Forum konie »

Nadpobudliwość- jak pomóc koniowi z tym 'żyć' i trenować?

Mi się ten sposób rozrysowany przez Julie nie bardzo podoba, przynajmniej nie w stosunku do swojego konia, choć samą zasadę przybliżania i oddalania stosuję oczywiście. Tylko ja nie bronie koniowi patrzeć na potwora. Miałam na ujeżdżalni kłopot z narożnikiem, gdzie za płtem, dokładnie żywopłotem, jest buda psa na łańcuchu, który lubi wyskakiwać i szczekać na nas. O ile dobrze kojarzę prezentowana przez Julie metoda była omawiana na jakiś tam ostatnich konsultacjach światowo-ujeżdżeniowych? Z Ullą? Czy kto tam był? Pamiętam właśnie to wygięcie.

Nigna, przestań tu ściemniac i szukać róznych upsrawiedliwień i ułatwiaczy w postaci "a suplementacja" i "taka rasa". Zwyczajnie przestań być w oczach konia bryloczkiem na końcu uwiązu. Koń jest sam.

Cejloniara: Nie mam pojęcia skąd ten Pan Trener w którego ręce się wtedy oddałam to wziął, ale ponieważ efekt był natychmiastowy i piorunująco dobry na moim Ericzku, to aż się potem sama sobie dziwiłam, że nie próbowałam czegoś w tym stylu wcześniej.
Bo z innymi końmi, przy tym jakże powszechnym problemie, owszem. Tylko, że tak jak mówisz - pozwalałam trochę popatrzeć.
Nie zginałam do wewnątrz aż tak wyraźnie. I też jakoś tam działało. Ważne jest chyba utrzymanie rytmu i tempa, obojętnie co by się nie działo.

A z Ericzkiem, nigdy nie miałam jakiegoś specjalnego ciśnienia na to, żeby zwalczyć jego różne lęki i fobie, bo w moim odczuciu są to drobnostki, bardziej śmieszące mnie niż przeszkadzające mi w jeździe, czy zagrażające bezpieczeństwu. Takie tam, małe straszki. Wręcz lubię jego "elektryczność", lubię konie które paczą i reagują, a nie jakieś osiołki 😉
A poza tym, wiadomo - syneczek. Zawsze się z nim cackałam i do niczego nie zmuszałam. I on jest kochany, w ogień za człowiekiem pójdzie prowadzony w ręku. Stałam z nim w tym narożniku hali nie raz. W ręku, w siodle, albo ja na ziemi, a ktoś na nim. Takie sobie stanie i nic nie robienie. I był pełen relaks, żucie, ziewanie, lizanie ściany. To nic nie dawało.
Za 5 minut w czasie przejeżdżania obok tego narożnika znowu wielkie oczy, próba lekkiego przyspieszenia i odwrotnego zgięcia  😵
Bez tragedii, do opanowania, ale jednak lekki stresik.

Natomiast po zastosowaniu metody z mojego rysunku - jak ręką odjął!  💃

Wiadomo, nie jest powiedziane, że to poskutkuje w przypadku każdego konia, ale polecam spróbować 🙂


<edit>
Wydaje mi się, że to mogło być tak:
"Oooo straszny narożnik.... ooooo popaczmy co tam jest.... tak, faktycznie coś tam musi być, skoro małpa pozwala mi tam paczeć i sama zwraca moją uwagę tam, tak... coś w tym musi być"
A w wersji drugiej:
"Oooo narożnik...  małpa nie pozwala paczeć, więc chyba nie ma powodów do przyglądania się i można to olać"

Tak sobie to interpretuję 😉
Może ktoś sobie przypomni to z kliniki Ulli, ja pamiętam, jak ktoś pisał o "kluczowości" tego zgięcia, co w przypadku Cejlona ponosłoby fiasko. Ponieważ Cejlona jak się bardziej "zwiąże" w sytuacji stresowej to on wręcz wybucha, dlatego pewnie to na niego nie działalo. Ja zwyczajnie wyjeżdżam dany narożnik coraz mocniej kierując się tym, jak daną odleglość koń ekpetuje. Brak kłopotów z utzrymaniem rytmu/chody traktuje jak sygnał, że odelgłośc jest jeszcze ok a nie jako środek do rozwiązania całej sytuacji. I tylko tyle, bec wielkiej filozofii 🙂
Cejloniara: cofnij sie kilka postów wstecz i zobacz co kto napisał ; ] Spytałam o rade nikt nie odpisał,anetakajper napisała ze taka rasa : ) Szukam usprawiedliwień ? Zacznij czytać uważnie.  Rozwiniesz temat bryloczka bo wybacz ale dużo mi nie mówi.
Julie - rowniez stosuje te metode, skuteczna🙂 dodatkowo gwizdze albo gadam do histeryczki, bo u mnie potworem bywa caly zywoplot na jednej krotkiej scianie🙂
Nigna, ten wątek ma więcej niż dwie ostatnie strony. Może poczytaj uważnie?
Cejloniara: co to ma do mojego "tłumaczenia sie rasą" ; ] ?
Mo do wyjasnienia "bryloczka".
Metoda , o której pisze Julia jest ok. . Wiele razy ją stosowałam z dobrym skutkiem , ale fakt faktem wyjątki zawsze się znajdą .
Miałam do czynienia ze starszą , nadpobudliwą klaczą i na nią nie bardzo to działało , a jak wypatrzyła sobie coś na linii horyzontu , to przerąbane , ale ona miała masę innych problemów. Teraz mamy jej córkę i ta odziedziczyła temperamencik po mamusi . Biegoholiczka , ruch jest sensem jej życia , nic innego się nie liczy . Gdyby miał ją oceniać ktoś , kto jej nie zna , powiedziałby , że ten koń jest po torach .... No i od zeszłego roku szukam do niej klucza .... jak już coś wymyślę nowego to chwilę jest ok. po czym powtórka z rozrywki . Na lonży nie da się pracować , pędzi ile sił . Po 10 minutach mokra . Zrobi 3 kółka stępem i od nowa .... Nie ma mowy o założeniu np. chambonu .
Teraz nie robimy nic , bo nie ma warunków , ale jesienią zostałam na etapie pracy w ręku - proste rzeczy jak cofanie ( nie lubi) , trochę chody boczne , spacery do lasku i np.''praca'' przy kałuży itp. Na lonży jest ten problem , że pędzi coraz szybciej im dalej jest od człowieka .Więc lonża wyglądała ostatnio tak , że ona idzie przy ogrodzeniu , a ja dwa metry od niej i próbuję się oddalać , do tego częste zatrzymania , cofania na umówiony sygnał . Jak przerobiłam to kilka sesji w stępie , to to samo w kłusie .Krótkie nawroty , choćby pięć kroków , zatrzymanie i np. cofnięcie ... i tak w kółko . Zaczęło działać , no ale skończyła się fajna pogoda i klops. Czyli wniosek --> przejścia i jeszcze raz przejścia ..... Jak miałyśmy na nią siadać to właściwie obyło się bez lonży ( bo się nakręcała ). Przyjęła jeżdżca bez problemu . Ona w ogóle mało czego się tak szczerze boi . Myślę , że jest bardzo dominująca  , ale mogę się mylić. Lubię ją bardzo , bo jest bardzo szczera , taktowna , delikatna , no i przy niej uczę się jeszcze większej cierpliwości i kreatywności .
I taka jedna historia . Poszłam kiedyś po konie na łąkę , wołam , konie grzecznie idą , już wchodzą w wąski , długi korytarz prowadzący na padok pod stajnię , a Lira ruszyła na drugi koniec łąki ( prawie 300m) , rżąc niemiłosiernie , jakby wołała resztę koni . Niestety żaden koń się do niej nie przyłączył , choć stała na końcu tej łąki ze dwie minuty może i wciąż rżała . W końcu skapitulowała i dała czadu z powrotem ... oj było na co popatrzeć . To zdarzenie też dało mi do myślenia. Tak daleko , z premedytacją odbiegła od stada ...... żaden inny młodziak by się na to nie zdobył. Chyba więc chce rządzić ....
Sądzę też , że największe wyzwanie stoi przed jej jeżdżcem , zwł. na początku ( skończyliśmy jesienią na etapie kłusa na lonży), bo jakoś tak czuję , że jak mądrze przerobimy początki , to będzie super koniem. Z założenia ma być koniem rekreacyjnym , ale na  mój nos nic z tego nie będzie. Tylko dobry jeżdziec dla takiego konia. Najlepiej jeden.
I mam takie życzenie , żeby choć część tego temperamentu oddała mojemu młodemu (ich matki to pełne siostry), bo ten od biegania woli jeść i snuć się za mamusią  🤔
Julia i Cejloniara
ja myślę, że to czy metoda Julii podziała, czy nie zależy od tego, czy koń sie boi naprawdę, czy jest to tylko sport, zabawa w płoszenie.
W efekcie ja bym zrobiła tak: najpierw bym się zatrzymała i dała koniowi popatrzeć (chyba że wiem, że koń to miejsce zna i wiem na pewno że się tak naprawdę nie boi, że to recydywa) po czym zaczęła bym zataczać te kółka z zachowaniem zgięcia.
Moja poprzednia kobyła robiła takie coś-upatrywała sobie jakies tam miejsce na placu (nie zawsze to samo, wystarczyło, że za płotem coś leżało, np drągi) i płoszyła się tam uporczywie-ale nie w stępie, wyłącznie w chodach wyższych 🤣 I jedyną działającą metoda było właśnie kręcenie wolty (tyle, że ja nie musiałam się oddalac, była wystarczająco posłuszna, zeby przejść tuż obok tego, dopóki była w ręku) tak długo, aż mi przeszła to miejsce najpierw na kontakcie, potem robiąc tam żucie (cały czas na jednym torze) i w końcu na luźnej wodzy. Czasem wymagało kilku powtórzeń-czyli jak odjechałam i wróciłam, to musiałam jeszcze raz, ale wtedy zawsze już koń szybko ustępował. I też doszłam do tego, że kluczowe znaczenie ma zgięcie-zachowuje konia w posłuszeństwie.
Natomiast jak koń się boi naprawdę to jak mu pozwolic popatrzeć na diaboła to po chwili bać się przestaje. I potem idzie bez fochów.
Zgadza się Magdo.
Jeszcze raz podkreślam, że mojemu koniu (jak to uroczo niektóre dziewczęta mówią 😉 ) kazano właśnie tak iść i nie marudzić, po moim wielokrotnym i nieskutecznym oswajaniu, przybliżaniu i oddalaniu w ręku i ogólnym cackaniu się 😉
Także owszem, można próbować się cackać, bo to często działa, ale jak nie działa, to warto spróbować czegoś innego.
Tym bardziej, że taki sposób nie jest żadnym okrutnym przymuszaniem, czy wrzucaniem konia od razu na głęboką wodę.

Jeszcze wymyśliłam do tego takie proste podsumowanie:
Trzeba wytłumaczyć koniowi, że potwory zjadają wyłącznie końskie głowy, a końskich boczków nie lubię i nie jedzą, więc bezpiecznie jest zbliżać się do nich boczkiem  😉

... no tak, tylko że dla konia odsłonić bok to już coś i oznaka braku obawy 🙂
Główne zadanie to rozpoznać przyczynę takiego zachowania, bo często to wcale nie strach i granie na nosie jeźdźca 🙂  A od rozpoznania wszystko zależy 🙂

Julie, oczywiście widzisz, ze narysowane przez Ciebie metoda to przybliżanie i oddalanie?
Dziewczyny, czytam wątek na bieżąco i zastanawiam się od dłuższego czasu czy będziemy tu pasować.
Jeden z moich koni to typowy wypłoch i w zasadzie postanie i pokazanie, że coś co jest straszne w rzeczywistości nie jest, zdaje egzamin.
Przypadek jednak drugi jest trochę inny. Koń jest typowym biegoholikiem, dodatkowo bardzo ciekawskim biegoholikiem. Z tych co to szybko się nudzą i trzeba ciągle wymyślać coś nowego. W zeszłym roku zaczęłam wyjeżdżać na nim w teren i nie tyle co zaczęły się problemy co nie bardzo wiem jak do tego podejść. Koń nie boi się w zasadzie niczego, ale jak tylko zobaczy coś co go zaciekawi na łeb na szyje chce się do tego dostać ...  Dam przykład:
Pojechaliśmy w teren i spotkaliśmy w polach teściową sąsiadki ( nie wiem co robiła, snuła się ) w każdym razie nie była na drodze, ścieżce, a w polu dosłownie. Każdy inny "normalny" koń dostały zawału bo kobieta odziana w zwiewną suknie wyglądała jak łopocząca biała flaga na wietrze ... a koń, o którym mowa ... cóż nie zrobił " w tył zwrot " a próbował wręcz rzucić się w jej stronę. Im bardziej mu nie pozwalałam tym bardziej się irytował. Koniec końców udało mi się odwrócić jego uwagę, ale takich sytuacji mieliśmy więcej, a nie wszystkie te nowe rzeczy są dla niego bezpieczne i nie do wszystkich się można dostać po prostej ... dodam, że on najchętniej dostał by się do tych nowych rzeczy z prędkością światła, ja niekoniecznie ...
Staram się mu jak najwięcej pokazywać, czasem zsiadam i idę by pokazać mu to nowe "coś", ale nie zawsze się da do tego dotrzeć. Może macie jakieś propozycje lub ktoś z Was spotkał się już z takim przypadkiem.
Byłabym wdzięczna za sugestie  :kwiatek:.
mojemu  wielkiemu wypłochowi jak coś dojrzy to wali  serce - czuję je pod nogą mocno, często trzeba podejść  i pokazać, obwącha i koniec strachu, ale to przyspieszone tętno jest niesamowite 😲

dojrzy kota km od ujeżdżalni i już
natomiast będąc bez hali -  często jeździmy w wielkiej wichurze gdzie wszystko lata i hałasuje i jest spokój🙂
Aleks-dobre 🤣

Ja myślę, że pokazywać na ile się da. Jak sie nie da to odwracać uwagę-chyba nic innego nie da się wymyślić. Ewentualnie jak się nie da podjechać to pokrążyć-tak zeby koń mógł poobserwować, ale zeby pogodził się z tym, że nie wszystko koniecznie i natychmiast musi obejrzeć.

A moja obecna kobyła wrasta w ziemię-i stoi! I nie da się ruszyć!
też specyficzna metoda płoszenia się 🤣
Julie, oczywiście widzisz, ze narysowane przez Ciebie metoda to przybliżanie i oddalanie?


No tak, a czemu pytasz? 🙂
Magda - tak staram się robić właśnie. Dużo chodzimy na spacery też w ręku. To bardzo fajny koń tylko czasem się o niego bardzo boję.
maxowa - walenie serducha też występuje ... czasem myślę, że na zawał zejdzie jak się tam błyskawicznie nie dostanie gdzie sobie upatrzył ... a co do wichur, no właśnie, wiatry i inne zjawiska pogodowe jakoś go nie ruszają.
Kilka lat temu prowadziłam rajdy długodystansowe na kaszubach,  z czego większość na siwej arabo-wielkopolance, mimo że kobyłka była teoretycznie płochliwcem, ponosicielem i cykorem.
U poprzedniej właścicielki, gdy jeździły na niej różne osoby, zdarzały się wypadki związane z płoszeniem się i ponoszeniem. A mi jakoś od początku bardzo przypasowała, chyba z wzajemnością. Przejechałyśmy czołowe ponad 2000 km!
Bywało czasem, że serce waliło jej jak oszalałe i cała się trzęsła jak galareta, ale szła dzielnie!  😁
Kochany koń. Nigdy nie przyszło jej do głowy odmówić posłuszeństwa. Tęsknię za nią  😕

Maxowa oj nie zazdraszczam Ci 🙂 Alex, a czy przy okazji ten koń nie jest też bardzom pewny siebie w tendencją do rządzenia wszystkim i wszystkimi? Ja spotkałam tylko jednego konia, który na widok czegoś, co większość koni straszy, robił się bardzo zainteresoiwany i za punkt honoru sobie stawioał iść i do zadepotać na śmierć 🙂 przy okazji był to koń dość też orzpieszczony, wchodzący na głowę, władczy, szefujący, w końcu rzucający i miotający ludźmi. Potrzebował suplementacji DYSCYPLINĄ i bardzo jasnych granic, gdzie praca a gdzie zabawa i zabawa tylko, jak pancia pozwoli. Z takimi końmi trzeba uważać i nie daweać się ponosić ich fantazji. Sporej umiejętności wymaga by się wybawiły a jednocześnie pozostały karny i zdyscyplinowane.
Nie wiem co takiemu koniowi jak koń Alex da pokazywanie skoro on się nie boi. On ma się skupiać na Tobie, nie na otoczeniu jeśli tego wymagasz. Musizz być bardziej interesująca i tyle 🙂
Cejloniara - oczywiście 😉 że jest bardzo pewny siebie, upierdliwy i próbujący rządzić. Jednak w stadzie nie jest szefem, raczej upierdliwym gówniarzem 😉. W relacja ze mną bywa, że próbuje sobie na zbyt wiele pozwolić, zwłaszcza po przerwach. Jednak jestem konsekwentna i wybijam mu to z głowy, na zasadzie kto dłużej ... Nie jest to koń nieustępujący, ale fakt faktem potrzebuje jasno określonych granic kiedy zabawa, a kiedy praca. Pilnuję tego, nie rozpieszczam go też bo to w jego przypadku równia pochyła ... choć jego łakomstwo wykorzystuje. Bałam się kiedy zaczynaliśmy wyjeżdżać w teren, że będzie to koń ponoszący, nie do zatrzymania i być może by tak było. Wykorzystałam jednak do nauki zatrzymywania bardzo bardzo pozytywne wzmocnienie i w tej chwili jest to moja główna karta przetargowa w podbramkowych sytuacjach typu : coś w polu, tudzież dmuchany basen u sąsiada w ogródku, który trzeba koniecznie sprawdzić organoleptycznie. Działa póki co, nie poniósł mnie jeszcze ... jednak bywa, że to "coś" jest tak interesujące, że ja przegrywam z tym w przedbiegach. Staram się być fajniejsza i o ile na placu czy na pastwisku ( w otoczeniu, które zna ) udaje mi się to, to w nowym otoczeniu różnie z tym bywa. Dlatego staram się pokazywać mu rożne rzeczy by się tak nie ekscytował widząc je kolejny raz ...

To bardzo fajny i bardzo dużo potrafiący nauczyć koń, nauczyć się też, jednak mnie czasem brakuje pomysłów na niego.

Znajoma niedawno sprezentowała mi kilka płyt z serii Playing with horses. Zamierzam wprowadzić je w życie, zobaczymy co z tego wyniknie ... może wreszcie uda mi się bić wszystko na głowę.

EDIT: dopsiek

Pracując z nim na placu czy to  ziemi czy z siodła nigdy nie robię więcej niż 2-3 powtórzenia danego ćwiczenia, bo widzę, że on się nudzi. Zawsze zanim wsiądę trochę pracuje z ziemi w ramach przypomnienie ustalonych zasad, potem w zależności o jego kondycji psychicznej pracujemy trochę na placu 30 min czasem, czasem godzinę i jedziemy w teren. Raz zostawiłam go po jeździe na placu, raz jedyny. On stał jeszcze godzinę przy bramie i czekał, że pojedziemy. Był rozczarowany, że tym razem nie. Może to głupie ale serducho mi pękało, że nie mogłam tego dnia go zabrać ...
Dużo się też z nim bawię, tylko tu muszę uważać bo on się szybko rozkręca ...
Mam małą zagwozdkę.
Koń, który od dwóch tygodni uczęszcza na ( tylko i włącznie ) 20 minutowe spacery, zrobił się nadzwyczajnie, nadpobudliwy. Jest lekko kontuzjowany, więc nie mogę dać mu się "wyszaleć" na śniegu. Przed, był stosunkowo często jeżdżony i regularnie puszczany, a żadne takie zachowania nie miały miejsca.

Nabawił się dziwnych "natręctw". Kilka z nich: nieustanne rzucanie głową "góra,dół", łapanie do pyska wszystkiego co się da ( w tym własnych nóg ), gryzienie uwiązów, dewastowanie boksu, nie wspominając o dębach, podczas oprowadzek.

Każda moja próba "złagodzenia" skutkuje, skulonym uszami i wściekłym, morderczym wzrokiem.

Jak uważacie, należy takie zachowania egzekwować ? Czy przeczekać ten jego "trudny okres".
Dostaję dwie miarki mniej owsa, uraczyłam go zabawką ( która już zginęła z jego pyska ).
Weterynarz zalewa się krwią i twierdzi, że w końcu się doigram, bo pozwalam mu na takie zachowania.
Przemilczałam to, bo chyba przyzwyczaiłam się do tego, że tego łosia nie ma za co karać, bo to najzwyczajniejszy łoś, który nigdy nawet ogonem nikogo nie trącił. Za to, parę dni temu koleżanka oberwała w twarz, właśnie w momencie, gdy dostał tego "ataku" trzepania łbem na każdą stronę. Wiadomo, oberwał, ale czy to miało sens ? Nie zrobił tego celowo i pewnie sam do końca nie wie za co dostał.

Co zrobić ? Oczywiście wszyscy dookoła "szarpnij go, strzel"  🙄
Specjalnie to w niczym nie pomaga, bo dodatkowo rodzi się w nim panika, do tego nerwy, nadpobudliwość i mamy niezły kabaret.
Koń mojej koleżanki miał areszt boksowy po operacji usunięcia czipa.
Też miał duże problemy emocjonalne w trakcie spacerów.
Nie było łatwo. Dużo kombinowałam z miejscem i sposobem prowadzenia go. Najłatwiej było tuż pod stajnią, po ósemce.
Przyszedł moment, że bałam się prowadzić go "normalnie", czyli ja z lewej strony konia, wodze tuż pod brodą w lewej ręce, końcówka wodzy w prawej ręce. Biedactwo stawało dęba i nie wyrabiało psychicznie, przestał szanować moją przestrzeń i wpychał się na mnie.
Zmieniłam sposób prowadzenia na taki jakby "na lonży". Czyli idąc z lewej strony konia szłam na wysokości jego łopatki, trzymałam wodze tylko za końcówkę w lewej ręce, a w prawej miałam bacik, który delikatnie przypominał i pokazywał "halo! ja tu jestem! proszę się na mnie nie wpychać"  😉
Taki sposób, czyli gdy byliśmy troszkę dalej od siebie niż przy normalnym prowadzeniu, bardzo go uspokoił. Dało się iść bezpiecznie, mimo że koń był jak bomba zegarowa.
Ale mimo wszystko było ciężko. Czułam się o wiele bezpieczniej, gdy już było zezwolenie na stępowanie go wierzchem. Mimo, że emocjonalnie nadal był jak bomba zegarowa, to ja wolałam być na nim niż obok niego i mój większy spokój go uspokajał.
Hehehe... biedny aż kwiczał z wściekłości jak widział gdzieś tam obok na placu kłusujące lub galopujące konie.
Dzielny był. To musi być okropne dla konia.

Dokładnie, tym bardziej, że teraz zima i czas największych karnawałów na pastwiskach.
Aleks, drugi podobny koń, z którym miałam i dalej mam do czynienia ma tak, że wszystko musi sprawdzić, czy da się zjeść 🙂 na nim się nie jeździ, bo jest na rencie, chodzi czasem w ręku na spacer. W stadzie jest strasznie nisko ale ludźmi włąsnie lubi porządzić. On wymaga baaaaaardzo jasnych granic, zdecydowania, takiego żołnierskiego traktowania, mało sobie pozwalam z nim na luz, bo to potem się mści. No i zero smakołyków z ręki! Fakt, że go to motywuje ale bardzo trudno potem to ogarnąć, chyba nie mam aż takiego wyczucia więc wolę nie stosować. No i przy tym koniu jednak przekonałam się, że konsekwentne stosowanie "nieprzyjemnych efektów swojego zachowania" ma jak najbardziej rację bytu. Nie można bać się fazy 4.
bosh trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam 🙂🙂🙂

Julie miałam taką przygodę kilka miesiecy temu, że nawiała jedna klacz z pastwiska i radośnie biegała drogą przy płocie. Poszłam po nią z uwiązem jakieś 300 m ale dopiero przy koniu zobaczyłam, że nie ma kantara. Ni nic, pomyślałam, przecież bardzo często konie bez kantarów sprowadzam na sznurku przełożonym u nasady szyi i jest ok, nawet bardzo młode i ogierki. No przełożyłam jej tak uwiąz, idziemy sobie i nie przeszłyśmy kilkunastu metrów jak stado na padokach się ruszyło (mój Cejlonek zacżał  😍 ) a ta w nerw. Stanęła dęba a potem zatupała w miejscu ale na szczęście sznurek okazał się dość skutecznym oatentem, bo nie wyrwała mi się. Musiałam iść z nią przytulona do łopatki, bo tak nawet jak się starała unieść to nic mi nei robiła i zaraz wracała na ziemię. Doszłam z nią do stajni i byłam tak zmęczona, cała się spociłam i nie czułam ramion zupełnie. Nie wiem jak aj to zrobiłam bo pół wsi wyszło patrzeć (nie, nie pomagać, patrzeć) jak sobie radzę a ja ją chyba całym ciałem trzymałam jakoś przy sobie.

edit. sory za post pod postem ale zapomniałam zupełnie!! 🙂 nie beziecie jak acta, że 3 lata do paki za to? 🙂
Adroid, nie wiem, jak zadziałałoby to z koniem, ale taką psią radę bym dała: jeśli się nie da zmęczyć ciała, zmęczyć głowę. Może jakaś nauka sztuczek? Kliker (o ile się umie to poprowadzić i wytyczyć jasne granice)?
Aroid
Owies zabrać!
Całkiem!
Dopóki koń jest po kontuzji i musi miec aż tak mocno ograniczony ruch nie dawac owsa! Będzie dużo łatwiej a koń z głodu nie zdechnie. Mozna ewentualnie dawac coś innego, żeby koń sie nie złościł jak reszta dostaje, np marchewki trochę albo wysłodki ale nic owsa! Weterynarz nie kazał obciąć paszy? Jak koń był w treningu i potem musi stac to dawke paszy treściwej powinno się MOCNO zmniejszyć, inaczej istnieje duże ryzyko mięśniochwatu.
Cejloniara - to by był ten przypadek, wszystko do pyska może smak ma jaki dobry ... 🙂. Zero smakołyków z ręki, tak dokładnie. Ja go nagradzam smakołykiem tylko w jednym jedynym wypadku, w momencie kiedy czuję, że mogę nie podołać i nie uspokoić go lub nie odwrócić jego uwagi od tego "czegoś". Wtedy daję sygnał do zatrzymania, i z ręki z siodła podaje mu smakołyk. On wtedy musi oddać mi głowę i szyję, a ja z góry podając na tę stronę na którą chciałabym go odwrócić wykorzystuję ten moment i grzeczniej już wtedy odjeżdżam w wygodną stronę. Kilka kroków dla rozluźnienia atmosfery, jakieś ćwiczenie, żeby zająć głowę i jak widzę, że jest ok, spokojnie odwracamy się do tego "czegoś". Ten drugi raz jest już spokojniejszy, mogę podjechać jak się da, a jak się nie da to pokrążyć lub zsiąść i jak gdyby nigdy nic pokazać nową rzecz, że przecież tak miało być. To mnie uratowało kilka razy. Obawiam się, że jak raz z nim przegram w takiej sytuacji i dam się wynieść będzie po ptokach ...
Co do fazy 4, był okres, że nie bardzo pasowało mi ją stosować, ale oduczyłam się tego i jak trzeba to uskuteczniam. Działa to na niego piorunująco, wyrywa go z amoku i kolega potrafi się ocknąć.
Całkowicie ? Kazał obciąć o połowę i dostaje niemielone, ale właściciel stajni stwierdził, że wet to konował i zrobiło mu się szkoda, więc i tak dał tyle ile uważał  😀iabeł: Zabraliśmy mu też suplementy ( np. lucernę ), a wieczorną dawkę owsa, staram się zastępować siemieniem.
Zwłaszcza jeśli masz takie problemy z koniem zabierz owies całkiem. Nasz wet zawsze tak kazy przy długotrwałym "więzieniu". Za to tą lucernę to może dostawac byle nie za dużo. Siemię też, jak najbardziej.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się