Matuzaalem, zeby zostac animatorem, nie musisz miec zadnych studiow 😉 wyatarcza pomysly, zapal, energia i pchanie sie oknem tam, gdzie nie wpuszcza przez drzwi! mowi Ci to animator, konczacy na UW dla papierka ten kierunek z dziwna nazwa (animacja spoleczno-kulturalna na pedagogice, na kulturze polskiej jest za to specjalizacja animacja kulturalna - obie raczej denne i nie potrzeba tego konczyc, by byc animatorem) do boju!! 😉
Bea - ale jesteście fajni!! Przesyłam Wam moc uścisków. Coś wspaniałego! :kwiatek: Pomimo przeciwności losu Twój syn ma wspaniałe życie, bo ma super mamę!!! 😉
Watrusia - dzięki 🙂 Chyba każdemu przyda się odrobina szczęścia i życzenia spełnienia marzeń.
kujka - o, dobrze wiedzieć. No to skończę sobie hm. inną szkołę i będę "pchać się drzwiami i oknami". Dzisiaj nawet rozmawiałam z panią Katechetką, która jest również organizatorką kolonii i powiedziała, że jeśli będę chciała (oczywiście nie teraz ale jak będę mieć min.18lat) to mogłabym zostać wychowawcą jednej grupy. 🙂
Zen-żarujesz? uwielbiam czytać ale talentu pisarskiego u mnie za grosz.... Matuzaalem,powodzenia,kujkama rację-jak Cię wyrzucą drzwiami-pchaj się oknem 😉
Od dłuższego czasu zbieram się, żeby skrobnąć coś o sobie, ale jakoś nie miałam weny. Dziś nadeszła.
Mam na imię Ania, lat 26. Rodzeństwo: brat - sztuk jedna Urodziłam się i wychowałam na wsi w gospodarstwie, które wcześniej prowadził dziadek, a po jego śmierci przejęli moi rodzice. Dziadka niestety nie zdążyłam zapamiętać bo zmarł, kiedy miałam cztery lata. Z opowiadań rodziców wiem, że byłam jego oczkiem w głowie i rozpieszczał mnie do granic możliwości. Kiedy zachciało mi się lizaka, a sklep był jeszcze zamknięty, potrafił iść tam ze mną nawet godzinę przed otwarciem i cierpliwie czekać aż otworzą. W okresie dorastania wiecznie było mnie wszędzie pełno, takie małe ADHD. Od dziecka interesowałam się końmi. Wszystkie zabawy z każdym możliwym rodzeństwem dotyczyły koni. Do jazdy konnej specjalnie mnie nie ciągnęło, ale kiedy dowiedziałam się, że moja siostra cioteczna zaczęła jeździć w pobliskiej stajni, też chciałam spróbować. I tak w wieku dziesięciu lat zaczęła się moja przygoda jeździecka. Wyjazdy do stajni trwały trzy lata. Moi rodzice groszem nie śmierdzieli, więc po dwóch latach od pierwszej lonży, zaczęłam pomagać w zamian za jazdy. W wakacje potrafiłam przez cały tydzień pracować od 8 do 19-20 pomagając przy obozach, po to, żeby dwa razy w tygodniu pojeździć. Codziennie dojeżdżałam rowerem po 6 km, w ciągu dnia miałam przerwę obiadową, na którą musiałam wracać do domu. Po trzech latach od rozpoczęcia mojej jeździeckiej przygody rodzice uzbierali kilka groszy i kupili mi własnego konia - półroczną klacz zimnokrwistą. Stwierdzili, że skoro mam swojego konia, to nie będę już jeździć do stajni, bo po co, będę się teraz zajmować swoim. Miałam wtedy trzynaście lat. No i tak zaczął się mój przestój w jeździe w siodle. Zajmowałam się swoim koniem i krową, codziennie o 6-7 rano wyprowadzałam je na pastwisko, które było oddalone od domu o około kilometr, a wieczorem sprowadzałam z powrotem. Moja klacz rosła, a między nami zawiązywała się ogromna więź, w wieku czterech lat ją ujeździłam, później przygotowaliśmy do prac polowych. Niestety przez wiele lat nie miałam przyjemności pojeździć na niej w siodle, bo była za gruba na jakiekolwiek siodło, które było w moim zasięgu finansowym. W wieku siedemnastu lat zaczął się okres buntu. Wszystko było złe, rodzice, dom, nakazy, zakazy, obowiązki, po prostu wszystko. Zaczęłam coraz więcej czasu spędzać poza domem ze znajomymi, przesiadywać w różnych dziwnych miejscach, chodzić na różnego rodzaju wiejskie imprezy, pić alkohol. Przed osiemnastym rokiem życia zaczęłam palić, przed czym wcześniej bardzo się wzbraniałam. Miałam chłopaka, który delikatnie mówiąc nie traktował mnie za dobrze, wolał imprezy z kolegami, picie (pomału zaczął wpadać w nałóg). Kilka razy się z nim rozstawałam, ale za chwileczkę do siebie wracaliśmy, w związku z tym, że była to moja pierwsza miłość, byłam w nim śmiertelnie zakochana i zapatrzona jak w obrazek, nie widząc w nim nic złego. Któregoś razu coś we mnie pękło i zakończyłam tą toksyczną znajomość. Miesiąc później znajoma zawiozła mnie do pewnej przydomowej stajni, w której poznałam faceta o 13 lat starszego ode mnie. Coś między nami zaiskrzyło, zaczęliśmy się spotykać. Czułam się przy nim pewnie i bezpiecznie. Półtora miesiąca później zaszłam w ciążę. Cztery miesiące później wzięliśmy ślub. Po ślubie zostałam rzucona na głęboką wodę, wyprowadziłam się od rodziców, zaczęłam mieć obowiązki w związku z założeniem rodziny. Zaczęło się pranie, sprzątanie, gotowanie - wszystko to, od czego wcześniej cały czas się wymigiwałam. Moja rodzina twierdziła, że sobie nie poradzę. W związku z tym, że mąż był koniarzem, zaczęliśmy dalej brnąć w temat koni. Skupowaliśmy trudne i wadliwe konie, naprawialiśmy i sprzedawaliśmy dalej. Urodził się nam syn, rok później córka, po kolejnym roku następna. Wszystko przypadkiem, ale wcale tego nie żałuję, dzieci są całym naszym światem. Rodzina i znajomi, którzy wcześniej uparcie twierdzili, że nie dam sobie rady, teraz nie mogli się nadziwić temu, jak doskonale sobie radzę. Zaczęli stawiać mnie za wzór zaradności i cierpliwości.
Po urodzeniu najmłodszej córki, stwierdziłam, że samo klepanie tyłka na koniach mi nie wystarczy. Zrobiłam kurs instruktorski. Po tym jak moje dzieci poszły do przedszkola znalazłam sobie zajęcie w stajni oddalonej o 25 km. Pomagałam tam, a w zamian za to właściciele prowadzili mi treningi skokowe. Miałam swoją przyczepę i samochód, więc często wyjeżdżaliśmy na zawody. Startowałam na koniu, którego później w wyniku bankructwa tamtej stajni, wymieniłam za samochód. Rok później, zachęcona tym, jak to fajnie prowadziło się jazdy i pomagało w prowadzeniu stajni, założyłam własną działalność (właśnie minął rok od tamtego czasu). Byłam pełna entuzjazmu, prowadziłam jazdy, trzymałam stado koni. Niestety klientów było coraz mniej ze względu na kiepską lokalizację naszej stajni, stado koni zjadało nas z dnia na dzień ze względu na brak pastwisk. Zaczęły się długi, pożyczki, brak środków na utrzymanie rodziny i zwierząt. Starałam się to ciągnąć na siłę prawie rok. Równo dwa miesiące temu podjęliśmy decyzję, że niestety nie damy rady. Musiałam sprzedać wszystkie swoje konie, został mi tylko jeden, którego wstawiłam do znajomej w pensjonat. Jak kiedyś było przy domu stado koni, było sporo pracy, wczesne ranne wstawanie, wieczorne karmienie, tak teraz nie ma nic. Stajnia wcześniej tętniąca życiem jest pusta. Ze wszystkich zwierząt jakie były, została mi koza i pies. Strasznie tu teraz pusto, a ja nie mam co ze sobą zrobić. Ale liczę na to, że po przeczekaniu tego najgorszego okresu w końcu będzie lepiej. Decyzja o likwidacji stajni była na dzień dzisiejszy jedyną i najlepszą rzeczą, jaką można było zrobić żeby poprawić naszą sytuację. Kiedyś jeszcze konie wrócą do naszej stajni, a ja znów będę mogła robić to, co kocham najbardziej.
Matuzaalem Pchaj się i teraz 😉 Ja przygodę z byciem animatorem zaczęłam zupełnie przypadkiem. W wakacje była u mnie kumpela, mówi ze musi wychodzić bo idzie na spotkanie dla przyszłych animatorów i czy też idę. Ja nawet nie do końca wiedziałam o co chodzi, ale mówie sobie co tam, pójde zobaczyć. W finale ja prowadzę zajęcia a znajoma nie. Polecam, czasem faktycznie ciężko pogodzić, ale waarto! 😀
ed. Co prawda jako, że mam 16 lat wspomaga mnie "starszy" (tsaa 19 lat) animator, ale to i dobrze, wole sie przygotować niż być rzuconą na głęboką wodę z niewiele młodszymi ode mnie.
Alabamka problem w tym że totalnie nie wiem gdzie w mojej okolicy takie spotkania są prowadzone. Ale jutro zacznę już czegoś szukać w necie może na coś natrafię. Dzięki za pomoc dziewczyny :kwiatek: każda informacja na wagę złota.