no właśnie- ja jeździłam praktycznie sama jakieś 15 lat ( w tym coroczne zajeźdżanie młodziaków)i teraz trenuję pod okiem trenera już od 3 lat i jest masakra 🙄 Też wsiądę na każdego, nie spadnę itp ( młodziaki wyścigowe uczą tego najlepiej-szczególnie małe zwinne klaczki arabskie)- tylko co z tego? Mam potworne nawyki które po prostu wykorzenię chyba za 100 lat, robię postępy ale baaaardzo powoli bo nawyki są silniejsze ode mnie 🤔 A najgorszy nawyk sztywna ręka- poprawiłam się bardzo już w tym aspekcie bo jest najważniejszy tak naprawdę ale ciągle nie jest tak jak być powinno...
Moje zdanie jest takie: Dupogodziny jak najbardziej, ale koniecznie jak na jakiś czas musi być chociaż jeden trening/konsultacja/rzucenie okiem kogoś o wiele bardziej doświadczonego. Tłuc dupogodziny, ale weryfikować, czy robimy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie! 🏇
Uważam, że podstawą solidnej pracy z koniem nie mogą być sam talent czy wyczucie. Wydaje mi się, że jest też różnica między umiejętnościami (np. techniką, wykonywaniem danych elementów), a doświadczeniem (umiejętnością reagowania w różnych sytuacjach, wykorzystaniem wiedzy do pracy nad danym problemem). Myślę, że najlepsze efekty przynosi połączenie jazdy na wszystkim, samemu, ale też na dobrych koniach i z dobrym trenerem - żeby się uczyć, a potem wykorzystywać tę naukę w praktyce. Pracować nad sobą siedząc na profesorach, bawić się wsiadając na młodziaki czy konie do odrobienia. Bez tego zawsze pozostaniemy z jakimś brakiem - albo staniemy się niesamodzielni, albo nie będziemy robić postępów. I przede wszystkim - należy być zawsze otwartym na krytykę, i jak napisała Atea -
To jest tak dziwnie - bo mocno zależy od etapu (i niekoniecznie chodzi o poziom zaawansowania jeźdźca, raczej o "taki czas"😉 - są okresy, gdy na maks chodzi o poprawność, wytłumaczenie, poznanie prawidłowego wzorca a są takie, gdy najważniejsze jest wdrożenie - jeździć, nie kombinować, wdrażać, zbierać doświadczenia. Weźmy jeźdźca, który nauczył się anglezować (poprawnie) na lonży. Przychodzi czas długiego jeżdżenia-że-jeżdżenia, gdzie czasem ilość uwag instruktora jest minimalna - "swoje trzeba wytłuc" i tego się nie przeskoczy, nie ma co tłumaczyć coraz to nowych rzeczy. Inna sprawa, że jeśli chodzi o postęp "automatyczny" - że jeżdżenie samo w sobie uczy i rozwija, to dawno zauważyłam, że u przeciętnie utalentowanego jeźdźca tak działają min. 3 konie dziennie. Dwa - zapewniają jakąś tam "stałość", przy jednym - trzeba liczyć się z okresami... regresu (bez pilnej pracy i fachowej korekty).
przy jednym - trzeba liczyć się z okresami... regresu (bez pilnej pracy i fachowej korekty).
ja mam regres do kwadratu... mam wrażenie, że wszystko co wypracowałam poszło w ch..., w magiczny sposób zatoczyłam koło i znalazłam się na etapie "pięta w dół"...
Czy może macie pomysł skąd się bierze nadmierna aktywność stawu skokowego, który przy anglezowaniu działa jak katapulta? Wydłużyłam sobie strzemiona, żeby się zniechęcić do skakania jak zając. Działa, działa, dopóki jestem skupiona, żeby siedzieć dupskiem i nie używać katapulty. Jak tylko zajmę się czymś innym - pidzibą w górę.
Koń przyjmuje pozycje chińskiej lamy, i mi źle, i jemu nie dobrze...
I jeszcze jedna kwestia. Dużo się pisze na forum o tym, żeby noga była luźna. Mi się to udaje na każdym koniu o... nie wiem jak to okreslić 🙂 - poziomym i płaskim ruchu. Na takim bardziej okrągłym, albo mniej wygodnym, osiągam efekt szmacianej laleczki. Czyżbym wyluzowała się za mocno...?
może regres nastąpil od przetrenowania się i za dużego chcenia? Jesli tak, to wskazana przerwa.
Trudno powiedzieć. Przez ostatnie kilka miesięcy zajmowałam się głównie podróżowaniem, bo trochę zdrowie dało mi do wiwatu. Potem se dalej podróżowałam jakiś czas, żeby się koniś trochę zresetował po rekraacji. Od paru tygodni zaczęłam rzeźbę i problemy wysypują się jak z wora. Chcenie faktycznie występuje. I ambicja. Talentu niestety nie stwierdzono 🤣
olaela, przypuszczenie co do stawu skokowego: myślisz, żeby "mieć piętę w dół" lecz nie dzieje się to na zasadzie "spływania" nogi zgodnie z grawitacją (a stopka strzemienia podtrzymuje przód stopy) tylko ciągnąc palce w górę. Napinają się mięśnie z przodu - z zewnątrz na łydce, tak jakbyś ćwiczyła "obciąganie pięty" "na sucho". Te mięśnie nie wytrzymują długo napięcia - "puszczają" i powstaje efekt trampoliny - palce raptownie lecą w dół. Może w ramach "kryzysu" przyszedł czas solidnego uzupełnienia/rozpatrzenia się w teorii? Czasem coś takiego pomaga, człowiek spotyka się z czymś nowym i to inspiruje. A "włączyć się w ruch konia" nie oznacza "biernie włączyć się w ruch konia" - styl pracy swojego ciała musisz dostosować do "warunków" - paraboli, jakie narzuca koń (a potem ten kształt ruchu można modyfikować). Bez pracy mięśni się nie obejdzie.
olaela, przypuszczenie co do stawu skokowego: myślisz, żeby "mieć piętę w dół" lecz nie dzieje się to na zasadzie "spływania" nogi zgodnie z grawitacją (a stopka strzemienia podtrzymuje przód stopy) tylko ciągnąc palce w górę. Napinają się mięśnie z przodu - z zewnątrz na łydce, tak jakbyś ćwiczyła "obciąganie pięty" "na sucho". Te mięśnie nie wytrzymują długo napięcia - "puszczają" i powstaje efekt trampoliny - palce raptownie lecą w dół.
Czy objawem tego będzie predyspozycja do zapierania się w strzemieniu?
Nie wiem, co dokładnie rozumiesz pod tym pojęciem. Dla mnie zapieranie się w strzemieniu wygląda tak, że kolano "puszcza", łydki wylatują do przodu zamiast leżeć lekko w tył na boku konia, wtedy - owszem, działają mięśnie z tyłu łydek ale jakoś sprzężone to jest z zaciśnięciem połączeń między udami a tułowiem, z takim przykuleniem (w poszukiwaniu równowagi?). Spróbuj poczytać sobie jakieś sensowne "dosiadowe" książki i obserwować, które konkretnie partie mięśni ci się "włączają" i kiedy.
Miałam na mysli raczej predyspozycję do przenoszenia tego, co powinno się wysiedzieć dupskiem, "w nogi". Włącza się taka blokadka w nóżce, nóżka się napina jak sprężynka, i mozna sobie wystać cokolwiek trzeba. Bo przecież wygodniej wystać sobie coś tam nad koniem, niż wysiedzieć.
Jeździectwo to takie rozwojowe zajęcie, zawsze jest jakaś kwestia do rozwikłania 🤣
Olaela: z obserwacji własnej - także kursów RWYM - wynika, że takie problemy jak opisujesz pojawiają się, jeśli nie ma równowagi pionowej w siodle. Najczęściej spowodowane jest to uciekaniem nóg do przodu (dosiad fotelowy) lub rotowaniem miednicy podczas siadania w siodło. Wtedy dla zachowania równowagi delikwent posiłkuje się podtrzymywaniem na strzemionach i/lub wodzach.
Spróbuj zapomnieć o pozycji stopy. Ona będzie prawidłowa, jeśli cała reszta usadzi się dobrze. Postaraj się przede wszystkim obniżyć mocno kolano. Tak, żebyś miała poczucie, jakbyś przez cały czas klęczała - najwyzsza pozycja, do której może dojść kolano, to taka, że jakbyś miała tam zamontowane latarki, to powinny oświetlać punkt na ziemi, w którym koń stawia przednie kopyto. Żeby mogło to się dokonać, musisz mieć zrotowane udo do wewnątrz - jak sobie w tym pomóc wróć do wcześniejszych opisów ćwiczeń w tym wątku np. do zdjęć Julie. Podczas klusa anglezowanego większą część pracy wykonuje staw kolanowy, dookoła którego odbywa się obrót. Kolano nie może być zakleszczone, ale razem z udami powinno brać na siebie wagę jeźdźca w fazie "w górze".
Kolejna sprawa to wyczucie kości kulszowych. Możesz sobie podłożyć dłonie pod siodło i wyczuć dokładnie gdzie są. Potem postaraj się usiąść tak, żeby nacisk na obie kości kulszowe był równy. Miednica powinna być ustawiona prosto - często jest "położona" tak, że siedzi się za bardzo na kości ogonowej, wtedy znowu nogi uciekają do przodu za bardzo i tracisz równowagę. Z kolei w siodłach ujeżdżeniowych często usadza za bardzo na kości łonowej (na widelcu) Bardzo często podczas kłusa anglezowanego jeździec zapada się w brzuchu. Czyli jak siada to odcinek między kością łonową a mostkiem się skraca, jak wstaje to się wydłuża. To jest błąd - mięśnie tulowia powinny być na tyle napięte, żeby cały tułów stanowił jakby jeden w miarę sztywny blok, ktory nie zmienia pozycji, tylko unosi się i opada, a miednica powninna przez cały czas być w takiej samej pozycji.
Podczas prawidłowego działania mechanizmu podczas anglezowania będziesz także czuła mięśnie brzucha bardziej, niż mięśnie kręgosłupa. I to jest prawidłowe, bo przy okazji wyrabia Ci mięśnie osłaniające kręgosłup i go oszczędza. Staraj się je świadomie napinać i poczuj róznicę. No i jeszcze jedna uwaga - unosząc się przy kłusie anglezowanym idziesz wyrażnie w górę i do przodu, a nie tylko w górę. Inaczej będziesz pozostawała za ruchem konia.
olaela, Oj, rozwojowe 🤣 Naprawdę? To ja leniwa jestem - wolę siedzieć niż stać 😁 W sumie to będzie tak - jeśli nie masz kłopotów z równowagą, dobrze ułożone nogi, pracujące biodra, kontakt - to masz półsiad (lepszy-gorszy, płytszy-głębszy) i ok. Jeśli np. biodra masz zafiksowane to stoisz w strzemionach i przy byle okazji równowaga pójdzie biegać, złudna jest.
Od jakiegoś czasu jeżdżę bardzo regularnie i klaruje mi się mniej więcej nad czym powinnam pracować. Przede wszystkim niestety szwankuje mi ręka, która gdy tylko 'biedny koniś' poprosi to oddaje wodze (chociaż dzięki trenerowi już trochę to wyrabiam). Prócz tego raz jedna ręka jest wyżej, raz druga - no kupa roboty jednym słowem. Ale nad tym pracuję i jest coraz lepiej. Problem z innym zagadnieniem, a mianowicie długością wodzy. A że ten temat się przewija co jakiś czas na forum to chciałabym poprosić Was o dyskusję na ten temat. Zawsze dowiaduję się z nich bardzo wartościowych rzeczy :kwiatek:
Pojawia się na forum wiele osób z problemem "za długich wodzy". Skąd się bierze nasza wygoda w momencie gdy wodze są za długie? I słynne zdanie z kliniki, że :"tylko krótka wodza, jest wodzą miękką" (?). Ostatnio nad tym pracuję na treningach i naprawdę czuję, że mam luźniejsze łokcie przy dłuższej wodzy. Z resztą kontakt z pyskiem konia też jest przyjemniejszy, ale nie wiem czy to nie wynika z tego, że koń się uwiesza na wędzidle. Gdy skracam wodze, podnoszę i wyciągam rękę do przodu to czuję, że mam usztywnione łokcie. Czy to wynika tylko z nowej sytuacji dla mojego ciała? Nie miałabym takich wątpliwości, gdyby koń pokazywałby mi, że jest mu tak lepiej, ale wręcz przeciwnie: sprzeciwia się temu machając głową. Przyzwyczaimy się?
Gdy skracam wodze, podnoszę i wyciągam rękę do przodu to czuję, że mam usztywnione łokcie.
Bo masz? Usztywnione? I tylko - zaczynasz to czuć? A gdy ramiona wiszą - to nie czujesz, bo łokcie nie muszą tak pracować? Nie - to nie jest proste. Bo w sumie chodzi o to, że długość wodzy ma być optymalna. Z tą poprawną linią do łokcia itd. 🙂 Im krótsza (bez przesady) wodza - tym krótsza "droga" do pyska - i mniej "punktów nieporozumień". Ale o położeniu ręki powinien decydować... koń. Czego potrzebuje jego ruch, jego sylwetka. I jest taki (niemiły dla jeźdźca) moment, gdy koń zdecydowanie potrzebuje "wypuścić szyję" - dla prawidłowego rozwoju ruchu i sylwetki. Prawidłowo - powinno się dać do przodu ręce - i konia "dojechać". I teraz - jeśli zrobi się to "bicepsami" to ręka się usztywni (bo tak działają bicepsy unosząc przedramię). I to jest właśnie - niemiłe. "Na sucho" w ogóle innej opcji nie ma. Ale na koniu - jeżeli to koń "zabierze" rękę - "wjeżdżany od zadu" to bicepsy nie będą musiały pracować=usztywniać. Potem - nadal "wjeżdżany" koń "przyjdzie do ręki" na krótszej wodzy - ręka wróci na miejsce "zasadnicze" i wszystko się ustawi jak być powinno "docelowo". Że jednak owo "wysuwanie do przodu" jest trudne dla jeźdźca (trochę jednak trzeba poćwiczyć) - to jeździec woli... wydłużyć wodze. Tylko... jak, do czego? wtedy ma koń "przyjść"? Na zbyt długich wodzach (w stosunku do "docelowej" sylwetki). Toż łokcie trzeba złączyć za plecami, żeby wodzy na chybcika nie skracać i zbędnych manewrów nie wykonywać. A często są to ułamki sekund, kiedy właśnie na maksa potrzeba elastyczności, miękkości , wyczucia. Gdy koń "przychodzi do ręki". I wtedy... manewry "łaps" wodze? Alb właśnie paskudne i nieskuteczna cofanie łokci? Albo - rozszerzanie/obniżanie rąk, żeby "zachować kontakt" na (za) długich wodzach? (czysta geometria). Zdecydowanie lepiej (choć niełatwo - inaczej nie byłoby tylu jeźdźców jeżdżących na za długich wodzach) jest przełamać trudność i nauczyć się miękko "dawać rękę do przodu" gdy tego koń potrzebuje - na optymalnie krótkiej wodzy. Koń "pokaże" jak to wykonać. Użyjesz własnych bicepsów = umarł w butach.
I wtedy... manewry "łaps" wodze? Albo właśnie paskudne i nieskuteczna cofanie łokci? Albo - rozszerzanie/obniżanie rąk, żeby "zachować kontakt" na (za) długich wodzach? (czysta geometria).
Niestety przez wszystko przeszłam... Dziękuję halo, bo utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że warto słuchać mojego trenera. Może były jakieś niedopowiedzenia, albo w ferworze treningu się nie zrozumieliśmy. Teraz jego słowa nabrały nowego znaczenia i chyba już wiem, co robić dalej. Zabieram się do ćwiczeń wobec tego.
"Na sucho" w ogóle innej opcji nie ma. Ale na koniu - jeżeli to koń "zabierze" rękę - "wjeżdżany od zadu" to bicepsy nie będą musiały pracować=usztywniać.
O rany, chyba najbardziej uwielbiam w jeździectwie to, że wszystko podpowiada nam koń. Z czymkolwiek mam problem w czasie treningów to i tak ostatecznie okazuje się, że powinnam bardziej, albo jeszcze BARDZIEJ wsłuchać się w konia. A ja głupia zawsze pytam.
Pomyślałam, że ten wątek będzie odpowiedni, ale jeśli się mylę, to nie bijcie 😡 Czy którejś z Was przychodzi do głowy jakiś pomysł na 'naprawienie' anglezowania? Problem jest taki, że nie jest to anglezowanie normalne. Nie dość, że rzuca z boku na bok, to jest jeszcze pochylenie do przodu, brak równowagi, trzymanie się głównie na kolanach i po prostu wstawanie w strzemionach. Jazda bez strzemion/na oklep tylko by to pogorszyła według mnie, bo będzie to powodować tylko większe zakleszczenie. Dziwne jest to, że przy wysiadywaniu większość jest okej. Jest równowaga, jest podążanie z koniem. Wszystko wali się przy anglezowaniu. To samo z półsiadem. Są na to jakieś dobre sposoby? Przychodzi wam coś do głowy?
Widzę, że znów temat wodzy i ręki 😅 I bardzo dobrze,bo jak dla mnie to temat rzeka. Ja juz skróciłam swoje, wysunęłam rękę do przodu i generalnie czuję różnicę.Nie jest oczywiście kolorowo, ale są jazdy że czuję ten kontakt. Teraz jeździmy tylko w teren, bo hali nie mamy, ale staram się ćwiczyć. Razem z głową konia pracują moje ręce, nie trzymam ich w jednym miejscu, wysuwam, przysuwam i.t.d. Są momenty że kobyła się chowa, ale myślę ze i tak jest lepiej.W galopie nie robi już tych dziwnych podskoków, które robiła przy moich zakotwiczonych rękach-stąd moje przypuszczenie że może jest minimalna poprawa. Nie jest natomiast dla mnie do ogarnięcia sytuacja w galopie (w kłusie czasami też), kiedy działam łydką, a kobyła mocniej podstawia zad, ale jednocześnie wyciąga szyję (i moje ręce również) i uwiesza się na wędzidle.Najgorszy w tej sytuacji jest dla mnie galop, bo to oczywiście wiąże się z szybkością 😉. Nie wiem, co w takiej chwili powinnam zrobić z rękami.Bo wodze mam krótkie, ręce wysunięte przed sobą, a każde minimalnie cofniecie ręki powoduje ze kobyła jeszce bardziej napiera na wędzidło. Możecie mi podpowiedzieć, co powinnam wtedy robić? Mamy problem przejście galop-kłus, to juz wiem.
Tausa dobry instruktor/trener powinien widzieć gdzie jest problem i stopniowo po kolei powiedzieć co zrobić, jaki mięsień puścić tudzież co i gdzie i jak bardzo przesunąć, na pewno są zakleszczone kolana więc trzeba je odkleszczyć ale to może nie być jedyny problem. Masz kogoś takiego do pomocy czy jeździsz sama?
Palemka: dłonie mają być stabilne, w jednym miejscu - pooglądaj sobie np. jak dobrzy jeźdźcy je trzymają. Oczywiście oni na pewno jakieś mikroruchy palcami wykonują gdy czują że jest taka potrzeba tym niemniej z zewnątrz nic nie widać by ręka gdzieś latała
ElaPe no tak-i jeździec super, i koń wyszkolony🙂 A u mnie ani tego ani tego . Wiem, że dłonie mają być stabilne, ale nie martwe, czyli podążające za ruchem głowy-tak to rozumiem. Ale jak trzymam wodze w jednym miejscu to ona zaczyna się siłować. Ponieważ długo jeździłam na martwej, zaciśniętej ręce, co zresztą zostało mi uświadomione dopiero przez was, teraz zwracam na to szczególną uwagę, również na ułozenie nadgarstków (układ ręki pokazała mi na żywo Epikea, za co ogromne dzięki). Taka sytuacja nie występuje cały czas. Często idzie już całkiem fajnie, na normalnej krótkiej wodzy. Tak sobie teraz skojarzyłam, że takie siłowanie pojawia się jak robi się lekko pobudzona (np. droga do stajni lub galop za drugim koniem). Kiedy jedziemy od stajni i same- jest jakoś łatwiej. Siłowanie pojawia wtedy, kiedy brzydko mówiąc-zaczyna mieć mnie w d.... 😵 Wtedy ani łydka, ani dosiad.
jeśli siłuje się chcać ci wyrwac wodze to tym bardziej stabilna ręka powinna zostać tam gdzie jest a nie odpuszczać.
Koń musi się nauczyć trzymać stabilny kontakt a nie siłować się wyrywać itp. Ażęby konia tego nauczyc to ręka musi ten stabilny kontakt trzymać stabilna pozycją.
palemka, jakby tu... może tak filozoficznie bardziej? (bo inaczej wyszedłby elaborat). Istota twojego problemu sprowadza się do przestawienia konia na subtelniejsze pomoce - sama pomyśl, co z tego wynika, co temu służy a co - szkodzi.