Forum towarzyskie »

Inspirujące, budujące życiorysy i wybory życiowe

Dziś  wysłuchałam audycji w Trójce z p. Heleną Pyz, kierowniczką ogromnego ośrodka leczniczo wychowawczego dla trędowatych w Indiach. Ośrodek został założony przez polskiego pallotyna i zaczynał od trzech namiotów. Dziś leczy się tam i znajduje pomoc ora profilaktykę 500 (!) dzieci..
Pani Helena, sama od dziecka walcząca ze skutkami Haine Medina, skończyła medycynę. Przypadkiem usłyszała o kłopotach ośrodka w Indiach, podupadającego z powodu choroby księdza założyciela. W jednej chwili zdecydowała, że tam pojedzie.
Po przyjeździe do Jeevodaya – mimo bariery językowej, braku doświadczenia w leczeniu trądu i chorób tropikalnych, mimo trudności materialnych i klimatycznych – od początku wiedziała, że jest to miejsce wskazane jej przez Boga.

Dla mieszkańców Ośrodka Dr Helena jest lekarzem, doradcą, przyjacielem. Leczy wszystko: począwszy od otartych kolan w czasie dziecięcych zabaw, przez pomoc przy porodach i badania kontrolne, do wielomiesięcznej kuracji trądu. Do prowadzonej przez nią przychodni przychodzą ludzie naznaczeni trądem, którzy potrzebują też porady, gdy chorują na grypę czy inną chorobę, ale i biedni mieszkańcy okolicznych wiosek, których nie stać na inną opiekę medyczną. Obsługuje też przychodnie wyjazdowe w Tumgaon (ok. 80 km od Jeevodaya) i Kuteli (ponad 200 km). W tej ostatniej miejscowości, na pograniczu stanu Chhattisgarh i Orissa, mieszka bardzo uboga ludność, wraz ze swoim zespołem medycznym, co miesiąc przyjmuje tam niewyobrażalną na standardy europejskie, liczbę ok. 300 pacjentów w ciągu jednego dnia. Od czasu do czasu udaje się z pomocą medyczną do różnych kolonii dla trędowatych.

Jako skarbnik Ośrodka troszczy się, aby cała ta praca była możliwa, a dzieci nie były nigdy głodne. Kiedy przyjechała po raz pierwszy do Jeevodaya sytuacja materialna była dramatyczna; brakowało pieniędzy na wszystko, zwłaszcza na ryż, który jest podstawą wyżywienia. Utrzymuje kontakt korespondencyjny z Ofiarodawcami w Polsce (od 1993 r. także za pośrednictwem Sekretariatu Misyjnego w Warszawie) i na całym świecie. Dla odwiedzających Ośrodek gości pełni rolę gospodarza, dla wolontariuszy nauczyciela i wychowawcy.

Dr Helena dobrowolnie dzieli swoje życie z innymi mieszkańcami Ośrodka dla trędowatych. Ewangelizuje nie słowami, ale czynem, jakim jest posługa i miłość do tych, których inni z lęku i uprzedzeń unikają. Posługuje się językiem hindi, rozumie też inne narzecza i języki sąsiednich stanów. Ubiera się jak Induska i mimo białej skóry bywa uważana za rodowitą mieszkankę tej ziemi.


więcej  na stronie http://www.jeevodaya.org/

Niesamowita osoba. Z uśmiechem pogodnie opowiada o swoim zyciu w jakiejś najuboższej części Indii, w upale, wśród trędowatych, gdzie pojechała zupełnie bez przygotowania, i zderzyła się z brakiem pieniędzy na leki i jedzenie dla (bagatela!) setek dzieci. A jednak podjęła się tego i dziesiątków innych trudniejszych spraw i daje wszystkiemu radę.. Pomijam fakt, że sama jest w zasadzie niepełnosprawna.
Do tego osoba ciepła, z sercem do dzieci, widać to na zdjęciach. I do tego kultywująca  bardzo mądre zasady co do różnicy kultur i religii. Pięknie mówiła, naprawdę to wszystko było słychać w jej słowach.

Można poczuć się małostkowym porównujac takie wyzwania ze swoimi problemami.
Niektórzy ludzie są naprawdę nadludźmi w sensie duchowym!!!
jest naprawde wiele ludzi ktorzy robia cos wspanialego dla innych ludzi czy zwierzat, tylko ze to jest ich wewnetrzny wybor i my tez takie wybory mozemy podejmowac. Jedni robia cos dla tredowatych, inni ratuja porzucone zwierzeta a jeszcze inni opiekuja sie swoja rodzina i kazdy z nich jest wspanialy na swoj sposob.
Prawda jest ze tacy ludzie inspiruja i podnosza na duchu, ale na dluzsza mete jest to krotka stymulacja bo MY zyjemy TU i TERAZ i TAKIE mamy problemy a nie INNE. Zaden problem nie jest malostkowy, bo tyczy sie nas i naszego zycia. Kazdy ma swoja sciezke zyciowa i porownywanie siebie do innych nie ma sensu po prostu. Zyjemy swoim zyciem, nie czyims. Mozemy poglebiac nasza swiadomosc, nadawac zyciu wiekszy sens obcujac czy czytajac o takich osobach i w kazdym momencie mozemy robic cos, co bedzie nas rozwijac.

Troche zrabalam idee Twojego postu, ale jedyne co mozemy zrobic to podziwiac tych ludzi i czynic swoje zycie i swoja droge lepsza, dla samych siebie po prostu.

ja na przyklad nie widze siebie w roli dr Heleny 🙂 wiecej nie powiem bo zostane zlinczowana  🤣
Nigdy nie rozumiałam Adama Chmielowskiego (Bł. Brat Albert). No jak można porzucić malarstwo (a kolorystą był wspaniałym) na rzecz pracy dla bezdomnych? Talent zmarnował!
Dziś rozumiem. Dopiero kilka dni temu zrozumiałam.
Bo piękno z dobrem przegrywa. Bo piękno - tylko kosztuje. Za całą naszą 'wysoką kulturę' wiele osób mogłoby - przeżyć, oszczędzić swoim bliskim cierpienia swoją przedwczesną śmiercią.
Największe osiągnięcia kulturalne to nadal tylko konsumpcja dóbr. Pożeranie. Pracą dla słabych tworzy się "coś z niczego" naprawdę. Przymnaża dobra a nie - pożera piękno.
Kompletnie rozwaliło mnie info, że woda z samych pól golfowych na świecie rozwiązałaby problem braku wody wszędzie gdzie jej brakuje do życia. Kwestia dystrybucji :/
nerechta, nie zrąbałaś idei, bo ideą mojego posta było podzielenie się wrażeniem, które zrobiła na mnie ta pani 🙂
mnie akurat takie rzeczy inspirują w życiu codziennym. takie okno w inny wymiar.
może kogoś też zainspiruje, a może ktoś się zainteresuje akurat tym ośrodkiem.
Dla mnie Karolina Lanckorońska jest niedościgłym wzorem.


Jam Saheb Digvijaysihnji, notabene patron mojego liceum!

Za wiki:

"O Polsce usłyszał po raz pierwszy w latach, gdy mieszkając wraz ze stryjem w Szwajcarii, poznał bliżej sąsiada – Ignacego Paderewskiego. Osobowość mistrza, rozmowy i dyskusje na temat Polski, które miały tam miejsce, zrobiły na młodym księciu takie wrażenie, że do końca życia czynnie interesował się jej losami. Jako jeden z dwóch hinduskich delegatów w gabinecie wojennym Wielkiej Brytanii poznał generała Władysława Sikorskiego.

Kiedy 24 grudnia 1941 Stalin wydał zgodę, by z ZSRR wyjechały osierocone polskie dzieci, polscy ochotnicy zaczęli ich szukać w sierocińcach. W Aszchabadzie, przy granicy z Iranem zorganizowano polski sierociniec, do którego trafiały dzieci z całego Związku Radzieckiego. Dużą rolę w jego utworzeniu odegrała słynna piosenkarka Hanka Ordonówna i jej mąż Michał Tyszkiewicz współpracujący z radcą Józefem Żmigrodzkim z ambasady polskiej w Kujbyszewie. Dzieci z okolic Samarkandy i Buchary w Uzbekistanie przewoził także wicekonsul z Bombaju, Tadeusz Lisiecki wraz z kpt. Archie Webbem, przedstawicielem rządu indyjskiego.

Obozy uchodźców polskich w Indiach, w tym także obozy dla polskich sierot, były organizowane przez Delegaturę Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie pod kierownictwem Wiktora Styburskiego, Delegata w okresie 29 maja – 30 października 1943 oraz Kiry Banasińskiej, zastępcy Delegata. W 1942 w obecnym stanie Gudźarat, w Balachadi koło Jamnagaru, niedaleko letniej rezydencji maharadży, powstał Polish Children Camp. Dokumentację techniczną opracował J.O. Jagus, główny inżynier Jama Saheba Digvijayasinhaji, a budowniczym był jego sekretarz wojskowy mjr Geoffrey Clarke.
Przewieziono tu także dzieci z obozu przejściowego (do którego trafiła także Ordonówna) w Bandrze na przedmieściach Bombaju, a który zorganizował konsul Eugeniusz Banasiński, przy współudziale żony Kiry Banasińskiej, kierownika placówki Polskiego Czerwonego Krzyża w Indii oraz z obozu w Kwecie.

Osiedle to od początku było przeznaczone dla polskich dzieci, którym udało się wydostać z terenu ZSRR razem z armią Andersa. Maharadża, oprócz osobistego wkładu finansowego i własnej pracy, nakłonił także Izbę Książąt Indyjskich, aby przyjęła na siebie dobrowolne zobowiązanie utrzymania pięciuset polskich dzieci do końca II wojny światowej. W Delhi został powołany Komitet Pomocy Dzieciom Polskim, na który składały się dobrowolne ofiary osób prywatnych oraz kwoty indywidualne zadeklarowane przez kilkudziesięciu maharadżów, którzy zobowiązali się do utrzymywania do końca wojny określonych ilości dzieci. Otworzono także rachunek bankowy pod nazwą „The Polish Children's Account”, na którym zdeponowano wyjściową dotację w wysokości 50 tysięcy rupii. Znaczną sumę w wysokości 8500 rupii zebrał Indyjski Czerwony Krzyż. W skład tego Komitetu wchodzili między innymi: katolicki arcybiskup Bombaju Thomas Roberts, przedstawiciele Izby Książąt Indyjskich, przedstawiciel rządu indyjskiego w randze wiceministra kpt. Archibald Webb, a ze strony polskiej konsul Eugeniusz Banasiński.

Ponadto – niezależnie od swego zaangażowania w budowę osiedla – przez cały okres jego funkcjonowania wspierał dodatkowymi ofiarami pieniężnymi skromną kasę ośrodka. Powiedział dzieciom:
Nie uważajcie się za sieroty. Jesteście teraz Nawanagaryjczykami, ja jestem Bapu, ojciec wszystkich mieszkańców Nawanagaru, w tym również i wasz."
Hiacynta Bednarska czy Rasz? 😉


Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się