Tania ja nie lubię takich rzeczy robić chyba trochę na zasadzie urazu z dziecińswa - u mnie "złotą rączką" była mama, więc ona wykonywała w domu WSZYSTKO, a ojciec tylko się przyglądał i ewentualnie komentował, że jest źle. Więc obiecałam sobie jeszcze jako dziecko, że nigdy poza sytuacjami absolutnej konieczności nie będę robić takich rzeczy. I tego się trzymam. Nie dlatego, że nie umiem albo nie mogłabym umieć, tylko dlatego, że nie chcę 😁
Ja naprawy robię sama. Nie wiem ? To się dowiem. Przyjrzę się, poczytam , pogłówkuję. Zrobię , naprawię , wymienię. Wzywanie fachowca do wymiany baterii w kuchni obraża mnie jako człowieka. Średnio inteligentny doberman domyśli się które nakrętki odkręcić i że dopływ wody trzeba wcześniej odciąć. Nie bardzo umiem sobie wyobrazić robienie z siebie niemoty.
A co jak życie chwilowo dokopie ? Kasy ledwo na chleb wystarczy ? Na fachowca fuduszy brak. Do czasu polepszenia zasobności portfela po wodę mam dymać do łazienki ? I dlaczego miałabym zbierać komuś czas na czynności, które przy odrobinie chęci mogę wykonać samodzielnie.
Mam dokładnie to samo. Nie uważam, że się siłuję na bycie silną i udowadnianie komukolwiek czegokolwiek. Po prostu robię to, co leży w moich możliwościach umysłowych i fizycznych. A robienie mebli zwyczajnie lubię.
Nie napisałam, że jej to uwłaczało. Ona jest zadowolona z takich zajęć, lubi to. Ja od dziecka nie lubię i obserwowanie tego tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że nie mam na to ochoty. Jak muszę, zrobię. Jak nie, to niech się faceci wykażą 😉 (tylko problem mam taki, że nawet się nie mogę zasłonić "stereotypowym podziałem ról" - bo prać, sprzątać, gotować i sadzić kwiatków też nie lubię 😂 )
Murat-Gazon- rozumiem. Ja ani nie lubię ani lubię tylko staram się szybko sama ogarnąć bo muszę. I tym sposobem się trochę rozwijam. Jeden z moich ex używał do wbicia gwoździka na obrazek..... grzebienia. Wtykał gwoździk pomiędzy zęby grzebienia żeby się w palec nie upalić. Wypadała dziurka w ścianie, znów grzebyk, znów.... I potem duży obraz skrywał coś jak po serii z pepeszy. 😂 I z jakiej racji mam udawać mniej zdolną bo to mężczyzna? I puszczać go przodem? Teraz mi lepiej.
Ja swoją drogą jestem trochę "dwie lewe ręce", raczej jeśli mam do czegoś talenty, to idą w stronę nazwijmy to artystyczną niż techniczną, więc jest mi bardzo na rękę, jak mogę uniknąć robienia rzeczy, których nie lubię, nie umiem i nie wychodzą mi za dobrze 🙂
Generalnie mężczyźni to durny gatunek,który lubi być wielbiony i wynoszony na piedestały chwały za właśnie przysłowiowe naprawienie kranu. Czują się spełnieni,potrzebni ,ogólnie zajebiści och ach. Odbierając im ten zaszczyt trochę ich kastrujemy.Zdają sobie sprawę,że kobieta jest z nim na równi i jedyne co mają w tym momencie to tylko trochę więcej siły bo już rozumu to niekoniecznie 😁
Ja zośka samośka jestem rasowa. Zastanawiałam się nad tym ostatnio i przeprowadziłam test.To kazałam wyjąć marchewki z bagażnika,to drabinę przestawić ...pierdoły.Ale jego cieszyły jak młodego psa pchły 😉
Pisałam o hacelach? Mam męża dość... szarmanckiego. Tradycjonalistę z natury. Co było powodem wielu burz, bo zasadniczo ja robię za serwismana w domu, i długo potrwało zanim ogarnęliśmy co kto robi, żeby mieć jakieś terytoria aktywności. No i zawsze mąż wkręcał i wykręcał hacele. Żebym się nie musiała męczyć. Ja w tym czasie ogarniałam resztę, z zadyszką i jedno siodło dość ciężkie 😁 Raz zjechałam do stajni bez "męskiego ramienia", za to z amazonkami w młodym wieku i nikłej postury. I co? I te hacele to ściema! 🤣 Myk, myk, i powykręcałam wszystkim koniom, także te oporne. Do różnorakich zajęć kobieta nie potrzebuje mężczyzny, potrzebuje dobrego narzędzia 😀 Chmielewska pisała, że chłop potrzebny jest do... odkręcania słoików. Nie jest potrzebny. Nie do tego jest potrzebny. Najbardziej jest potrzebny do tego, żeby miło się w niego wtulić 😀 Żeby podzielić się blaskami i kłopotami życia. Żeby dać wsparcie i dostać wsparcie gdy trudniej. Żeby się wzajemnie zachwycać.
Generalnie mężczyźni to durny gatunek,który lubi być wielbiony i wynoszony na piedestały chwały za właśnie przysłowiowe naprawienie kranu. Czują się spełnieni,potrzebni ,ogólnie zajebiści och ach. (...)
Dekster- ty to faktycznie za mąż się nie wydasz prędko. 😂 To nie tak. Ja nie dzielę ludzi wedle majtek tylko rozumu. A opisywałam różne przypadki w ramach ilustracji tematu. Każdy lubi czuć się potrzebny/użyteczny/ważny. Zwłaszcza w związku. Dlatego ja się formalnie "rozwiązałam" bo przy mnie się tak czuć nie można. 😉
Przy mnie niby można, ale problem powstałby zaraz taki, że mężczyźni typu "podziwiaj mnie za naprawę kranu" chcą mieć kobietę-tradycjonalistkę typu "kochanie, zrobiłam dziś twój ulubiony trzydaniowy obiad". No a to... nieeee, nie ze mną. 😉
[/quote] Dekster- ty to faktycznie za mąż się nie wydasz prędko. 😂 [/quote]
Nie ubolewam nad tym faktem 😉 Tak uważam,że faceci są durni.Nie doceniają,gdy kobieta jest zaradna i nie zawraca im du*y byle pierdołami,że potrafi im w takim zwyczajnym codziennym życiu ulżyć. Może to dostrzegają..z 5 lat po ślubie,ale na początku chcą być rycerzami a co ma mężczyzna najczęściej z rycerza?Zakuty...łeb 😁 Bo bierze ślub z taką właśnie mimozą a później płacze i się żali,że ICH to nie jest taka jak TY bo sama nie potrafi sama tego czy tamtego.
każdy potrzebuje w związku - relacji czegoś innego...
o ile dla faceta bycie singlem wg mnie oczywiście jest łatwiejsze (np. spokojnie oddzieli sex od emocji) to kobieta już chce z natury (też moja osobista opinia) budować coś wspólnie
wydaje mi się, że bycie singlem wcale nie jest fajne - bycie samemu - bo co w tym fajnego? oczywiście zaraz ktoś powie: pogadać można z koleżanką, przytulić sie do psa, podróżować samemu = ale chyba nie o to chodzi
Pewnie zaraz wyjdzie na to, że mam uraz, traumę itp. itd. ale... Odkąd jestem sama, wreszcie mogę być sobą, robić, co chcę, nie robić, czego nie chcę. Wcześniej nie mogłam nigdy. Ani mieszkając z rodzicami, ani podczas związku i potem małżeństwa. I nigdy nie miałam tyle, ile mam teraz. I tego poczucia pełnej możliwości bycia sobą nie oddałabym za żadne skarby.
Oczywiście,że nie wszyscy.Pewnie tacy są.Ja nie spotkałam,dlatego piszę z autopsji. Na swojej dobroci,nie byciu wredną,samolubną itp nigdy dobrze nie wyszłam.Nikt nie docenił tego nigdy. "Durne" to takie określenie nie obraźliwe.Dla mnie oznacza :niemądre,nierozsądne,nieracjonalne 😉
wydaje mi się, że bycie singlem wcale nie jest fajne - bycie samemu - bo co w tym fajnego? oczywiście zaraz ktoś powie: pogadać można z koleżanką, przytulić sie do psa, podróżować samemu = ale chyba nie o to chodzi
Jest fajne i nie jest fajne. Fajne jest jak masz kogoś kto jest i Twoim przyjacielem, partnerem i kochankiem. Niefajnie jak stawia ograniczenia. Generalnie fajnie jest mieć kogoś z kim można pogadać, pośmiać się, wypic wino nad rzeką, głośno się pieprzyć i do kogo chce się wracać.
Tak uważam,że faceci są durni.Nie doceniają,gdy kobieta jest zaradna i nie zawraca im du*y byle pierdołami,że potrafi im w takim zwyczajnym codziennym życiu ulżyć. Może to dostrzegają..z 5 lat po ślubie,ale na początku chcą być rycerzami a co ma mężczyzna najczęściej z rycerza?Zakuty...łeb 😁 Bo bierze ślub z taką właśnie mimozą a później płacze i się żali,że ICH to nie jest taka jak TY bo sama nie potrafi sama tego czy tamtego.
Oczywiście,że nie wszyscy.Pewnie tacy są.Ja nie spotkałam,dlatego piszę z autopsji. Na swojej dobroci,nie byciu wredną,samolubną itp nigdy dobrze nie wyszłam.Nikt nie docenił tego nigdy. "Durne" to takie określenie nie obraźliwe.Dla mnie oznacza :niemądre,nierozsądne,nieracjonalne 😉
Strasznie smutno się czyta takie rzeczy. Naprawdę. Ty teraz jesteś w związku? Tez jesteś wredna i samolubna?
ja się dobrze czuję sama i dobrze się czuję w związku.
Jak nie ma chłopa obok to daleko mi do jęczenia w poduszkę. Ale tak mam dopiero od kilku lat. Bo ja nie mam czasu na zawracanie sobie głowy takimi pierdami. Mam wiele pasji, ogromną ilość różnego, wieloletniego hobby. Lubię być sama ze sobą, życia mi zabraknie na spełnienie się w pasji. Ile książek do przeczytania! Ile animacji do obejrzenia! Ile nowych rzeczy można się nauczyć!
Sądzę, że w singielstwie dobrze się czują takie osoby jak ja - pasjonaci wszelacy. Bo oni lubią być sami ze sobą i oddawać się swoim hobby. dlatego bez faceta nie czuję się niekompletna. Mariusz wie, że nie jest centrum mojego wszechświata, a ja równie dobrze sobie radzę sama.
Mój Mariusz jest skrajnie inny niż wszyscy moi partnerzy. On nie jest zazdrosny wcale, raczej się o mnie nie troszczy, nie wydzwania, nie sprawdza, nie kontroluje, nie zadzwoni z pytaniem "Czy wszystko w porządku?". I pamiętam, kiedyś pojechałam do przyjaciółki, którą on również dobrze zna. Wyjechałam rano. Nie wróciłam na noc, zapomniałam zadzwonić. Zadzwoniłam rano zdziwiona, że się nawet nie odezwał i zapytałam, czy się nie martwił. dostałam odpowiedź " Jesteś przecież dorosła, umiesz sobie poradzić. Choćby się stało nie wiem co, to i tak dasz sobie radę, to po co mam się martwić?". Z jednej strony - oschłe trochę, wiem. Ale z drugiej... Ja zostałam wychowana na takiego człowieka, który zamiast usiąść i płakać - rozwiązuje problemy, więc on ma świadomość, że zwyczajnie nie dam się zgładzić tak łatwo. Od razu się może nasunąć "a co jakbyś miała wypadek?", a w głowie mam już odpowiedź : "Wtedy i tak bym nie odebrała telefonu".
Wszystko zależy od pary. U nas od początku M. wiedział, że zamiast odkurzać - wolę wywalać gnój. Ja od początku wiedziałam, że on ma absolutny brak talentu do budownictwa wszelakiego. Czy mu to imponuje, że umiem sama zbudować coś z drewna czy położyć gładź? nie. Bo to żadna filozofia. Mówicie, że mężczyźni nie doceniają - ale mają bić pokłony? Sypać płatki róż pod młotki? Dla mnie wbicie gwoździa to to samo co zrobienie Białej Pavlovy, nie oczekuję za to mitycznego "doceniania". Tak samo ja mu nie biję pokłonów jak mi wymieni tłumik.
Skąd wiecie, że faceci nie są dumni z Waszej zaradności? Mnie mój M. wiecznie mówi, że każde moje zdjecie czy rysunek jest "taki se". Ale już dowiedziałam się, że wieloletnim przyjaciołom z dumą pokazuje moje Pony Pixels i chwali się tym, że robię zdjęcia. A ja widzę, że jego podejście jest bardzo mądre, bo jeśli zachwycałby się każdym moim gniotem, to gdzie miałabym szanse na rozwój? Z wiecznego głaskania po głowie nigdy nie ma postępu.
[quote author=Murat-Gazon link=topic=7238.msg2399142#msg2399142 date=1438259788] Pewnie zaraz wyjdzie na to, że mam uraz, traumę itp. itd. ale... Odkąd jestem sama, wreszcie mogę być sobą, robić, co chcę, nie robić, czego nie chcę. Wcześniej nie mogłam nigdy. Ani mieszkając z rodzicami, ani podczas związku i potem małżeństwa. I nigdy nie miałam tyle, ile mam teraz. I tego poczucia pełnej możliwości bycia sobą nie oddałabym za żadne skarby. [/quote]
mój związek nie jest idealny, a ja nigdy nie pozowałam na bycie idealną "żoną, matką i kochanką", ale jedno muszę przyznać - może Mariusz mnie wybitnie nie wspiera, ale nie przeszkadza. Dzielnie zostaje z dzieckiem a ja jeżdzę z aparatem. Ba, chyba nigdy tak się nie rozwijałam tak jak teraz. I nie przeszkadza mi w tym kiepska sytuacja finansowa, mieszkanie na wsi, konie pod domem, dziecko, partner, brak rodziny. To brzmi śmiesznie, wiem. Ale też zawsze słyszę od wszystkich wymówki, "gdybym nie miała dzieci to mogłabym się realizować...", "konie pod domem to koniec wolności", "mieszkanie na zadupiu to jak więzienie".
Byłam nad morzem. Dwie doby. chodziłam cały czas mokra, bo właziłam w ciuchach do wody. Chodziłam jak Cejrowski - wszędzie na boso. Gdy leżałam na środku Starego Miasta w Gdańsku, przemoczona, bosa i z aparatem - czułam się sobą. Wzrok ludzi mnie nie peszył. Na zdegustowane spojrzenia odpowiadałam uśmiechem. Moim zdaniem - jeśli nie możesz być sobą - to nie jest kwestia partnera, rodziny czy okoliczności. To kwestia "Ciebie". Wewnętrznie. Jako pamiątkę z Gdańska przywiozłąm sobie bransoletkę z napisem "Where there's a will, there's a way". I bardzo pasuje mi to jako odpowiedź do Twojego postu. :kwiatek: moim zdaniem to nie jest tak, że wszyscy Cię blokowali - Twoja wola nie była zbyt silna, żeby znalezc drogę przebicia. Może teraz, gdy już możesz być sobą, będziesz w stanie być sobą również w mniej sprzyjających okolicznościach? bardzo Ci tego życzę :kwiatek:
Isabelle dzięki, jakoś mi się zrobiło bardzo miło, jak czytałam :kwiatek: Po części masz rację - brakowało mi jednego bardzo ważnego elementu do "bycia sobą". Teraz go odnalazłam. Żeby go odnaleźć, musiałam uwolnić się od wszystkiego, co było oczekiwaniami innych względem mnie i tego, że mam być "jakaś". A że mogłam to zrobić dopiero teraz, jako singielka, to na obecnym etapie życiowym bycie singielką jest najlepszym, co mi życie przyniosło.
Murat-Gazon, może dlatego, że mnie jakieś ciepło wokół serca dziś wypełnia - udało mi się to trochę przelać w posta :kwiatek:
mam takie powiedzonko, że "dobra matka to szczęśliwa matka", i tak samo uważam, że "dobra żona to spełniona żona". Jeśli ktoś nie czuje się sam ze sobą dobrze - inni nie będą się też z nim dobrze czuli. Wiem, że byłam dużo gorszą partnerką, gdy pasje miały mniejszy wpływ na moje życie. Teraz czuję się bardziej radosna jako człowiek, więc może innym też jest ze mną teraz łatwiej? Mam okropny charakter, jestem cholerykiem, rzadko kiedy się hamuję z czymkolwiek, jestem mocno rubaszna, głośna, ekstrawertyczna. Coś jak nie wiem... żłopiący piwo wiking? 😉 I nigdy nie miałam przyjaciół. A dopiero teraz znalazłam kilka osób - o które chcę dbać. Które określam jako "cenne", a relacje z nimi chcę pielęgnować. Może nie znalazłam przyjaciół wcześniej, bo zwyczajnie nie miałam tego "ważnego elementu" o którym mówisz. Jeśli jest w tym jakaś prawidłowość - sądzę, że dopiero teraz znajdziesz relację, którą będziesz chciała zachować, bo możesz od początku pokazać "siebie" w pełnej krasie, ukształtowaną, bez blokad. Kiedyś byłam przykładniejsza, stateczniejsza, a dopiero teraz - z kolorowymi włosami, przeklinającą jak szewc i wytarzaną w końskiej kupie - mogę pokazać ludziom bez cienia obawy. Bo wiem, że relacje, które mogę nawiązać - będą nawiązane z osobami, które akceptują mnie właśnie taką. Niekoniecznie jestem teraz "lepsza" czy "fajniejsza", właściwie to teraz robię towarzyszom dużo większą wiochę niż kiedyś! Więc niezależnie od tego jaka teraz jesteś - na pewno znajdziesz kogoś, komu właśnie taka będziesz odpowiadała, bo im bardziej człowiek jest spełniony - tym więcej ludzi przyciąga- zupełnie niezależnie od tego, czy w ramach spełnienia jest "lepszym człowiekiem"!
[quote author=Murat-Gazon link=topic=7238.msg2399142#msg2399142 date=1438259788] Odkąd jestem sama, wreszcie mogę być sobą, robić, co chcę, nie robić, czego nie chcę. Wcześniej nie mogłam nigdy. Ani mieszkając z rodzicami, ani podczas związku i potem małżeństwa. I nigdy nie miałam tyle, ile mam teraz. I tego poczucia pełnej możliwości bycia sobą nie oddałabym za żadne skarby. [/quote] Murat, jestem zupełnie inna od Isabelle, ale prawie to samo chciałam ci napisać. Żebyś starannie przeczytała to co napisałaś. Bo to jest bardzo smutne. Jakby bycie sobą zależało od innych, jakby to można było oddać. Oddać swoją wolność. Dalej piszesz: [quote author=Murat-Gazon link=topic=7238.msg2399248#msg2399248 date=1438274148] brakowało mi jednego bardzo ważnego elementu do "bycia sobą". Teraz go odnalazłam. Żeby go odnaleźć, musiałam uwolnić się od wszystkiego, co było oczekiwaniami innych względem mnie i tego, że mam być "jakaś". A że mogłam to zrobić dopiero teraz, jako singielka, to na obecnym etapie życiowym bycie singielką jest najlepszym, co mi życie przyniosło. [/quote] Mogłaś to zrobić zawsze, singielstwo nie ma nic do rzeczy. Mogłaś, tylko przy "życzliwym" otoczeniu jest trudniej powalczyć z blokadami. Otoczenie maluje świat, a my stajemy się częścią tego pejzażu, i możemy nie zauważyć gdy to nas krzywdzi/krzywi. Przynajmniej ze mną tak było. Fajnie, że "zyskałaś siebie", ale gdy się zyska siebie, gdy się naprawdę to pojmie, to już żadne relacje nie zagrażają. Tzn. można bez problemu wchodzić we wszelkie relacje, bo nie one zarządzają nami, tylko my nimi. Wolny człowiek, wolny wewnętrznie nie potrzebuje np. bronić granic. Ma te granice. Bronią się "same". Wszystko jest oczywiste.
A Dekster druga: "Nikt nigdy nie docenił". No psiakość, dopóki to ma znaczenie, to... człowiek nie wie, na czym polega uroda życia.
Strasznie tego żałuję. Że moim życiem tyle lat rządziło jakby... oglądanie się oczami innych, oglądanie się na innych. A kompletnie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Z tego, że ciągle mam do siebie jakieś pretensje. To nie były MOJE pretensje, były "czyjeś", nie to, że konkretnej osoby - były uogólnione. Jakiś abstrakcyjny, uwewnętrzniony, chrzaniony Krytyk. Odbierający mi wiele autentyczności i radości życia (i bycia z ludźmi). Teraz czasem włosy mi dęba stają na wspomnienie, jak mogłam być taka... niedorzeczna. Jak mogłam się zachowywać tak, jakbym... zależała od innych. Nigdy nie byłam zależna. Uzależniłam się sama 🙁 Sama odbierałam sobie setki możliwości. Bo... Bo co właściwie? Przy czym zdaję sobie sprawę, że raczej uchodzę za osobę, która "robi co chce". I tak sobie myślę, jeśli ze mną działy się złe rzeczy pod wpływem... środowiska? Nie, raczej pod wpływem Wychowania (a ja z natury jestem dość przebojowa i niezależna, nonkomformistyczna) to co się dzieje z milionami dziewczynek wychowywanych podobnie??? Że liczenie się z opinią innych ma być ważniejsze od liczenia się z potrzebami własnej duszy?
Wydaje mi się, że istnieje istotny związek singielstwa (albo samotności w związku 🙁) z poczuciem własnej kruchości w bliskiej relacji z innymi. A ta kruchość nie ma nic wspólnego z zewnętrznym byciem "iron" ani pozornie najświetniejszym funkcjonowaniem.
halo wiesz, to jest proste z perspektywy osoby, która już to zrobiła. Dla mnie teraz też jest niby proste - no cóż łatwiejszego niż zacząć "być sobą". A jednak do pewnego momentu jest to bardzo trudne. A najtrudniejsze jest to, że jak się tylko zacznie, to sypie się w kawałki cały świat, wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie, bo wszyscy jakoś zareagują na to, że ty się zmieniłaś. Dla wielu osób strach przed tą zmianą jest wręcz paraliżujący - bo lepsze znane zło, niż nieznane dobro? ... Być może. Niektórzy mają właśnie ten problem, że zbyt boją się zmian. Mnie się też cały świat przebudował, tylko ja w pewnym momencie już wiedziałam, że warto zaryzykować, mimo że czułam się jak na rollercoasterze. Nie każdy ma odwagę i chęć do niego wsiąść.
Wydaje mi się, że istnieje istotny związek singielstwa (albo samotności w związku 🙁) z poczuciem własnej kruchości w bliskiej relacji z innymi. A ta kruchość nie ma nic wspólnego z zewnętrznym byciem "iron" ani pozornie najświetniejszym funkcjonowaniem.
Wydaje mi się, że masz rację. 🙂 To, co ludzie pokazują na zewnątrz, a co mają w środku, to są dwie różne rzeczy. A to, jak odmiennie postrzegają jedno i to samo dwie osoby, obrazuje pewna moja rozmowa z koleżanką, która po X nieudanych związków znalazła wreszcie właściwego faceta, wyszła za mąż i jest szczęśliwą żoną i mamą. Kiedyś powiedziałam, że w zasadzie podziwiam ją za to, że miała tyle siły, żeby mimo kolejnych niepowodzeń i rozczarowań dalej szukać aż do skutku. A ona wytrzeszczyła na mnie oczy i powiedziała, że nieprawda, że siłę to mam ja, bo się nie boję być sama - bo ona tak bardzo się bała, że nie znajdzie nikogo, że ten strach był silniejszy niż lęk, że znowu się pomyli i będzie cierpieć. Ot, różnica punktów widzenia, a jak wiele mówi o ludziach...
Czasami wpada się w pułapkę w najlepszej wierze. I trudno się oswobodzić. Obserwuję losy młodej/ładnej/mądrej/pracowitej kobiety, która po śmierci mamy podjęła się opieki nad rodziną i domem. Bardzo odpowiedzialnie. I to wypełnia jaj cały wolny czas. I nie ma miejsca na szukanie znajomych i związki. Mieszka na wsi, gdzie wiek 30 z małym plusikiem to już wiek "starszy". Nie jest zamożna. I wszystkie jej zalety nie mają znaczenia. Chciała dobrze, wypełnia obowiązki a ja patrzę jak lata lecą. A szkoda, bo jakiś pan miałby idealną partnerkę. W jej przypadku to ani wybór ani konieczność tylko życie tak pobiegło.
[quote author=Murat-Gazon link=topic=7238.msg2399248#msg2399248 date=1438274148] Isabelle dzięki, jakoś mi się zrobiło bardzo miło, jak czytałam :kwiatek: Po części masz rację - brakowało mi jednego bardzo ważnego elementu do "bycia sobą". Teraz go odnalazłam. Żeby go odnaleźć, musiałam uwolnić się od wszystkiego, co było oczekiwaniami innych względem mnie i tego, że mam być "jakaś". A że mogłam to zrobić dopiero teraz, jako singielka, to na obecnym etapie życiowym bycie singielką jest najlepszym, co mi życie przyniosło. [/quote]
Murat, ale z Twoich wypowiedzi wynika, że problem tkwi w Tobie - a nie w byciu czy nie-byciu singlem. Gdybyś trafiła na normalnego człowieka, przy którym mogłabyś być sobą - nie musiałabyś się odnajdywać, czy zmieniać.
Człowiek dostosowuje się - tworzy na obraz innych - bo inni tego oczekują (albo nam się wydaje że tego oczekują) - czapkę nakłada nam kultura, wychowanie, znajomi, środowisko, praca, kultura. Dostosowujemy się. Udajemy często kogoś kim nie chcemy być. I singielstwo nie ma tu nic do rzeczy.
Ciężko być sobą. Bo ludzie znając nasze maski mogą nagle być w szoku, że się zmieniamy - a tak naprawdę nie zmieniamy się tylko pokazujemy prawdziwe "ja".