wrotki, po pierwsze apteki też mają marże, po drugie vat w aptece jest 23% a u wet 8%, wyszło by jeszcze drożej baba_jaga, hurtownia leków nie ma prawa ich sprzedać nikomu nawet na recepte (zazwyczaj wypisują na jakiegoś weta, ale mówimy o prawie), podobnie jak hurtownia ludzkich leków, czy np alkoholu (musisz mieć koncesje)
wrotki, chcesz ze mnie wyciągnąć odpowiedź, którą dobrze znasz, żeby udowodnić co? Że każdy chce mieć z czego żyć? baba_jaga, była mowa o aptece, nie hurtowni, ale też właśnie stąd określenie lekki problem, bo hurtownie z "cywilami" nie powinny handlować.
USTAWA z dnia 21 grudnia 1990 r. o zawodzie lekarza weterynarii i izbach lekarsko-weterynaryjnych Art. 1. 1. Wykonywanie zawodu lekarza weterynarii polega na ochronie zdrowia zwierząt oraz weterynaryjnej ochronie zdrowia publicznego i środowiska, a w szczególności: ...... 8) stosowaniu produktów leczniczych weterynaryjnych wydawanych z przepisu lekarza weterynarii; 9) wydawaniu recept na produkty lecznicze, z wyłączeniem produktów leczniczych weterynaryjnych, które będą stosowane u zwierząt.
wrotki, wetowi płacisz za usługę, a że do wykonania owej usługi potrzebny jest lek, to jest on razem z ta usługą sprzedawany. Nie ma takiej opcji, żebyś dostał receptę na jakikolwiek środek iniekcyjny, ponieważ nie masz uprawnień do wykonywania owych iniekcji. I jeśli się da nie dostaniesz też recepty na odpowiednik ludzki, jeśli tylko jest na rynku odpowiedni lek zarejestrowany dla zwierząt. Nie wiem, szczerze mówiąc, na co ty byś te recepty chciał dostawać.
hm. to ciekawe. Ja dostawałam recepty na różne leki dla mojego konia. Zarówno odpowiedniki ludzkie, jak i leki w zastrzykach (które potem podawał wet) a nawet ludzkie odpowiedniki lekow w zastrzykach.
pony, chyba nie zrozumiałaś. Recepty na leki wet. nie powinnaś dostać- patrz Ustawa, którą zacytował ogurek,, odpowiedniki ludzkie to inna para kaloszy (ale również nie powinno się stosować, jeśli tylko istnieje lek zarejestrowany dla zwierząt). Jak jest w realu- każdy wie.
Po 1) nie ma aptek leków weterynaryjnych, więc lekarz weterynarii nie może wypisać recepty na lek weterynaryjny, może go sprzedać ze swoich zapasów po 2) w uzasadnionych przypadkach można wypisać receptę na lek ludzki do zastosowania u zwierzęcia, ale tylko wtedy, gdy nie ma weterynaryjnego odpowiednika tego ludzkiego leku; jeżeli jest weterynaryjny odpowiednik, a ja przepiszę ludzki, to mogę dostać bardzo mocno po dupie od nadzoru farmacetycznego, łącznie z karą finansową, za zastosowanie leku, który nie jest przeznaczony do stosowania u zwierząt- a nie daj boże, żeby to zwierzę padło po zastosowaniu leku- wtedy jestem przegrana w sądzie 🙄
powiem wam, że chyba trafiam na fajnych weterynarzy bo ogólnie mam wrażenie, że ludzie w tym kraju są jednak kompetentni.
Jednak zdarzyło się parę historii które moje przekonanie zachwiały. Mam koło domu lecznicę, właściciel jest dobrym wetem, ale posiada również drugą lecznicę więc często w jego zastępstwie siedzi młoda pani wet, która z całym szacunkiem - ale kompletnie nie ogarnia ( a ze 3 lata już tam siedzi) prosiła ostatnio o badania krwi celem sprawdzenia niedoborów, ponieważ jakiś czas temu przestawiliśmy psy na jedzenie gotowane. Powiedziała ze takich badań się nie robi bo to kosztuje majątek i że trzeba poczekać aż psu zacznie wypadać sierść, zęby. 🤔wirek: u weta dwie przecznice dalej jak się okazało wykonują takie badania i to wcale nie w kosmicznych cenach. z resztą pani odmówiła pobierania krwi twierdząc że nie da rady. zrobiła psu zastrzyki z powodu zatrucia dała antybiotyk i tyle, niestety tu jej kompetencje się kończą. Dodatkowo widać, że strasznie się psów boi, kiedy jeden był na stole to drugi łaził po ziemi i podszedł do niej, odskoczyła jak poparzona, mówiąc ze mam go zabrać bo przecież ugryzie (suka 7 kg, boi się własnego cienia...) nie jestem wetem, ale pracuję z psami na codzień i nie zauważyłam u siebie takich zachowań - więc normalne nie są.
innym razem inny wet, którego szanuję i leczę dalej u niego zwierzęta, przyjechał zrobić zdjęcie rtg nakostniaka. przy robieniu zdjęć zaczął mnie mocno namawiać na barrrdzo drogą kurację przeciw opojom bo to już trzeba leczyć itd... powiedziałam ze aktualnie nie mam pieniędzy bo polecę teraz za zdjęcia i wizytę oraz leki i nie dam rady. Prawda była taka, że mój koń zwyczajnie opojów nie ma 😉 miał jedną maleńką gulkę na stawie i już wcześniej pytałam wetów czy mam się przejmować, kilka razy usłyszałam, że opoje są nie szkodliwe, a napewno nie są szkodliwe takich których nie ma. Ten wet następnie oglądął innego konia który opoje ma jak byki i nawet się nie zająknął w sprawie tejże drogocennej kuracji. później dowiedziałam się, że miał gorszy okres finansowo, było mi przykro bo znaliśmy się nie od dziś i wiedział, że nie jedno widziałam i jakieś tam pojęcie mam...
nie przyszłoby mi do głowy zadzwonić do weta w weekend o ile sytuacja nie zagraża życiu zwierzęcia.
wrotki, po pierwsze apteki też mają marże, po drugie vat w aptece jest 23% a u wet 8%, wyszło by jeszcze drożej zatem dlaczego u weterynarza wychodzi jednak 2X drożej? lekarze medycyny mają ustawowy zakaz handlowania lekami, a jednak jakoś nie umierają z głodu! Po 1) nie ma aptek leków weterynaryjnych, więc lekarz weterynarii nie może wypisać recepty na lek weterynaryjny, może go sprzedać ze swoich zapasów po 2) w uzasadnionych przypadkach można wypisać receptę na lek ludzki do zastosowania u zwierzęcia, ale tylko wtedy, gdy nie ma weterynaryjnego odpowiednika tego ludzkiego leku; jeżeli jest weterynaryjny odpowiednik, a ja przepiszę ludzki, to mogę dostać bardzo mocno po dupie od nadzoru farmacetycznego, łącznie z karą finansową, za zastosowanie leku, który nie jest przeznaczony do stosowania u zwierząt- a nie daj boże, żeby to zwierzę padło po zastosowaniu leku- wtedy jestem przegrana w sądzie 🙄 i to rozwiązanie dowodzi faktu, że weterynarze w dominującej większości to handlarze żerujący na monopolu stworzonym przez ustawodawcę, a monopol ten nie ma żadnego sensu poza stworzeniem synekury, czego dowodzi porównanie z rozwiązaniami stosowanymi w ludzkiej medycynie...dlatego szacunek do tego zawodu mam mniej niż umiarkowany i staram się korzystać z ich usług, tylko wtedy, kiedy formalności nie dają tego uniknąć (np kretyński wymóg stempelka w paszporcie na zawodach)
lekarze medycyny mają ustawowy zakaz handlowania lekami, a jednak jakoś nie umierają z głodu!
Bo za często lekarze weterynarii są głupi i często sami uczą ludzi, że pieniądze należą się za "zastrzyk" a nie za wiedzę, potem są takie sytuacje, że ktoś przychodzi do gabinetu, wypytuję przez 15 min, obraca się na pięcie i wychodzi, bo przecież "doktur nic nie zrobił" weterynarze w dominującej większości to handlarze żerujący na monopolu .....dlatego szacunek do tego zawodu mam mniej niż umiarkowany
i z ciężkim sercem ale to rozumiem, bo mnie samego to wk...ia, handlowanie lekami a usługi za psie pieniądze bo konkurencja czeka. Ostatnio usłyszałem o zabiegach na otwartej klatce piersiowej u psa za 500zł, chętnie się dowiem na ile NFZ wycenia takie rzeczy. Z końskiego podwórka, szczepienie p grypa/tężec: w dużych hurtowniach dzisiaj to ok 40zł, marża za sprzedaż 20-30% (takie są mniej-więcej w aptekach) to już ok 50zł, ile płacicie za szczepienia? 70-75zl? Ilu znacie ludzkich lekarzy, którzy wazmą 20zł za wizytę domową, krótki wywiad, podstawowe zbadanie, injekcję i wystawienie zaświadczenia?
mnie wkurza tylko jedno - obsuwy czasowe. Staram się byc wyrozumiała, nie wypominam ale kurde... Jak tak Was czytam to naprawdę doceniam mojego weta od małych zwierząt. Kiedyś w moim regionie koński wet to było Yeti, ktoś słyszał ale nikt nie widział więc z braku laku wołaliśmy psiowego. I wiecie co? więcej razy mi pomógł niż obecny koński. A jak czegoś nie wiedział, to się przyznawał i douczał. Niedawno byłam u niego w gabinecie i zauważyłam, że doszedł mu cały regał książek wet. o chorobach koni. Po prostu kocham tego gościa!
Absolutnie się zgadzam czas to jakaś tragedia. Umawiam się na 10 mówi ze przyjedzie 2 h spóźniony, mijają 3 godziny , ja cały czas w stajni czekam, było zimno, czekam 4 h przyjeżdża dopiero, jeszcze 3 konie się wcisnely przedemna choć to ja zalatwialam dla siebie konia a nikt wcześniej nie mówił ze chce i nikt na to nie patrzy ze ja tam tyle czekam ,może to nie całkiem wina weterynarza ,ale wiedział ze czekałam i mógł najpierw moje konie zrobić. A ja nie mam co robić tylko czekaccaly dzien i wszystko inne musiałam odwołać choć było b.wazne dla mnie...
A ja powiem tak - mam z wetami do czynienia od wielu, wielu lat , wlasciwie w klinice gdzie lecze psy i koty to powinnam miec juz zlota karte . Wetow konskich tez juz poznalam ( no, w sumie najwieksza wpada ze nie za dobrze poszlo rozpoznanie ciazy u klaczy tydzien przed wyzrebieniem - jeden wet to konska slawa , a jeden to lokalny wet od zwierzat gospodarskich i wszelakich , wiec najwyrazniej kobyla w konia ich obu zrobila 🙂
Ale... w porownaniu do ludzkich lekarzy - o niebo lepszy stosunek to pacjentow , wieksze zaangazowanie , o niebo lepsze wykorzystanie najnowszych lekow , empatia , zyczliwosc . Placimy za wizyty i leki , zarabiaja wiec tyle , ile z siebie moga dac .Mimo wszystko mam do nich wciaz szacunek i zaufanie -bo jak do tej pory , odpukac , wszyscy ich czworonozni pacjenci ktorych przyprowadzilam , zyja. A trzy osoby z najblizszej rodziny wskutek abnegacji , bezczelnego zaniechania i odczlowieczenia LEKARZY nie zyja .
Chwala wiec wetom , oby dali sobie rade w tych ciezkich czasch i uczyli sie , rozwijali , i wychodzili naprzeciw rozwiazaniom.
Ja mam niedawne złe doświadczenia z wetem. Kobył zachorował w Boże Narodzenie (a jak, przecież w dzień powszedni do 15-stej to się nie da 😉 - to jakaś końska złośliwość). Wyciek ropny z nosa, apatia, słabiuteńki apetyt, słabo z piciem. Dobra - kobył się "przeziębił", więc dera, ziółka - gorączki brak, poczekamy, bo kto mi w święta odbierze telefon? Następny dzień bez poprawy, koń wypija z litr-dwa wody, zjada "garstkę" objętościowej, garstkę treściwego. Leczę "domową" metodą ( z powodu powyższych bulwersacji o posiadaniu leków nie napiszę jaką 😉). Następny dzień (drugi dzień Świąt) dzwonię do poleconego przez kumpelę weta, który ma sprzęt diagnostyczny - przyjedzie na następny dzień i każe kontynuować dotychczasowe leczenie. Wet przyjeżdża, sprawdza zęby - ok, endoskopia - ok, osłuchiwania, krew do badań, nawadnianie oraz podał jakieś leki - to mnie wkurzyło, że nie powiedział jakie, ale mniejsza o to. Zostajemy z niewiadomą, koniem, który nie je i nie pije, następny dzień kroplówy daję sama (nie wiem czemu mimo propozycji z mojej strony o wszycie wenflonu wet puścił to mimo uszu..). Dzwoni doktor z wynikami krwi i umawia się na następny dzień - proponuję dodatkowe badania i tak się umawiamy. Przyjeżdża, badań nie robi (bo coś tam coś tam), zostawia leki i zapas kroplówek - umawiamy się na następną wizytę i telefon na następny dzień. Krew na moją prośbę pobrana do badań. Doprowadził mnie facet do obłędu, bo nie odbierał telefonów, na umówioną wizytę już więcej się nie objawił. Raz raczył odebrać telefon i podać wyniki krwi, raz napisał smsa, że przyjedzie na następny dzień, bo samochód mu się zepsuł - nie objawił się u mnie więcej. Widział, że przejmuję sie sytuacją - zanim zdobyłam duże wenflony wisiałam po 2-3 godziny z kroplówkami przy kobyle, dzień w dzień przez 2 tygodnie. Kobyła zjechała do skóry i kości, a doktor po prostu mnie olał. Nie byłą to sytuacja, że ma wet przyjechać zaszczepić, tylko realne zagrożenie życia zwierzęcia. W rozmowach z wetem mówiłam, że w razie czego rozważam transport do kliniki, tylko chcę aby wcześniej zostały wykonane wszystkie badania. Sytuacja ta wkurzyła mnie tym bardziej, że kilka lat temu przez dłuższy czas jeździłam z kolegą wetem do przypadków (takim "wsiowym wetem", który odbierze poród od krowy, świni, konia, psa zaszczepi, ogra wykastruje) i wiem, jak bywało - jeździło się w święta, niedziele, po nocach, do kolek, porodów, wypadniętych macic, wzdętych krów - jeśli przypadek był poważny, to nie zostawiało się pacjenta i klienta samemu sobie. Tak się nie robi.... Dodam tylko, że wet dostawał gotówkę do ręki przy każdej wizycie - żeby nie było niedomówień, że nie było kasy to nie przyjeżdżał.
U mnie weterynarze praktycznie nic nie robią. Nic nie robią, bo im się nie chce. Jeśli jakieś zwierzę potrzebuje operacji to albo uśpić, albo (czasami) coś podadzą żeby nie bolało i powiedzą, żeby jechali do Gniezna. Mój pies złamał sobie łapę i poszłam do nich, powiedzieli tak z góry bez badania niczego, że uśpią bo szkoda czasu 0.0 No to pojechałam z psem do Gniezna i do dzisiaj sobie szczęśliwie biega. Ludzie naiwni wiedzą, że się nic nie da zrobić i dają usypiać za wyleczalne choroby. Takich weterynarzy to tylko pozwalniać ;/
Mnie wkurza, że niektórzy weci nie przedstawiają wszystkich opcji leczenia, a wybierają taką, jaka dla nich jest "wygodniejsza". A potem właściciel konia słyszy, że to jego wina, że np. nie zawiózł konia na czas do szpitala... a właściciel nie zawsze się zna, więc lekarz pierwszego kontaktu powinien obowiązkowo przedstawić jakie są opcje leczenia i rokowania przy różnych metodach postępowania.
Tyle piszecie o spóźnieniach weterynarzy. Z drugiej strony każdy chce aby wet był u niego jak najdłużej. Często jest tak, że wet przyjeżdża do stajni na jedno szczepienie a tu nagle wysrasta mu "15 koni" do badania, bo jeden kulawy, drugi jakiś chudy (może zęby) itd itp... Wet ma dwa wyjścia - olać dodatkowych pacjentów, narażając się na złe opinie (bo się moim koniem nie zajął - jak mógł?? ;-)) albo przyjąć dodatkową piętnastkę spóźniając się na następna wizytę - nie wiadomo ile... Oba wyjścia są niby z gruntu złe... w obu przypadkach pójdzie zła opinia - bo nie przyjął, bo nieterminowy... Biedni ci weci w sumie 🙁 Ja na swojego "nadwornego" nie narzekam. Jest terminowy. Jak coś nagle wypadnie - najczęsciej zadzwoni. Zdarza mu się nie zadzwonić , ale telefon w końcu odbierze i powie, że np do kolki poleciał, czy gdziekolwiek i wyleciało mu z głowy podzwonić do wszystkich aby wizytę odwołać. Wiadomo kolka ważniejsza, od szczepienia czy lekkiej kulawizny - zaszczepić możemy później, a kulawiznę zbadać dzień później... Pamiętam taki obrazek: wet kastruje mi jeszcze-łogra. W międzyczasie tysiąc pięćset telefonów - poirytowany wyłącza telefon - konia w połowie kastracji nie zostawi przecież choćby i kolka gdzieś była... W końcu po wszystkim zostaje jeszcze z pół godziny czekając aż puści głupi jasiu - włącza telefon a tam na sekretarce "awantura" bo nie odbiera... Powód: koniowi trzeba sprawdzic zęby - najlepiej natychmiast... 😵 Inna sprawa: wet podajac zastrzyk dożylny, robiąc koniowi wlew, czy nawet prowadząc auto w takich warunkach - może nie odebrać telefonu, ma tylko dwie ręce (przynajmniej znani mi weci mają po 2 ręce na 1 sztuke weta). Warto wówczas poczekać i zadzwonic znów za kilka minut, a jesli to nic pilnego - nawet za godzinkę, czy następnego dnia... Spójrzcie też na to , że weterynarz to człowiek jest. Nie rozdwoi się, nie ma możliwości bilokacji i wszyscy pacjenci są dla niego równie ważni. Gdyby miał do wszystkich dzwonić z informacją o pół-godzinnym spóźnieniu - zamiast leczyć - wisiałby non stop na telefonie , zamiast tłumaczyć co i po co podał - leciałby na następną wizytę, bo właściciel czeka już 15 minut przecież - proponuje zatem trochę cierpliwości i sympatii dla weterynarzy. To najczęsciej całkiem fajni ludzie są, kiedy się ich jak ludzi traktuje...
Gaga ma rację - każdy wet to tylko człowiek i musi starać się dogodzić wszystkim. A propos jakości usług weterynaryjnych zamieszczałam ankietkę (link do drugiej poprawionej wersji poniżej:
wyniki zbiorcze to jedno... ale powiem, że wcale nie mało było odpowiedzi typu - najbliższy wet 120km, za duże koszty dojazdu, za drogo, za wolno, ale z pewnością nie zamieniłbym na kogo innego. Wnioski? Czyżby było tak, że młodych nikt nie chce, bo nikt ich nie zna, bo nikt ich nie chce (kwadratura koła), a z drugiej strony narzekanie, że jest tylko kilkunastu znanych końskich wetów na Polskę i oni nie mają czasu. (jakżesz śmią!)
A ja uwielbiam weterynarza moich zwierzaków (wet od małych zwierząt). Sama chciałabym mieć takiego lekarza 😉 Jest wnikliwy, dociekliwy, wątpi i szuka. Dokształca się, słucha opinii innych, słucha właściciela. Zawsze tłumaczy dlaczego takie a nie inne leczenie, uzasadnia dobór leków. Nie ściemnia. Można u niego zostać w gabinecie na czas zabiegu (tyle się nauczyłam!). Nikomu nie odmówi pomocy w sytuacji zagrożenia życia pacjenta. Myszka czy chomik nie są dla niego gorsze od psa czy kota. Tych, którzy przychodzą na odrobaczenie czy zaszczepienie nie umówieni, odsyła bezceremonialnie. Nie ma supersprzętu w gabinecie, a i tak ma nadmiar chętnych, kolejki na standardowe wizyty są na 3 tyg. wprzód. Nie ma licencji na usypianie zwierząt, nie posiada w gabinecie morbitalu. Walczy do końca. Jeśli nie można już nic zrobić, powie to wprost i odeśle do innego weta, który zwierzę uśpi. Dla mnie to zaszczyt, że go znam.
może patrzę na weterynarzy inaczej, bo kilku znam towarzysko, a może poporstu dobrze trafiam, ale warszawskim końskim wetom, którzy leczyli mojego konia (a kilku ich było) nie mogę nic zarzucić. Jak nie wiedzieli, to uczciwie mówili, że nie wiedzą, nie wyciągli ode mnie kasy, nie leczyli w ciemno (mimo, że w jednym wypadku diagnozowanie trwało miesiąc), przyjeżdżali szybko i na czas. Mimo, że leczyłam tylko kulawizny, wiem, że w razie czegoś poważniejszego, mam przynajmniej 5 wetów, którzy starali by się pomóc o każdej porze
Nie podobało mi sie, gdy 1. musiałam na siłę wyciagać z weta informację, co właścicwie dolega mojemu koniowi 2. nie potrafił przyznać się do złej diagnozy (a różnica między infekcją do wyleczenia antybiotykiem a nieuleczaną chorobą jest dośc konkretna) 3. nie powiedział, że nie chce tego konia leczyć, za to zwodził mnie przez dłuższy czas, że przyjedzie jutro, pojutrze.
Dlatego bardzo doceniam naszą aktulaną wet, która wszystko tłumaczy, razem ustalamy, jaką terapię zostosuje i potrafi powiedzieć: "Proszę nie szukać mu choroby na siłę".