mieszanie i inne ceregiele. I tego zazdroscilam. Bo ja mam cala torbe akcesoriów jak gdzieś idziemy i na razie spacery musimy wstrzelić miedzy karmienia. Wypad na rynek na piwo/soczek wydaje mi się nierealne.
Poza tym ja cały czas mam obawy, ze mi się dziecko rozbeczy i nie będę sobie umiała z nim poradzić. I co ludzie powiedzą...
No właśnie - co? No bo jak się zachować na takim ogródku piwnym, jak syrena wyje?
opolanka, wlasnie dlatego uważam, że ogródek piwny to nie miejsce dla dziecka. małego chociaż. tam ludzie idą się relaksować, odpocząć. co za przyjemność siedzieć przy piwie, jak metr dalej drze się dzieciak? a starszaka można jakoś "okiełznać", ale takiego pypcia jak nasze to się nie ukoi, jeśli mamarudny nastrój.
Starszaka też się nie da czasem okiełznać. Jak mam iść latać za dzieckiem do knajpy... średnia przyjemność, dla mnie, dla dziecka, dla ludzi wokół... Z dzieckiem jeżdżę tam, gdzie się jeździ z dziećmi - do małpiego gaju, na basen, do lasu, itp, itd. Nie do knajpy, knajpa dla dziecka to żadna rewelacja. I serdecznie nie mogę doczekać się, aż zostawię dziecko w domu i wyjadę na wakacje sama.
bobek, a mnie się właśnie wydawało, ze karmiącej matce jest łatwiej, bo ma pokarm natychmiast na zawołanie, bez zabawy w podgrzewanie, mieszanie i inne ceregiele.
Bo jest latwiej, pod warunkiem, ze nie zamierzasz wyjechac na weekend bez dziecka 🙂
Poza tym ja cały czas mam obawy, ze mi się dziecko rozbeczy i nie będę sobie umiała z nim poradzić. I co ludzie powiedzą... No właśnie - co? No bo jak się zachować na takim ogródku piwnym, jak syrena wyje?
Jak sie rozbeczy, to uspokoisz, a jak sie nie uda, to powiesz "przepraszam wszystkich, dzis jest niedzien" i wyjdziesz. Ludziom tez nic sie nie stanie, jak uslysza placz dziecka. Ale przede wszystkim czy masz powody przypuszczac, ze bedzie klopot? Moja rzadziej marudzi w nowych miejscach bo jest zafascynowana, musi sobie pozwiedzac, a jak byla malutka to sie rozgladala, przysluchiwala rozmowom i tez byla grzeczna. Jest taka ksiazka o podrozach z dziecmi i tam wszyscy to potwierdzaja, ze o polowe mniej klopotu z dzieciakami w nowych miejscach bo sie nie nudza. Tak ze, idz, sprobuj jak masz chec. Jak bedzie porazka, to bedziesz wiedziec, ze to nie dla was.
My, o zgrozo, bylismy w ogrodku piwnym z cora. Troche siedziala na kolanach, wiekszosc czasu chodzilismy z nia na zmiane. Zwiedzala sobie, wdzieczyla do ludzi i pierwszy raz widziala z bliska piesia bo przechodzacy z nim panstwo byli uprzejmi zatrzymac sie i jej pokazac. Moglismy zrobic po staromodnemu, czyli maz na piwie, a ja na placu zabaw, jak co dzien, marzaca o tym, zeby wreszcie byc bez dziecka. Ja tam nie czekam nie wiadomo na co bo sie moze potem okazac, ze juz za za stara jestem zeby sobie odbic 😉
Tak mi się nasunęło coś przy okazji rozmowy o Iron Woman/Man. Znajoma odrabia za dziecko lekcje. Już czwarty rok podstawówki. Czasem podrzuca mi do "podrasowania" różne wypracowania. Stąd o tym wiem. I tak myślę: jakim cudem wyrośnie Iron Man z malucha, za którego się wszystko robi? Piąteczki się sypią, pani chwali. I co? Całe życie tak upłynie? Pfff.....
Tania, miałam takiego kolegę w podstawówce. Mama odwalała cały pakiecik- pisanie wypracowań, rysunki, liczenie, czasami nawet zdarzało jej się wbiec w czasie lekcji mówiąc "oj kochanie, znowu zapomniałeś wypracowania"-bo właśnie skończyła pisać. O dziwo, robiła tak aż do końca gimnazjum (potem nie wiem, urwał nam się kontakt). Mimo wszystko, wychowała go na osobę bardzo ambitną, z głową pełną pomysłów- dostał się na wymarzone studia, robi to co chce. Nie wiem jakim cudem udało jej się nie zrobić z niego kaleki życiowej.
Nie chce mi się wierzyć, że odrabiała np.pisanie za dziecko. Nauczyciel wychwyci.
Na 100% wychwytuje. Ale myślę, że przymyka oko. Albo mu tak wygodniej. Nie wiem. Możliwe, że to ja się mylę. Taka pomoc może być bezcenna. W dzieciństwie oddałabym duszę za pomoc w matematyce. Miałabym czas na czytanie zamiast umierania ze strachu.