Każdy z nas zaczynał kiedyś swoją przygodę z jeździectwem. Każdy z nas wcześniej czy później uczył się podstaw, technik jazdy i obycia z koniem. Rożne osobniki przechodzą przez nasze życie... każdy jest inny, niepowtarzalny. Ale... W naszej pamięci zawsze pozostaje ten jeden jedyny PAN/PANI KTOŚ.
Koński nauczyciel- ten pierwszy który poniósł nas na swym grzbiecie. Ten dzieki któremu poczuliście dotyk gwiazd, inny świat... to ciepło na sercu i radość tak wielką że aż nie do opisania..... Być może to był własnie ten który przekonał Was w przeciągu jednej małej chwili,że warto pozostać z NIm dłużej jak okres trwania pierwszej lonży.
A kiedy zdecydowaliście się aby zacząc nowy rozdział w życiu:
-To on był tym który rozumiał wasz strach, wasze nieudolne pierwsze kroki. -To na nim trenowaliście kłusa ćwiczebnego, to na nim zaczynaliście galopy czy pierwsze upadki. -To on był tym do którego mogliście się przytulić... wyżalić. -To on wykazywał się stoickim spokojem przy szarpaniu go przez Was na pyszczku czy kopaniu zamiast łydki. Nieudolnie zapięty popręg, zbyt ciasno owinięte owijki, źle wyczyszczone kopyta. Każdy od czegoś zaczynał.
Warto sobie przypomnieć?
Prosze podzielcie się swoimi historiami, wrażeniami z pierwszych jazd, zdjęciami. Napiszcie jak wielka rolę odegrał w waszym życiu pierwszy koń. Jakie były jego dalsze losy?
Pierwszym koniem na jakiego wsiadłam "w szkółce" była klaczka arabska o imieniu Widna, o ile dobrze pamiętam była to sześcio czy siedmiolatka (5 lat temu) Śliczna kasztanka z dwoma skarpetkami i długaśną grzywą. Na niej odbyła się moja pierwsza lonża, potem pierwszy samodzielny kłus i dalsza nauka. Kobyłka była cudowna, energiczna ale b. posłuszna z cudownym charakterem. Do tej pory pamiętam jak po pierwszej jeździe mnie całą obśliniła po tym jak jej dałam jabłko 😀 Stajnię w której stała (może nadal stoi) wspominam pozytywnie właśnie przez nią (chociaż teraz, kiedy mam już jakiekolwiek pojęcie o rzeczy to wiem że idealna nie była), a odeszłam z niej po tym jak zniknęła moja ulubiona instruktorka. Właśnie przez tego konia mam słabość do arabów i wszystkich arabopodobnych koni 😉
Bezsprzecznie najważniejsza kobyłka w moim życiu. To nie na niej pierwszy raz jeździłam samodzielnie, to nie był pierwszy koń, którym się zajmowalam, ale to właśnie Ona zajmuje w moim sercy specjalne miejsce. To był koń, który wiele mnie nauczył. Samego podejścia do tych zwierząt, tym co i jak przy nich zrobić. Jazda to taka drugorzędna sprawa. Ja - samouk, ona - kobyła od wozu, która pierwsze kroki pod siodłem stawiała mając jakieś 10 lat, żeby doslownie po chwili trafić na mnie. Razem się uczyłyśmy, razem zwiedzałyśmy okoliczne lasy, poznawalyśmy większe lub mniejsze przeszkody.
To taki koń, który dodał mi pewności siebie w stajni. Z Nią mogłam zrobić dosłownie wszystko. Ja zajmowałam się Nią, ale jak spojrzę na to przez pryzmat czasu, to mam wrażenie, że Ona też w jakiś sposób się mną opiekowała. To był taki zwierzak, który pilnował, żeby nikomu nie stała się krzywda, żeby z Niej nie spaść, żeby nie przydepnąć, nie uderzyć itd.
Były okresy trudne i dla mnie i dla Niej (2 utraty źrebaka z rzędu, moje nastoletnie problemy) i zawsze mialam wrażenie, że nawet jak nie mam z kim pogadać, to ktoś jest obok, bo przecież można bylo iść i się przytulić. I zawsze starałam się, żeby Ona miała mnie. To jest chyba jedyny koń, na którego wspomnienie potrafię rozpłakać się jak dziecko 🙁
Byłyśmy razem przez 4 lata. Przez ostatnie kilka miesięcy oficjalnie nie wolno bylo mi do Niej przychodzić jednak bywałam tam codziennie, żeby wyczyścić, dorzucić marchewki i po prostu przy Niej być. Pewnego dnia już Jej nie było. Z dnia na dzień została sprzedana. Nie wiem dokąd. Po latach dowiedzialam się gdzie mogła trafić. Jeśli to prawdziwe informacje, to jestem szczęśliwa, że trafiła w takie ręce.
A koniem moich pierwszych samodzielnych galopów był Kacper.
Taka mała wredotka. Nie wiem czy odpowiednia dla dzieci. Twardy w pysku, charakterny, ponoszący. Ale lubiłam tego urwisa, przez dlugi okres czasu tylko ja na nim jeździłam, bo reszta koleżanek była za duża. Wiele mnie nauczył. Przede wszystkim radzenia sobie w trudniejszych warunkach, kiedy to zwierzak, który wszędzie się szybko kończy robi różne dziwne uniki, wywozi itd, itp. Pierwszy samodzielny galop, na jego grzbiecie właśnie, przeżyłam nieoczekiwanie w terenie. Co zabawne - bardzo nam się spodobało 😉
Kiedy z moich oczu zniknęła Dworka przez jakiś czas nie bywałam w miejscu gdzie stały te konie. Nie zauważylam nawet kiedy sprzedano Kacpra i resztę. Nie wiem gdzie teraz jest.
No i Gidra.
Kolejna wielka miłość. Kolejne kilka lat życia. Trudna do jazdy, bardzo do przodu, słabo ujeżdżona, ale świetna w zaprzęgu. To dzięki niej pokochałam właśnie zaprzęgi, z Nią nauczyłam się powożenia parą. Taka wariatka, niby samowystarczalna itd, ale jednak miś do kochania, pieszczoch "jak nikt nie widzi", zazdrośnica. Silny charakter, który pokazał mi jak bardzo jestem malutka i pozwolił na to, żebym w imię własnego bezpieczeństwa, przestała traktować wszystkie konie jak "misiaki do kochania", którym można bezgranicznie ufać 😉 Niestety po kilku latach bezowocnych poszukiwań konia do pary w zaprzęgu, została sprzedana.
PS. Nie licząc ostatniego zdjęcia na poprzednich, to nie jestem ja 😉
Rozumiem,ze to nie musi byc pierwszy kon??Bo takowego nie pamietam(mialam wtedy 2 latka) 😁 Natomiast chcialabym wszystkim panstu przedstawic moja piekna klaczke Bange.Absolutnie nr 1 wsrod moich koni.Moj pierwszy wlasny kon.Ja juz wtedy jezdzilam w szkolce,ona w wieku 3 lat wlasnie przyszla z Partynickich torow.Milosc od pierwszego wejrzenia.Niestety nie nalezala do najlatwiejszych koni,nikt nie chcial na niej jezdzic,miala zla opinie(na torach mimo 2 miejsca w wyscigu dla angloarabow,poturbowala wczesniej dwoch jokey'ow).Zrzucala kazdego na kazdej jezdzie,byla z nia istna masakra.Oczywiscie mala salto piccolo w wieku prawie 10 lat zamarzyla zeby na nia wsiasc.Wsiadlam i stal sie cud.Mi nie przeszkadzalo ze ona bryka,w koncu maly babel wszystko zawsze wysiedzi byleby byl luzny.Pokochalam jej szybki galop od razu 🙂 No i tak juz zostalo.Tata mi ja wydzierzawil,nastepnie oni ja zazrebili,urodzil sie przesliczny Babinicz,nastepnie tata mi ja kupil.I tak zostala az do dzis.Z nia przyszedl czas na pierwsze parcoury,nie na jakims doswiadczonym profesorze,ale na zwariowanej 5-6 latce.Ciezko bylo nas przescignac w konkursie 🙂 Najmilej wspominam tamte czasy..Wszystkiego uczylysmy sie razem.Oczywiscie byly bledy,ale pod okiem dobrych trenerow nigdy sobienie zrobilysmy krzywdy.Ja mam intuicje,sama nauczylam ja zmieniac nogi,robic ustepowania,ciagi,pozniej piruety,zmiany co tempo.To jest tak wszechstronny kon.Tata zawsze sie smial ze jedyne czego z nia nie probowalam do bryczka 🙂 Bylo wiele medali i pucharow.Niestety zdarzyl sie takze wypadek.Niestety kiedys wtedy mialam moze 13 lat,cos sie stalo przy odskoku na okser i kobylka wyladowala w srodku zrzucajac mnie tak nieszczesliwie ze sie powaznie polamalam.Oczywiscie po kilku tygodniach rekonwalescencji powrocilam do jezdzenia juz w gipsie pod okiem taty (i poza wiedza mamy oczywiscie 🙂 ).Jednak na zawsze zostal uraz do szerokich przeszkod.Ale pozniej znalazl sie inny kon,ktory poprowadzil mnie ponad konkursy 120..ale to dalsza historia.W kazdym razie,jako male 8 letnie dziecko pojechalam kiedys do Bialego Boru i tam zobaczylam cross.Zamarzylo mi sie wtedy WKKW.W koncu dopielam swojego i na tej wlasnie kobylce pojechalam w sumie z moim intuicyjnym przygotowaniem OOM 🙂 Dzieki walecznemu sercu mojej kobylki i mojej determinacji wygralysmy wtedy eliminacje strefowe i pozniej ukonczylysmy final na 15 miejscu 🙂 Ten kon jest tak cudowny jak tylko mozna sobie wyobrazic.Jej jedyna wada ( a moze i zaleta) jest to ze ufa tylko mi,i niestety tylko do mnie ma szacunek.Tylko do mnie na zawolanie przyjdzie z pastwiska,tylko mnie bez wachania dopuscila do jednodniowego zrebaka 🙂 Kocham ja z calego serca i na pewno nigdy nie sprzedam. Tutaj fotka sprzed 8 lat,kobyl mial wtedy 5,5 roku a ja 10 latek 🙂 : Niestety wiecej zdjec nie posiadam gdyz siedze nadal w Hiszpanii 🙂
Pierwszy koń... Drab. Zlośliwy wałach, którego poznałam jakies 12 lat temu przenosząc sie do jednej z rekeracyjnych stajen w okolicy. Nie był to pierwszy koń który uczyl mnie jeździć. Nie byl też pierwszym dosiadanym w stajni... Od 1 jazdy na nim wiedziałam że na innego już tam nie wsiadę... Brykał skubaniec, gryzł i kopał. Drobił w kłusie i bywało że ponosil. Moja ogromna milośc od 1 wejrzenia. Opiekowałam się Nim 7 lat. Kilkakrotnie próbowałam kupić. Niestety właścieli miał conajmniej dziwnych... Roztsaliśmy sie pare lat temu , kiedy to uciekałam z tamtej stajni zabierając ze sobą innego konia... Miesiac później złamał noge będąc lisem na hubertusie.Uśpiono go tego samego dnia... Pamietam ze siedziałam cały dzien w domu i wiedziałam ze coś mu sie stanie. Wieczorem napisała do mnie koleżanka że Drab nie żyje... chyba wtedy pierwszy raz w życiu świat mi się zawalił... płakałam kolejny tydzien i nigdy nie pogodziłam sie z Jego śmiercią. Do dziś ciezko mi oglądać jego \
Ambitna, z temperamentem, ale spokój z jakim znosiła jazdy na rekreantach był oszałamiający. Koń profesor, uczący najmłodszych od podstaw. Na hubertusach zawsze ścigała się, chcą wyprzedzić inne konie. Była po wyścigach z tego co pamiętam, ale nie jestem pewna. Niestety miała raka (guzy na ganaszu i w przełyku), więc musieli ją uśpić 🙁
Potem takim drugim mym nauczycielem, chociaż mogę powiedzieć, ze raczej uczyłyśmy się od siebie nawzajem była siwa kn/oo. Imienia nie pamiętam. Drań z niej był niezły, zawsze trzeba było pilnowac ściany, bo lubiła wywozić daleko z koła, po którym miało się galopować. Siodłanie jej to był koszmar. Podpięcie popręgu było największym dramatem klaczki. Zamiast w mniej jak 30 minut siodłały ją 3 osoby nawet w 40 min. Młody koń, ale dla mnie chodzące złoto. Niestety sprzedano ją do rekreacji 🙁
Moją pierwszą końską miłością była Cybernetyka (ur 95r, wlkp Cyganka po Inkas), która trafiła do Wrocławia jako 3 latka wraz ze swoją dwójką rodzeństwa (po jednym ojcu).
Były dobre i złe chwile. Kiedy do szkółki trafiają nowe konie każdy chce na nich jeździć. Z fajnej klaczki zrobił się zajechany osioł, ze spuszczoną głową i ciągniętymi nogami za sobą. Nie długo po przyjeździe straciła źrebaka. Nikt nie wiedział, że kobyłka źrebna była. W niedzielę konie zawsze odpoczywały, ale tego dnia właściciel wziął swoich znajomych w teren i tam poroniła. Zawsze marzyłam, że jak skończy "karierę" szkółkową to ją kupię i będzie tylko moja, nikt nie będzie jej szarpał, kopał, bił batem, zakładał brudnego wędzidła itd. Jako koń szkółkowy nie miała za rewelacyjnie, grzyb na kłębie, rzadko wywożony obornik, gnijące kopyta .. nikt się o konie nie martwił. Ważne żeby były zdolne do pracy. Były dziewczyny, które się nimi opiekowały. Moja była 'Cyba'.
Jako 13latka co tydzień z widłami babrałam się w gnoju, przy ponad 15 stopniowym mrozie, w lodowatej wodzie myłam jej zaschnięte wędzidło, sztywny z brudu czaprak zabierałam do domu, bo nikt inny by go nie wyprał. Za własne pieniądze kupowałyśmy strychulce, szczotki, leki itd. Dla niej mogłam zrobić wszystko. Dla każdego 'Cyberia' była brzydka, dla mnie najpiękniejszym koniem na świecie. Świata poza nią nie było. Zawsze miała smutne oczy. Była pierwszym koniem, który nauczył mnie wielu rzeczy, mimo, że nie była pierwszą na której siedziałam. Uparty osioł na jazdach, leniwy. Nikt jej nie chciał, bo sama dookoła ujeżdżalni nie chodziła, więc trafiali na nią ludzie którzy nie oszczędzali kopania, bata czy szarpania. Raz myślałam, że ją zgubiłam.. a raczej że zwiała mi. Miała godzinę luzu między jazdami czy była kulawa.. nie ważne, nie brała udziału w jazdach. Wyprowadziłam ją na korytarz by zrobić kopyta i wyczyścić. Zostawiłam ją dosłownie na 5 sek przywiązaną do boksu. Wracam. Nie ma jej! Wybiegłam ze stajni i pędzę do stajennego. Blada ze strachu, oczy jak 5zł. Wiechu szybko pobiegł do bramy zobaczyć czy nie czmycha głównym wejściem. Ja spanikowana. Nie ma jej. Zginęła. Rozpłynęła się w powietrzu. I nikt nie widział rudzielca wymykającego się ze stajni. Myślę: ale będzie przegwizdane, konia zgubiłam! Nagle Wiesław wyprowadza Cybę ze stajni. Odwiązała się (uwiąz był owinięty dookoła barierki) i poszła do swojego boksu na siano.
Jednej rzeczy sobie nigdy nie wybaczę. Odeszłam ze szkółki, a ją tam zostawiłam. 😕 A pamiętam jak dziś. Miałam może 13-14 lat i pytałam się rodziców: "mamo, tato, a jak będę miała 18 lat to odkupicie Cyberię dla mnie?". Zgodzili się, ale nie wiem czy dlatego żebym im dała spokój? Po dwóch latach, może nawet nie wybrałam się do tej szkółki na odwiedziny. Cyba tam była, taka sama, zajechana, z brudnym czaprakiem, wędzidłem i miała te same smutne oczy. Chciałam pomóc przy koniach (wyczyścić, osiodłać), ale właściciel zasugerował, że dla niego najważniejsze są pieniądze, jak nie mam zamiaru wykupować jazd to mam się wynosić. I wyszłam. Nigdy więcej nie wróciłam. I znów ja tam zostawiłam.
Wieści o niej nie miałam. Dopiero na naszej klasie znalazła się pewna dobra dusza, która i tu siedzi. Dała mi o niej informacje. Niestety Cybernetyki nie ma już wśród nas. Znalazła się jakaś dobra dusza, która wykupiła ją ze szkółki, jednak koniem nie nacieszyła się długo. Koń musiał zostać uśpiony po nieszczęśliwym wypadku podczas wyprowadzania z przyczepy (po przywiezieniu do nowego domu).
Moim pierwszym koniem którego pozostawiłam w pamięci na zawsze byłam Makia, duża i wysoka kobyła w typie ślązaka. Faktycznie moje poczynania jeździeckie na niej nie były jakieś wspaniałe ale miłość jaka może połączyć człowieka i konia dziwi mnie do dziś. Nigdy nie zapomnę wspaniałych porannych wypraw na wschód słońca, skoro świt. Na zawsze pozostanie we mnie tęsknota za tymi przygodami, gdy siedziałam na niej na oklep przemierzając wiele kilometrów. Niestety od 7 lat biega po zielonych pastwiskach i na pewno jest tam dużo szczęśliwsza.
Drugim koniem który również będzie zawsze w mojej głowie była klacz o imieniu Asi, z którą również wiele przeżyłam i na niej poznawałam trochę więcej jeździectwa, stawiałam jakieś pierwsze przymiarki do ujeżdżenia, nasza ostatnia podróż odbyła się wtedy gdy odwoziłam ją do nowego właściciela, niestety rok temu pożegnała również matkę ziemię wraz ze swoim pierwszym i ostatnim źrebiątkiem....
Każdy z moich koni jest nauczycielem, każdy nauczył mnie czegoś innego. Jaki koń był pierwszym koniem, na jakiego wsiadłam w życiu? Nie pamiętam, miałam kilka latek. Bo od zawsze ciągnęło mnie do koni.
Pierwszym koniem na którym galopowałam, był 5-letni ogier (!! - teraz wiem, że to było nieodpowiedzialne, a ludzie, którzy mnie uczyli na nim jeździć hmmm...). Był to koń o niezwykłym spokoju ducha, miekkim galopie i był moim marzeniem. Zaraz potem zakochałam się w klaczy - tarantowatej, małej, chudej - która przyjechała do nas do stajni. Prawie nawet namówiłam rodziców, aby ją kupili 😉
Ale wtedy własnie (a było to 10 lat temu), skorzystaliśmy z rady znajomych koniarzy i ostatecznie rodzice kupili mi kasztanowatą folblutkę o zbyt dużym temperamencie, jak na moje umiejętności w tamtych czasach. Wspominam ją z ukłuciem w sercu, bo może nie miałyśmy sukcesów sportowych, to był to pierwszy koń, na którym liznęłam sportu. Na niej zaczęłam skoki, ona mnie uczyła podstaw. I wiązało nas duże uczucie i jakaś taka dziena więź - urodzone jestesmy tego samego dnia i miesiąca, ale ona rok poźniej (staram sie ją odnaleźc, ale nie wiem, czy to jeszcze możliwe...).
Następnym koniem, z którym przejechałam pierwsze zawody był konik klubowy (na mojej klaczy nie startowałam, bo była po kontuzji) - który wychował chyba wszystkich jeźdzców w mojej rodzimej stajni. Do tej pory jeszcze uczy młodeych adeptów, choć ma 22 lata 🙂 I potrafi pokazać rogi 😉
Potem miałam kolejną klacz, sp, malutką, drobniutką i kochaniutką. Niestety, zanim zdążyłąm się w niej porządnie zakochać, okazało się, że ma zwyrodnienie trzeszczki kopytowej... Więc poszła do ogródka. Teraz wiem, że jest gdzie w dolnośląskim (ktoś z forum kiedyś mi pisał, ale jakoś wyleciało mi z głowy. Miałam nawet ją odwiedzic...).
Wtedy konia pożyczył mi jeden ze starszych jeźdzców w klubie. Konik rewelacyjny, przymilny - taki misiek. Wałach po Elvisie. Ledwo na nim wystartowałam kilka razy, zrobiłam licencję. A zaraz potem zdobyłąm vice mistrzostwo okręgu. Na tym koniu startowałam swoje pierwsze MP juniorów młodszych 😉 Nie zdecydowaliśmy się na kupno, wiec poszukiwalismy innego konia.
Udało się kupić genialnego ogierka, którego rodzice "zwałaszyli" 😉 On nauczył mnie najwięcej techniki. Dzięki niemu wyjechałam z rodzimej stajni do trenera K. i wraz z nim startowałam na zawodach ogólniopolskich. Na tym koniu jechałam pierwsze N, pierwsze C. Ale był to konik dość temperamentny, z którym w pewnym momencie przestałąm sobie radzić. Został sprzedany kolejnej osobie, która go będzie kochała tak jak ja, a kupiliśmy konia, którego mam teraz.
Nie mogę powiedzieć, że jest najwspanialszy ze wszystkich, bo wszystkie kochałam najbardziej na świecie i każdego wspominam z łzą w oku. Ten jednak ma to wszystko, czego potrzebuję - spokój, potencjał. To na nim zrobiłam II klasę sportową, skakałam wysokości, o których nigdy nie marzyłam. To on daje mi spokój i radość. Ma u mnie dożywoście, choćby nie wiem, co sie działo.
Tak minęło właśnie 14 lat mojej przygody jeździeckiej i mam nadzieje, że się jeszcze długo nie zakończy. Każdy moj koń był moim nauczycielem, każdy dał mi coś nowego, otworzył wrota do dalszego kształcenia się i zdobywania umiejętności. I dziękuje im za to, mając nadzieje, ze tam, gdzie teraz są, czują się szczęśliwe.
zabeczka17, ja czasem chwilę o Niej pomyślę i wyję jak bóbr. Tyle lat, a nie potrafię inaczej. I chyba dlatego, że jest wiele wspólnych punktów, tak samo zareagowałam czytając historię o Cybernetyce.
Mój Dakarek to dla mnie członek rodziny. Ma teraz 14 lat i jest już rencistą 🙁 Przez kilka lat kiedy na nim jeździłam nauczył mnie wszystkiego co teraz potrafię. Przez pierwszych kilka miesięcy spadałam z niego 2-3 razy na jeździe, kiedy nie mógł mnie zrzucić rozpędzał się i zatrzymywał na drzwiach od stajni albo wywracał na ziemię. Psychol to delikatne określenie, teren... walka o przetrwanie, ujeżdżalnia również... Nie raz przeciągnął mnie przez stajnię albo z padoku do stajni bo o lonży nie było nawet mowy 🍴 Płochliwy, nerwowy, w boksie chodził w kółko jak tygrys w klatce, z padoków wyskakiwał. Każdy radził pozbądź się go bo zabije albo Ciebie albo siebie... nie dasz sobie z nim rady, a ja się uparłam. Chyba przez te wiecznie przerażone i smutne oczy. Przez trzy miesiące wakacji codziennie w stajni od rana do wieczora, siedziałam z nim w boksie i na padoku, podkarmiałam marchewkami, przeczytałam mu moją ulubioną całą trylogię, czyściłam, zabierałam na łąkę i przekonywałam, że człowiek to też całkiem przyjazne i fajne "zwierzę". Długo to trwało ale kroczek po kroczku nabierał coraz więcej zaufania, uspokajał się, przestał się płoszyć, ponosić, zrzucać. Wtedy dopiero się okazało jak on wiele potrafi pod siodłem, że współpraca z nim to czysta przyjemność. Bywało i tak, że po zapłaceniu pensjonatu zostawało mi niewiele z pensji ale nigdy nie pomyślałam żeby go oddać. Konik odwdzięczył się i to bardzo... przez długi czas był jedynym powodem żeby wyjść domu... Teraz to nie to samo zwierzątko, owszem temperament ma 🤣 ale jest zawsze opanowany i grzeczny no chyba, że pakujemy do przyczepy 🙄 Taki się z niego zrobił prawdziwy Pan Koń. Niestety często powracająca nie zdiagnozowana kulawizna wyłączyła go zupełnie z jakielkowiek pracy ale mam nadzieję, ze przyczyna w końcu się znajdzie i może jeszcze kiedyś wsiądę na niego, jeśli nie to mam tylko nadzieję, że dłuuuugo będzie moim przyjacielem. A to mój złoty konik :
Mój pierwszy koń nauczył mnie bardzo wiele. W boksie był paskudnie agresywny i długo mi zeszło zanim się zmienił w miłego misiaczka. A o zaklinaniu koni wtedy nikt nie słyszał jeszcze. Był chudy jak śledź i tak koszmarnie wybijał w kłusie,że ćwiczebny był katuszą nie do opisania. Potem już każdy koń był wygodny idealnie. Koń ten nauczył mnie,że można pokochać nawet krokodyla i dostać od niego tyle radości,że trudno opisać. Trudny,bylejaki koń na początek -procentuje już zawsze.
zabeczka17, ja czasem chwilę o Niej pomyślę i wyję jak bóbr. Tyle lat, a nie potrafię inaczej. I chyba dlatego, że jest wiele wspólnych punktów, tak samo zareagowałam czytając historię o Cybernetyce.
Zakładając ten wątek nie myslałam że az tak wielkie emocje on wywoła. Ciesze sie ze kazdy z nas otwiera swoj czesto zamkniety rozdział w zyciu. Przyznam że na kilku historiach łzy mi pociekły. Cudownie że potraficie pisac o tych pierwszych kochanych czterokopytnych pieknosciach w sposob na jaki zasługują. Ci nasi nauczyciele wychowali nas, dzieki nim zawdzieczamy swoje umiejetnosci. ..... Ukłody dla wszystkich
Przyszła kolej i na mnie 🙂
W moim życiu główna rolę nauczyciela końskiego odegrał bezapelacyjnie DORUŚ. Wielkopolski kasztanowy wałach.
Przesympatyczny koń. Mało dzisiaj jest takich osobników. Mądry, sprawiedliwy dowódca stada taki sam w stosunku dla poczatkujących. Wiele godzin spędziłam na jego grzbiecie i wiele mnie nauczył. Potrafił bezczelnie sie zatrzymać w terenie, na lonży jeśli - łydka była zbyt słaba, szarpano go nieudolnie za wedzidło, kopano zamiast użyć stabilnej łydki itp. Tak jakby tłumaczył i poakzywał - popraw to inaczej nie pójdziemy dalej. To on pierwszy mnei poniósł przez 50 m . Niespodziewany galop po moich 2 miesiącahc nauki. Taki jakby chrzest.... Nie spadłam. Ale byłam na tyle przerażona że Dorek nigdy więcej tego nie uczynił- a przyznam miał wiele okazji. Kiedy podszkolił mnie na tyle by mi ufac w jeżdzie, w pewności siebie ( w siodle) nasze wspólne wypady w tere były czymś niezapomnianym. Pokochałam go ze wsyztskich sił i do niego miałąm przeogromną słabość. Szacunek należał mu się bezapelacyjnie. Wychował wielu takich jak ja. Dzisiaj jak wsiadam na innego konia aż dziw przyznać, że - łydka wychodzi mi niesamowicie łatwo, utrzymanie konia w kłusie również, lekki dosiad i elastycznośc przy skrętach.... Doro wiedział co robił przy swoich uporczywych zatrzymaniach i korygowaniach moich błedów. Umiałam to wykorzystać, starałam się słuchać co ma mi do powiedzenia. Nasz trener czasami nudził się niesamowicie przy lonży, bo wiedział że Dorek sam skoryguje błędy. Dzisiaj Doruś stoi dwa domy dalej. Został sprzedany. Pocieszające jest to że ma swoją zasłużoną emeryturę. Czasami zrywa się nowym właścicielom i wpada na stare śmieci. Ogon daje do góry, nogi podnosi wysoko jakby miał kawaletki pod nimi a oczy iskrza mu się przecudnie. I leci taki na spotkanie z przeszłością 🙂 Tego konia nie da się nie nie kochać.
Na koniec dodam jeszcze - Ventyl- pierwszy pokazał mi że to konie decydują kogo obdarzą szacunkiem a kogo nie. No i moja Iskra- dzieciak, któego sama wychowuję. I to ode mnie zalezy jaka będzie później. Ona uczy mnie sygnałów , natury końskiej. A ja staram się to wykorzystać przy nauce. Np. zawsze staram się dac jej wybór i szanuję jej indywidualność. Ona szybko łapie konsekwencje jej wyboru i czai co jest dla niej mniej męczące- niesubordynacja czy posłuszność. I tak we dwie stanowimy jednośc od roku 🙂 Na zdjęciach przedstawiam Wam Dorka
Moja ukochana kobyła(jak wiecie) to Celestyna. Miałam okazje zajmowac sie nia 4 lata. Zaczelo sie od tego jak wraz z kolezankami chcialysmy uratowac 7 zaniedbanych koni, wyslalysmy maila ze zdjeciami do TOZ u, co niestety nie przynioslo zadnych skutkow. Przywiazalysmy sie do wszystkich jednak kazda z nas miala tego swojego naj, o ktorego troszczyla sie najbardziej. Ela zajmowala sie Greta, Sylwia Calineczka, a ja Celestyna. Dla tych koni bylysmy sklonne do poswiecen. Przychodzilysmy prawie codziennie by czyscic je i poic, postawilysmy plot by mogly cieszyc sie trawa. Nie bede sie rozpisywac na temat pracy jaka wykonalysmy z tymi konmi bo i tak wszystko poszlo na marne. Niepotrzebnie wiazalysmy z tymi konmi ogromne nadzieje(chcialysmy kupic je po osiemnastce) Jak bylo z Sela chyba wiekszosc wie. Fundacja Viva miala ja wykupic. Pogodzilam sie z tym ze Sela nie bedzie moja, zalezalo mi jedynie na tym zeby zyla w lepszych warunkach, gdyby to wszystko moglo poczekac 🙁, niestety oczy otworzyla nam smierc Grety. To moglo sie zdarzyc duzo wczesniej, jednak jedno juz wiedzialysmy- nic tam nie zmienimy, a napewno nie mentalnosc wlasciciela. Gdy z tamtad odeszlysmy jednego nie moglam sobie wybaczyc. Zostawilam Sele bez pozegnania. Bylam tam prawie codziennie przez 4 lata a nagle zniknelam bez sladu. Grozby o sprzedaniu jej na mieso nie dawaly mi spokoju. Pamietam zamieszanie zwiazane ze zbiorka fundacyjna i oburzenie voltowiczow. CHyba Tania napisala ze wydaje jej sie ze nie warto tego organizowac bo jezeli cos sie nei powiedzie to zostanie mi tylko zlamane serce. Wiem ze bylo warto probowac , mimo ze strasznie za nia teskniei, ale zrobilam wszystko co sie dalo. Gdybym mogla cofnac czas to pewnei sprawy potoczylyby sie inaczej ale to tylko i wylacznie z mojego egoizmu, ze strachu przed utrata kogos tak bardzo dla mnie waznego.
Szczerość za szczerość Barbor. Mój pierwszy koń,trafił do rzeźni. Miałam tyle lat co Ty ,koń był państwowy a fundacje nie istniały. A ja dostałam innego konia i szansę bycia w kadrze klubu etc. I się odwróciłam ,zaniedbałam i zastałam pewnego dnia pusty boks. I całe lata sobie wyrzucam ,że nic nie zrobiłam -zwyczajnie zostawiłam zwierzę na pastwę losu. Być może coś można było zrobić-chociaż nie wiem co w tamtych czasach. Dlatego,wiem,że taka sprawa łamie serce. Ty przynajmniej powalczyłaś. :kwiatek:
Koniem, który nauczył mnie podstaw była małopolska Hurma.
Dzisiaj ma 15 lat, pierwszy raz siedziałam na niej jak miała 4. Pierwsza lonża, pierwsze galopy, pierwsze samodzielne jazdy i skoki - wszystko na jej grzbiecie. Oprócz tego znałam od małego wszystkie (aż trzy :hihi🙂 jej źrebaki. Dużo jej zawdzięczam. Znam ją do dzisiaj, urodziła się w stajni, gdzie stoimy z Posmanem, później przeniosła się do prywatnej stajenki kilka kilometrów dalej - tam uczyłam się jeździć. Po kilku latach wróciła do Starego Młyna i dzięki temu wciąż mogę ją widywać. 😉
Moją pierwszą końską miłością była Cybernetyka (ur 95r, wlkp Cyganka po Inkas), która trafiła do Wrocławia jako 3 latka wraz ze swoją dwójką rodzeństwa (po jednym ojcu).
Były dobre i złe chwile. Kiedy do szkółki trafiają nowe konie każdy chce na nich jeździć. Z fajnej klaczki zrobił się zajechany osioł, ze spuszczoną głową i ciągniętymi nogami za sobą. Nie długo po przyjeździe straciła źrebaka. Nikt nie wiedział, że kobyłka źrebna była. W niedzielę konie zawsze odpoczywały, ale tego dnia właściciel wziął swoich znajomych w teren i tam poroniła. Zawsze marzyłam, że jak skończy "karierę" szkółkową to ją kupię i będzie tylko moja, nikt nie będzie jej szarpał, kopał, bił batem, zakładał brudnego wędzidła itd. Jako koń szkółkowy nie miała za rewelacyjnie, grzyb na kłębie, rzadko wywożony obornik, gnijące kopyta .. nikt się o konie nie martwił. Ważne żeby były zdolne do pracy. Były dziewczyny, które się nimi opiekowały. Moja była 'Cyba'.
Jako 13latka co tydzień z widłami babrałam się w gnoju, przy ponad 15 stopniowym mrozie, w lodowatej wodzie myłam jej zaschnięte wędzidło, sztywny z brudu czaprak zabierałam do domu, bo nikt inny by go nie wyprał. Za własne pieniądze kupowałyśmy strychulce, szczotki, leki itd. Dla niej mogłam zrobić wszystko. Dla każdego 'Cyberia' była brzydka, dla mnie najpiękniejszym koniem na świecie. Świata poza nią nie było. Zawsze miała smutne oczy. Była pierwszym koniem, który nauczył mnie wielu rzeczy, mimo, że nie była pierwszą na której siedziałam. Uparty osioł na jazdach, leniwy. Nikt jej nie chciał, bo sama dookoła ujeżdżalni nie chodziła, więc trafiali na nią ludzie którzy nie oszczędzali kopania, bata czy szarpania. Raz myślałam, że ją zgubiłam.. a raczej że zwiała mi. Miała godzinę luzu między jazdami czy była kulawa.. nie ważne, nie brała udziału w jazdach. Wyprowadziłam ją na korytarz by zrobić kopyta i wyczyścić. Zostawiłam ją dosłownie na 5 sek przywiązaną do boksu. Wracam. Nie ma jej! Wybiegłam ze stajni i pędzę do stajennego. Blada ze strachu, oczy jak 5zł. Wiechu szybko pobiegł do bramy zobaczyć czy nie czmycha głównym wejściem. Ja spanikowana. Nie ma jej. Zginęła. Rozpłynęła się w powietrzu. I nikt nie widział rudzielca wymykającego się ze stajni. Myślę: ale będzie przegwizdane, konia zgubiłam! Nagle Wiesław wyprowadza Cybę ze stajni. Odwiązała się (uwiąz był owinięty dookoła barierki) i poszła do swojego boksu na siano.
Jednej rzeczy sobie nigdy nie wybaczę. Odeszłam ze szkółki, a ją tam zostawiłam. 😕 A pamiętam jak dziś. Miałam może 13-14 lat i pytałam się rodziców: "mamo, tato, a jak będę miała 18 lat to odkupicie Cyberię dla mnie?". Zgodzili się, ale nie wiem czy dlatego żebym im dała spokój? Po dwóch latach, może nawet nie wybrałam się do tej szkółki na odwiedziny. Cyba tam była, taka sama, zajechana, z brudnym czaprakiem, wędzidłem i miała te same smutne oczy. Chciałam pomóc przy koniach (wyczyścić, osiodłać), ale właściciel zasugerował, że dla niego najważniejsze są pieniądze, jak nie mam zamiaru wykupować jazd to mam się wynosić. I wyszłam. Nigdy więcej nie wróciłam. I znów ja tam zostawiłam.
Wieści o niej nie miałam. Dopiero na naszej klasie znalazła się pewna dobra dusza, która i tu siedzi. Dała mi o niej informacje. Niestety Cybernetyki nie ma już wśród nas. Znalazła się jakaś dobra dusza, która wykupiła ją ze szkółki, jednak koniem nie nacieszyła się długo. Koń musiał zostać uśpiony po nieszczęśliwym wypadku podczas wyprowadzania z przyczepy (po przywiezieniu do nowego domu).
JAk czytam takie bzdury to mi sie scyzoryk w kieszeni otwiera!!!! Znałam tą stajnie, znałam tego konia i w zyciu nie było tak jak mówisz... jedna z najlepszych szkółek jezdzieckich we wrocławiu! I fakt konie chodziły dużo, nawet za duzo ale ze ona taka biedna, ze samotna,ze nikt jej nie lubil i ze byla srupem to przesada! Ja jeżdziłam na niej sporo, bardzo ja lubiłam chciaz wolałam Centa. Nie zauważyłam żebym ja czy ktokolwiek ja tak strasznie szarpał i kopał! Nawet nie chce tego dalej komentowac powiem tylko tyle.... BZDURA może nie wyssana z palca ale mocno prze kolorowana
Cybernetyka [']
Zmieniłam cytowane zdjęcia na linki do nich, żeby się niepotrzebnie nie ładowały (to ze względu na osoby z wolniejszym netem. Poprawiłam też świeczkę, której nie bylo widać. D.
Tania walcze nadal a przynajmniej staram sie 😉 No i czekam. Zawsze bylam pesymistka ale tak sie dziwnie zlozylo ze w tej sprawie jeszcze nie stracilam nadziei- i nie wiem czy to dobrze. 🙄
Zairka, przepraszam że się wtrącam, ale jeśli takie było zdanie JARY to powinnaś to uszanować. Może po prostu kochała tego konia, i dla niej było tak jak opisała, trzeba pamiętać, że każdy patrzy na daną sprawę inaczej, to tyle . :kwiatek:
Ambrozja nie masz za co przepraszać to jest forum każdy ma prawo wyrazic swoja opinie.... tylko że prawda jest taka że ta opinia jest krzywdząca dla stajni z której ten koń stał, życzę każdemu szkółkowemu koniu żeby miał takie warunki jak konie w tej stajni. Nie wierze żeby wlasciciel kiedy kolwiek powiedział ze dla niego licza sie pieniadze a nie konie bo nie raz udowadniał ze tak po prostu nie jest. Jest to typowa stajnia szkółkoa na wysokim poziomie i na szczescie dbają o swoja renome, nie pozwalając na to zeby czapraki były sztywne, wedzidla niepomyte itd tyle ode mnie, po prostu znam stajnie, konia i wiem ze nie jest tak ,,tragicznie" jak napisała JARA i chciałam sprawe sprostowac
Zairka ja nie wiem w czym Ty widzisz problem, bo to co Ty piszesz, piszesz w czasie teraźniejszym, a ja w czasie PRZESZŁYM.
Śmiech na sali. Gdyby było tak cudownie jak uważasz to po co miałabym koloryzować, by dodać dramaturgii? Tylko nie wiem po co. Kiedy ja jeździłam tam to konie nie miały tragedii, ale było wiele do życzenia. Miały boksy, ale za rzadko chodziły na pastwisko, większość była chuda, za dużo godzin pracowały. Zawsze było coś za coś.
Dopiero po 99 czy 00 roku kiedy ruszyła budowa nowej stajni warunki się poprawiły, okazało się, że jest o wiele lepiej, ale ja już tam nie jeździłam. Pojawiła się nawet w niej pralka na czapraki.
Dba o renome? Może teraz, ale nie przed rokiem 98/99. Na początku opiewało to skrótem KS, mimo że ze sportem to miało tyle wspólnego co Tesco z lodowiskiem. Poza tym skoro taki wysoki poziom to czemu dziewczyny poprzenosiły się na Partynice w końcu?. Bo tylko tam można było się rozwijać. Była opiekunka Centa dopiero po odejściu mogła się rozwijać by ze swoim koniem zdobyć Mistrzostwo Polski Koni 4 letnich w 2007, a w 2008 V-ce Mistrzostwo. Swojego czasu każdy, ale to każdy kpił z tej szkółki, nawet na drugim końcu Polski spotkałam dziewczynę, która mnie po prostu wyśmiała jak usłyszała nazwę. Jak szukałam pracy przy koniach i padało pytanie gdzie stawiałam swoje pierwsze kroki to po podaniu nazwy zapadała krępująca cisza.
Nie zależy na pieniądzach? Może teraz. Nie kiedyś. Znam sporo takich historyjek z autopsji, łącznie z taką gdzie nam oficjalnie powiedziano, że jeszcze raz pojedziemy na Partynice to możemy zabierać rzeczy z szafek.
Konie nie były zajechane, szarpane, kopane? Sorry, ale 100% szkółkowiczów to nie byli mistrzowie. Dobrzy jeźdźcy, a raczej osoby zapisywane do rzekomo lepszych grup przychodzili na jazdy na 20 i 21, a od 16 tłukły się i woziły różne asy, jedni jeździli ok, a inni strzelali fochy czemu koń na komendę "kłusem" wcale nie kłusuje.
Nie wnikam jak jest teraz, jak się mają konie, co się tam zmieniło. Pisałam to w czasie przeszłym, jak było dobre 12 lat temu. Po informacjach o wielkich zmianach w zachowaniu właścicieli, o stanie koni i warunkach byłam w niebo wzięta. Ja wspominam tamte czasy kiedy nie było tak pięknie jak Ty mówisz.
Ja jezdziłam tam jeszcze przed rokiem 99 a nie w czasach obecnych Nie chce Cie urazić na pewno bardzo ja kochałaś, ale moim zdaniem historia mocno prze kolorowana i tyle.. Jeździłyśmy jak widac w tych samych czasach Ja jezdzilam na raz i w tej stajni i na partynicach przy czym na partynicach zaczynałam i partynice wielbiłam bardziej Chodzi mi o to ze jak by nie bylo ,,ta stajnia" ma najlepiej prosperująca rekreacje we wrocławiu. Wcale nie jestm ich zwolenniczka, zwlaszcza jezeli chodzi o szkolenie jezdzcow, ale uwazam ze Twoja wypowiedz jest mocno krzywdząca bo jeżdżąc tam nigdy nie mgolam powiedziec ze sprzet jest brudny a konie zaniedbane
JARA ja naprawdę nie chce Cie tu obrażać, nie mam takiej natury :kwiatek:
Zairka może dla uspokojenia trochę watku zapytam Cię 🙂 -A jaki BYł Twój pierwszy koń-nauczyciel? 🙂 :kwiatek:
No i powodzenia Mamusiu podczas wyklucia 🙂
JARA Jestem pewna że Cybernetyka odegrała bardzo ważna rolę w Twoim życiu. Widać jak bardzo ją kochałaś. Klacz cudowna, szkoda że nie mogłyście dłużej pobyć w swoim towarzystwiem i nie udało Ci zdobyć jej na własność. Niestety miałam podobną historję jeśli chodzi o moje początki. Gdy mój ukochany nauczyciel Dorek uczył innych na swym grzbiecie mnie dane było dosiąść klacz Mery/ Granade- której zresztą poszukuję. Historia dośc długa, zawiła i jak narazie bez happy endu. Przez jedną mitomankę nie dane mi było ją posiadać. A kiedy miałam pieniądze by ją odkupic od hanldarza niestety ,Klaczy juz tam nie było. Doszły mnie słuchy że poszła na mięso. Z Mery spędziłam zaledwie miesiąc czasu- wystarczyło żeby ją pokochać... Nigdy jej nie zapomnę i bardzo żałuję że byłam tak naiwna i dałam się uwieśc przepięknym historyjkom jednej pustej pożal się boże ,,KUNIARCE" i zapewnieniom ( bez pokrycia ), że Mery już zawsze będzie z nami. Zamiast iść ze sprawą do właściciela dałam się nabrać na fantazje chorej psychicznie panience. Po dzis dzień żąłuję swojej głupoty... smutne że przez takie akcje cierpią najbardziej konie.
zabeczka17 weszłam do tego watku własnie z checia napisania ale naprawde nie umiem napisac.... i wybrac. Wszystkie konie szkółkowe na których jezdziłam czego mnie uczyly. Widze że tu ludzie bardziej wybierają właśnie konie którymi sie opiekowali, które wiele znaczyly w ich zyciu. Miała takich koni kilka.... niestey zaden z nich nie byl tym na ktorym stawiałam pierwsze kroki.... Konie ktore znaczyły dla mnie coś więcej....
Arseta xo po torach, partynicka, opiekowałam sie nią, wspólnie szlifowałyśmy forme 😉 jechałam na niej w pierwszym w zyciu pokazie, był to kadryl z okazji otwarcia Hali na partynicach... ja malutka ona wielka
potem była Berta NN znana wszytskim jako mała czarna, pierwszy kon w którym byłam bardzo zakochana, ktorego chciałam kupić i pierwszy którego dzierżawiłam....niestety nie cieszyłam sie nia dlugo. Któregoś lata wyjechała na oboz i juz z niego nie wrociła ['] nie wiem nawet czyjego autorstwa jest
Bajka sp chodz w zasadzie pony, miała około 142cm, była takim pierwszym koniem dla mnie na wyłączność. Charakterna bardzo, wiele sie razem nauczyłyśmy, wiele razem przeszłyśmy. Teraz nawet nie wiem co sie z nia dzieje....
i Zair sp mój pierwszy prywatny kon i z nim nauczyłam sie najwięcej.... pokazała co to miłośc, co to łzy, co to troska i prawdziwa odpowiedzialność. Zaczynaliśmy od zera a doszliśmy po wspólnych zawodów. Był dla mnie prawdziwym przyjacielem, był czymś więcej niz koniem... los wystawiał nas na wiele prob zawsze wpolnie dawalismy rade... raz ja nawaliłam i nie jesteśmy juz razem ale wiem ze jest szczęśliwy, mam o nim wiadomości na bierzaco w każdej chwili moge pojechać do niego (ponad 300km)...tylko nie wiem jak bym to wytrzymała
Koniem na, którym jeździłam po raz pierwszy w życiu była kobyłka sp Bircza (nie liczę wcześniejszych, przypadkowych oprowadzanek). Jest to kobyłka rekreacyjna, która stała i nadal stoi w stajni wilanów ciężko pracując na swoje utrzymanie. Nie był to jednak najważniejszy koń w mojej karierze... Takich mam 4 sztuki 😉
Więc pierwszy będzie DRP Modicus... Siwy ogierek (już wałaszek) na którym pojechałam na pierwsze zawody skokowe... Super mi się na nim jeździło, dużo mnie nauczył... Był aniołek w końskiej skórze, niestety w dniu 10 maja 2005r. kiedy jechałam zabójczą L skokową w stajni TKKF Huber w warszawie został on mi odebrany - podeszła jakaś kobita, rozsiodłała go po skończonym konkursie, zapakowała do przyczepy i pojechała... Co się okazało potem - został sprzedany tydzień wcześniej, ale ta pani nie chciała mi go zabierać przed samymi zawodami... Na szczęście w tym momencie mam z Hanią (tą panią) i z nim praktycznie cały czas kontakt, mogę w każdej chwili podjechać do stajni, gdzie stoi i się z nim pomiziać, a jak się bardzo uprę mogę nawet pojeździć 😉
Następnym koniem, który zapadł mi bardzo w pamięci jest gniady wałaszek xo Kosmodrom. Mały konik (niecałe 155cm) w stajni cudo... można było zrobić z nim wszystko, ale już jazda nie była tak różowa... Koń z turbodoładowaniem, który nie wiedział co to kontakt, co to równe tępo etc. Dzięki niemu nauczyłam się cierpliwości.... Nikt nie chciał na nim jeździć, aż znalazła się taka mała kamikadze Karolinka, która stwierdziła, że zacznie... Koń skakał cudownie, ale jego adhd nie pozwalało na jakikolwiek wyjazd na zawody... nawet na podwórkowych zawodach strzelał szopki... ehh... jak o nim myślę to aż mi się łezka w oku kręci
Koniem nr. 3, który bardzo głęboko zapadł mi w pamięć była klacz xx Calathea... Kobyła miała 16 lat jak ją poznałam. Była po torach z bardzo dobrymi wynikami, lecz on ukończenia kariery wyścigowej przez 12 lat stała w boksie. Nie była wypuszczana na padok, dostawała jakieś obierki zamiast owsa etc. do momentu, aż kupiła ją pani Magdalena Pokora u której wtedy jeździłam... Kobyła jak po raz pierwszy ktoś już w nowym domu na nią wsiadł nie wiedziała jak się zachować... tylko... galopowa bez możliwości zatrzymania 😉 Ostrzegano mnie zanim na nią wsiadłam, ale ja (jak to ja) nie zważałam na ostrzeżenia, tylko sruuu na konika... Na początku było dość ciężko, choć potem okazało się, że Calka ma wielkie serce... Na niej skakałam najwyższe przeszkody w moim życiu, dzięki niej zaczęłam odczuwać taką wielką satysfakcję z jazdy... Niestety pod koniec 2007 roku Calathea opuściła nasz świat po ciężkiej chorobie... Niech teraz w spokoju galopuje po wiecznych pastwiskach...
Ostatnim koniem, którego chciałabym wspomnieć jest aktualnie moja Gracja. Rasa NN - choć z tego co wiem nietypowe sp. Jak ją poznałam miała niespełna 2 lata... Mała, skatowana klaczka, bez zaufania do nikogo. Nie będę opisywała jej historii po raz n'ty na forum, więc napiszę tylko tyle: Nauczyła mnie ona wytrwałości w tym co robię, nauczyła mnie, że nie warto się poddawać. Koń, który kiedyś przeznaczony był na straty w tym momencie jest dla mnie największym przyjacielem. Cieszę się z każdej rzeczy, której się nauczy, wpadam w paranoję jeżeli jej coś jest... I chociaż jest tylko małym, półpociągowym konikiem, który nie będzie miał sportowej kariery - nie zamieniłabym jej na żadnego innego...
Wspomniana Hurma nauczyła mnie jeździć, ale był w moim życiu szczególny koń, który dał mi o wiele więcej.
To był Pursat.
Kiedy zaczynałam jeździć w stajni, gdzie stał, za bardzo się nim nie interesowałam. Wiedziałam, że gdzieś tam w którymś boksie stoi taki achałtekiński ogier, ale nic poza tym. Bliżej poznałam go w 2005 roku, był wtedy po pierwszym ochwacie. Widziałam jak stajenny wyprowadzał go na padok i poszłam za nimi. Koń był wtedy chudziutki (nawet jak na tę rasę), poruszał się utykając. To była jesień, miał już grubszą sierść. I mimo tych wszystkich ułomności ujął mnie niesamowicie - taki dumny, gdy zastygał w bezruchu spoglądając na coś co go zaciekawiło, wyglądał jak posąg.
Miał niesamowite oczy - duże, wyraziste, o mądrym spojrzeniu. Wtedy wpadłam - stał się częścią mojego końskiego życia.
Charakter miał trudny, nie lubił głaskania, zawsze był trochę na dystans. Totalny indywidualista. To sprawiało, że jeszcze bardziej mnie do niego ciągnęło. Właściwie nikt poza mną się nim nie interesował. Ja go czyściłam, wyprowadzałam na pastwisko, karmiłam, siedziałam u niego w boksie i wszyscy wiedzieli, że jest "mój".
Nigdy na niego nie wsiadłam. Nie byłoby to zresztą możliwe z powodu ochwatu, który go męczył. On mi pokazał, że zwyczajne bycie przy koniu może dać tyle samo radości, co jazda. Może nawet więcej.
Byłam optymistką. Leczenie przynosiło poprawę, poruszał się coraz lepiej, szanse na to, że jeszcze kiedyś będzie chodził pod siodłem były nikłe. Wystarczała mi jednak świadomość, że może będzie mu się żyło bardziej komfortowo.
Wiosną 2007 roku przyjechała klacz pod niego do krycia. Dostawał więcej owsa, bo niby energii mu brakowało. I co? Drugi ochwat. Ręce mi opadły jak się dowiedziałam. Jakoś się trzymał, ale w wakacje nastąpił krytyczny moment - leżał w boksie nie mogąc się podnieść, wyglądał jak szkielet, cierpiał.
Nastąpiła decyzja o uśpieniu. Odszedł w sierpniu.
Byłam wtedy na wakacjach. Przyjechałam do stajni szczęśliwa, że go wreszcie zobaczę.
Jedyne co zobaczyłam, to pusty boks.
Dzięki niemu pokochałam tę rasę, nauczył mnie, że można kochać zwierzę zupełnie bezinteresownie. Mam po nim piękną pamiątkę - Posmana. Który ma oczy swego ojca. 🙂