Nie wspominam swoich lat b.wczesnej młodości jako ponurej, szarej epoki komunizmu. Wręcz przeciwnie, może dlatego, że wspomnienia są zawsze bez wad? Mieszkałam w małej mieścinie na Dolnym Śląsku, gdzie życie było proste, z jasnymi zasadami. Szanowało się rodziców, nauczycieli i osoby starsze. "Brzydkie słowa" wymawiane były ze strachem, że ktoś dorosły usłyszy i zawstydzi. Nie było rywalizacji o to kto bogatszy, ma fajniejsze ciuchy i gadżety. W zasadzie wszystko było po równo, ci lepiej sytuowani nie wyróżniali się zbytnio. Nie mieliśmy uprzedzeń narodowościowych, bo w naszym grajdołku mieszkali Polacy, Cyganie, Grecy, Żydzi, Niemcy i nawet jeden Chorwat 😀 Jakoś nie czyniło nam to różnicy. Ważne, że mieliśmy się gdzie bawić i pomysłów na zabawę nie brakowało. I czasu na zabawę też było jakoś strasznie dużo.
Inne czasy, po prostu. Można powspominać z sentymentem.
Ja też właśnie pamiętam, że w podstawówce nie było tych bogatszych i biedniejszych. Nie było licytacji, kto ile dostał na komunię. Jakoś tak nie zwracało się na to uwagi.
Tania, możesz mieć rację. Że jednak "nasi" wiedzieli, co jest naprawdę ważne, a co "puch marny". Mój ojciec mawiał, że wszystko można człowiekowi odebrać, tylko wykształcenia nie. Wszystko - bo majątki to ot, tak pryskały (dziś sprzedałeś dom, jutro mogłeś kupić kurę) a najszlachetniejsi ludzie szmacili się na torturach. Mawiał też, że jeśli robak je jabłko, to człowiek też może, a jeśli robak nie rusza, to człowiek też nie powinien. Prześladuje mnie wiersz Miłosza "Powinien, nie powinien": Człowiek nie powinien kochać księżyca, siekiera w jego ręku nie ma tracić ciężaru, jego sady powinny pachnieć gnijącymi jabłkami i porastać pokrzywami w miarę..." Nie jest jednoznaczny, ten wiersz.
Prewentoria były w celach zapobiegawczych, a sanatoria - rekonwalescencyjnych. Jeden pies. Długo, bo to było jeszcze na tle zagrożenia gruźlicą, niezależnie jaki powód medyczny.
Pamiętam zamierzchłe czasy. Ciotkę taką miałam. Poduchy haftem krzyżykowym pod sufit. Warsztat tkacki i kołowrotek (pracujący). Piec chlebowy. Uczyła mnie jak zbierać i obrabiać len. I zbierałyśmy kłosy pszenicy po żniwach. Do strumienia chodziła prać większe sztuki, na takim płaskim kamieniu. Cudne wspomnienia. Ale na starość była zwinięta w kłębuszek.
Niedaleko nas jest taka... jadłodajnia? Lucienianka. Może niektórzy jeźdźcy znają. Wystrój klasyczny: falisty, żółty plastikowy dach, stoliczki z laminatu z plastikiem na brzegu, plastikowe serwetki... I żarcie, mrrau, rybki... Nie wiedziałam długo skąd sekret tego żarcia, dlaczego ludzie cierpliwie czekają (jakość obsługi też z wczesnego Gierka), aż dopatrzyłam, że oni... nadal na kaflowej kuchni gotują. Poważnie.
Ja się w polu narobiłam w dzieciństwie, chociaż mieszkaliśmy w centrum miasta. Taki był pomysł rodziców na życie. PKS ami jeździliśmy na pole, spaliśmy na sianie, pod gołym niebem mama gotowała. Krowy mieliśmy, potem owce. Ulubienicę pamiętam - Bystra, potężna czerwona górska o miedzianej, gładziutkiej, pachnącej sierści. Wzdychała i na rozkaz się kładła, czekała na dosiad i z westchnieniem wstawała. Jeździło się kierując za rogi. Konia nie było, traktor (też lubiłam, nie powiem). Co mi zostało? Pojechałam do teściowej szwagra, w góry. Pomagaliśmy przy sianie. A starsza pani do mnie: u, una to umie przy sianie robić, skąd? Bo mąż i jego brat nie umieli za dobrze. I już zawsze bardzo mnie lubiła. I jeszcze targi w Nowym Targu pamiętam (sporo tam czasu spędziłam), gdzie najłatwiej było mnie znaleźć pod spoconymi brzuchami koni 🙂
Oj, dawno nie byłam we Wrocławiu. A tak lubię to miasto. Wpadnę. A tak, rzucając kulkami na mole.... Napisałam kilka opowiadań na temat mojego dzieciństwa. Takich w zasadzie tylko opisujących szczególiki. Bo pomyślałam, że zapomnę i znikną. I w miarę pisania pomaleńku pamięć mi wracała. I wiecie, co? Było mi coraz smutniej i smutniej. Bo tych fajnych, wesołych wspomnień jest niewiele. Raczej przypomniało mi się jak było.... trudno. Biednie. Jak mój Dziadek, przedwojenny wojskowy pracował jako dozorca/ magazynier bo na inną pracę liczyć nie mógł. Magazyn mieścił się w zamojskich kazamatach. Dokładnie tam gdzie więziono Waleriana Łukasińskiego. Jak na żydowskim cmentarzu radośnie wybudowano zakłady odzieżowe i blokowisko a dzieci bawiły się czaszkami wyprutymi przez koparki. Jak na cmentarzu wszystkie groby żołnierzy były zaopatrzone tabliczką "Żołnierz nieznany". A dziś widnieją tam nazwiska. Jak był zakaz dla młodziezy poruszania się po ulicy po 20😲0 a chuliganom golono głowy . Jak bałam się idąc ulicą bo mi się tarcza odpruła. Dle wyjaśnienia -szkolna tarcza . Nie wolno było bez niej chodzić. Miałam wtedy z 7 lat. Jak w szkole podstawowej kazano nam agitować za wyborami. Kurczę! To piąta klasa była. Chodziliśmy po domach i przypominaliśmy, że trzeba iść na wybory. Takie dzieci.... Mój sąsiad ORMOWIEC, którego wszyscy się bali. Katujący swoją rodzinę po pijaku. Takie obrazki też pamiętam. I może dlatego tak mocno się wspomina te jasne chwilki ? A tak dla wyjaśnienia: Gosposia nie była dlatego, że byłam panną ze dworu lub nomenklaturowym dzieckiem. Nazywaliśmy ją tak z tradycji chyba. Była to staruszka wychowujaca mnie z braku babci. Za jakieś niewielkie pieniądze plus jedzenie. Rodzice pracowali i inaczej się nie dało. I dobrze. Miałam kochającą opiekunkę.
Wiecie czego mi jeszcze brakuje, zapachów, zapachów wsi. Fioletowego bzu który rósł wokół domu babci, zapachu ścierniska tuż po skoszeniu, kiedy zboże wiązało się w snopki i składało w mendele, zapachu rzeki kiedy jeździliśmy z ojcem kąpać naszą zimnokrwistą izabelkę..
Taniu dzięki za ten wątek. Przywołuje wspomnienia i daje szansę żeby choć na chwilę w tym dzisiejszym rozpędzonym świecie, wrócić do czasów kiedy wszystko przynajmniej z punktu widzenia dziecka było proste i fantastyczne...
Ech... a mnie się dziś czarne pudełko otworzyło. I nie pachnie. Może przez tę mgłę w Krakowie? Widzę siebie-małą dziewczynkę wracającą ze szkoły zimą. Bałam się. Latarnie kończyły się i wchodziłam w cieność. Wędrowałam polem brnąc w zaspach. Ubranie ciężkie . Ten upiorny "miś" z kołeczkami zamiast guzików. Na całość zawinięta wełniana chusta zapięta agrafką na plecach. Tornister ciężki jak kamień. Wlokłam się i się bałam. Bo nic nie słyszałam w tym stroju tylko bicie własnego serca. No i tego, że się na plecy wywrócę i tak już zostanę. 😉 Teraz dzieci się do szkoły wozi autem. Ja byłam odprowadzona w pierwszej klasie raz i tyle. Nie miałam własnego pokoju. Lekcje odrabiane w kuchni . Znów zimno. Pióro z wielką stalówką co kleksy sadziło. Szkoła gdzie w drugiej klasie zrobiono apel na moją cześć. Cała szkoła stała na boisku a mnie oderwano odznakę Wzorowy Uczeń za.... wyskoczenie oknem na przerwie. Kurczę! Ja byłam mała, z warkoczykami. A ukrzyżowali mnie strasznie. Renta mi się należy! Dozwolone w szkole bicie dzieci. Takim wskaźnikiem . Stale połamane leżały. Panie lały straszliwie. Serio. Kurczę, jak ja często się bałam i bałam. p.s I dlatego na taką dzielną osobę wyrosłam! 😅
Ech... a mnie się dziś czarne pudełko otworzyło. I nie pachnie. Może przez tę mgłę w Krakowie? Widzę siebie-małą dziewczynkę wracającą ze szkoły zimą. Bałam się. Latarnie kończyły się i wchodziłam w cieność. Wędrowałam polem brnąc w zaspach. Ubranie ciężkie . Ten upiorny "miś" z kołeczkami zamiast guzików. Na całość zawinięta wełniana chusta zapięta agrafką na plecach. Tornister ciężki jak kamień. Wlokłam się i się bałam. Bo nic nie słyszałam w tym stroju tylko bicie własnego serca. No i tego, że się na plecy wywrócę i tak już zostanę. 😉 Teraz dzieci się do szkoły wozi autem. Ja byłam odprowadzona w pierwszej klasie raz i tyle. Nie miałam własnego pokoju. Lekcje odrabiane w kuchni . Znów zimno. Pióro z wielką stalówką co kleksy sadziło. Szkoła gdzie w drugiej klasie zrobiono apel na moją cześć. Cała szkoła stała na boisku a mnie oderwano odznakę Wzorowy Uczeń za.... wyskoczenie oknem na przerwie. Kurczę! Ja byłam mała, z warkoczykami. A ukrzyżowali mnie strasznie. Renta mi się należy! Dozwolone w szkole bicie dzieci. Takim wskaźnikiem . Stale połamane leżały. Panie lały straszliwie. Serio. Kurczę, jak ja często się bałam i bałam. p.s I dlatego na taką dzielną osobę wyrosłam! 😅
kochana... 🙂 co wy wiecie o prześladowaniu? ja w klasie pierwszej pani wymysliła malowanie bałwanka (temat zima) pasta do zebow na kartce pomalowanej na niebiesko...przyszłam wiec do domku i oznajmiam dyrektywy; babcia na to: dziecko co ty gadasz? pasta do zebów malowac? marnowac? (rok był chyba 83? zaopatrzenie wiec srednie w sklepach) trudno, poszłam bez i oznajmiłam ze pasty nie dali bo nie wierza ze pani kazała, kartki na nieniesko nie mialam takoz pani stwierdzila ze mam jakos sobie poradzic, bo bedzie dwója...ja w stresie cała lekcje 🙄 pod koniec wszyscy stoja z bałwankami do oceny...a ja nie mam 🤔 ale pacze: pani ocenia jak leci 🙄 wiec poprosilam kolezanke zeby mi dała swoja prace. dała! stoje wiec z dusza na ramieniu, pac kartke do oceny...chwila napiecia, pani mówi; no wiec pozyczylas jednak paste i kartke, udało sie? ja zachrzakalam cos pod nosem (no bo mi glupio bylo) az tu nagle zza pleców konfident wola: pse pani ona to wziela od xxxx!!!
👿
no i dalej poszło: dwoja, uwaga do dzienniczka i awantura w domu
Taniu kochana, po Twoich wspomnieniach przypomniały mi się moje piekące łapy od wskaźnika i ból nóg od stania w kącie. I za bzdurę totalną, bo odwracałam się do "kuleżanki" w "ważnej"wtedy sprawie. Poproszę o rentę 😀
Dozwolone w szkole bicie dzieci. Takim wskaźnikiem . Stale połamane leżały. Panie lały straszliwie. Serio.
W drugiej klasie podstawówki dostałam od dyrka raz w prawą, raz w lewą łapke, bo zakłóciłam cisze w klasie - szepnęłam do koleżanki czy mi pożyczy długopis bo w moim się wkład wypisał. W czwartej wielką drewnianą linijką, bo na lekcji techniki nie słuchałam co nauczyciel przynudzał, tylko pochłonęło mnie całkowicie to co działo sie za oknem - woźny orał wielkim dereszem szkolna działke 😜. A własnie sobie przypomniałam, że najpierw uderzył z całej siły tą linią o ławke, aż mi w uszach zadzwoniło. A klasa zero to był istny koszmar. Średnio raz na dwa tygodnie klęczałam w kącie na podłodze z rękami w górze, albo wymachując nimi, albo trzymając coś w górze w ramach kary za nie zjadanie zupy pomidorowej. Była ohydna, nie mogłam jej przecisnąć przez gardło (ten zapach i smak pamiętam do dziś). Klęczało sie róznie - od 15 minut do grubo ponad godziny - w zależności od humoru naszej "pani". Czasem zmieniała kare i trzeba było stać za drzwiami klasy twarzą do ściany na wielkim ponurym korytarzu. Dla sześcioletniego dziecka to było hmmm ... dość straszne. Stanie w kącie klasy po 2 -3 godziny też sie zdarzało. Ogólnie pani bardzo mnie nie lubiła. Miała upatrzonych kilka dzieciaków, którym kary wlepiała częściej niż innym - dziwnym trafem byli to ci biedniejsi. Miała dwoje pupilków, którzy nigdy nie byli karani - rodzice na wyższym szczeblu. Zrozumiałam to dużo później. Jak rodzice upomnieli "panią" było jeszcze gorzej.
I w ogóle zastanawiam sie jakim cudem to pamiętam.
Konik Garbusek! Mam na slajdach do rzutnika! Bajki z rzutnika! Całe pudło czeka na wieczory z Lwem! Trampki jarmiłki co się brudziły podczas gry w gumę, pierwszy wyczekany rower Pelikan i zazdrość, że się nie miało metalowego Moskwicza na pedały;] Czekolada Africana w pomarańczowym papierku z palma, kamyczki i pasta tutti frutti przywożona z Węgier przez rodziców, z wypraw handlowych. Zawstydzające dzieci szklanki z paniami co traciły ubranie. Wyprawy do demoludów na wakacje, w 4 osoby maluchem z walizą na dachu i obraz dzieci w Rumunii krzyczących "Cigarety!" Ciepłe lody, picie w woreczku, mleko w szklanych butelkach i nakaz mamy by isc kupić, tylko w przezroczystej a nie w brązowej czy zielonej, bo potem nie chcą ich na wymianę. Pierwsze rozczarowanie jak za mozolnie oszczędzane przez 2 lata pieniazki wpłacane na SKO można było kupić 2 l mleka... Zakazane książki w bibliotece z poprzedniej epoko, czytane w kucki, między regałami. No i ten piórnik kolegi, prosto z Hameryki, na przyciski, z termometrem. To dopiero był szczyt techniki! Do czasu aż zazdrosne dzieci nie utopiły mu go w sedesie....
Podobnie jak Dworicka staram się czasem zatrzymać czas, postawiłam piec kaflowy, by jak kiedyś w dzieciństwie u koleżanki babci patrzeć na iskry w popielniku, robię kompoty, gram w gry planszowe. Chciałabym cząstkę tego świata móc przekazać swojemu synkowi.
Czekolada Africana w pomarańczowym papierku z palma,
sznurka why??? Dlaczego mi o tym przypomniałaś???? My również jeździliśmy na Węgry, ostatni raz tę czekoladę jadłam hmmmm jakieś 24 lata temu 😁 😜 A dzieci w Rumunii to krzyczały też: kolega, daj guma!
Pamiętacie "widoczki"? (spotkałam się też z określeniem sekrety)
Ja często wracam pamięcią do krainy mojego dzieciństwa czyli bezludnej prawie pagórkowatej i lesistej krainy na Pomorzu Zachodnim w okolicy Połczyna-Zdroju. Stamtąd pochodzi moja mama i tam też, do babci, dziadka i wujka z ciocią wyjeżdżałam z Warszawy non-stop. Wujek miał córkę Grażynę, o rok starszą ode mnie z którą wymyślałam różne gry i zabawy. Wujek miał dwa konie, i na tych koniach jeździłyśmy jak przyjeżdżał z miasta. Wyprzęgał konie i wsadzał nas na nie po czym szedł z koniem do stajni. Niezapomniane przejażdżki na spoconym wielkim koniu.
Tego nam było mało więc przebywając z Grażyną na koplu (ogrodzonym pastwisku) wymyśliłyśmy sobie zabawy z cielakami: łapałyśmy je za ogony i te cielaki uciekały a my za nimi biegłyśmy.
Potem postanowiłyśmy takiego cielaka oswoić. Więc już go nie łapałyśmy za ogon, tylko łagodnie do niego przemawiałyśmy, głaskałyśmy po miękkim podgardlu czy między zalonżkami rogów. Nynuś w końcu był tak oswojony że nie uciekał i mogłyśmy zacząć się przewieszać przez niego, a w końcu na nim siadać. Przeważnie sobie dalej skubał trawę ale nam potrzeba było czegoś więcej więc patyczkiem go się zmuszało do tego by szedł. Najlepszą zabawą było kiedy Nynuś zniecierpliwiony zaczynał galopować a nawet brykać. Na koniec przeważnie się spadało z takiego Nynusia.
To ja Nynuś I i Grażyna - ja mam tu lat 5 Grażyna 6.
espana też robiłam sekrety. Nakrywałyśmy szkiełkiem, albo denkiem od butelki przed zasypaniem piaskiem.
Czekoladę pomarańczową z palmą pamiętam, tylko nazwa mi się jakoś nie zachowała w głowie. Za to moim rarytasem były sugusy 😜, a raz do roku Maoam z Pewexu 🙂
Dzięki EliPe przypomniałam sobie moje pierwsze kontakty z końmi.
Na sąsiedniej ulicy była prawdziwa, żywa kuźnia, taka z paleniskiem, miechami i kowadłami. Często w czasie zabaw towarzyszył nam dźwięk młotków uderzających w kowadło w charakterystycznym rytmie. Od czasu do czasu w kuźni zjawiał się prawdziwy koń, zlatywały się wtedy wszystkie dzieciaki i z rozdziawionymi gębami chłonęły niezwykłe widowisko pt."kucie konia". Podkowy w tamtych czasach były pasowane na gorąco i do dziś pamiętam smród przypiekanych kopyt. Kiedyś przyjechał chłop z potężnym zimniakiem i jakiś dzieciak bardziej obeznany z wiejskim życiem uświadomił nas, że jest to koń pociągowy. A pociągowy dlatego, że ciągnie pociągi 😀 Koń od razu wzbudził nasz zachwyt!
Nieco później, już w szkole, widywałam konie na pochodzie pierwszo-majowym. Co roku naszą słynną Stadninę reprezentowało kilku jeźdźców w galowych strojach. Ale to był widok! Dzisiaj to nic szczególnego, ale wtedy eleganccy jeźdźcy na pięknych koniach to była sensacja. Pamiętam jak ktoregoś roku jeden koń potknął się na bruku i prawie uklęknął na nadgarstki. Tłum gapiów aż jęknął z przestrachu! 😀
A wiesz Elu, nie jestem pewna czy warszawska, bo moja mama opowiadała mi, że w czasach jej dzieciństwa mówiło się na to właśnie sekrety.
Ja miałam jeszcze ukochanego byczka Fernanda. Niestety zmarł on śmiercią tragiczną na moich oczach, co było dla mnie prawdziwą traumą (miałam wtedy ok. 10 lat i widziałam jak ukochane zwierzątko ma podcinane gardło), tym bardziej, że sama poleciałam po pomoc, bo Ferdek leżał na trawie i się nie ruszał. Miastowemu dzieciakowi wydawało się, że właściciel wezwie weterynarza 🙁
Cień na sniegu: koń pociągowy bo ciągnie pociągi 🤣 Fajne wspomnienia.
Kurczak: nie zazdroszczę tej traumy.
Ja z moja siostrą cioteczną Grażyną też przeżyłyśmy traumę.
Bo był jeden nasz ulubiony kogutek, który dorósł spośród kurczaczków zakupionych przez ciocię w wylęgarni i przywiezionych stamtąd w wielkim pudle kartonowym a następnie trzymanych w pokoju pod wielką czerwoną żarówką grzejącą.
Kogucik ów bardzo charakterystycznie piał, miał jeszcze taki kurczęcy głosik i nazwałyśmy go od tego piania Ruturutu. Prosiłyśmy babcię aby absolutnie naszego ulubieńca nie zabijała na obiad ale któregoś ranka już nie było słychać charakterystycznego piania Ruturutu. Babcia oczywiście się wypierała, ale na obiad był właśnie rosół. Obraziłyśmy się na babcię i odmówiłyśmy zjedzenia rosołu tego dnia.
Czy ktoś jeszcze oprócz mnie pamięta cukierki "Pimpusie" (chyba)? Pytam tutaj, a nie w Hitach, bo tam mała szansa, a ja już się poddaję. No nikt nie pamięta. Wróciły kukułki, raczki, fioletowe irysy, a Pimpusiów niet 🙁 To były takie podłużne z trójkącikami na końcach, biały papierek i malutki marynarzyk z chorągiewkami.
ElaPe, moja mama miała identyczną sytuację. U mojej prababci były dwa koguty - pierdoła totalna i zawiadiaka. Moja mama uwielbiała oczywiście pierdołę i któregoś razu wstała od stołu oznajmiając, że przyjaciół się nie jada i wyszła. Jak można się domyślić pierdoła skończył w rosole.
Czy ktoś jeszcze oprócz mnie pamięta cukierki "Pimpusie" (chyba)? Pytam tutaj, a nie w Hitach, bo tam mała szansa, a ja już się poddaję. No nikt nie pamięta. Wróciły kukułki, raczki, fioletowe irysy, a Pimpusiów niet 🙁 To były takie podłużne z trójkącikami na końcach, biały papierek i malutki marynarzyk z chorągiewkami.
Moja droga do podstawowki-a,po drodze KUZNIA 😍-boze-ile czasu spedzilam wdychajac charakterystyczny zapach i ....nie moglam pojac-dlaczego zakladaja koniom te dziwne patyki z rzemykiem na chrapy?....czasami dotarlam do szkoly na druga lekcje zafascynowana tym,co sie tam dzieje(kazdy kon musial byc wyglaskany)
Ja z podstawówki wspominam wiele rzeczy, w pamięć zapadła mi lektura "Ten obcy", która bardzo mi sie podobała. Wspomniane wcześniej "Dzieci z Bullerbyn" też lubiłam.
Pamiętam, jak w szkole podstawowej postawili nam automat na herbatę i gorącą czekoladę, ale był szał 🙂
I w ogóle podstawówka była taka... niezwykła hehe
Za to z wcześniejszych lat - przedszkolnych - pamiętam bajki na płytach winylowych - "Pimpuś sadełko" i "Trapcio". Ponieważ ja uzależniona od mamy byłam i nie chciałam chodzuić do przedszkola, to szybko mnie stamtąd zabrano i rozpoczęłam jako pięciolatek naukę w 'zerówce". Pani wychowawczyni była tak wspaniała, że zamieniała się ze mną kanapkami - ja miałam z szynką, a ona z miodem, które były zdecydowanie lepsze 🙂