Nie wiedziałam, że będe kiedykolwiek musiała napisać w tym temacie posta o charakterze pesymistycznym, ale...coraz częściej zastanawiam się, czy nie zrezygnować, chociaż na pewien czas. Kiedyś pisałam tu o planach- wszystkie wzięły w łeb, w dodatku zostałam bez stajni (u mnie w okolicy nie ma żadnego wyboru, najbliższe to ok. 30-40 km bez połączeń komunikacyjnych). Trochę smęcę, ale po prostu chciałam się gdzieś wyżalić. 🙂
Rok temu tez mialam ochote skonczyc z jezdzeniem. Chcialam sprzedac Gluta, ktory jest ze mna juz 9 lat. Dobrze, ze jedyny kupiec, ktory sie nawinal byl z Kanady 😉 Bo stwierdzilam, ze tak daleko jej nie wysle. No i zostala. W tym roku cos sie pozmienialo, w mojej glowie chyba glownie. Nie ukrywam, ze dosc udane starty w tym roku tez mialy wplyw na decyzje. Teraz wiem, ze Glut ma u mnie dozywocie. Byc moze i z przychowkiem 😁
anka- bardzo piekne slowa :kwiatek: wiele osob chcialoby wszystko zaraz, natychmiast, teraz- albo wszystko albo nic. masz absolutna racje, ze nadmierne 'parcie' na sukces powoli zabija, spalanie sie calkowite w dazeniu do realizacji glownego celu- rowniez. gleboko wierze, ze kiedys bedzie o tobie glosno w dresazowym swiecie, a przynajmniej od dluzszego czasu bardzo mocno trzymam za ciebie kciuki.
A ja coraz częściej myślę o definitywnym zakończeniu przygody z jeździectwem. Za każdym razem jak zaczynam snuć plany co do mojego jeżdżenia życie daje mi solidnego kopa w tyłek mówiąc przy tym 'stara, uspokój się bo i tak nie dojdziesz do niczego więcej w tej dziedzinie!'. Snuć plany to snuję cały czas, ale rodzice moi nie pomagają mi w ich realizowaniu, bo są przeciwni tej mojej 'pasji'. Ojciec mniej, ale matka to dostaje histerii i wk***rwa, że o tym cały czas mówię (a nie mówię, zostawiam większość planów dla siebie) Nawet rzekoma jazda na Mazurach nie wypaliła, bo właściciel wyżej sra niż dupę ma i nic z tego nie wyjdzie i tak. Sama rozmowa z nim sprowadziła mnie z łomotem na ziemię, że ja jestem nikim i sobie z opieką nie poradzę... Nawet dał mi do zrozumienia, że uważa mnie za małe chodzące g*wno, które trzeba brać tylko na oprowadzanki bo nie umie jeździć (co ja sama stwierdziłam, bo wstyd mi przy znajomych jak wsiadam okazjonalnie na stępo - kłusa)
Dopadł mnie jakoś dół jeździecki, od roku nie siedziałam i nie miałam porządnej jazdy poprowadzonej, moja byla stajnia się wyniosła daleko, a w Łodzi nie mam praktycznie gdzie jeździć bo odwiedziłam praktycznie wszystkie stajnie z dobrym dojazdem. Niby miałam jeździć w stajni w Grotnikach (u forumowej Gniadoszki, gdzie stoi z Baskarem), ale nadal nic nie wiadomo, co mi wypadnie na wrzesień, a moim zdaniem sensu nie ma jeździć jak się nie poświęca temu określonej ilości godzin w tygodniu. A rekreantem od siedmiu boleści nie chcę już być, bo to mi już nie wystarcza.
Doszłam do wniosku, że jak chcę się rozwijać to muszę mieć własnego konia, który już coś umie i poprowadzi mnie przez dalsze moje etapy. Rekreacja jest zdecydowanie dla mnie, a prywatni opiekunowie mnie nie wezmą pod 'opiekę' i do opieki nad ich końmi. Owszem mam doświadczenie niemałe w pracy w stajni, ale jazdę pozostawię bez komentarza....
Ten dół jakoś trzyma mnie dość długo i chyba szybko nie minie...
moim zdaniem sensu nie ma jeździć jak się nie poświęca temu określonej ilości godzin w tygodniu.
A mi się wydaje, że jeśli ma się okazję, to trzeba z niej skorzystać. Od czegoś trzeba zacząć, mieć jakiś punkt zaczepienia. Zahaczysz się w jakimś miejscu, być może nie będziesz miała na jazdę tyle czasu ile byś chciała, ale kiedy Ci się wszystko poukłada i znajdziesz czas/ fundusze to masz jakieś zaplecze.
Mnie zwykłe klepanie tyłka w zastępie już dawno przestało bawić, ale miałam do wyboru to, albo przestać jeździć. Wybrałam pierwszy wariant, jako formę przejściową w oczekiwaniu na poprawę swojej sytuacji. Teraz już nie będę jeździła na uczelni (skończył mi się wf) i zamierzam rozejrzeć się za czymś innym. Choćby to miało być znowu wozidupstwo 😉 Ale ważne, ze cały czas nie tracę kontaktu z końmi, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi, nie? 🙂
nie dziwię się że duzo ludzi nie mających własnych koni, odpada. po prostu się zniechęca trafiając ciągle do stajni w których liczy się kasa za taśmową robotę ...stęp , kłus, galop, kłus, stęp...koneic jazdy. kiedy instruktorzy schodza z placu na papieroska i nie pilnują nawet kłusa anglezowanego na dobrą nogę. a stajnie w których mozna coś zdziałać ze sobą, są albo nie na keiszeń przeciętniaka szarego albo bardzo daleko jak ktoś nie zmotoryzowany, albo są poprostu zamknięte dla zwykłego zjadacza chleba. taka rzeczywistość.
Pauli zgadzam się z Tobą 🙂 Ja wcześniej jeździłam w stajni z trenerem, miałam jeździć na zawody , no ale to już mniejsza o to... Marzyłam o niemożliwym chyba. Rodzice często boleśnie sprowadzli mnie na ziemię. Niestety. O kupnie własnego konia póki nie będę na siebie zarabiać nie ma mowy. W sumie nawet nie chodzi mi już o to żeby startować . Tylko o to żeby w końcu czuć, że nikt mi go nagle spod tyłka nie zabierze,że już nikt mi nie będzie mówił co mam robić a czego nie.Poprostu ja i koń i wystarczy. W tamtej stajni przestałam jeździć (powodów wolę publicznie nie wymieniać),no ale już miałam dosyć tej chorej atmosfery i bycia taką pomijaną jeśli to można tak nazwać. Na pozór zgrana paczka, a w rzeczywistości można powiedzieć że wojna.. Teraz jeżdżąc od czasu do czasu do forumowej Kali (za co jej dziękuję, że mogę poklepać tyłek na jej konince 😍 ) to zrozumiałam, że nie liczy się dla mnie chęć startowania i wygrywania, a jednak samego bycia z koniem, chociaż czasami. Póki co to chyba mi wystarcza, a był moment że miałam ochotę cały sprzęt sprzedać i dać sobie spokój, zapomnieć. Tyle,że się nie udało bo ile razy przeglądałam stare zdjęcia to wspomnienia wracały, siedziałam i ryczałam jak bóbr.
Dokładnie thaya, jeszcze często sie zniechęcają, gdy mieszkają na totalnym, jeździeckim zadupiu (na przykład ja), gdzie jak wspomniałam, obecnie nie ma kompletnie nic w promieniu 10-20 km (czy nawet 30). Tylko parę osób trzyma prywatnie, przy domach pojedyncze konie, których nie udostępniają do jazdy ludziom ,,z zewnątrz" (u nich też sie dowiadywałam o jazdy za ewent. pomoc).
Stajnia, gdzie zaczynałam stawiać swoje pierwsze, jeździeckie kroki (malutka stajenka przy leśniczówce licząca 5 koni, w tym 3 do jazdy) praktycznie już nie istnieje, zostały 2 klacze-emerytki i jakaś hodowlana. Kolejny ośrodek, gdzie wylądowałam, w szukaniu czegoś sensowniejszego do nauki, to z założenia stajnia hodowlano-sportowa, z obiecującą rekreacją, oddalona o ok.40 km od mojego miasteczka. 🙂 Niestety, szybko okazało sie że to są pozory, ośrodek nastawiony totalnie na zysk, zwyczajna olewka ze strony instruktorów, a pieniążki kasują i to wcale nie takie małe, w dodatku zero połączenia autobusowego. Mogłam wiec jeździc tylko tam raz na 2,3 tygodnie. Biorąc pod uwagę wszystkie ,,za" i ,,przeciw", (a tego drugiego było najwięcej) za namową moich bliskich, postanowiłam sie przenieść do innej- nowo otwartej stajni, (również ok.40 km). Dodatkowym pretekstem było to, że niedaleko mieszka moja ciotka, toteż często jeździłam do niej i mogłabym też przy okazji ,,zahaczac'' o stajnię. Niestety, w pewnym momencie instruktor dał mi jasno do zrozumienia, że nie jest w stanie mnie niczego więcej nauczyć, gdyż jak stwierdził, nie posiada do tego odpowiednio wyszkolonych koni (koniki to takie typowe tuptusie rekreacyjne), ani warunków. Nie, żeby wyszło na to, że jestem jakaś wybredna lub wymagam ,,Bóg wie czego'', czy coś, ale postanowiłam zrezygnować, tym bardziej, że dojazdu autobusem również zero, a nikt nie jest w stanie mnie wozić po 40 km w jedna stronę do stajni, po to tylko aby powozić tyłek w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Dowiadywałam sie w międzyczasie tu i ówdzie, za każdym razem, gdy zmieniałam ośrodek, lecz rezultat zawsze był taki sam- nic nowego sie nie pojawiło w okolicy (choć zapotrzebowanie jest, sądząc po rozmowach z wieloma znajomymi), a jak juz sie coś kluło, to zaraz upadało (powodem- totalna amatorszczyzna/złe warunki ogólnie). Na własnego kopytnego też nie mam co liczyc, bo mnie na niego najzwyczajniej nie stać,to raz, a nawet gdyby, to nie miałabym gdzie go trzymać,to dwa. 🤔
Dlatego jeszcze raz przemyslałam wszystkie opcje i doszłam do wniosku, że najlepiej bedzie, jak na pewien czas dam sobie spokój z jazdą, tym bardziej że jestem wymęczona tymi bezowocnymi poszukiwaniami, dowiadywaniem i robieniu sobie nadziei (tak jak zrobilam sobie tymi ,,konsultacjami", z których nic nie wyszło, z przyczyn niezaleznych ode mnie). 🙁
tak skąd ja to znam , stajnia w której ktoś chciał mnie czegoś nauczyć, lezy 50 km od mojego domu, jak sie chcialo dojechac jakas komunikacja no to praktycznie caly dzien zajmowal dojazd, a o powrocie tego sameog nie moglo byc mowy. aktualnie czekam czy może mam farta i coś się uda czy dalej mam się tułać po stajniach byleby konia zobaczyć. śmieszne że mimo wszystko mam wiarę , a czekam na "Decyzję" od polowy lipca. Chociaż tutaj to najważniejsze by koń był zdrowy.
Ja niestety tez odpadlam... Na swojego konia nie moge sobie na razie pozwolic,od rodzicow mi kasy ciagnac jakos na to psychika nie pozwala,a na rekreacje czy dzierzawe pieniedzy,az zal.Po kolejnej niewypalonej jezdziem na ktorej instruktor wydaje sie byc z laski,czy kolejnym sprzedanym dzierzawionym koniu,powiedzialam -basta.
W przyszlym roku zamierzam kupic jakiegos konika,z ktorym bedziemy sie wozic do lasu itp i wole na niego zaoszczedzic przez ten rok niz wozic sie w rekreacji i nic z tego nie wynosic i jeszcze denerwujac sie na bezsensu wydane pieniadze.
tak sobie czytam i czytam i dochodze do wnioski, ze lekiem na 'zlo' jest posiadanie swojego konia. a to nic bardziej mylnego. moj wlasny, pierwszy kon- absolutnie nie spelnil moich oczekiwan! ale to wyszlo po dluuugim dluuuugim czasie. przy okazji szukanai drugiego konia wyszla kolejna rzecz- im wiecej sie wie, tym ciezej kupic konia...... malo tego, zeby dalej sie szkolic to musze wydac znowu pieniadze- i zeby to mialo rece i nogi- to robi sie co miesieczna kwota ostro biegnaca powyzej 1000zl miesiecznie.
ale trzeba oddac sprawiedliwie fakt, ze ciezko znalezc w naszym kraju miejsce, gdzie mozna sie super czegos nauczyc, nie posiadajac swojego zwierzaka. tylko podkreslam, ze posiadanie swojego konia nie polepsza jakos znaczaco tej sytuacji. polepsza o tyle, ze jak kon zdrowy, to masz gdzie tylek posadzic. a potem sie okazuje, ze a to ciezko o boks w stajni, a to ciezko o trenera, ktory: a. dojezdza do stajni b. ma czas wziac na barki kolejnego 'klienta' c. stac nas na to, zeby jezdzic z taka osoba regularnie a nie raz w miesiacu w sobote przed obiadem d. potrafimy sie dostosowac do godzin pracy trenera/szkoleniowca, ktory zazwyczaj dyktuje kiedy i o jakiej porze ma do nas po drodze.
myslac dluzej, moglabym jeszcze tych podpunktow troche pomnozyc.
zen, z jednej strony masz racje,ale z drugiej,nawet patrzac na pieniadze,zawsze lepiej jest wkladac w swoje,a nie w cudze,ktore i tak moze w kazdej chwili byc sprzedane albo jezdzic na koniach chodzacych 5 godzine 🤔
Bylam we wtorek na jezdzie. Ośrodek super, wszystko super, tylko jak mi dali pod tyłek konia, który rzekomo chodzi N-kę w ujeżdżeniu i którego dostałam zaraz po regularnym treningu dziewuchy, która go częściowo dzierżawi, to sorry.. Wolę już nie jeździ wcale.. Wolę wsiadac sporadycznie na moje konie, które jeździłam do tej pory w byłej pracy. 🙁
Nie wystarcza mi klepanie tyłka w siodle po tylu latach i długiej pracy w tym zawodzie..
Przeczytałam wszystkie 10 stron tematu, aż dziwne, że wcześniej na niego nie trafiłam. I od pierwszej strony zastanawiam się jak to jest u mnie...
Zaczęłam pisać tutaj swoją historię, ale zajęło by zbyt wiele linijek, bo to mocno skomplikowana sytuacja. Jeśli spróbuję ją skrócić obawiam się, że nie pojmiecie jej sedna, więc tylko opis obecnego stanu:
Właściwie należałoby powiedzieć, że z jeździectwem to jestem w separacji. Ani to związek, ani to rozwód. Taki stan zawieszenia. Tak od 4 lat.
Z końmi mam do czynienia od dziecka, dosłownie bo pierwszy raz siedziałam jak miałam jakieś półtora roku. Poźniej los przynosił różny obrót spraw, chociaż konie i sprawy z nimi związane były w nim zawsze obecne. Ale jeździectwo weszło do mojego życia w poważniejszym wymiarze 14 lat temu.
W tym momecnie mogę powiedzieć, że jestem hodowcą, opiekunem koni, instruktorem, ale jeźdźcem niestety nie. Ogrom przyczyn - wydarzeń, napotkanych na drodze ludzi, w dużej mierze kontakt z forum - spowodował, że mając własne dwa zwierzaki boję się jeździć? chcę ale nie chcę? tęskniąc i śniąc o pracy z siodła w rzeczywistości robię wszystko by na tym siodle się nie znaleźć. Bitwa w mojej głowie trwa od miesięcy, od lat, powoduje coraz głębszą frustrację. Wiem, że z końmi nie rozstanę się nigdy, ale czy wrócę do jeździectwa, czy starczy mi sił by pokonać własne lęki, by dogadać się ze swoją psychiką - nie mam pojęcia.
no to ja wczoraj wieczorem doszłam jednak do wniosku , że moje ambicje spełzają na niczym. Akcja z dobrym jeżdżeniem nie wyszła, więc trzeba się zrekreacjonować. no i spoko pojechałam, wsiadłam i okazało się że kurde wszystko co umiałam gdzieś znikęło, cała równowaga, ręce , łdki wszystko poszłoooo. chyba jednak wiek zaczyna mieć znaczenie. chciałam już nawet wrócić do jeżdżenia samochodem, którego się panicznie boję, byleby odbić się od dna. i co i dalej chyba zostanę teoretykiem z dużym zasobem wiedzy, ale zerowym jej wykorzystaniem.
(...) stajnia w której ktoś chciał mnie czegoś nauczyć, lezy 50 km od mojego domu, jak sie chcialo dojechac jakas komunikacja no to praktycznie caly dzien zajmowal dojazd, a o powrocie tego sameog nie moglo byc mowy. (...)
całe zeszłe wakacje jeździłam do stajni oddalonej od domu ponad 80 km. w jedną stronę. Część drogi busem + spory kawałek (w sumie ok 12-15 km w obie strony na piechotę, nie wiem ile dokładnie bo nigdy tego nie zmierzyłam). Dotarcie do stajni w 1 stronę zajmowało mi 2 godziny, ale nigdy mi przez myśl nie przeszło, by z tego powodu zrezygnować. Co prawda ja jeździłam tam do 2 własnych koni, o ile robi to jakąś różnicę. I gdybym w to lato miała jeździć tak samo znowu, to też bym jeździła i bym nie jęczała. W każdym razie nie bardziej niż rok temu. Ale w tym roku już na szczęście śmigam autkiem. Co nie zmienia faktu, że ja bym nie powiedziała, że nie będę gdzieś jeździć, bo tam jest 40 czy 50 km. Na pewno jest trudniej niż jak ma się stajnie 3 km od domu, ale to nie jest niewykonalne. Na pewno w roku szkolnym jest trudniej niż w wakacje. Ale to też jest do zrobienia, to wszystko kwestia bycia baaaaardzo zdeterminowanym. Ja czasami po drodze miałam już dość, obiecywałam sobie że to ostatni raz - i tak codziennie przez całe lato, codziennie przez całe lato "już nie mogłam" i całe lato tam chodziłam 😉
wiesz akurat to był przykład. ja bym z chęcią tam jeździła gdybym mogła jeździć autem to raz , a jeśli nie to gdyby "wyjazd" tam nie zajmował niezmotoryzowanym tak na prawde 2 dni. no i teraz sytuacja zmieniła się jeszcze z powodu pracy, a wiadomo w weekendy z komunikacja jest jeszcze gorzej.
Thaya, nie pisałam tylko do Ciebie, bo kilka osób zaznaczało, że ma taki problem. Jasne, że może się zdarzyć tak, że nie ma gdzieś dojazdu (bo np. jedzie tylko jeden autobus dziennie a na przystanek z którego jedzie inny jest 10 czy 15 km), ale generalnie to, że stajnia nie jest pod domem, nie ma bezpośredniego dojazdu albo "trzeba kawałek przejść" nie jest dla mnie wytłumaczeniem. Ewentualnie wytłumaczeniem może być, że stajnia jest w środku lasu, 20 km od cywilizacji i faktycznie NIC tam nie jedzie poza samochodem, ale nie to, że trzeba gdzieś dojść, albo długo jechać. Nie mówię, że to miłe, ale nikt nie obiecywał, że będzie miło i łatwo.
Poza tym większość osób zaznacza, że jakby miało swojego konia to by jeździło do stajni. To nie rozumiem - postawi się konia w garażu, w kiepskiej stajni pod nosem której nie bierze się do tej pory pod uwagę, czy też nagle 40 km się skurczy o połowę?
wiesz, przynajmniej mi chodziło, z tym posiadaniem własnego konia o kwestie nauki. do własnego konia możesz "zatrudnic" trenera, mozesz cos dzialac, pracowac, koń nie chodzi w sprzecie w fatalnym stanie. bardzo mało jest stajni otwartych dla ludzi w których pozwolą Ci się uczyć czegoś ponad standard => byleby nie spaść. może dla początkujących to radocha, ale ja widząc jakie mam gigantyczne braki po przerwie od jazdy (tak miałam własnego konia) oczekuje że ktoś mnie tego douczy.
ale nigdy mi przez myśl nie przeszło, by z tego powodu zrezygnować. Co prawda ja jeździłam tam do 2 własnych koni, o ile robi to jakąś różnicę 😉
No robi, robi 😉 Chyba dlatego Ci nie przeszlo przez mysl zeby zrezygnowac- po prostu nie mialas wyjscia, do wlasnego konia przeciez trzeba jezdzic... Wiec to chyba niespecjalnie dobry przyklad na "chciec to móc", to raczej "móc bo musiec"...
[quote author=Kaprioleczka link=topic=4156.msg341200#msg341200 date=1253737450] ale nigdy mi przez myśl nie przeszło, by z tego powodu zrezygnować. Co prawda ja jeździłam tam do 2 własnych koni, o ile robi to jakąś różnicę 😉
No robi, robi 😉 Chyba dlatego Ci nie przeszlo przez mysl zeby zrezygnowac- po prostu nie mialas wyjscia, do wlasnego konia przeciez trzeba jezdzic... Wiec to chyba niespecjalnie dobry przyklad na "chciec to móc", to raczej "móc bo musiec"... [/quote]
moje oba konie były wówczas w treningu więc nie musiałam do nich jeździć - chciałam. może to raczej móc to musieć, ale tak jak mówiłam, nikt nie obiecywał, że będzie przyjemnie.
thaya, jasne, że w kwestii nauki lepiej inwestować w swojego zwierzaka. Tylko tyle osób tu pisze, że jakby miało konia to wszystko byłoby w porządku. A jakby koń, tak jak moja kobyła kilka miesięcy temu, naderwał ścięgno i okazałoby się że u konia trzeba być 3 razy dziennie a nie raz - też wszystko byłoby w porządku? Albo jak w stajni nie ma hali, a na dworze światła to co - koń całą zimę będzie stał? Faktycznie, to się natrenowali 🤔 Jasne, lepiej inwestować w swojego konia, bo jak inwestujesz w cudzego - ryzykujesz. Płacisz trenerowi za jazdy, to uczy się nie twój koń, wzrasta jego wartość i potem ktoś go za Twoją kasę lepiej sprzeda i jeszcze na tym zarobi. Jasne, może się tak zdarzyć. Ale przecież nie tylko koń się uczy - ty też. Wzrasta nie tylko wartość konia, ale też ilość Twoich umiejętności. Ja tak robiłam zanim jeszcze kupilam swojego konai - jasne, ryzykowałam. Mogło się to skończyć inaczej, na szczęście nie skończyło. Miałam dla konia cały poza siodłem własny sprzęt. Wiedziałam, że w razie czego, będę mogła go sprzedać. Nie chcę się tu wymądrzać (choć pewnie i tak już uważacie, że to robię), ale myślę, że przynajmniej część tego "nie da się" jakoś dałoby się rozwiązać. Pewnie nie tak, jak wszyscy sobie wymarzyli, ale przynajmniej na tyle, żeby być częściowo zadowolonym. I nie zgadzam się z tym, że "wożenie tyłka" nic nie daje. Gdyby tak było, to po 1,5 miesiąca w anglii wsiadałabym na konia i jeździłabym tak dobrze jak przed wyjazdem. Ale tak nie jest - technicznie może nie jeżdżę rozwalająco gorzej, ale nie potrafię się na koniu skoordynować, bo przez ten czas kiedy nie jeździłam (bo jazdy raz w tygodniu nie można nazwać jazdą, w tym sensie nic nie daje) spadły mi mięśnie i teraz pojeżdżę 20 minut i wszystko mnie boli. Zanim je odzyskam i będę mogła całą jazdę siedzieć na koniu poprawnie, to już musze wyjeżdżać. Bardzo chciałabym mieć możliwość "wożenia tyłka" np. co drugi dzień w anglii, kiedy nie mogę jeździć na swoich koniach. Ale wolę jednak jeździć raz w tygodniu, niż wcale. Taka jazda na pewno nie usatysfakcjonowałaby osób które kiedyś startowały N czy C, ale dla osób które mają więcej aspiracji niż dokonań - sorry, ale chyba troszkę jojczycie. Nawet na nieprowadzonej jeździe możecie sobie sami "pomóc", po prostu skupiając się na konkretnych problemach pojedynczo (pięcie w dół, prawidłowym miejscu ułożenai łydki, prostej postawie, ustawieniu rąk, "niegibaniu sie" w siodle, itp. - to trudniejsze ale nie jest niewykonalne), bo na krześle nie wyćwiczycie prawidłowej postawy w ruchu, nieciągnięcia za wodze, podążania za ruchem konia, równowagi, porządnego dosiadu, nie nabieracie doświadczenia (na tuptusiach szkółkowych to trudniejsze, ale też się da). I potem jak przyjdzie czas na własnego konia to szkoda Wam będzie, że go zmarnowałyście. To z mojego punku widzenia, z którym można się oczywiście nie zgodzić.
Kaprioleczka - jak apdejtowalam swojego posta, to Ty najwyrazniej bylas juz w trakcie pisania odpowiedzi, bo zlapalas jeszcze 1sza wersje - jak widzisz, zorientowalam sie w miedzyczasie, ze cos mi sie poplatalo i usunelam pierwsza czesc 😉
Z tym "musiec" to chodzilo mi raczej o cos takiego, ze bedac wlascicielem zwierzaka ma sie poczucie obowiazku: sprawdzenia, czy wszystko gra, "mania" zwierza na oku, przebywania z nim - przynajmniej tak to wyglada w moim przypadku - takze odwiedziny u konia to nie zawsze przyjemnosc, czasem jest to (wynikajaca z wewnetrznego przymusu) powinnosc.
Mimo wszystko, podziwiam za wytrwalosc :kwiatek: Niezla musisz miec kondycje po tym wszystkim 🙂
Kaprioleczka - jak apdejtowalam swojego posta, to Ty najwyrazniej bylas juz w trakcie pisania odpowiedzi, bo zlapalas jeszcze 1sza wersje - jak widzisz, zorientowalam sie w miedzyczasie, ze cos mi sie poplatalo i usunelam pierwsza czesc 😉
Z tym "musiec" to chodzilo mi raczej o cos takiego, ze bedac wlascicielem zwierzaka ma sie poczucie obowiazku: sprawdzenia, czy wszystko gra, "mania" zwierza na oku, przebywania z nim - przynajmniej tak to wyglada w moim przypadku - takze odwiedziny u konia to nie zawsze przyjemnosc, czasem jest to (wynikajaca z wewnetrznego przymusu) powinnosc.
Mimo wszystko, podziwiam za wytrwalosc :kwiatek: Niezla musisz miec kondycje po tym wszystkim 🙂
dokładnie 😉 jak dodałam to pierwszej części Twojego posta już nie bylo - powinnam to w sumie poprawic 😉 jasne, że ma się poczucie obowiązku! ale nie miałam żadnego przymusu fizycznego - ja po prostu bardzo chciałam tam jeździć. Jak bardzo źle się czułam to nie jechałam, wiedziałam że moje konie mają dobrą opiekę, że jeden dzień mogę sobie odpuścić i że lepsze to niż zemdleć po drodze 😉
Ale właśnie ćwiczenia kondycyjne - bezcenne 🤣 żaden osobisty trener czy siłownia by mi tak kondychy nie wyrobiły 😂
hmm.. może to wam się wyda głupie i dziwne, sama tak twierdze ale nie jestem w stanie w ogole tego co sie stało racjonalnie wytłumaczyć. konie są dla mnie wszystkim, jazda konna tak samo. musiałam się rozstać z jedym koniem i teraz mimo ze mi bardzo brakuje jazdy konnej i wszystko wydaje sie fajnie bo pisze ze brakuje mi koni i jazdy ale teraz się to zmieniło na : brakuje mi TEGO konia i TEJ jazdy na NIM. ale to juz nigdy nie wróci. wcześniej zaliczyłam pare takich rozstań z końmi które były dla mnie ważne, tęsknota była i jest nadal ale zbierałam siły i trenowałam, znajdowałam inne opcje. ale to rozstanie było inne...po tym próbowałam jeździć na innych koniach, miałam oferty opiekowania się i jeżdzenia za darmo na świetnie ujeżdzonych i fajnych koniach. nie skorzystałam z żadnej. kompletnie nie czerpie z tego przyjemnośći..mimo, że trening był udany i wszystko dobrze szło. zupełnie mnie to nie cieszy.. więc przestałam jeździć, bardzo mi tego brakuje i bardzo bym chciała do tego wrócic ale nie umiem.. no i co mam jeździć mimo ze dobrze mi to idzie, ale na siłe, bez przyjemności cały czas myśląć ze to nie to co kiedyś? czy mam zrobić sobie przerwe? która i tak juz trwa bardzo długo...i nic juz mam totalny mętlik w głowie 🤔wirek: nie wiem co mam robić.
U mnie podobnie jak u Ascai, mam swojego konia, mogłabym jeździć codziennie bo mam do niego 8 min drogi samochodem, ale po kilku latach nie jeżdżenia regularnie jazda przynosi mi więcej frustracji niż radości, więc nie jeżdżę. Zawsze się sobie sama wytłumaczę pracą, mężem, brakiem czasu... Nie chcę jedzić jakoś wyczynowo, wystarczą mi spacerki, ale i tak nie mogę się przemóc i wsiąść na konia. Pewnie dlatego zamiast go trzymać w stajni przy domu, to mam go w pensjonacie 🤔wirek: Ale z końskiego świata nie rezygnuję, jeżdżę sobie do hodowców, czasem na zawody, zdjęć robię sporo, bo jakby wyjść z tego całkiem, to co robić z czasem poświęcanym temu codziennie, cotygodniowo???
to stwierdzenie zawiera trochę prawdy, ale niestety często jest tylko idealistycznym marzeniem chyba unikamy w tym temacie powiedzenia glośno o jeszcze jednej bardzo ważniej, jeśli nie najważniejszej w wielu przypadkach kwestii - możliwości finansowych. Bardzo często na drodze realizacji planów staje niedostateczna ilość pieniędzy na koncie. I wielu sytuacjach to bariera, która praktycznie nie udaje się przeskoczyć.
Nigdy bym nie pomyślała, że napiszę tutaj posta, ale niestety ehh. Chyba mnie koniec też dopadł. Nie mam możliwości jazdy , nie mam konia, stajni ani trenera. Kasy tym bardziej. Mam nadzieję, że coś jeszcze wymyślę, ale na chwilę obecną jestem załamana. Musiałam się gdzieś wyżalić , przepraszam.. 🙁
Już dłuższą chwilę 😉 nie jeżdżę - i zabawne - wcale mi tego nie brakuje 🤔wirek: Może dlatego, że w każdej chwili mogę zadzwonić do koleżanki, umówić się i pojechać w teren? Może dlatego, że gdy sobie siedzę na słoneczku, popijam kawę, przymrużam oczy i patrzę z uśmiechem jak "walczy" moja córa - to jest mi tak dobrze, jak nigdy w siodle nie było? Może dlatego, że gdy patrzę (aktywnie 😉) jak inni jeżdżą - to i tak czuję pracę każdego mięśnia, każde wrażenie - zupełnie jak bym była w siodle? Jestem szczęśliwa, że nie muszę wbijać się w bryczesy i buty i ocierać potu z czoła. Do swojego leciałabym na skrzydłach - ale coś nie chce mi się zawziąć i na niego zarobić 🤔
Nie wiem czy to odpowiedni wątek, ale własnie stoję przed wyborem jeździectwo czy koń...? Jeżeli wybiore jeździectwo to mój koń bedzie stał 22 godziny w boksie w ciągu doby i to nie zawsze ja bede go ruszac, nie wiem kto... Jeżeli konia, to zostanie na padokach a ja musze na całą zimę odpuścić sobie jazdę i treningi.