Nescafe Sensazione Creme dokładnie. Zwykle pijam kawę z ekspresu, świeżo mieloną, ale na diecie boli mnie głowa od niej. Za ciężka. Znalazłam sobie zamiennik 😉 Troszkę lurowata w porównaniu do tej jaką pijam na co dzień, ale dzięki temu lekka i można pić jako deser 🙂
Aaa..to wiem. Zwykła kawa rozpuszczalna, z kofeiną, tyle, że delikatniejsza. Spoko. Ta moja Inka to występuje nie jako kawa, tylko jako "smaczny, niekaloryczny napoik capucinopodobny w smaku", z dużym naciskiem na "podobny". A ty po prostu miałaś na myśli kawę jako kawę. 🙂
No i trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że każda ma inne oczekiwania końcowe. Mnie np zadowala waga 72 kilo. I w nosie mam, że będę miała nieco trzęsące się ramiona i tłuszcz na brzuchu tu i tam. Jestem szczęśliwa przy takiej wadze i czuję się laska. Najwyżej nie będę paradować w skąpym bikini, tylko se kupię tankini. 😉
A będzie dziewczyna, która się będzie źle czuła w momencie kiedy ma jakiś jeden malutki wałaczek na brzuchu jak się zegnie. Bo chce być IDEALNA i do tego dąży, Chce zostać modelką, albo wyglądać jak modelka. I dla niej moje trzęsące się ramiona będą "grube i obrzydliwe i ona by się zabiła jakby takie miała". A mi nie przeszkadzają nic a nic ani tyci, tyci.
Dokładnie. Wymagania też zmieniają się z wiekiem. A i perspektywa inna kiedy człowiek całe życie walczy z każdym kg i tyle po każdej kromce chleba. A zupełnie inaczej kiedy komuś wystarczy ograniczyć pochłanianie słodyczy. Ja walczę. Ale mój organizm świruje totalnie. 1,5 tygodnia temu z dumą zanotowałam 5 kg mniej od wagi wyjściowej. Byłam dumna jak paw i zmotywowana. Zbliża się @ i mam +4kg, czuję się napuchnięta i nic mi się nie chce. Od listopada prawie nie jem węglowodanów. Jeśli już to przed południem. Pieczywo razowe czy pełnoziarniste. 1-2kromki. Zjadłam przez te 3 miesiące może 3-4 małe kawałki ciasta i głównie przy @ kiedy spada cukier. Jeśli mam wybór (w domu, bo w hotelu nie mam) wybieram zdrowe jedzenie. Nie kupuję wędlin ani półproduktów. Nie używam od kilku lat śmietany ani cukru. Nie piję soków z cukrem, unikam napojów (czasem energetyki :icon_redface🙂. W trasie wybieram z karty grillowany drób lub sałatki. Czasem na zupę jakąś się skuszę, ale nie więcej niż 1-2 w miesiącu. Chyba ze domowa i wiem co w niej pływa. A w lustro już nawet nie chce mi się patrzeć. W szafę też. Już nie mam siły do walki z własnym ciałem 🙁
Bera, wspolczuje Ci bardzo 🙁 moze jest jednak jakis blad zywieniowy, ktory popelniasz..? Moze masz problemy ze zdrowiem, o ktorych jeszcze nie wiesz..? A jak wlaczysz ruch, duzo ruchu, to sie cos poprawia?
bera- ja wiem, że się powtarzam i pewno zaczynam się robić nudna, ale... Nie myślałaś o wizycie u dietetyczki? Takiej prawdziwej, mądrej dietetyczki? Uważam, że jeśli ktoś zdobył taki zawód i w nim pracuje, to musi wiedzieć więcej niż ja i być w tym lepszy. Mimo, że tępa nie jestem, czytać czytam i odchudzam się od dawna. Jeśli nie pomaga odstawienie słodyczy, czy ograniczanie piwa ( jak to niektórym styka), jeśli żyjesz na wyrzeczeniach i nadal nie masz efektu, to nie ma cudów. Gdzieś jest błąd. I od tego jest ktoś kto się na tym zna, żeby ci pomóc. Idź, opowiedz o wszystkich swoich problemach związanych z żywieniem i wagą i może okaże się, że ten ktoś ci pomoże tak, jak pomógł mi. Ja tam bez dietetyczki bym nie schudła 2 lata temu. I teraz też bym nie wiedziała jak działać. I powiem ci, że moje odchudzanie jest INNE niż było przed wizytami u niej. Jest skuteczne- o ile się go trzymam. A nawet jeśli się nie trzymam, to przez te 2 lata ( bo tyle chyba minęło) NIE wróciłam do wagi sprzed dietetyczki. A to i tak jest duży sukces.
zen, robiłam badania. wg google nie są dobre, wg mojej zielarki są złe, ale UWAGA wg lekarza w przychodni są dobre. I mam mniej jeść. Ruch owszem. Ale w moim przypadku musiałabym mieć go kilka godzin dziennie. Ćwiczenia z Ewą przez te 3 miesiące niewiele pomogły. Czuję, że mięśnie mam mocniejsze. Ale nadal nie ubyło mnie na tyle, bym widziała różnicę np w ciuchach.
tunrida, korzystałam z www.citidiet.pl przez kilka miesięcy (jakoś ponad 4 miesiące) . Z założonych 12kg zrzuciłam wówczas 4kg. Ale wg mnie węglowodany mi nie pomagały. One sprawiają, że mam wrażenie że puchnę. To ważenie, jedzenie na h w moim trybie życia nie ma szans. Nie wstaję o równych h, spać chodzę różnie. Są dni, że siedzę w aucie 14h z przerwami na spotkania. Mam w te dni zapas jogurtów, które staram się jeść co kilka godzin. Kiedyś odchudzałam się wspomagając się środkami z Sibutraminą. Ale są zakazane i dość niebezpieczne. Ale efekty wówczas były wow i na długo. Ok 6 lat było ok. Najgorsze jest to, że będąc 4-5dni w trasie nie mam możliwości przygotowywać sobie jedzenia. A jeszcze ciągle mało jest restauracji, które mają kilka dań typowo FIT. Sałatka bez majonezu, śmietany itp.
No...4-5 dni w trasie, łatwo nie jest. Ale powiem ci, że ja np bywam 2 doby poza domem, a jednak dietę mam tak ułożoną, że daje radę. Pierwszego dnia pakuję sobie w woreczki, w pojemniki żarcie na kolejne posiłki. I niosę do roboty. I tak np jednego dnia idę na noc na dyżur, a mam zapakowany już obiad na dzień następny. Ale fakt...2 dni, to nie 5. Gotowany makaron półtora dnia mi poleży. Zwłaszcza, że wpycham po lodówkach w pracach. W samochodzie gorzej. Ale latam z wielką torbą Eskadrona na szczotki i jest to moja torba żywieniowa. W niej woreczki, mleko, jogurty, słodzik, kurczak poporcjowany, gotowane jajko. Czasami nawet noszę tarkę. Bo wolę na bieżąco starkować marchewkę, selera i jabłko na obiad, niż trzymać gotowe potarkowane półtorej doby. Nie jest lekko.
No ale masz rację. 2 dni, to nie 5. Cóż mam ci napisać? Wiem jedno. Nieregularne posiłki, to zwolnienie metabolizmu. Nie da rady mieć ciastka i zjeść ciastka. U mnie te regularne posiłki to konieczność, żeby schudnąć. I pilnuję się.
u Ewy, w konkursie metamorfoz, jest taka kobitka ( ), która tak napisała: "Podpisałam się Patrycja, ponieważ nie chcę byś podpisywała prawdziwe imię, bo mi wstyd, że wyglądałam tak okropnie.... :-(. i przesyłam Ci moją metamorfozę. Oczywiście przez kilka miesięcy tylko obserwowałam Ciebie, ale dzień w dzień dodawane przez Ciebie posty dały mi kopa w tyłek!
Jestem mamą dość dużej już dziewczynki, ale przytyłam tak naprawdę z 3 lata temu przez fast foody........................ Po pierwszym miesiącu myślałam o rezygnacji (tak jak zawsze wcześniej), ponieważ ćwiczyłam 5 h w tygodniu bez efektu. Normalnie powiedziałabym "dziękuję ja nie mogę już schudnąć", ALE miałam Ciebie, a Ty zabraniasz się poddawać Poszłam więc do dietetyka, aby poszukać co robię źle, i aby moje "zdrowe i racjonalne odżywianie" było naprawdę zdrowym. Myślałam, że moja dieta była OK, ale jednak okazało się, że jadłam (o ironio) za mało.... i moja przemiana materii i spalanie nie mogły wskoczyć na najwyższe obroty, bo organizm cały czas był w alarmie na "magazynowanie". Co do ćwiczeń robię TURBO 3 razy w tygodniu plus 2 razy w tygodniu biegam i tak jak mówisz na swojej płycie mam ochotę Cię udusić tak do czwartej rundy, a później czuję moc :-)))))) i mam ochotę na jeszcze. Najlepsze jest to, że w trakcie mojej metamorfozy 2 razy byłam chora po 2 tygodnie. Gdyby nie to, dopiero bym zadziwiła siebie i Ciebie tym efektem. W tej fazie otyłości, w której byłam jestem pełna podziwu dla Ciebie, że dałaś radę mnie namówić na ruszenie d.... :-). Teraz będę ćwiczyć do końca świata i jeden dzień dłużej!!!!!! DZIĘKUJĘ :-) może nie mam super brzucha, ale nie kończę ćwiczyć! Gdy nie ćwiczę mam doła, jestem smutna, a gdy ćwiczę i się zmęczę mam więcej energii!!!!! Wydaje się to dziwne, ale tak jest!!!!!"
wiadomo, ilość wykrzykników zabija, ale myślę, że ważną rzecz tutaj poruszyła, jak jedzenie za mało.
dla ciekawości, tych, którzy nie korzystają z facebooka, to po 3 miesiącach:
Dzisiaj killer po raz pierwszy 😅 jestem totalnie wypompowana, po skalpelu mam jeszcze siłę, ale po tym już kompletnie nic, jeszcze tylko przydałoby się trzymać diety 🤬
tunrida, no wiesz.... to przed ostatnie zdanie zabrzmiało jak mój wyrzut sumienia. Masz świętą rację.
żużka, oczywiście, że głodówka to najgorsza dieta. Najlepiej jeść często, mało, lekko i ograniczyć cukier, sód. Świetnie działają zioła ruszając perystaltykę. Wyeliminowaliśmy z kuchni gotowce "do ryb", "do kurczaka" itp. Zastąpiliśmy je dużą ilością przypraw ziołowych. Jest lepiej. W dni kiedy jestem w domu czuję się lżej. W restauracji nawet grillowana pierś odbija mi się czasem olejem. W domu sosy robimy na jogurtach, w trasie staram się omijać. Ale tak jak tunrida gdzieś napisała ja lubię jeść. Nie musi być dużo, ale lubię smacznie. Więc czasem przeglądając kartę dania mnie kupowały po prostu. Ubolewam, że nie służą mi np pierogi. Ruskie, z fetą i szpinakiem czy inne. Mogłabym się tym żywić non stop 🙁
To się pożaliłam. Uciekam i wrócę jak znów -5 zobaczę.
A ja umieeeram z głoduuuu! Ale nie, za późno już! Także się położe, może przepije głód wodą 🙂 Muszę się odzwyczaić jeść na noc znowu. A jutro trochę killera i skalpel.
Mam ostatnio wymówkę dla kolacji po 21 - biorę lekarstwa i muszę coś zjeść.
Dzisiaj jestem z siebie dumna - przełamałam się i weszłam do domu (13 piętro) po schodach 🏇 Powrót z uczelni też na piechotę. Jeszcze trochę i przestanę kupować miesięczny na komunikację miejską.
Z grzechów - ciasto od babci. No nie mogłam się oprzeć 🙁
Kazdy dluzszy wysilek fizyczny przyspieszy metabolizm, wiec nie jest to sciema, tylko coz..marketingowy zabieg majacy na celu zwiekszenie sprzedazy poprzez objawienie prawdy oczywistej 🙂
Dzień na 4+. Koń pojezdzony, stajnia ogarnięta na błysk, zakupy zrobione, obiad na jutro przygotowany, podłogi umyte i wypastowane, skalpel przemęczony, diety się trzymałam w 90%, bo oczywiście musiałam wsadzić ryj w ryż z truskawkami i skusić się na czekoladki, ale nawet z tą troszką ryżu i pralinką nie przekroczyłam normy kalorii jakoś bardzo 😀 Weee!
Wrzucam tabelkę - śmiesznie się czytało wasze PW, co druga ze smutną minką albo z wyżaleniem się 🙂 Trochę mi się lepiej zrobiło, bo u mnie kryzys, zbliżam się do przeklętego 51, którego nie mogłam przekroczyć przez ponad rok 🙁 I wiecznie jestem głodna. I śpiąca. Do kitu.
Za tydzień niestety nie wrzucę tabelki, bo będę za granicą, ale wysyłajcie koniecznie PW, to wrzucę za dwa tygodnie z dwiema kolumnami.
Całą noc śniło mi się, że jem. Była jakaś olbrzymia impreza a ja wylizywałam bitą śmietanę z ciast. Potem znalazłam lodówkę i tam szukałam bitej śmietany w sprayu, żeby sobie nasprayować do buzi. Ale że nie znalazłam, to sobie nalewałam płynnej śmietany z woreczka. I były smażone ryby ( których przecież normalnie nie lubię) i wyżerałam z nich smażone końcówki. Całą noc. Kilka razy się budziłam, czułam że jestem głodna i zasypiałam dalej śniąc o żarciu.
W pasie jakoś mnie mniej dzisiaj. I już drugi dzień mam zakwasy w prawej łydce po killerze. Zanim się rozchodzę to kuśtykam jak ofiara.
Tunrida mało się właśnie nie zadławiłam śniadaniem przez Ciebie 😜
Myślę, że w Twoim przypadku dieta dietą, ale w ten sposób długo nie pociągniesz, musisz jakoś zmienić swój stosunek do jedzenia, bo dopóki ono Tobą aż tak włada to prędzej czy później będziesz się łamać i tak w koło, w tej chwili nie wiem jak, nie jestem żadnym specjalistą ale wydaję mi się, że to klucz do sukcesu u Ciebie by był :kwiatek:
natomiast u mnie masakra, ale ja się tu w swojej sprawie nawet nie odzywam, bo na uczelni dzieją się takie rzeczy, że bliska jestem do zgłoszenia tego jakimś poważniejszym władzom, mam dość, wczoraj rzuciłam się na słodycze bo inaczej musiałabym chyba kogoś zabić żeby się wyładować 🍴
Jest wyjście- wypalić sobie kubki smakowe. 😜 I wtedy miałaby spokój z jedzeniem. Dam radę. A jedzenie kocham od dzieciństwa. Można przestać kochać jeść? Jeśli nawet po nocach podświadomie nam się śni? Może gdybym mocno schudła i była w fazie zdrowego odżywiania pól roku, to by mi przeszło? Ale....szczerze mówiąc, nie sądzę.
tunrida, chyba nie można. Ja mam podobnie. Zupełnie nie rozumiem osób, które jedzą tylko po to żeby przeżyć. Ale zazdroszczę im z całego serca.... chciałabym, żeby jedzenie stało się dla mnie mniej istotne.
No właśnie...ale popatrz. Czemu tak jest? Jestem dorosłą, uważam, że spełnioną osobą. Mam cudownego męża z którym mi cudownie. Kochanego synka, mniej cudownego w nauce 😉, ale ogólnie- jestem zadowolona z niego. Super pracę, dzięki której mam możliwości na swoje przyjemności. Konia na którym się wyżywam. Motocykle, na których się wyżywam z mężem. Jest mi w życiu cholernie dobrze. I wygodnie. Jestem naprawdę szczęśliwa ( tfu, tfu, żeby nie zapeszyć!) a czasami mam wrażenie, że "żyję aby jeść". 😲 To strasznie płytkie. To chore. Ale nie wiem...w mózgu jakiś element mamy taki a nie inny i tyle. Mogę zmienić swoje zachowania odnośnie tego jedzenia, ale jak zmienić to na poziomie popędów/potrzeb/nie wiem jak to nazwać. Bo muszę zrezygnować z tej potrzeby i ją kontrolować. Umiem to zrobić, ale to jest cały czas kontrola. Przez całe życie. Ciekawe czy można przestać kochać jeść.
ps- może to tak jak z homoseksualizmem. Kręci cię ta sama płeć i choćbyś nie wiem co robił, nie zmienisz tego. Możesz kontrolować swoje zachowania, umawiać się z płcią przeciwną, iść z nią do łóżka, zawrzeć związek małżeński i kontrolujesz swoje zachowania, ale potrzeby masz jednak inne. I nie zmienisz tego. Może kochanie jedzenia działa na podobnej zasadzie? Mogę to kontrolować, ale nie zmienię już tej potrzeby?
Oj dziewczyny, chyba się sama nakręcacie. Też jestem smakoszem. Moja Mam mnie tego nauczyłam bo sama gotuje bardzo smacznie i kreatywnie. Lubię i, jeśli tylko mogę, celebruję jedzenie. Jemy dania z różnych stron świata, dosmaczone, dopieszczone. I też często zdarza mi się "mieć smaka" na coś. Ale to wcale nie znaczy, że to zajmuje mi całą głowę, a tym bardziej, że nie mogę tego opanować. Przepraszam Cię, tunrida, ale im dłużej czytam Twoje wpisy tym bardziej mam wrażenie, że lubisz mieć taką wymówkę. Twoja głowa zaakceptowała, że tak się możesz tłumaczyć. Ze swoich doświadczeń wiem jedno - im więcej zajęć, tym mniej myśli o jedzeniu. Najgorsze jest siedzenie w domu. Wtedy notorycznie pojawiają się mniejsze i większe ochotki. Czasem ulegnę, nie będę kłamać. Ale w 80% daję radę zracjonalizować sobie takie potrzeby. Jest jeszcze jedna dobra metoda - chodzić do sklepu najedzonym i nie kupować nic co dałoby się przegryźć. Celebrować posiłki główne - śniadania, obiady. Na nich się powyżywać kulinarnie, pokombinować. Nie gotować po najmniejszej linii oporu, tylko poświęć temu więcej uwagi. Wtedy najadasz się także wzrokiem i czasem spędzanym nad jedzeniem. W internecie pełno pysznych i niestandartowych dietetycznych przepisów.
Puchnę po zumbie! Wczoraj godzina tańczenia i znowu na wadze więcej o pół kilo. Jadłam całkiem ok. Chyba, że to wczorajsze spaghetti? Ale porcja była racjonalna, a przecież nie będę do końca życia jeść tylko protein i żadnych węglowodanów, no?! Niech już będzie wiosna i słońca. Czuję, że wtedy znowu spalanie mi ruszy na lepsze tory.
Dziewczyny, napisałam powyżej o kreatywności w jedzeniu, a teraz sama podpytam. Macie pomysł na lekki, proteinowy posiłek kolacyjny, ale koniecznie ciepły. Jak jest tak zimno i pojadę do stajni, a przede wszystkim jak posiedzę prowadząc jazdę na zimnej hali, to wracam z potrzebą przyswojenia czegoś konkretnego. Organizm wyziębiony więc szuka energii i oczywiście woła o słodkie, o pieczywo. Ale nie ma opcji, żebym po 20 jadła węglowodany. Białeczko i tylko białeczko. Muszę go rozgrzać inaczej. Jakieś pomysły kulinarne?
miałam polecic już jakiś czas temu, ale polecę teraz: 10 rzeczy, których nie wiecie o odchudzaniu / 10 Things You Need to Know About Losing Weight (2009) Duzo ciekawych badań na temat pracy naszego mózgu i jego żądań odnośnie jedzenia, co powinniśmy jeść, żeby żolądek dłużej czuł sie pełen i inne różne takie 😉
i tunrida, zgadzam się z Ascaia, to tak jakbyś cały czas mówiła: to naprawdę nie moja wina, to wina tego jedzenia i nie mogę na to nic poradzić 😉 a przecież to TYLKO jedzenie.