Lanka - ja mam same duze konie, a jak nie duze to swirniete arabki. I nie moge przetlumaczyc ludziom, ze nie posadze drobniutkiej pieciolatki na nic wiecej niz pare kolek stepem 🙄
U nas jest jeden ogier arabski i jak na araba przystało wygląda jak figurka z porcelany. Na szczęście jest prywatny, ale też już musiałam tłumaczyć, że nie, nie będzie dziecko jeździć na tym koniku. Chociaż widzę, że niektórym rodzicom nie przeszkadza fakt, że to a) ogier i b) prywatny, dziecko chce i koniec. Tak samo dziecko wsiada na naszą seniorkę, która człapie sobie powoli, a rodzice chcą żwawszego konika, bo ten ledwo nogi podnosi. :/ Nie dogodzisz. Na starej Volcie był taki piękny wątek - Ściana płaczu dla instruktorów.
U mnie też czasami chcą,żeby malucha uczyć-"bo pani córka jeździ" Moja córka ma prawie 5 lat "jeździ" od 2, tzn wcześniej wsiadała na stojącego dużego konia,jak skończyła 3 pojawił się szetlandek i na nim stepuje ale nigdy dłużej jak 5 min i to średnio raz na miesiąc.Oczywiście jak ktoś dorosły prowadzi. A ja jestem "zła" bo mówie,że nauka to najwcześniej 8-9 latek,wcześniej tylko krótkie oprowadzanie kleopatra66 moją też najbardziej bawi czyszczenie 😉
Moim zdaniem nauka jazdy dla dziecka 3 letniego to stanowczo za wczesnie!!! Rozwój dzecka jest jaki jest i nie mowie tylko o stronie "biologicznej". Warto najpierw poznać choćby teorię rozwoju Piageta i zastanowić się co trzylatek jest w stanie zrozumiec, pojąć, zrobić... Moim zdaniem łatwo dziecko zrazić i tyle, więcej (możliwych) szkód niż pożytku.
Co innego oporowadzanki, czyszczenie i takie tam- oczywiście pod opieką🙂
Ja zaczęłam jeździć jak miałam 7 lat. Chyba z pół roku albo i dłużej lonża no a potem zastęp. Co prawda tej pierwszej szkołki nie wspominam najlepiej ale nie wydaje mi się żebym zaczęła za wcześnie.
ja zaczęłam 'jeździć' w wieku 3-4 lat ale to były właśnie prowadzanki. a regularnie na normalne jazdy zaczęłam chodzić jak miałam 8 lat.
u nas w stajni są prowadzanki dla dzieci od 3 albo 4 roku życia, a dzieci od 5 są już na lonże ale tylko stępem z różnymi ćwiczeniami. 7-latki już normalnie kłusują samodzielnie. 😉
nie wiem wlasnie co wy z tymi arabami, my mamy w stajni dwa arabki po 19 lat 😉 jeden jest wlascicieli, drugi rowniez ale chodzi w rekreacji ( oprowadzanie dzieci itd) jest meeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeega spokojny ( chociaz na wybiegu druga mlodosc 😁 )
Uczę się jeździć w szkółce, teraz zastęp i dość zabawnie wyglądało to ostatnio: ja-stara baba w tym samym zastępie z pięciolatką - córką właścicielki. Nie wiem, od jak dawna mała jeździ, ale fakt, że zasuwa lepiej ode mnie - półsiad, galop. Zrobiła każde ćwiczenie. Trudno mi powiedzieć czy to za wcześnie.
ja przyjmuje na "naukę" dzieci od 5rż, czasami młodsze jeżeli jest w stanie się samo utrzymać na koniu, przy czym nauka to za dużo powiedziane. dzieciaki zaczynają każdą "lekcje" oprowadzaniem, potem ok 15-20 min lonży z różnymi ćwiczeniami, czasem pół kółka kłusa, i kończymy spacerem wokół stajni. Ale od samego początku tłumaczę że to jest wstęp do prawdziwej nauki, że uczymy się utrzymać równowagę itp a nie uczymy się jeździć i że generalnie to lepiej poczekać, że to ma niekorzystny wpływ na kręgosłup, ale jak rodzice się uprą i są świadomi zagrożenia to przyjmuje takiego dzieciaka. Mam w sobie syndrom "matki teresy" i wole żeby przy mnie porobiły w miarę nie szkodliwe ćwiczenia ( jestem fizjoterapeutą i hipoterapeutą) niż żeby poszły do innej stajni i uczyły się jeździć na dużych koniach, łącznie z galopem (dzieci 5-6 lat, konie małopolskie i śląskie - znam osobiście kilkanaście takich przypadków)
Oprowadzanki od 4 roku życia. Pierwsza jazda - jako 6-latka. Posadzili mnie na ślązaka, miał być grzeczny. Efekt - wywiózł mnie do stajni, gleba. Na kilka miesięcy przestałam, we wrześniu, jak poszłam do szkoły - czyli lat 7, rozpoczęłam regularne jazdy. Nigdy nie jeździłam na poniakach. Od zawsze na dużych. Ale uważam, że dzieciaki powinny zaczynać na poniakach. Adekwatne wzrostem, a do tegosuper uczą równowagi.
ludzie, nie mowie ze araby to konie z piekla rodem, tylko sa zwyczajnie pobudliwe - moje nie maja po 19 lat, tylko od 8 do 12 i sa zwyczajnie plochliwe nie bede ryzykowac ze mi dziecko wysadzi albo poniesie bo sie przestraszyl
mielismy kiedys takiego mega spokojnego arabka i na nim faktycznie moznaby uczyc dzieci powiedzmy 5-6 letnie ale i on raz w roku ponosil
Znam dziewczynę, która w wieku sześciu lat zdobywała pierwsze medale na kucyku w A, ale obaj rodzice to koniarze, mają własną stajnię... ona sama nie wie, kiedy właściwie zaczęła, mówi, że jeździła od zawsze. Jak dla mnie 6-7 lat do dobry wiek jeśli dziecko rozumie - bo niektóre niestety nie są na tyle dojrzałe by dosiadać konika.
Ja zaczęłam jeździć w wieku 6 lat, na pierwszej jeździe zaiczyłam glebę z kucyka, który stanął dęba. Raczej nie bardzo mi to pomogło w moim jeździeckim rozwoju bo woziłam się w szkółce pod okiem konowałów albo samopas. Negatywnych konsekwencji zdrowotnych nie zauważyłam- albo nie skojarzyłam z jazdą konną 😉
Ja przyjmuję na naukę jazdy (oprowadzanek nie ma) dzieci ośmioletnie. Zauważyłam, że to jest taki wiek graniczny na w miarę sprawne przyswajanie poleceń, nie mylenie lewa - prawa etc. Myślę, że to kwestia dojrzałości układu nerwowego. No i rocznego "otrzaskania" ze szkołą, jakimś zdyscyplinowaniem. "Swoje" zaczęłam uczyć w wieku 6,7 i dziś uważam, że za wcześnie. Ale widziałam "w akcji" pewną instruktorkę (na stałe nie mieszka w PL), która prowadziła normalną lonżę swojej niespełna 3-letniej córce i to na dużym koniu.
Lanka_Cathar, ushia, A jeśli takie rekreacyjne narciarstwo jest takie straszne, to jak wytłumaczyć widok 70-cio paro letnich staruszków na stokach, którzy zapewne jeżdżą od wczesnych lat?
Myślę, że nie jest takie straszne, bo to właśnie rekreacyjnie, 2 tygodnie w roku się jeździ podczas jakiegoś wyjazdu. Więc nie ma jak zaszkodzić raczej. No chyba, że się dziadek wywali jakoś kiepsko.
Ja nie lubię małych dzieci na lonży, bo to nie jest nauka, tylko niańczenie. A pogłaszcz konika, a wyprostuj plecki, a przesuń nóżki do tyłu.... bleee... Ale mniejsza z tym, że nie lubię. Dla mnie wiek minimalny to 5 lat. I wcale nie chodzi o wiek, ale bardziej o to, czy dziecko może i chce skupić uwagę i zapamiętać podstawowe rzeczy. O taką dojrzałość emocjonalną. Uważam, że niektóre (ale to wyjątki) dzieci są gotowe na naukę w wieku 5 lat, a niektóre (większość) nie są gotowe w wieku lat 7, nawet 8. Znam taką dziewczynkę, która miała 6 jak samodzielnie galopowała na koniku polskim, w wieku 8 zdała brązową, a teraz ma chyba 10 i zdaje srebrną. Ale do tego trzeba odpowiedniego konika, odpowiedniego siodła i odpowiedniego instruktora. Dla mnie uczenie 6-cio latka, na koniu i siodle za które nie sięga nogami mija się z celem. Musi być kuc, muszą być bezpieczne strzemiona (koszyczki). Inaczej w ogóle lepiej nie wkładać tych małych stópek w strzemiona. Jak ma spaść to niech po prostu spadnie.
Znany mi z opowiadań (ale od bezpośrednich świadków) mały koszmarek dla przykładu:
Kucyk się lekko spłoszył, dziecko wrzasnęło, kucyk spłoszył się tego pisku, dziecko spadło i wisiało z nogą (całą stopą) w strzemienu, dziecko wrzeszczało jeszcze bardziej, kucyk uciekał, dziecku spadł z głowy za duży kask założony przez rodziców, kucyk biegnąc walił głową dziecka w barierki maneżu... Dziecko w skutek doznanych obrażeń głowy zmarło w szpitalu. Jeśli kogoś interesuje gdzie i kiedy się to stało, mogę zdradzić na priv.
Jak widzę ludzi, którzy oprowadzają dzieci na dużych koniach i wkładają im nogi w puśliska nad strzemionami... To się boję. Dzieci w sytuacji zagrożenia wydają z siebie tak nieartykułowane dźwięki, że tłumacznie im godzinami, że na koniu nie wolno krzyczeć nic nie da.
Ja w sumie niewiem kiedy zaczęłam. Jakoś już w wieku 3 lat albo nawet wcześniej wujek oprowadzał mnie na koniach. Potem chyba do 8/9 roku życia jeździłam na kucykach ale tylko na oklep. I w między czasie brano mnie na lonże. Bardzo ważne jest to ,że bardzo długo jeździłam na lonży. A potem już sama jeździłam. U nas w stajni instruktorka bierze dzieci na lonże na duże konie dopiero od 9/10 lat. W tym wieku juz dzieci w miarę rozumieją co się do nich mówi, i co mają zrobić. A młodsze dzieci są tylko oprowadzane na kucykach.
Też pamiętam, że długo jeździłam na lonży. I w sumie teraz dopiero doceniam moją instruktorkę. Dbała o sprawność i koordynację ruchową jeźdźca. Ćwiczenia typu "cztery strony świata" czy "martwy Indianin" przerabiało się w trzech chodach, a teraz patrzę, że ludzie nie mogę wykonać ich w stój. I to nie początkujący, a zaawansowana rekreacja. Inna bajka, że teraz po dwóch lonżach człowiek zwykle musi sobie radzić samodzielnie, bo nie ma dla niego czasu.
[quote author=Lanka_Cathar link=topic=4899.msg232529#msg232529 date=1240002746] Inna bajka, że teraz po dwóch lonżach człowiek zwykle musi sobie radzić samodzielnie, bo nie ma dla niego czasu. [/quote] Zdarzają się i tacy, którzy po czterech godzinach w siodle jadą w intensywny teren - bo na padoku gruda, a konie muszą się wybiegać 🤔 Niestety niektórym instruktorom brakuje odpowiedzialności i teraz się w sumie cieszę, że trafiłam na instruktorkę, która mimo moich zapewnień ile-to-ja-już-lat-jeżdżę-konno postanowiła wziąć mnie na lonżę i sama sprawdzić. Mimo, że wtedy narzekałam, marudziłam, to teraz rozumiem ją doskonale. Patrząc na wyczyny niektórych "zaawansowanych" dwunastek samopas jeżdżących po lesie sama mam ochotę przypiąć je do lonży. Instruktor tego nie zrobi. Dlaczego? Bo mu gorąco, zresztą póki nie spada, wszystko jest cacy. I przy okazji - nie dziwcie się więc, że niektóre kwiatki jeżdżą jak jeżdżą opowiadając wszystkim zgromadzonym o swym niesamowitym talencie i umiejętnościach. Wydaje mi się, że odpowiedzialni są tu instruktorzy, którzy sami niczego nie nauczą a potem dla świętego spokoju powiedzą, że uczeń jest super 🤔
Oj tak, instruktorzy to temat rzeka. Sama pamiętam, jak mój ślubny siedział drugi raz w życiu na czymś innym niż wiejska kobyła, a pan instruktor sobie... poszedł. Napatrzyłam się również na sytuacje, gdzie na jazdę przyjeżdża dziecko kłusujące samodzielnie (podobno). Problem zaczyna się w momencie wsiadania, bo "ten koń się rusza!". Następnie od razu pada pytanie, czy już można kłusować (nie minęła nawet minuta stępa). W czasie rozgrzewki dziecko nie jest w stanie wstać i miękko opaść w siodło, jak przy anglezowaniu, no chyba, że wredny instruktor odda wodze, wtedy można podciągnąć się na nich. Ten sam wredny instruktor widząc i wiedząc, że samodzielny kłus nie wyjdzie w końcu wyraża zgodę na zakłusowanie (mając już w pogotowiu lonżę). I tu zaczyna się moja ulubiona dyskusja:
Jeździec: No kłus, kłus! On nie chce kłusować! Instruktor: Nie trzymaj się siodła. Weź wodze w ręce. Przyłóż łydkę. Jeździec: Ale jak?! W poprzedniej STADNINIE wystarczyło powiedzieć imię konika i "kłus" i ruszał! I pani nie kazała trzymać wodzy!
Dziecię wędruje na lonżę, a rodzice wielce zdziwieni odkrywają, że konik w poprzedniej stajni chodził na głos. Pomysłu instruktorki, która pozwalała takiej osobie kłusować, samopas, bez wodzy nawet nie skomentuję.
Zaczęłam "uczyć się" w wieku 5 lat na sopockim hipodromie. Ludowy Jeździecki Klub Sportowy, jeszcze za komuny 😉
Wyglądało to tak:
W tygodniu były jazdy dla "zaawansowanych", a w weekendy ci "zaawansowani" "prowadzili lonże" dla początkujących i potem mieli w zamian godzinę jazdy. Czyli dzieci uczyły dzieci. Pamiętam te moje pierwsze lonże :wysmiewacz22: 13-sto letnia "instruktorka" siedziała na kasku na środku trzymając sobie lonżę na czubku głowy i mówiła: "No! Kłusuj! Pięta w dół" Niektórzy wytrwali (w tym ja) jakoś wyczaili jak się anglezuje i wtedy można było zawołać główną "instruktorkę", która oceniała, czy nadajesz się do "I grupy". Trzeba było pokazać, że się anglezuje, i wysiaduje bez strzemion. Udało się! "I grupa"! (Czyli jeżdżąca w tzw. korytarzu, takie ogrodzone jajo) Zostałam zapisana na pierwszą "samodzielną" jazdę. Przyszłam do stajni, powiedziano mi że mam jeździć na Erbie. Wyczyść, osiodłaj. (Wtedy miałam chyba niespełna 8 lat!) Ok, zajebiście. Ale jak się to robi...? Idę ze szczotkami i siodłem, mijana prześmiewczymi, drwiącymi spojrzeniami dziewczyn z "III grupy"... Wzrok mówiący "hihihi, nie dasz rady!!!". A ja sobie postanowiłam, że dam radę. Erb mnie ze trzy razy ugryzł i kopnął, nie wiem jakim cudem go osiodłałam, bałam się tak, że trzęsły mi się nogi... NIKT W OGÓLE MI NIE POKAZAŁ CO ROBIĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Chyba byłam do tego stworzona. Zapomnij, żeby ktoś pokazał jak sobie dopasować strzemiona, czy dopiąć popręg. Stałam na środku sama i męczyłam się z tym. No i jakoś się jeździło w tym korytarzu. Ćwiczenie: Pierwszy koń jedzie kłusem, reszta stępem, dojeżdża do końca zastępu i do stępa. Następny, następny, następny... Wtedy byłam na kucu szetlandzkim Żabie. Koń przede mną kłusuje, ja tą Żabę trzymam, czekam, czekam, czekam... Teraz ja ma dokłusować do końca zastępu. Żaba robi: NNNNNIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄ dzikim cwałem, zatrzymuje się na dupie ostatniego konia, a ja JEB o glebę. "Instruktorka": Wsiadaj!!!! No to wsiadam. Następny, następny, następny... Trzymam Żabę, trzymam, trzymam, trzymam... I znowu moja kolej. Żaba robi: NNNNNIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄ dzikim cwałem, zatrzymuje się na dupie ostatniego konia, a ja JEB o glebę. "Instruktorka": Wsiadaj!!!! No to wsiadam.
Następny, następny, następny... Trzymam Żabę, trzymam, trzymam, trzymam... I znowu moja kolej. Żaba robi: NNNNNIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄĄ dzikim cwałem, zatrzymuje się na dupie ostatniego konia, a ja JEB o glebę. "Instruktorka": Wsiadaj!!!! No to wsiadam.
(Powtórzcie jeszcze z 10 x ) 🙂
Za 24 razem doszłam do wniosku, że może spróbuję się odchylić do tyłu. Nie spadłam. NIKT NIE POWIEDZIAŁ MI NIC: co robić jak robić po co robić.... Ok. Uff... Doszłam do tego sama. I poznałam cwał wcześniej od galopu.
Ok, umiem galopować. II grupa. Zaoszczędzę wam międzyczasowych perypetii. Kłusowaliśmy i galopowaliśmy na maneżu.
III grupa. Galopowaliśmy, skakaliśmy. Tak samo - na własnych błędach.
Dziwię się, że te konie (w tym 5 arabów i 3 folbluty) nas słuchały. Dziwię się, że mam kręgosłup w całości.
To taki duży skrót mojej nauki jako dziecka.
I dlatego zostałam instruktorem. Przecież kilka słów może pomóc....
To taki mały off-topic, ale może ja niepotrzebnie się trzęsę nad tymi dziećmi 😉 🏇
Julie Cudowne! 🤣 (oczywiście współczuję i gratuluję). Też jestem z pokolenia, które lekko nie miało 😀iabeł: Za to teraz jest jakoś tak: "Boję się, boję się, BOJĘ SIĘ!" "A czego właściwie?" "No bo ON się ruszaaaaa!" Ech, znaleźć ten złoty środek...
Mój ślubny też uczył się na własnych błędach (na wspomnianej wiejskiej kobyle). Na pierwszej jeździe pokazano mu siodło i ogłowie, trzy chody podstawowe i jedź pan sobie do lasu. Pojechał. Kobyła miała źrebaka, więc doszła do wniosku, że ona to wraca do dziecka. Zrobiła w tył zwrot i galopem wróciła. A jeździec zaliczył bardzo widowiskową glebę. A jakieś dziecko zaczęło krzyczeć do mamy:
Mamo, mamo! Jakaś pani spadła z konia!
Mąż miał wtedy długie włosy. Zresztą - nadal ma. 🙂
I jeszcze jedno - wszystko odbywało się BEZ kasku.
A ja biedna lata później musiałam zacząć z nim wszystko od podstaw.
Różnie w świecie bywa. Mam rodzinę w Niemczech. Mieszkają w wiosce "urodzajnej" w stadniny, hodowle, szkółki - w samej wsi jest ich chyba z 4-5? Dzieciaczki hm sama nie wiem po ile lat miały, ale 5 chyba nie? a może? 🤔 No nie ważne. Ochoczo na koniki całymi grupkami, pięknie ubrane, bryczesiki, oficereczki no jak z katalogu odzieży jeździeckiej. Oczywiście kucyki, jazdy zespołowe - wszystko fajnie zorganizowane, wesoło - zachęcająco. Aż miło było popatrzeć. Znajomego syn ma lat 10 - startuje od roku - kucykowe skoki. Za parę lat będzie na prawdę świetny, choć już widać, że mały ma powołanie i talent do koni i skoków. Osobiste doświadczenia mam z Woltyżerki - i wiem, że "czym wcześniej" - bez przesady oczywiście - tym lepiej. Sama nie wiem. Nie jestem jeszcze mamą (choć nie na długo 🙄 ) i nie wiem jaka byłaby moja reakcja, na moje ukochane, tyle wyczekiwane dziecko. - Na pewno będę chciała by jeździło, z końmi kontakt będzie miało i to nieuniknione czy chce czy nie. Ale kiedy w siodło? Okaże się. Moje zdanie takie: za młodu owszem - ale odpowiedzialnie!
Kilka dni temu do stajni przyszła pani z 1,5 rocznym dzieckiem i koniecznie chciała zapisać je na oprowadzanki na kucyku. Tłumaczyłam, że 1,5 roku to za mało nawet na oprowadzankę (chyba?) ale moje argumenty ją nie przekonywały.... Co sądzicie o wsadzaniu 1,5 rocznego dziecka na kucyka?
Wsadzić można, aczkolwiek sądzę, że w momencie wsadzania dziecko rozdarłoby się w niebogłosy. Widziałam kilka takich przypadków i wszystkie kończyły się tak samo - dopóki dziecko było na wysokości łba konia było dobrze, próba umieszczenia go na grzbiecie kończyła się histerią, ale mamusie bywają zacięte. :/