Ja niestety spotykałam się głównie z reakcjami "o, jeździsz konno? masz konia? ale suuuper! ... ale to rozumiem, że jak wyjdziesz za mąż / urodzisz dziecko, to go sprzedasz, bo już przecież nie będziesz miała na te konie czasu". I co smutne, tak reagowali nawet mężczyźni totalnie niezainteresowani mną w sensie damsko-męskim. Jakby koń był wypełniaczem nudy w oczekiwaniu na faceta. 🍴
Mnie ostatnio jeden Pan potencjalny rozwalił stwierdzenie "Na wsi to ja lubię wypoczywać, ale nie robiąc nic "wiejskiego"😉. Konie to w ogóle śmierdzą....
🤔
Ps.
Wiedział przed spotkaniem że mieszkam na wsi, studiuję rolnictwo i mam konia. 🙂
A ja mimo wszystko trochę Was nie rozumiem... Nie zawsze da się mieć ciastko i zjeść ciastko.
Ale może nie jestem pasjonatką, skoro nie stawiam konia na pierwszym miejscu. Szanuję Wasze podejście, ale wydaje mi się, że nie powinnyście "narzekać" (w cudzysłów, bo nie uważam, żebyście jakoś szczególnie się nad sobą użalały, ale nie umiem znaleźć lepszego słowa). Jeśli ktoś decyduje się na podróże dookoła świata, musi się liczyć z tym, że raczej nie będzie miał rodziny - albo, że będzie to trudne. Jeśli ktoś decyduje, że zostaje wielkim himalaistą i nie ma go praktycznie non-stop w domu - to samo. Konie nie są w tym względzie inne.
Ja wiem, że jestem gotowa "poświęcić" konia (nie sprzedać, ale np. wydzierżawić, oddać w trening, wysłać na łąki) jeśli będzie to konieczne. Ale w mojej drabince wartości, miłość jest wyżej niż jeździectwo/konie. I to nie chodzi o to, że facet coś na mnie wymusi. Bo takie będzie miał widzimisię. To chodzi o to, że wolę więcej czasu spędzać z mężczyzną, którego kocham niż z koniem.
Góry też uwielbiam i był moment, że co 3 dni jechałam w Tatry. Ale odkąd jestem w związku (na szczęście podzielamy górskie pasje) wyjeżdżam rzadziej, a plany konsultuję. Bo to sztuka kompromisu jest...
amnestria, ale to, co Ty opisałaś, to zupełnie co innego. Jasne, że priorytety się przewartościowują itp., to normalne i wiadomo, że tak jest. Ja miałam na myśli sytuację, kiedy facet od razu, z góry i na dzień dobry zakłada, że kobieta po wejściu z nim w związek zrezygnuje całkiem ze swojego hobby, "bo przecież będzie miała jego". A niestety z takimi oczekiwaniami spotykam się raczej często. I nawet większość moich znajomych twierdzi, że nie chcą kobiety z hobby, bo będzie jej ono zajmowało czas, który mogłaby poświęcić na dzieci, dom i jego.
amnestria, dla mnie jest znacząca róznica w tym co Ty piszesz, a tym o czym piszą dziewczyny.
Kiedy się z kimś schodzimy to naturalne jest to, że nasze życie się zmienia i priorytety się przewartościowują. Wiem, że kiedy będę miała faceta to różne rzeczy zejdą na dalszy plan, dlatego że ja będę tego chciała, a nie dlatego, że ktoś tego oczekuje i będzie na mnie to wymuszał. 😉
Dokładnie - to kwestia chęci Skoro aktualnie z powodu kontuzji jeździć nie mogę a oba konie chodzą, to z pewnością byłabym w stanie tak przeprogramować końską codzienność aby mieć czas i dla faceta i na treningi. Ale to moja decyzja - nie jego - ot cała tejmnica ;-)
Tak.... można zmienić/dostosować plan życia i wpuścić drugą osobę. Jednak są granice. Jeśli jedna ze stron (kobieta) jest samodzielna, mądra, dobrze zorganizowana to nie powinna nagle zacząć odgrywać głupiutkiego jagniątka. Żeby pan się poczuł lepszym i ważniejszym. Bo na dłuższą metę to się nie sprawdza. "Żuk na żonę żuka szuka". Ślub z "muchomorem" też jest bez sensu.
Tyle że mam wrażenie, że obecnie większość mężczyzn albo omija szerokim łukiem kobiety samodzielne, mądre i dobrze zorganizowane, albo stawia sobie za punkt honoru taką zdobyć i zmienić w podporządkowane sobie jagniątko.
A nie wydaje się wam, że zawsze w każdej parze jest ktoś silniejszy? W jednym, drugim, trzecim... Nigdy tak, że we wszystkim. Ale NIE MA równości. Gdzie jest dwoje/dwie/dwóch, tam zawsze jest ktoś "bardziej". Jeśli nie chce się być "słabszą" to trzeba chcieć "słabszego" mężczyzny. Inaczej się nie da. Nie mówię, że po całości, po całości to może rozkładać się całkiem zgrabnie. Ale jakiej cechy byśmy nie wzięli, to ktoś będzie "bardziej". Ktoś będzie zarabiać mniej, ktoś więcej - choćby o 10 gr. Ktoś będzie bardziej wygadany, ktoś bardziej obrotny, ktoś pewniejszy siebie, ktoś ładniejszy...
Kiedyś pewne cechy były sztywno przywiązane do płci, dzisiaj nie. Dziś kobieta może być nawet bardziej skłonna do bitki niż facet. Dziś odrzucamy sztywne podziały. Kłopot taki, że nasza natura, nasza seksualność - wcale nie. Nadal ceni sobie "męskość". I jest zonk. Nie chcemy być słabe - ale pożądamy silnych.
Dlatego tak wiele kobiet "kastruje" swoich mężczyzn. Na początku znajomości, w fazie wzajemnego zdobywania kobieta wyżej punktuje samca alfa, bardziej pożądany jest ten silny, niż fajtłapa. Po to, aby w już "zaklepanym" związku dążyć do uzyskania pozycji dominującej. A tak jak napisałaś - nie da się tego uczynić jeżeli facet jest nadal ten alfa 😉 i ... w pewnym momencie uświadamia sobie, że ma w domu "pantofla", więc znów szuka nowego alfy. I wtedy każdy inny facet jest lepszy od tego "zaklepanego". Mądrzejszy, ma lepszą pracę, zaradniejszy, lepiej zbudowany itd oczywiście to nie raguła, ale wiele związków tak funkcjonuje.
a ten "pantofel" zaczyna z początku nawet tylko podświadomie, a potem już całkiem świadomie, szukac w swoim otoczeniu kobiet, które go docenią, które go postrzegają jako alfę i ... ciąg dalszy jest wiadomy 🙂
A ja chciałam Was zapytać, czy nie sądzicie, że jest to równiez pewna specyfika naszego kraju (tak sobie wmawiam, żeby się lepiej poczuć 😂 ).
Jestem świeżo po trzydziestce, nieźle zarabiam, mam pasje, nie umiałabym być bluszczem. Nie mam specjalnych wymagań co do potencjalnego partnera - ale żeby było tak, jak powiedziała bohaterka "Chirurgów" - Mogę bez ciebie żyć. Ale nie chcę. Żeby razem było lepiej, niż osobno. To na ogół oznacza wspólne poczucie humoru, zgodność w fundamentalnych sprawach dotyczących poglądów na świat i ludzi (w zakresie tolerancji, szacunku do innych, otwartości), jego samodzielność finansowa (to dla mnie podstawa równości w związku - dotycząca obojga partnerów!) i... brak kompleksów na punkcie tego, że mam dobrą pracę, możliwości rozwoju, dużo podróżuję, znam języki, chodzę na służbowe kolacje. I z tym ostatnim punktem większość mężczyzn, z Polski, których poznałam, ma problem. (dla przykłądu - wszystko fajnie się zapowiadało do momentu, kiedy pan dowiedział się, że mieszkanie mam nie obciążone kredytem - diametralna zmiana zachowania 🤣 Albo inny - na dźwięk mojego stanowiska. A mówiłam, że nie chcę mówić o pracy, to trzy razy zapytał! :wysmiewa🙂 Boją się, żeby kobieta ich nie przyćmiła.
O dziwo - nie ma tego efektu z mężczyznami z innych krajów. Wręcz przeciwnie - są dumni i wspierają swoje partnerki do dalszego rozwoju.
Kurczaki, albo mam ukrywać, co robię, albo zrezygnowac z pracy, albo wyemigrować :P
Sure, można przyjechać. Tylko że będzie ogromny problem ze znalezieniem faceta, który chce związku, a nie dupy do poruchania jak ma chcicę. No ewentualnie jeszcze znajdzie się sporo parodwudziestoletnich smarkaczy, którzy lecą na starsze (tzn. takie po 30tce już), niezależne kobiety, bo jak to mój znajomy sam powiedział: "zapłaci za kolację i hotel i jeszcze będzie się pieprzyć jak gwiazda porno".
Becia23, To jakoś koślawo trafiam - już dwóch z zagranicy chciało się za mną przeprowadzać, a ja jestem ta, co nie chce się wiązać. Niestety - jakoś zawsze zainteresowani byli nie Ci, dla których serce mocniej biło.
Becia23, o emigracji napisałam raczej w ogólnym ujęciu. Faceta nie szukam. Mam fajny związek. Ale jestem mocno rozczarowana sytuacją w naszym kraiku i pewnie stąd taki natychmiastowy wybór 😉
z racji doświadczeń zagranicznych z pewnością jesteś bardziej zorientowana w możliwościach matryminialnych cudzoziemców, niż ja. Ale chyba coś jest w tym, o czym napisała ewabe
edyta, wiem, że nie szukasz 🙂, ale znowu - już nawet w tym temacie - wyskakuje z lodówki "bo w Polsce to najgorzej, gdzie indziej lepiej!" - które mnie osobiście naprawdę wkurza...
ewabe, ale byłaś z nimi w związku? Wiesz jacy byli? Masz pewność, że po przeprowadzce by Cię nie zostawili, bo się nagle znudziłaś? W niektórych krajach (chociaż to chyba bardziej amerykańskie) mają hopla na posiadanie dziewczyny-obcokrajowca, bo to takie egzotyczne. Albo im się wydaje, że dziewczyna z innego kraju jest lepsza, bo swoich się nigdy nie docenia. Albo może w Polce (to jest niestety prawda) widzą żonę-służącą, co to domek posprząta, obiadek ugotuje i skarpetki wypierze, a te zachodnie to są za bardzo wyzwolone.
Nie mówię, że nie ma normalnych facetów. Bo są. Tylko bardzo mało.
Bo zachodnia kultura tak zepsuła: konsumpcjonizm (ruchać, ruchać, zdobywać, zdobywać, ciągle nowa, nowa - zaspokajać swoje potrzeby), odpowiedzialnościofobia (jakie zaangażowanie, jakie branie na siebie odpowiedzialności za bycie z drugim człowiekiem w związku?! Aaaaa... - i już tylko się za nim kurzy), egoizm (liczę się tylko ja! Myślenie o uczuciach drugiego człowieka to już w ogóle jest tak passe jak spodnie-dzwony), hedonizm (sama przyjemność ma być tylko, a więc ruchanie i zabawa, jak zaczynają się schody to... si ju bejb!), kreowanie swojego zajebiszczego wizerunku na fejsie i instagramie >> trzeba się chwalić, że się co weekend imprezuje i wyrywa ciągle nowe dupy. Facet nie potrzebuje już do niczego kobiety. Tylko do zaspokajania swoich potrzeb seksualnych. Potrzeby emocjonalne są albo wypierane (bo przeca niemodne!), albo są chwilowo zaspokajane, kiedy facet wodzi laskę za nos przez kilka tygodni (po czym zmienia na kolejną), bo tak naprawdę jedyne czego od niej chce to seksu i uwagi. Dawanie w zamian jest beee.
Dlatego jestem i pewnie jeszcze długo będę singielką. Akurat w takiej branży pracuję, że widzę, że fajni faceci (tak, nawet w UK!) biorą śluby w wieku 20-paru lat kiedy ich związki mają na koncie już kilka ładnych lat stażu. Wieczni kawalerowie takimi zostaną bo... nie chcą się zmienić, tak im wygodnie. Mają wszystko czego potrzebują i nie muszą nikomu nic dawać, starać się, brać odpowiedzialności. Żyć nie umierać.
Becia23, Pewności nie mam - ale tej nigdy nie będzie. Ale może ja mam przez akcje w domu małżeństwowstręt, nie wchodzę w relacje z założeniem, że musi być "na zawsze". Jak się facet ma ze mna męczyć - to wolę, żeby mnie zostawił, niż był ze mną z obowiązku. Wolę, żeby facet chciał ze mną być, a nie "czuł się zobowiązany". Ja bez mężczyzny mogę żyć. Ale chcę spotkać takiego, z którym będzie mi lepiej, niż samej.
Edit: dopisek - mieszkałam trochę za granicą. I tak, z mojej perspektywy łatwiej byłoby mi tam stworzyc związek. Ale to nie oznacza, że uważam, że "za granica jest lepiej, a w Polsce beee". Tylko uważam, że w Polsce większość mężczyzn jest zakompleksionych i szuka kobiet, na tle których będa błyszczeć. Które będą w nich wpatrzone jak w obraz i bedą traktowac jak wyrocznię. A ja lubię dyskutować ;-) I będę wielbić mężczyznę - za dobrą dyskusję i porywający intelekt. I za to, że będziemy dla siebie nawzajem inspiracją.
Tylko uważam, że w Polsce większość mężczyzn jest zakompleksionych i szuka kobiet, na tle których będa błyszczeć. Które będą w nich wpatrzone jak w obraz i bedą traktowac jak wyrocznię.
Widzisz, to samo mogłabym napisać o wielu, wielu angielskich facetach 😉 (i dlatego jestem sama)
Becia23, czy ja wiem z tymi facetami starszymi niż 20 lat... Mężczyźni też potrafią się zakochać w 'złej' kobiecie, przejrzeć na oczy kilka lat później. Albo mieć tak złe doświadczenia z płcią przeciwną, że w końcu przestają szukać. Bo baby też potrafią być straszne, np. znajdują sobie 'przyjaciela', który jest miły, zabawny, pracowity, przytuli i pomoże, o 3 w nocy uratuje - widać że coś do nich czuje, ale to i lepiej, bo bardziej będzie się poświęcać dla nich. I potem kończy taki przyjaciel w funkcji emocjonalnego pogotowia po kolejnych nieudanych związkach z draniami 😉. Jeszcze kiedyś wyobrażałam sobie, że ci dranie to chociaż przystojni są, a co przyjaciele to paszczury i dlatego wychodzi jak wychodzi - ale jak czasem patrzę na tych 'przystojnych drani', to eee... sorry 😁
Wiadomo że my mamy głównie doświadczenia o zranionych kobietach, bo same nimi jesteśmy, ale mężczyźni też potrafią mocno oberwać...
edit: No i jeszcze trzeba policzyć tych wszystkich facetów, którzy poświęcili się pracy... ogólnie w kręgu moich znajomych płci męskich zjawisko poświęcenia się pracy, tzn. spędzania w niej 11+ godzin nie jest rzadkie ani niespotykane. O jednym z nich wiem, że bardzo chętnie by się z kimś związał, cytując "z jakąś ogarniętą dziewczyną", problem w tym że pracując tak dużo ma trochę ograniczone możliwości poznawania tych ogarniętych dziewczyn 😉. To nawet nie musi być jakiś pracoholizm, tylko takie przeświadczenie że i tak w domu nie ma co robić, a w pracy zawsze jakieś dodatkowe hajsy wpadają 😉
ewabe, cudnie się czyta, to co piszesz, aż się łezka wzruszenia w oku kręci. Bo niby "tak powinno być". I fajnie mieć nadzieję, że tak bywa. Wychodzi, mi, niestety, że nie bywa. Że to "uwewnętrzniona literatura", że więcej racji ma jkobus z tymi "śmierdzącymi nogami" (przy czym te nogi to przenośnia). Że jest jak pisałam: w trwałym związku nie ma po równo (zawsze inspirująco, zawsze szczęściodajnie), że to żywa dynamiczna relacja, także "zysków" i "strat". Zawsze great to może być w baaardzo seryjnej monogamii 🤔 A "mieć ciastko i zjeść ciastko" (czyli: podziwiać faceta i być podziwianą, przy czym najchętniej - za TO SAMO - np. intelekt, dążenie do samorealizacji itd., cecha nieważna, ważne, że to samo) można... gdy ma się dwa ciastka. I coraz częściej kobiety tak miewają: jeden, którego podziwiają i rajcuje, drugi - który podziwia (i nie rajcuje). Oprócz wersji busch jest odwrotna: mąż - wierna i lojalna "safanduła" i "bajer" kochanek, dla którego można być i wycieraczką, bo przecież taki wspaniały...
Myślę, że każdy trwały monogamiczny związek od obu stron wymaga rezygnacji, jakiejś rezygnacji, z części życiowych czy związkowych aspiracji. W zamian za... wiele. Im bardziej te rezygnacje układają się jakby "naturalnie", tak, że obie strony rezygnują z tego, z czego zrezygnować jest łatwo, co nie jest priorytetem - tym lepiej to wróży związkowi. Coraz mocniej wydaje mi się, że kto nie chce z niczego zrezygnować, ten będzie sam. Szczęśliwy albo nieszczęśliwy - różnie. Sprawę komplikuje kwestia dobrego rozpoznawania swoich istotnych potrzeb, interesów, priorytetów. Pomyłki w tym zakresie bywają bardzo bolesne. Bo np. może się okazać, że deklarujemy znaczenie inspirujących rozmów, a naprawdę może być tak jak w memie: "Kobieta, która jęczy w nocy nie piszczy w dzień". To taki skrajny przykład auto-nieporozumień co do potrzeb.
Że baby też potrafią być straszne i wodzić za nos byleby tylko dostać to co chcą - to oczywiście wiem. Że jakiś tam procent takich facetów zostało skrzywdzonych i po prostu uruchomili złe mechanizmy obronne - to też. Ale to jest niewielka liczba...
IMHO, po prostu, w ostatnich latach nastąpiła ogromna zmiana w tożsamości płci - zarówno kobiet jak i mężczyzn. Ale moim skromnym zdaniem zacznie bardziej mężczyzn, właśnie w kulturach zachodnich (nie wszystkich - jasne - ale wielu).
Gdybym była mężczyzną i słyszałabym z twoich ust, że większość facetów to ruchacze bez honoru, to byłaby moja ostatnia styczność z tobą. Tak czynię z mężczyznami, którzy oświadczają, że większość kobiet to wyrachowany szmaty, które robią karierę przez łóżko. Jako kobieta nie mam ochoty być z kimś, kto ma tak straszne zdanie na temat płci, do której należę. I nie ma znaczenia, że akurat ja w jego oczach będą tą fajną, która odstaje od reszty (to tak, jakby powiedzieć do geja - większość z was roznosi HIV i puszcza się na prawo i lewo, ale ty jesteś nawet ok). Mając tak złe zdanie o mężczyznach jestem w szoku, że w ogóle z jakimkolwiek chcesz być. Gdyby to samo napisałby facet, to z pewnością już miałby łatkę mizogina i chama. Z twoich postów tutaj wylewa się jakieś morze frustracji. Wiecie, ja też byłam krzywdzona przez ważnych mężczyzn w moim życiu, porzucana i takie tam łzawe historie. I też miewam o to żal do płci jako takiej, ale ostatnie posty z tego wątku to jak scena z bardzo złego filmu o sfrustrowanych kobietach.
Becia23, nie znam się na kulturach zachodnich, ale po moich codziennych doświadczeniach widzę, że naprawdę nie brakuje facetów, którzy żalą się na dokładnie to samo, co kobiety z tego wątku. Naprawdę nie przesadzałabym z tym hedonizmem i konsumpcjonizmem - dotyczy to na pewno jakiejś grupy ludzi, zwykle facetów wychowanych w zamożnych rodzinach gdzie niczego nie brakowało. Ale to wcale nie jest jakaś tam norma - może w Wielkiej Brytanii tak, nigdy tam nie mieszkałam, ale w Polsce nie. W Polsce faceci mają nawet trudniej niż kobiety, bo wciąż jednak się od nich wymaga, że będą sponsorować wszystkie atrakcje sobie i kobiecie, że najlepiej jakby byli niezależni finansowo w pełni, domyślam się że stoi za tym posiadanie własnej kawalerki i samochodu. A do tego przecież nie mogą być pracoholikami, bo kiedy się zajmą swoją wybranką serca? No, i dobrze jakby mieli jakieś pasje jak gra na okarynie, czy strzelanie z łuku, bo ludzie bez pasji są nudni. Tylko jak za dużo czasu im pochłania albo jest zbyt nerdowska, to powinni z niej zrezygnować dla dobra związku. A pasję swojej kobiety powinni szanować jak świętą relikwię. A, no i do tego zawsze jak już wszystkie kryteria spełnią, to może się okazać że i tak nic z tego, bo utkną we wiecznym friendzone 😉.
Nie wiem, może mam jakieś niesamowite szczęście poznawać w życiu wartościowych ludzi, a nie buraków. Wiadomo, co człowiek to historia. Tym niemniej naprawdę mężczyźni, których znam, podobnie jak kobiety potrzebują bliskości, akceptacji, też im jest łatwiej jak ktoś ich wspiera. I też chcą zbudować coś trwałego... tylko nie zawsze się udaje, bo to przecież dość trudna sprawa znaleźć swoją drugą połówkę 😉
busch, ale ja wlasnie pisze dokladnie o zachodnich facetach, twierdzac ze polscy sa lepsi 🙂 zobacz w jakim kontekscie sie tu w ogole odezwalam 🙂
Wiesz, Averis, mysle ze troche to zle odbierasz. Bo nie nienawidze facetow, nie podchodze do nich i nie mowie jakimi sa swiniami. Jesli przeczytasz moje posty, to zauwazysz, ze nie neguje istnienia (mniejszosci, to fakt, no ale na to ja nic nie poradze) naprawde porzadnych facetow ktorzy nawet w wieku 20-paru lat biora sluby (co w UK jest rzadkoscia od kilku ladnych lat), sa swoim dziewczynom/zonom wierni i oddani. Tylko ze wlasnie, juz sa wzieci 🙂 ba, jesli trafi sie juz jakis facet, to daje mu szanse - kazdemu (tzn. w granicach zdrowego rozsadku :lol🙂 - i nigdy z gory nie zakladam, ze jest takim wlasnie hedonista-konsumpcjonista. No i wlasnie stad wiem, jak to jest. Ze mam zal? No chyba mam. Bo ja mam system wartosci jesli o mezczyzn chodzi stary nawet jak na Polske - praktycznie zupelnie taki, jak wymienila kilka stron wczesniej Tania - i tak samo jak ona dziwilam sie, ze inne jako pierwsze wymieniaja dobrze ubrany, pachnacy, itd. Bo widzisz, to jest tak, ze wiem z doswiadczenia, ze wiekszosc nie chce niczego poza chwila zabawy, ale za kazdym razem licze na to, ze moze ten okaze sie jednym z tej mniejszosci. 🙂
I zeby nie bylo, ja nie winie facetow jako tako... wlasnie mowie, ze po prostu tak zostali wychowani, zindoktrynowani, ze tak sie powinien zachowywac mezczyzna (przez to rozumiem tozsamosc plci) - dokladnie tak samo jak starsze pokolenia mezczyzn w Polsce byly wychowywane, ze buduje dom i zaklada rodzine. Takie sa obecnie potrzeby zachodnich krajow, tak samo jak materialny konsumpcjonizm.
Jeśli nie chce się być "słabszą" to trzeba chcieć "słabszego" mężczyzny. Inaczej się nie da.
Dobrze powiedziane. Wydaje mi się, że nie ma nic złego w byciu "słabszą" o ile mężczyzna jest faktycznie "silniejszy" a nie musimy równać w dół i udawać idiotki żeby pozwolić mu się wykazać. No po prostu musi imponować w jakiejś dziedzinie życia.