Moi rodzice przeprowadzili się na wieś, kiedy ja miałam prawie 10 lat a moja siostra raczkowała. Teoretycznie to ja powinnam mieć problem z aklimatyzacją, a ona powinna to przyjąć. Ale: - dla mnie jako dziecka koszmarem miasta było wychodzenie na dwór. Wiecznie trzeba było czekać, aż rodzice znajdą czas i czułam się jak pies wyprowadzany na spacer - na plac zabaw. - gdy trochę podrosłam, można było wyjść samemu na plac zabaw, ale mama wydawała 1000przykazań, że nie wolno zbliżać się do ulicy. I założę się, że co kilka minut wyglądała przez okno sprawdzić czy jestem. - na wsi problem się skończył, bo można było iść nad rzeczkę (taką do kolan) czy do lasu z koleżankami. Jedna mało ruchliwa ulica i masa atrakcji przy zabawie w podchody. - do szkoły miałam 2km, rano często tata mnie podwoził jadąc do pracy. Po szkole szliśmy sporą grupą, droga mijała szybko i wesoło. (20-25min) - do LO poszłam do miasta, gdzie miałam 2 możliwości dostania się. Droga 1,5km do PKP, 2 przystanki i znów ok 1km piechotą. Lub 6km skrótem przez lasy i łąki. Od kwietnia drogę powrotną prawie zawsze wybierałam piechotą. Za to figury i kondycji mogli mi pozazdrościć. - czas studiów, to czas kiedy dorosły człowiek z pomocą rodziców może się utrzymać w mieście. Wielu żyje w akademikach i na dobre im to wychodzi.
Moja siostra: - gdy była berbeciem całe dnie aż do 6rż spędzała na podwórku. Furtka na klucz i wiadomo było, że dziecko pod samochód nie wpadnie. - podstawówkę miała 4 klasową na przeciw domu. Dalej postęp wprowadził gimbusy i też nie musiała dreptać. - LO wybrała sobie w stolicy. Dojeżdżała, trochę narzekała. - studia - zajęcia ma tak ułożone, że jeździ 4 razy w tygodniu. Jak chce iść na imprezę, to zawsze ma jakąś koleżankę, u której można przenocować. Zresztą w LO po koncertach też zostawała w przyjaciółki. - gdyby mogła najchętniej mieszkałaby w pałacu kultury - ale ten typ tak ma!
Ja przeprowadziłam się na totalną wieś i nie żałuję. Tu dzieci mają dzieciństwo. Mam znajomych, którzy mają 13 letniego syna. W mieście pewnie już chodziłby na imprezy, palił i pił piwo. Tu jest dzieckiem!. Ma kucyka, ma huśtawkę na drzewie i pełno zwierzątek z którymi się bawi (koty, psy, konie). Atrakcją są żniwa i sianokosy, bo tata pozwala pojeździć traktorem po łące. A koledzy przychodzą podziwiać kombajn. Nikt tu nie słyszał o dilerach, sklepowa piwa dzieciakom nie sprzeda, a jak sprzeda to rodzice się dowiedzą, bo powie. Jak jadą z dzieckiem do miasta, to docenia atrakcje typu kino czy park rozrywki, bo nie ma tego na codzień. Miejskie dzieci są trochę (przepraszam) zblazowane. Nudzą się, siedzą tylko przed kompem. Nie potrafią się cieszyć, bo mają nadmiar atrakcji wokół. Do tego jest silny nacisk na wyrównywanie szans i dzieci na wsi mają darmowy dostęp do tego, za co w mieście trzeba płacić. U mnie nawet jest darmowa siłownia w parku, w najbliższym miasteczku. http://www.ciepielow.pl/index2.php?id=menu/zostatniejchwili/2070712
Troche mam przykladow na to, co z dzieci wyrosnac moze..Pamietam jak nasz miastowy chrzesniak siedzial z TRZEMA wlaczonymi monitorami wokol-nie, nie zostal informatykiem, za leniwy na to, ale zeby do nas przyjechac-jeden autobus miejski i przesiadka w jeden pks-muslala go babcia przywozic. W tym samym czasie jego rowiesnicy od sasiada mieli hodowle krolikow, tata kupil pierwsza samice, reszte sami odhodowali, -200 sztuk opasow srednio-i w ten sposob co roku zarabiali. Jak " wyrosli" z krolikow-w wieku lat 16 tu!!!, to w zamian za to kupowali byczki na opasy, " chodzili" wokol nich, pasze kupowali, sprzedawali, zarabiali. Smialam sie, ze chrzesniaka opylili by w worku, a on by sie cieszyl, ze na wycieczke jedzie. Moze za wczesnie " musieli" dojrzec, ale na takich zaradnych chlopakow az fajnie patrzec.
No i cóż dodać do tego - moja miała raz katar do tej pory (tfutfu). To zdjęcie wstawiałam w dzieciach, ale tu chcę zobrazować, na jakiej my mieszkamy wsi (tak, tam daleko w tle nasz dom 😍 )
BASZNIA, zależy jak patrzyć na to dojrzewanie 😉. Jestem gotowa się założyć, że jednak w mieście dużo wcześniej młodzież i dzieci próbują i używek, a także inicjacji itp. Więc są wygadani ect, a jednocześnie sprawiają wrażenie jakby rączki do tyłka przyrosły. Jak remontowałam mieszkanie chcieliśmy brać do pomocy 19!! latka. Ręce mi opadły, bo chłopak nie potrafił umyć pędzla tak, żeby szkód nie narobić. A zamiast podawać kołki wolał psu piłkę rzucać. Po 3 dniach się poddaliśmy, jak po jego malowaniu ścian gruntem struktura nam odpadła. Na wsi dzieci mają od małego obowiązki, zgodne z możliwościami wiekowymi. Pielą, zbierają ziemniaki i truskawki. Karmią kury itd. To nie jest ciężka praca, ale uczy dzieci obowiązków, tego że rodzice ciężko harują by było jedzenie, a nie wychodzą na kilka godzin z domu a kasę wypluwa bankomat.
Ja od dziecka mieszkam na wsi, czyli już 18 lat (tak, wiem, stara dupa ze mnie :wysmiewa🙂 Zawsze było coś do zrobienia. Nie były to ciężkie prace, no bo wiadomo, dziecko dużo nie zrobi... Ale to poszło się w pole, zwierzaki nakarmić, coś pomajstrować ze starszymi braćmi... Pamiętam jak zawsze przy zbieraniu ziemniaków z rodzeństwem szalało się po polu, do domu wracając szarym od piasku. Wraz z innymi dzieciakami robiło się bazy, chodziło nad rzekę, w pola na jagody... Jak ktoś był brudny, to był... nikt się tym nie przejmował ! Teraz potrafię jeździć traktorami, uprawiać pole, robić żarcie dla mojego konia, więc doskonale wiem co je. Nie boje się ciężkiej pracy, a wierzcie mi, czasem jest ciężko ułożyć 200 bali słomy czy siana samemu... Do gimnazjum miałam 2,5 km. to było jakieś 30 min wolnego marszu. Po szkole wracało się nieraz i godzinę. A jak po drodze dorwało się rzekę... 🙂 Mój brat ma teraz dwoje dzieci, 5- letnią Wiki i 3-letniego Szymka. Mieszkają obok nas. Dzieciaki mogą do woli bawić się na podwórku, mają kontakt ze zwierzakami. Wiki ma swój ogródek, gdzie hoduje kwiatki i warzywa. Szymek zapalony kierowca "jeździ" traktorami 🙂 Wiki & Pampek
Życie na wsi nie oddałabym za nic ! Potrafię docenić czyjąś pracę, ciesze się z małych rzeczy, mogę w miły sposób spędzić czas.
Cóż. Ja całe życie mieszkałam w mieście, ale w domu jednorodzinnym z dużą działką. Do zabawy miałam brata, w domu oczywiście mnóstwo zabawek, na dworze piaskownica i tyle. Dzieci w moim wieku w okolicy nie było, na plac zabaw pewnie czasem chodziliśmy, choć ja tego nie pamiętam. Ojciec pracował, miał własną firmę, zajmowała się nami mama, poszła do pracy - my do żłobka, po przedszkolu siedzieliśmy z babcią, tatą jak pracował na dworze.
Moim zdaniem taka wieś o jakiej mówi Muffinka to fajne rozwiązanie pod warunkiem, że z dzieckiem będzie miał się kto bawić, będą koledzy itd. Jeśli powstaje tam nowe osiedle to pewnie za kilka lat będą już kursować busy i dojazd nie będzie takim problemem.
Inaczej jest na prawdziwej wsi, gdzie na prawdę trzeba się narobić. W pewnym momencie mieliśmy 12 koni, dla których wyżywienie na cały rok trzeba było zapewnić. No i wakacje niestety spędzam w polu. Mi to nie przeszkadza, bo praca nie jest bardzo ciężka, ale trochę smutno słyszeć później od koleżanek - ja w wakacje byłam w X, inna w Y, jeszcze inna trenowała ostro i jeździła na zawody, a ja póki nie zarobię na zawody nie pojadę.
Mam przykład prawdziwej wsi - takiej, gdzie jeszcze niedawno nie było łazienek, woda tylko ze studni, w telewizji dwa programy, komórki ledwie działały. Dzieciaki do szkoły miały jakieś 4 km, ale przyjeżdżał autobus. Ludzie skłóceni, dzieci sąsiadów nie miały, więc zabawy tylko z rodzeństwem. Teraz dużo się tu zmieniło - telewizja satelitarna, internet jest no ale dzieciaki jak nie miały sąsiadów do zabaw tak ich dalej nie mają. Ale to akurat bardzo mała wioska (może z 50 mieszkańców ma?).
I znów wracamy do tego - że co innego prawidziwa wieś a co innego takie niby osiedle domków jednorodzinnych z mikro dzialką na totalnym zadupiu.
Myślę, że opcja domków na działkach wielkości chusteczki do nosa na tak zwanym zadupiu 😉 jest najgorsza, ponieważ skupia negatywy mieszkania na wsi (dojazd) i w mieście (brak przestrzeni i hmm ... prawdziwego kontaktu z naturą). Nic nie dając w zamian. Utrzymanie domu i całej posesji jest dużo bardziej absorbujace w porównaniu do mieszkania. A to płot, a to trawnik i inne takie. A jaka masz wartość dodaną? Nie zdecydowałabym się. Wychowywałam się na wsi i po okresie życia w blokach znowu na wieś wróciłam. Dojazdy zabierają czas, ale mam w zamian las i łąki na wyciągnięcie ręki - a łąki w tym okresie pachną obłędnie wieczorową porą 😜 - dużo przestrzeni i fajne warunki dla 3 kotów i 2 psów 🙂 nie mam dzieci, ale z obserwacji mi wynika, że racje mają bera7, pokemon, Basznia, pampera. Dzieciństwo na wsi i w mieście to dwie różne bajki. Sama też pamiętam, że będąc dzieckiem nigdy się nie nudziłam. Łażenie po drzewach, latem zabawy z dzieciarnią do ciemnej nocy, prace w ogródku. Wszystko to co dziewczyny pisały.
wiecie co, tak sobie dumam właśnie... postanowiłam sobie ugotować kukurydze, bo tak mnie ochota naszła, no i wzięłam ją do ręki i coś mnie tchnęło i zrobiłam tak jak w dzieciństwie, uchyliłam liście i powąchałam. Przypomniało mi się dzieciństwo na wsi, zbieranie kukurydzy dla krów, jedzenie jej surowej, robienie z kukurydzy lalek (wyciągaliśmy te włosy do góry i bawiliśmy się, niby lalkami) Ten zapach, tej surowej kukurydzy tyle mi przypomniał. Dodatkowo jadąc przed wczoraj z Jaroszówki, przejeżdżałam obok domu babci, gdzie spędzałam całe wakacje rok do roku. Akurat kosili, chyba nie ma piękniejszego zapachu, niż skoszone zboże, zapach który wieczorem unosi się nad polem... chciałabym żeby moje dziecko też znało te zapachy, w głębi duszy - tęsknię za nimi.
Ooo tak ! Są takie zapachy, które pamięta się do końca życia 🙂 Co do lalek z kukurydzy, moje zawsze miały bardzo długie warkocze no i piękne liściaste suknie ! 💃 a ja wczoraj zakończyłam sezon na żniwa, kosząc owies 🙂 Pozostaje wysuszyć słomę, bo nam niestety deszczyk zmoczył, zbalować i na ten rok raczej koniec prac dla konia (nooo oprócz jesiennych wykopów marchewki i buraków) 🏇
A ja mam takie spostrzeżenie po ostatnim pobycie u moich rodziców...Mają oni sąsiadów, którzy zresztą kupili działkę od moich rodziców. Sąsiedzi mniej więcej w moim wieku (to znaczy on, bo ona starsza). Mają małe dziecko w wieku Filipa. A ona ma dziecko z pierwszego małżeństwa, niestety chore. Leżące, bez kontaktu. Przykre. Ale...mieszkali w Piasecznie w bloku i chcieli strasznie mieszkać na wsi. Żeby dzieciom było lepiej. Zeby można było spokojnie to chore dziecko położyć pod drzewkiem na swieżym powietrzu. Żeby było łatwiej z wózkiem inwalidzkim. No i kupili działkę, postawili dom przystosowany do chorego dziecka. Mają ogród 2500 metrów wieć spory. I dochodzimy do sedna sprawy która jest dla mnie zagadką! Całymi dniami siedzą w domu! Nie wychodzą na ogród z dziećmi. Ona pracuje, on nie. Ona po powrocie z dyżuru lub rano o świcie pieli sobie grządki. Dzieci są zamknięte w domu. Piękna pogoda, słońce. Filip lata w gaciach po trawie, siedzi w piaskownicy, kąpie się w basenie. A tamto zdrowe dziecko siedzi w domu. Chore zresztą też. Mieszkają tam już ponad rok i moi rodzice praktycznie ich nie widują. No jakiś koszmar. Nie mam pojęcia po co im ten dom.
Może to jest trochę na zasadzie: "wszędzie dobrze gdzie nas nie ma". Teraz mają to co chcieli na wyciągnięcie ręki, więc już tak nie kusi? A może rzeczywistość nie sprostała ich oczekiwaniom/wymaganiom? Albo po prostu nie chce jej się dzieci na dworze pilnować 🙂
Może nie wiem. Dla mnie to ciut chore. Starszego dziecka pilnować nie muszą...a młodsze. No cóż - dziwne że on biedak wytrzymuje w domu. Ja będąc u rodziców nie jestem w stanie Filipa utrzymać w domu nawet pół godziny.
A może zdrowy jest dziwny? W sąsiedztwie jest chłopiec który nie bawi się na podwórku. Boi się ponoć.... Jak przyszedł "pobawić" się do moich chrześniaków też nie chciał być na podwórku. Mam też sąsiadów których dzieciom nie wolno niszczyć trawnika;] Wszystko to na przedmieściach. Tyle że tu działki większe, ale brak integracji taki sam jak w wielkim mieście.
Co do placów zabaw - we wsi w której się buduję jest plac zabaw, niejedno osiedle mogłoby pozazdrościć, zwłaszcza że jest 7 domów;]
A gdzie lepiej? Ja myślę, ze wszędzie można nie potrafić skorzystać z "zasobów". Mieszkając na wsi siedzieć w domu, grać w gierki na kompie a mieszkajac w mieście nie korzystać z atrakcji w postaci kin czy basenów.
Ja mam porównanie bo wyprodziliśmy się z miasta z bloku jak Kazio miał 3,5 roku, od roku mieszkamy na przedmiesciu typu uliczka a na niej całe 4 domy, wokół pola, taka dziwna hybryda. Jeszcze kilka lat i bedzie to typowe przedmiescie z gestą zabudową - szkoda. Generalnie to wszystko jest na plus, latanie luzem (brak ogrodzenia), mnóstwo zajęć na ktore w bloku dzieciak by nie wpadł, spędzanie o wiele wiele większej ilości czasu na powietrzu itp itd. Jedyna ale duża wada - BRAK DZIECI! No nie ma żadnych 🙁 Przedszkole nie wystarcza, on potrzebuje towarzystwa cały czas, taki wiek. Do nas przyjeżdza dużo znajomych z dziećmi ale nawet to mało. Nadzieja w dwóch kolejnych budujących się domach, są tam małe dzieci, widziałam, więc może w końcu będzie towarzystwo do latania po okolicy :-) .
A co do zabaw na polu (tak polu :P ) - w okresie wiosenno-letnim zauważam spadek używalności zabawek o jakieś 90% 😉 . W bloku tego nie było. Ja do pracy i przedszkola mam jakies 10 minut drogi, wypasione place zabaw, fikolandy, parki, plac rowerowy i kąpielisko też mniej więcej w takiej odległości. Rzeszów to rzeczywiście naprawdę dobre miejsce do mieszkania 🙂
Nie do konca w temacie, bo mieszkam w miescie, ale troche o dojezdzaniu. Tak sie zlozylo, ze moi chlopcy chodza do szkoly gdzie indziej niz mieszkaja - i powiem Wam, ze to jest KOSZMAR! Rano musza wstac wczesniej, jezeli ktorys ma na druga/trzecia leckcje to i tak niec mu z tego, bo brat zaczyna od pierwszej, wiec i tak jedzie. Jak sie skocza wczesniej lekcje, to mlodszy siedzi na swietlicy szkolnej. Starszemu juz sie nie nalezy, na szczescie jest tam taka osiedlowa, gdzie moze poczekac az skoncze prace. Wielki problem to koledzy - bo jak chce zostac z nimi, to potem musze po niego jechac albo sama czekac, kazde spotkanie to planowanie, umawianie itp Teraz w wakacje poznali sie z dzieciakami z osiedla i jest bosko - wychodza rano z rowerami, wracaja na obied i biegna z powrotem. Kumple po nich przychodza, pytac sie "czy wyjda", jak czegos zapomna/wymysla/cokolwiek, moga sobie podejsc do domu. Zrobili sie duzo bardziej samodzielni, a ja nie jestem (przynajmniej chwilowo) ograniczajacym ich szoferem
Ja sie wtrace z innej manki. Moja "miastowa" kolezanka, ktora miala okazje sie przeprowadzic do miasteczka, z ktorego pochodze nie mogla sie nadziwic, jak bogata oferte zajec pozalekcyjnych i generalnie wspierajacych dzieciece/mlodziezowe talenty mialo moje "miasto". Ze swojego doswiadczenia (Wroclaw) opowiadala, ze moze u nich cos takiego sie dzialo, ale po pierwsze nikt za bardzo o tym nie wiedzial, a po drugie zblazowane mieszczuchy nawet nie mialy ochoty ruszyc swoich 4 liter sprzed komputera i zrobic cos innego niz chodzenie na imprezy.
Owa miastowa kolezanka pracowala akurat przy projekcie promujacym wspolprace miedzy roznymi lokalnymi osrodkami kultury (wiejskimi dodam) i byla w szoku, ze po rozwieszeniu kilku plakatow o Taekwondo na lokalnej sali stawilo sie tyle dzieciakow, ze szpilki nie mozna bylo wetknac i wiele z nich zostalo do konca trwania programu.
Zgadzam sie z przedmowcami, ze miastowe atrakcje szybko sie moga znudzic. Fajnie jest pojsc do teatru, ale rownie fajnie jest do neigo pojechac z klasa i zaliczyc przy okazji wspolna jazde autobusem i nielegalne spozywanie alkoholu na tylnym siedzeniu i tym samym doprowadzanie wychowawcow do furii 🙂😉)) Fajne jest tez obcowanie z natura, chodzenie na boso i picie herbaty gapiac sie na las.. Nigdy bym tego nie zamienila na patrzenie w beton i wygodny, nudny miastowy zywot...
Zainspirowana wątpliwościami zen z wątku mieszkaniowego, wróciłam do tego co pisałam jakiś czas temu... Wiecie co?? Wpadłam z deszczu pod rynnę! Niestety.
Kupiliśmy mieszkanie, duże jak dla nas (mieliśmy 49 metrów, mamy 90), na obrzeżach miasta. Plusy - duża przestrzeń, brak czynszu, mały ogrodzony budynek, sklepy bliziutko, auchan, biedronka itd. rzut beretem. Poczta pod nosem, apteka też. Minusy - to czego obawiałam się przeprowadzając na wieś - brak sąsiadów, na razie żadnych znajomych w pobliżu, przystanek kawałek od domu niestety i wożenie dziecka do przedszkola. Szkoła się buduje, niedaleko ale pewnie i tak będziemy jeździć autem 😉 I na razie dla mnie spory minus to brak windy (pierwsze piętro więc wózek targam).
Już pojęłam o co chodzi z tymi sąsiadami 🙂. Po prostu nigdy nie mieszkałam dość długo w bloku, by nawiązać znaczące więzi. Co prawda znam sporo osób, które mieszkają i 20+ lat i tych pomocnych więzi jakoś niet, ale pojmuję, że są szczęściarze, którzy mogą je mieć. Moją ulubioną sąsiadką była pani, która była... głucha 🙂 Jej nic nie przeszkadzało, my mogliśmy być pomocni... edit: morał taki, że więzi z życzliwymi ludźmi należy cenić, gdziekolwiek się mieszka.
Ja mieszkam w domu "na wsi" (przedmieścia miasteczka) i nie mogę narzekać na brak świetnych sąsiadów . Na przeciwko -po drugiej str.drogi mechanik-ale "cichy",nie słychać hałasu,wszelkie remonty w dużym zamykanym garażu.Za to cały czas ktoś u nich jest.Nie ma problemu z odebraniem listu czy z informacją,ze ktoś nas szukał-lub obcy się kręcił.Obok dalsza rodzina-min.raz w tyg.albo ryby albo grzyby albo jakieś warzywka-zawsze nas czymś uraczą.Jak trzeba popatrzeć na dzieci nie ma problemu.Kolejny graniczny sąsiad-tylko dojezdny pojawia się weekendowo,własciwie nie ma dla nas znaczenia czy jest czy nie.I ostatni-za płotem,małżeństwo w wieku moim i męża-co weekend grille,siedzenie do nocy-nie ma problemu z powrotem do domu,do tego jeszcze mają dziecko w wieku mojej córki.Albo moje dziewczyny siedzą nich albo ich syn u nas.Do tego wiadomo dzieci trochę dalszych sąsiadów.
Do centrum miasteczka mam 15 min spacerkiem,tam szkoła,place zabaw,apteka,sklepy.Do centrum Krakowa busem czy autem max.45 min. Dzieci mniej więcej raz w mieś.jeżdżą z klasą do kina,teatru czy muzeum więc na brak rozrywki nie narzekają.Gimnazjum,liceum,technikum też w miasteczku. Dla mnie to rozwiązanie idealne,do koni mam 15 km,piękne tereny do jazdy,super miejsce na wypady rowerowe,grzyby.Dzeici cały sezon na powietrzu,bo nie wychodzą tylko wtedy kiedy mam czas je przypilnować. Może zimą więcej roboty ale dzieci się nie nudzą bo jak pisałam dużo dzieci w okolicy i siedzą "po domach",a większe odśnieżanie zawsze jest pretekstem do zrobienia bałwana 😉
Każde miejsce ma swoje plusy i minusy ale myślę jednak,że bardzo ważni są dobrzy/zgrani sąsiedzi nie ważnie czy w mieście czy na wsi.
Właśnie, w poprzednim mieszkaniu którego nie lubiłam za bardzo z kilku powodów (między innymi dlatego że było to ogromne blokowisko, ponad 600 mieszkań!!) - miałam super sąsiadów. Zawsze pomocni. To ważne. Teraz to doceniam.
Mieszkam w mieście od urodzenia. W blokowisku jakich wiele. Tak naprawdę młoda osoba na blokowiskach nie ma co robić ( chyba że chlać czy ćpać ) Do kina wychodziłam od święta. Na dyskotekach byłam może ze 3 razy w życiu. Przewinęlo się sporo domówek zawsze z opcją nocowania. Do szkoły która miałam pod nosem nie chodziłam. Zawsze ciągnęło mnie na wieś ( najlepsza opcja to wieczorna herbatka i poranna kawa na ganku ) To z minusów bycia mieszczuchem
Plusy są takie Blisko do szpitali, przychodni, aptek Grupa znajomych którzy pomogą o każdej porze dnia i nocy Jak się nudzę to zakładam papucie jadę 6 pięter wyżej i jestem u znajomej na kawce.