Muffinka- moi rodzice wybudowali dom w szlaone 10 miesięcy, i w to 10 miesięcy moje życie wywróciło się do góry nogami. Byłam w klasie maturalnej. Nie mogłam zdać prawka, a potem to już nawet nie chciałam. Wspominam to bardzo bardzo bardzo źle. I tak jak mówisz- nie mamy tu ani jednego autobusu czy czegokolwiek-dojazd jedynie na własną rękę. Nienawidziłam tego miejsca, każde wyjście gdzieś było nieźle planowane, bo trzeba jakoś się dostać i jakoś wrócić. Wychodzenie na imprezę i wracanie po dwóch godzinach- bo akurat ktoś mógł mnie zabrać- znam to bardzo dobrze. Ile czasu straciłam czekając na transport to nawet nie chce liczyć! ALE To było z mojej ułomności wszystko- bo prawka nie miałam. Teraz mam. I od dwóch lat (chyba nawet ponad) kocham ten swój dom. Dopiero teraz widzę, jak tu jest PIĘKNIE! Nawet dumna jestem, że mieszkam w takim miejscu. Kocham tu wracać. Ale to wiąże się z kosztami. Bo jeszcze nie odebrałam prawka jak rodzice kupili mi auto i nie oszukujmy się- takie dojazdy do miasta to kupa kasy (no, przynajmniej dla mnie), więc też trochę myslenie się zmienia- jak by tu zaplanowac, żeby nie jezdzic dwa razy itp. Kiedy ostatnio byłam na imprezie u siebie w mieście i wypiłam zimne piwko- nie pamiętam- bo zawsze jestem kierowca. Ale to mi akurat nie przeszkadza- z wieku upijania się i czerpania z tego jakichkolwiek satysfakcji już wyrosłam. W tamtym roku wyprowadzilam sie do wawy i znow przypomnialam sobie jak to jest mieszkać w bloku- i wolę dom.
Ale mimo wszystko-jak wspominam czasy bez prawka- KOSZMAR. zarówno dla mnie jak i dla rodziców.
Dworcika, bo to chyba zależy, jak definiujemy wieś - jako dziecko jeździłam na taką zabitą dechami wiochę, gdzie byli rolnicy, mieli zwierzęta, konie nawet były, w okolicy kupa dzieciaków zawsze chętna do zabawy - i faktycznie, tam było suuuper. Ta wieś, gdzie ja jeżdżę do rodziców - to takie podmiejskie coś, mieszkają tam głównie ludzie, którzy ewakuowali się z miasta (i chyba o czymś podobnym Muffinka pisze) - nie ma pól, zwierząt - jest Puszcza Kampinoska tylko.
Domy z małymi ogródkami - działki około tysiąc metrów. Nie ma dodatkowych atrakcji w stosunku do miasta (jak np. zwierzęta, łowienie ryb, pola) - a za to brak jest tych miejskich, jak np. place zabaw (my też uwielbiamy Cierp1enie 😉)
A co do sprzątania: moi rodzice mają dom około 2,5 raza większy niż moje mieszkanie, a pracy przy nim jest chyba z 5 razy więcej - ile się trzeba nalatać po schodach, posprzątać te schody, pokonać dystansu, żeby poodkładać rzeczy rozwleczone po całości przez Julkę (a za chwilę też przez Maksia) - remonty - no i praca w ogrodzie - tu dosadzić, tam podciąć, tu kory dosypać, dwa razy w tygodniu skosić trawę (i dać się pogryźć przez meszki, które wtedy przypuszczają zmasowany atak nie wiem dlaczego) - no nie wiem, każdy porównuje z tym, co zna - jak porównuję swoje mieszkanie i dom rodziców, to nigdy i za nic bym się nie zamieniła.
Muffinka, mieszkam na wsi w pow.piaseczyńskim okolice Ustanowa (gm.Prażmów) i nigdy nie miałam problemu z dojazdami do szkoły czy gdziekolwiek indziej. Szkoła podstawowa blisko, w okolicy pełno przedszkoli, autobusy są- nawet nocne, teraz jest linia podmiejska, do pociągu też nie problem się dostać tym bardziej, że są nawet 3 na godzinę. A jeśli chodzi o zimę, jest śnieg jak i wszędzie ale nigdy nie miałam takie problemu, że utknęłam samochodem, bo były zaspy. Dla mnie to już nie jest obraz typowej wsi, powstaje mnóstwo osiedli brak takiej ciszy i spokoju jak kiedyś, mnie trochę to drażni... W niedługim czasie mam w planach już a stałe przeprowadzkę trochę dalej-gm.Chynów i tu przyznam, że to już jest zadupie, bo tam naprawdę problemem jest się gdziekolwiek dostać komunikacją miejską.
Ja może inaczej na to patrzę, bo choćby taki ogródek - ja lubię jak on jest trochę zarośnięty, bez idealnie koszonego trawnika, bez alejek itd. itp. Ogarnięcie domu oczywiście, jest bardziej pracochłonne ze względu na wielkość i zakamarki. Ale ja się duszę w mieszkaniu, więc chyba obecnie wszystko bym zniosła 😁 Nie dziw się - obecnie kiszę się w 33 metrach 😉
W&P koło Ustanowa mam stajnie w której stoi Rubin a w gminie Chynów mieszkają moi rodzice 😉 Zadupie.
A tak na marginesie BASZNIA u nas nawet państwowe przedszkole za 300 zł to cięzko znaleźć. Ostatnio z koleżanka która szukała przedszkola prywatnego byłam w takim koło nas...1800 zł czesne. Więc nie dla każdego.
W&P koło Ustanowa mam stajnie w której stoi Rubin a w gminie Chynów mieszkają moi rodzice 😉 Zadupie.
A tak na marginesie BASZNIA u nas nawet państwowe przedszkole za 300 zł to cięzko znaleźć. Ostatnio z koleżanka która szukała przedszkola prywatnego byłam w takim koło nas...1800 zł czesne. Więc nie dla każdego.
No to niezła cena.....U mnie na ulicy przedszkole prywatne dwujęzyczne z zajęciami artystycznymi 800zł/mc
pony, podpisuję się rękami i nogami pod pierwszą częścią Twojego posta. Mam identycznie. Niestety prawko mogę robić za 2 lata, więc na razie cierpię 😉. Wychodzenie z domu na ponad 12 godzin nie jest fajne, ale zwyczajnie nie mam jak wrócić do domu żeby się przebrać, zjeść obiad itp. I znajomymi nie mogę spędzać tyle czasu ile bym chciała.
Ja patrzę trochę z innej perspektywy, bo ja w wieku 15 lat przeprowadziłam się z całkiem sporego miasta w woj. śląskim na mazury oddalone wtedy od nas ponad 560km. Zostawiłam tam przyjaciółki, fajną szkołę, ale nie żałuję. Decyzję podjęliśmy całą rodziną. Nie rozumiem młodzieży, którzy chcą uciekać ze wsi, ale ja to w ogóle jestem jakaś nienormalna i zakręcona 😀. Co prawda musimy mieć teraz dużo wyrzeczeń, bo mamy, np. duże odległości do miast i wyjście na zakupy to wyprawa i muszę się w roku szkolnym gnieździć się w internacie przez 4 dni tygodniowo ( co było i jest dla mnie tragedią), ale i tak za nic w życiu nie wróciłabym teraz do miasta 😉. Jestem szczęśliwa, bo wiem, że znalazłam swoje miejsce na ziemi 🙂.
My na wsi od grudnia i wygląda to dla mnie mniej więcej tak: od miasta gdzie pracujemy i córka ma szkołę a mały żłobek jest 5 km. Samochód mamy jeden, autobusy jeżdżą nie w tych godzinach, co chcemy, pracujemy w jednym miejscu z tym, że jest między naszymi godzinami pracy godzina różnicy, dwie babcie w centrum miasta gdzie mamy lekarza, sklepy i załatwiamy wszystkie ważne sprawy, więc mamy w mieście pewną "bazę".
Córka ma zajęcia dodatkowe 2 razy w tygodniu, ja kilka razy w tygodniu mam dodatkową pracę. Z jednym samochodem jest ciężko, ale wystarczy wszystko dobrze zgrać, chociaż faktycznie wszystko trwa kilka razy dłużej - dojazdy, zakupy, czekanie na siebie nawzajem itp itd. Na pewno sporo dnia ubyło od kiedy tu mieszkamy, ale nie wyobrażam sobie mieszkać z powrotem w bloku.
Może starsze dzieci gorzej znoszą przeprowadzkę, ale małe, dla których wieś będzie czymś normalnym chyba nie - przyzwyczajają się ekspresowo. Świerze powietrze, własne podwórko, święty spokój, cisza, przestrzeń, bezpieczeństwo... tego nie ma w mieście. Córka prawie przestała mi chorować, biega "samopas" i jak jedziemy do miasta mówi, że powietrze śmierdzi. Zawsze byłam fanką wsi i może dlatego uważam, że dla dzieci to zdecydowanie na plus, a dla rodziców - cóż, może trzeba się najeździć, potrudzić, ale czego się nie robi dla dobra dzieci? Poza tym dzieci kiedyś urosną, wyprowadzą się ( więc w nieskończoność nie będzie tych niedogodności ) a dla nas to będzie miejsce do życia na stałe. A kino, place zabaw i inne rozrywki? Przecież i tak nie jest się tam codziennie, mini plac zabaw można samemu zrobić na podwórku ( a i tak dziecko będzie wolało biegać i jeździć na rowerze czy grzebać patykiem w ziemi ).
Jedyne co jest na minus to: brak dzieci do zabawy ( może to się jeszcze zmieni ), koszty dojazdów ( benzyny ) i brak drugiego samochodu ( koszty benzyny i tak byłyby większe więc to chyba bez sensu ). No i dużo pracy przy domu ale to już nie dotyczy bezpośrednio tematu.
najbardziej boli to, że ostatni autobus do domu jest o 22:30, więc chcąc wyjść na imprezę muszę albo szukać noclegu, albo prosić tatę o przywiezienie (25 km w jedną stronę mam), co i dla mnie, i dla niego jest męczące. no ale zaczynam robić prawko, więc powiedzmy za 2 miesiące jakoś się uniezależnię no i najgorzej jest zimą - wychodzę z domu kiedy jest jeszcze ciemno, wracam kiedy jest już ciemno. resztę dnia spędzam w szkole. no i autobusy czasem nie przyjeżdżają 😉 ale samochodem wyjechać się da - krajowa piątka, przy której mieszkam, jest regularnie odśnieżana ale generalnie lubię wieś w wakacje i weekendy. i doceniam to, że blisko jest do jeziora (mam 1km), na rowerze mogę jechać nad Wisłę i podziwiać widoki, blisko jest stajnia, dojazd do miasta to nie jest jakaś wielka tragedia
Filipek jako dziecko nie będzie aż tak narzekał. Gorzej mu będzie jako nastolatkowi
No wszystko pieknie i fajnie jak się ma dużą działkę gdzie mogę dziecku atrakcje zapewnić. Ale u nas w grę wchodzi mała działeczka, 1000 metrów dalej albo 500 metrów ciut bliżej cywilizacji. Więc tylko tyle aby postawić dom i zrobić taras.
[quote author=Ktoś link=topic=88788.msg1468988#msg1468988 date=1343045959] BASZNIA, dlaczego nie spotkałyśmy się w Baborówku? [/quote]
Bo nie piliscie piwa/kawy/jedliscie swiezonki tylko jak na sportowcow przystalo byliscie na krosie 🙂! A serio to my bylismy tylko w sobote, siedzielismy kolo sedziow. Ale widzielismy wrotka, jak dyskutowal z sedziami 😉.
Muffinka, niezle ceny za przedszkole, wow...
Magdalena- to demps sie porzadnie odzywia, ja jadam i serwuje smieci 🙂
Przeprowadzka na wieś to był szok. W dodatku była to przeprowadzka... do bloku z wielkiej płyty. Dla mnie to było kompletne udupienie. 0 starych przyjaciół, 0 rodziny, kompletnie nieznane miejsce, inne zwyczaje. Bez kawiarni, kina, sklepów itp. nie wyobrażałam sobie życia. A tu siedzę z dzieciakiem/dzieciakami na zadupiu (w moim pojęciu). Na spacery chodzę do lasu. Z wózkiem bebe-comfort na miejskich kółeczkach (Wero urodziła się w Gdańsku). A dzieciaki nie chcą do lasu - bo tam MRÓWKI (to później). Od kompletnej załamki ratowały konie "za ścianą". Potem zamieniliśmy się na starą chatę i... z początku było jeszcze gorzej. Ale kretyńskie spacery się skończyły (chyba, że na puszczanie latawca), rowerami Naprawdę jest gdzie jeździć. mieszkamy w miejscu, gdzie "wszystko" jest w zasięgu ręki: dobre przedszkole, szkoła i gimnazjum, ośrodek zdrowia, urząd gminy, kościół 🙂, kilka dobrych sklepów spożywczych, aktualnie do dużych galerii handlowych 12 min. samochodem, a PKSem też można dojechać, dzieciaki do liceum jeżdżą na bilet miesięczny. Do Warszawy 1,5 godziny. Ale to teraz - były czasy, gdzie dojazd do jakiegokolwiek sklepu "przemysłowego" trwał... 2 godz. Wystraszyłam się, że dzieci "zdziczeją". Tęskniłam za miastem. Przeprowadziliśmy się pod Szczecin. Pierwsze słowa synka "na nowym": Mama, ja nie wiedziałem, że na świecie żyje Tyle ludzi! I awantura w przedszkolu, bo proszę, dzieci narysowały, co robią ich sąsiedzi (w blokach) a państwa syn nic nie narysował 🤬 A myśmy sąsiadów nie mieli. Żadnych. Pod tym Szczecinem też nie, dopiero później przenieśliśmy się do Polic. I co - niby było lepiej w mieście? G. a nie było. Chuliganeria była okoliczna. Wrażenie ciasnoty i bezsensu. "Sąsiedzi" nad głową i "pod nogami". Wyprowadzanie psa. "Molestowanie" ciągłą obecnością obcych ludzi. Odczucie brudu. Itp. Dlatego, gdy miał urodzić się junior, zapadła decyzja - wracamy na swoje. I - mieszkaniowo - jest super. Starsze dzieci ciągną do domu jak oszalałe, chyba zwariowałabym, gdybym miała widywać ich 10 min. przed zaśnięciem, jak widuje moja siostra w Warszawie - do "domu" się wraca na nocleg. W domu jest im dobrze. Są u siebie. Na imprezy - dowoziliśmy, zmieniając się z innymi rodzicami, "biorąc" po kilkoro młodzieży. Teraz córka ma już prawko i lada chwila zacznie sama jeździć. Wakacje, wyjazd? A po co? No, może nad morze na kilka dni. Za to z koleżankami przenoszą się na tydzień nad pobliskie jezioro, do domu jednej z babć. No i intensywny "kurs jeździecki" w stajni 🙂. A - jeszcze jeździła na wakacyjne warsztaty z niemieckiego. Dzieciaki "podmiejskie" są jakieś... fajniejsze niż ich koledzy "z miasta". I szkoła była lepsza. A do szkoły/przedszkola dowożą gminne busy (my akurat mamy kilkaset metrów). Plac zabaw fajny - ale jakoś mało uczęszczany. Lokalne lodowisko robiło furorę. Ścieżki rowerowe/rolkowe są świetne. I jest Bezpiecznie. Wszyscy się znają. Fakt, my wyjeżdżamy prosto na asfalt. Do przystanku PKS najdalej 200 m. Ale i tak 2 samochody konieczne. Dzieci "tu" są różne: od tych, co muszą! zbierać jagody na zarobek, a tatuś obala kolejne pyffka - po mieszkańców wypasionych willi z własnymi łódkami i quadami. No, typowa wieś to była może przed I wojną światową. Jak to jeden z uczniów szkoły napisał: "Ł. to jest taka dziwna wieś, gdzie nikt nigdy nie widział krowy". Znam wielu mieszkańców dużych miast, którzy przymierzają się, żeby tu zamieszkać/wrócić. Jest jeden problem - z czegoś trzeba tu żyć. Tak, niektórzy codziennie dojeżdżają do Warszawy.
40 km od Centrum , 12 km od Otwocka szkol prywatnych nie ma, ale z perspektywy dzieci szkola panstwowa wiejska jest lepsza od gmaszyska na 1000 dzieciakow w duzym miescie. Nikt obcy nie wejdzie. Kupa ludzi sie zna. Autobus szkolny dowozi dzieci.
Zaraz pewnie zacznie sie dyskusja na temat tego ze poziom nizszy w takich szkolach itp... otoz jak dziecko chce sie uczyc, to nauczyciele fantastycznie prowadza zajecia. jak nie chce sie uczyc to i najlepsza podstawowoka nie da rady.
Osrodek zdrowia- we wsi obok. Obok szkoly zresztą i przedszkola.
mazowiecki Park Krajobrazowy w zasiegu wzroku... cisza spokoj i konie pod domem
Prywatne szkoly i przedszkola - w Otwocku są.
Do kina.. coz trzeba dojechac- najblizej Ostrobramska.
Jedyny minus to zakorkowany Wal Miedzeszynski w tygodniu- ale na szczescie nie musimy tam czesto jezdzic.
A nasza wies coraz mniej przypomina wies. Co roku buduja sie nowe domy. Pola coraz czesciej podzielone sa na dzialki i oferowane do sprzedazy.
Ja mieszkam na podmiejskiej wsi, gdzie teoretycznie MPK dojeżdża, ale... jeździ tylko w dni powszednie i to chyba raz na 2 godziny, teraz w wakacje to 3 razy na dzień 😁 Póki chodziłam do podstawówki to mogłam się do niej wybrać na piechotę albo rowerem i zajmowało to mniej więcej tyle samo czasu co wyprawa na najbliższy przystanek gdzie jeżdżą normalne autobusy do centrum to niej więcej 30 min szybkiego marszu, więc jeśli umawiam się z kimś w centrum do którego jedzie się samochodem 15 min ode mnie z domu to muszę co najmniej godzinę wcześniej wyjść, żeby się nie spóźnić, bywało to szczególnie upierdliwe, kiedy zaczęłam chodzić do szkoły w mieście i miałam na 7.30 i o 6.00 już musiałam z domu wychodzić, dlatego w roku szkolnym spałam u dziadków zamiast w domu, mieszkają w centrum i miałam jakieś 10 min autobusem do szkoły a przystanek przy samym bloku, więc wsiadałam w autobus o 7.15 i na lekcje się spokojnie wyrabiałam... Za to moja 8letnia siostra jak jedzie do dziadków np na weekend to po jednym dniu zaczyna się nudzić bo nie ma co robić, w domu a to motylka się złapie, a to zaprosi sąsiadkę z domu obok i zawsze zajęcie jakieś jest 🙂
No właśnie, gdybyśmy mieli z mężem wole zawody to spokojnie mogłabym mieszkać na prawdziwej wsi. Z dużym ogrodem, psami, końmi za oknem itd. Szkoły wiejskie państwowe są często lepsze niż te w mieście - z tym się zgodzę. Ale niestety, na to pozwolić sobie nie możemy i działki o których mówię co takie typowe osiedla domków jednorodzinnych, gdzie prócz auta własnego nie ma innych dojazdów. Takie sypialnie gdzie ludzie wracają tylko na noc, bo dojeżdżają do pracy najczęściej pewnie do Warszawy i 3/4 dnia ich nie ma.I dzieci też nie ma.
powzwolę sobie wtrącić, bo targały nami niedawno te same dylematy.
mamy wybór, 1. wielki dom w mieście, w spokojnej dzielnicy, obok lasu z super dojazdem komunikacja wszedzie, 2.mieszkanie w bloku 3 pokojowe, blisko centrum 3 mniejszy domek na wsi, ze stajnią, bez żadnego dojazdu miejskiego, 40 km od miasta wojewódzkiego i jakieś 10 od mniejszego. tylko nie ostoja wiejska ani nowiutkie domki z kutymi bramami i basenami, tylko wieś "przemysłowa" gdzie najwiekszy hałas to traktor i gderająca sąsiadka, każdy dom ma pole i prawie każdy uprawia ziemię.
najlepsza kalkulacja byłby duży dom w mieście. ale tu nie ma możliwości budowy stajni, mimo, że to najspokojniejsza okolica to i tak jest głośniej niż na zabitej dechami wsi.
podjeliśmy decyzję o wyprowadzce na wieś i tam produkcji potomków. świeże powietrze, wokół lasy i kilka stawów, życie toczy się inaczej. do czasów. w mniejszym mieście są szkoły i jezdza do nich autobusy. jak dziecko będzie chciało sie wybrać do wiekszego miasta na imprezę to podrzuci się je 5 km do pksu, i przenocuje w mieście. pytanie co ze szkołami? czy nie odbieramy dziecku perspektyw i opcji na lepsza edukację? gdy będzie wybierało liceum samo wybierze, czy woli w mniejszym mieście czy dojezdzać do większego. jeśli wybierze wieksze to zawsze spotkanie z miejskimi przyjaciółmi może się odbyć i zostanie na noc w łodzi. jeśli będzie to miasto mniejsze to można je 10 km odebrać. '
ale sądzę, że chowane na wsi pozna tam znajomych w podobnym wieku i niekoniecznie będzie chciało uciekać do zupełnie innego miejsca. a w zamian dostanie dużo ruchu, konie pod domem, przestrzeń większą niz działka 4000m2 czy duchota w blokach. może tak uda się je uchronić od dilerów i ciemnych spraw, bo będzie wolało z "wiejskimi" znajomymi się spotykać, a tam wiadomo kilka domów odległości, czy ze szkoły (10km)
ja po dwóch dniach w bloku zaczełam wariować. jak można nie móc wyjść do ogrodu albo słyszeć sąsiada z góry! a z balkonu widać tylko mury. całe życie spędziłam w domku, może z lepszym dojazdem i w mieście, ale ciszej niż w centrum.
co do sprzatania, to chyba tylko ten co zawsze mieszkał w blokach albo mikro domku może powiedzieć że roboty jest tyle samo. w blokach nie obchodzi nikogo zamiatanie podwórka, grabienie liści, dbanie o ogród, koszenie trawy, odśnieżanie, malowanie płotu czy masa innych czynności nie zależnych od metrażu domu. mieszkanie w centrum ma około 100m2 więc podobnie jak jeden poziom domu, ale w domu mam mam 10 okien, a w bloku 4! i wokół domu roboty jest znacznie więcej niż w mieszkaniu!
[quote author=Złota link=topic=88788.msg1469988#msg1469988 date=1343126204] pokemon skad masz taką kukurydze??? tez chce [/quote] Cała kukurydza w tym roku jakas popromienna 😉
Przez całe życie podróżowałam między wsią, a miastem. Jako dziecku oczywiście wszędzie było mi dobrze. Jako nastolatka wcale nie narzekałam kiedy wyjeżdżałam z miasta, wręcz przeciwnie! Każdy wolny dzień chciałam spędzać na wsi. Była to typowa wiocha, ale w około miałam masę rówieśników, z którymi się wychowywałam. W soboty był dyskoteki. Trzeba było iść 5 km w jedną stronę, ale chodziliśmy i nigdy nikt z tego powodu nie narzekał. Na co dzień mieliśmy pełno zajęć. Była rzeka, jezioro, jeździło się na rowerach, mieliśmy swój klub w opuszczonej mleczarni. NIGDY się tam nie nudziłam. W mieście oczywiście źle nie było, ale inaczej. Tutaj rodzice bardziej się o mnie bali, miałam mniej swobody. Na wsi cudowne było to, że każdy był "swój". W mieście mieszkałam wtedy w dość niebezpiecznej okolicy. Pełno było różnych pijaczków, na wsi nawet pijaczek był Nowakiem, którego każdy znał i nikt obawiać się nie musiał. Obecnie też moje życie rozdarte jest między wsią, a miastem. I wiecie co? Chyba teraz, jako dorosła osoba potrzebuję bardziej tej miejskiej atmosfery niż kiedy byłam nastolatką. Kocham wieś miłością wielką, ale potrzebuję kontaktu z przyjaciółmi, którzy obecnie są w Warszawie, doceniam to, że sklepy mam pod nosem, że mogę o każdej porze wyjść i nie martwić się o to jak wrócić. Kiedy jest burza nie martwię się o to, że za chwilę nie będzie prądu, nie muszę się zastanawiać czy wszystkie budynki gospodarcze są zamknięte. Zimą siedzę sobie pod kocykiem a kaloryfery same się nagrzewają.
Dla mnie najlepszym rozwiązaniem jest mieszkanie na obrzeżach dużego miasta, gdzie jest komunikacja miejska, są sklepy, a droga do centrum nie zajmuje więcej niż 30-40 min.
Co do "wiejskich" dzieci - byłam zdziwiona, że tutaj KAŻDE nie znając mnie przecież ( nawet takie bardziej już wyrośnięte dzieciory ) zaczęli mi mówić "dzień dobry". Aż się głupio poczułam.
jako dziecko wychowane na wsi(ale takiej prawdziwej), moge powiedziec że nie ma możliwości,nie powiedziec komuś dzien dobry, bo to po pierwsze niegrzecznie ,po drugie jakby ten co u sie nie powiedziało,poszedł do ojców i poskarżył,to potem cały dzien jeczenia-jak to nie powiedziałeś??
Za to mój małzonek,który wychowywał sie w mieście , nie mówi -dzień dobry, ostatnio zapytał sie po co mowe,dzien dobry,jak wchodzę do sklepu skoro nie ma ekspedientki na widoku 🤔wirek: dla mnie nie pojete!