Forum towarzyskie »

Gender

Taniu ależ zawsze jest jakiś wybór. Zawsze człowiek ma jakiś kawałek własnego świata, na który ma wpływ. I tam sobie może być sobą, nawet jeśli innym wydaje się to śmieszne. Ja na przykład w ramach "demonstracji", co myślę o sztucznej równości i poprawności politycznej, nigdy nie podpiszę się w stopce żadnej książki, nad którą pracuję, jako "redaktorka". Choć wiele moich koleżanek to robi. Śmieszne? Mało znaczące? Może. Ale dla mnie jakiś malutki dowód, że nie dałam się zwariować.

jkobus, a czy przypadkiem nie jest tak, że sama kultura została stworzona przez ludzi właśnie po to, żeby zmieniała świat? Czy nie po to tworzymy normy kulturowe, moralne, etyczne, prawne, wszelakie, aby za ich pomocą zmienić ludzi w lepszych, niż na danym etapie rozwoju ludzkości są? Do pewnego momentu temu to miało służyć - z zasady swojej zmieniać, wychowywać, kształtować. Teraz jest jakby inaczej, ale pierwotny cel był moim zdaniem taki. A "sztuczna szczęsliwośc", której ja także jestem przeciwniczką, to nic innego, jak "wolnoć Tomku w swoim domku", czyli właśnie brak zmian, ale powrót do stanu czystej natury, gdzie nie ma norm i zasad i każdy może robić, co chce - bo tak.
Lepsza Połowa podpowiada mi właśnie, że cały ten "gender" to problem brzydkich kobiet których, na skutek demontażu tradycyjnego, patriarchalnego społeczeństwa, nikt już nie wydaje za mąż "bo tak trzeba" - a same sobie nie radzą...

Ale - zostawmy żarty.

Rolą kultury NIE JEST "zmienianie świata". Od tego jest technika (nauka ma jeszcze inne zadanie - jej celem jest ZROZUMIENIE świata). Kultura, jak napisałem wyżej, oddziałuje nie na środowisko, tylko na umysł człowieka - OGRANICZAJĄC jego aspirację (a tym samym także oczekiwania względem środowiska - w ten sposób, człowiek przystosowuje samego siebie do tego, czego zmienić nie potrafi: i tak np. Eskimosi na ogół nie marzą o wylegiwaniu się pod palmami, tylko radzą sobie w świecie lodu i śniegu - nieprawdaż..?).

Kultura jest restrykcją. Inaczej być nie może. Problem polega na tym, że żaden świat "powszechnej szczęśliwości" bez restrykcji nie istnieje i nigdy nie istniał...
Murat-Gazon, o masz ci los! Nie ma czegoś takiego jak "normy etyczne". Normy są wyłącznie moralne. Etyczne to są rozważania nt. norm.
I chyba mylisz co jest "wewnątrz" a co "na zewnątrz". Normy kulturowe są po to by zmieniać LUDZI a nie ŚWIAT - czyli dostosowywać ludzi do środowiska, a nie środowisko do ludzi.
Od chodzenia w spodniach/spódnicy nikomu się chromosomy nie zmienią.
jkobus masz całkowitą rację, że kultura jest restrykcją. "Powszechna szczęśliwość" to moim zdaniem pseudoutopia, powstała w umysłach ludzi nieakceptujących ograniczeń narzucanych im przez kulturę i cywilizację, którzy wymarzyli sobie, że najlepiej to by było, jakby oni wszystko mogli, a nic nie musieli. W gruncie rzeczy dla mnie przynajmniej taka wizja to horror. I modlę się, bym nie dożyła czasów, w których ludzie będą "wszystko mogli, a nic nie musieli". Bo cała nasza cywilizacja opiera się na tym, że czegoś nie wolno, a coś trzeba. I to jest dobre.

Halo przepraszam za pomyłkę, tak to jest, jak się nie przemyśli tego, co się pisze.
Wydaje mi się, że to nie jest takie proste. Normy kulturowe zmieniają ludzi, no tak, ale zmiana ludzi pociąga za sobą zmianę świata. Bo człowiek jest takim stworzeniem, że zmienia to, co ma wokół siebie, a dopiero jeśli nie może, to się dostosowuje. Gdybyśmy jako ludzkość wyłącznie biernie się dostosowywali, to nigdzie byśmy do dziś nie zaszli. Zmiana człowieka pociąga za sobą nowy sposób patrzenia na świat, ten daje nowe możliwości i nowe plany, a plany wcielone w życie powodują powstawanie nowej rzeczywistości. Nie można tego oddzielić. Człowiek i świat to jednostki połączone, wpływające na siebie wzajemnie, więc cokolwiek dzieje się z jednym, przekształca też drugie.
Ale zmiany w środowisku nie nastąpią jako bezpośrednie oddziaływanie kultury. Nie chce mi się teraz starannie myśleć (widać, że jkobus miał czas dokładnie przyjrzeć się tematowi) ale przyjrzyj się choćby tematowi regulacji poczęć.  Żeby nie wiem jak restrykcyjnych norm kulturowych nie wprowadzać z "rozrzedzeniem" populacji radzi sobie dopiero antykoncepcja (czyli technika) albo - samo środowisko (zarazy, klęski żywiołowe itd.) Bo nawet wojny nie.
Przy okazji: to co kulturowe w znacznej mierze jest samoregulujące (chyba), to co techniczne - potrafi być nieodwracalne w skutkach - jak beton, jak miotła z "Ucznia Czarnoksiężnika".
Dobra. Są jeszcze takie "drobiazgi" jak promieniowanie radioaktywne - i tutaj mętnie: Środowisko? Technika? Czy kultura ograniczająca zastosowanie techniki? (norma nie zabijaj np.)
No właśnie cały problem dnia dzisiejszego polega na tym, że technika (czyli właśnie ogół naszych zdolności oddziaływania materialnego na środowisko) "wymknęła się spod kontroli". To znaczy - nowe możliwości techniczne objawiają się szybciej, nim jakakolwiek kultura powie nam, czy jest rzeczą słuszną z nich korzystać.

Czasami oznacza to wprost zniszczenie. Jak w przypadku DDT czy thalomidu (i pewnie paru innych rzeczy, o których nie wiemy...).

Czasami oznacza to "tylko" tyle, że różne restrykcje (czyli "normy"😉 kulturowe, które dawniej były wyrazem biernego przystosowania się do środowiska, stają się "problematyczne", bo zakazują czegoś, co jest już technicznie nie tylko możliwe, ale i - łatwe, a nawet wygodne.

Ludzie zawsze regulowali swoją płodność. Moralność katolicka, wszelkie metody poza wstrzemięźliwością lub kalendarzykiem (czyli... też rodzajem wstrzemięźliwości!) a priori odrzucająca, bynajmniej nie jest jedyną możliwą. W gruncie rzeczy też - wcale nie jest taka stara, bo tak naprawdę to dopiero wiek XIX (wcześniej było... bardziej pogańsko..!).

Ale NIGDY i NIGDZIE nie istniała taka kultura, w której "problemem do rozwiązania" jest raczej to, żeby mieć dziecko, niż to, żeby go nie mieć.

Tymczasem tak właśnie nagle i bez czasu na jakiekolwiek nad tym problemem rozważania stało się obecnie. Ponieważ antykoncepcja jest łatwa i tania - a leczenie bezpłodności trudne i kosztowne.

No i co teraz począć?

Jest rzeczą oczywistą, że wobec zmian materialnych dotykających tak istotnych dla ludzkiego behawioru kwestii - kultura się "sypie". Sama z siebie. Nawet, gdyby nikt jej w tym celowo nie pomagał. Bo, po prostu - ludzie buntują się przeciw dawnym normom, skoro nie czują stojącego za nimi "bata" materialnej konieczności (dawniej promiskuityzm kończył się wcześniej czy później ciążą - rzecz zatem była nie do ukrycia - a że ludzie żyli skromnie i nie było wolnych nadwyżek na zasiłki dla samotnych matek, to znalezienie chłopa na stałe było zwyczajnie sprawą materialnego przeżycia...). A jednocześnie nie znajdują jasnych wskazówek ("restrykcji"😉, który by im mówiły, jak postępować w zupełnie nowych sytuacjach.

Do tego jest całkiem sporo ludzi, którym wydaje się, że winę za ich niewątpliwe cierpienie ponosi nie co innego, jak właśnie kultura - dlatego, że sankcjonuje czy to własność, czy to monogamię, czy to inne, istotne ograniczenia możliwych ludzkich wyborów.

Moim zdaniem - i mam wrażenie, że możemy się tu zgodzić - powodem cierpienia ("alienacji", jak to nazywał Marks...) jest właśnie... brak restrykcji!

Popatrzcie na konie: pod kiepskim, niepewnym siebie jeźdźcem - koń się płoszy, jest niespokojny, okazuje dyskomfort. Gdy jeździec siedzi pewnie i nie ma w nim wahania - koń w widoczny sposób okazuje komfort, rozluźnienie, spokój.

Wsiedliśmy jako cywilizacja na konia, który jest dla nas za szybki - no i teraz nasze przerażenie zaczyna mu się udzielać...
jkobus w temacie braku restrykcji jako przyczyny cierpienia zgadzam się w 100%.
Nie da się żyć w świecie bez zasad, bo to one trzymają wszystko, kolokwialnie mówiąc, "w kupie". Brak zasad wydaje się super sprawą, bo wszystko można, i wiele osób zaczyna właśnie robić wszystko. Ale problem się pojawia, bo moim zdaniem te zasady cały czas gdzieś tam bardzo głęboko w społeczeństwie żyją i być może więcej osób chciałoby, aby obowiązywały, niż się do tego głośno przyznaje. Ci, którzy najgłośniej krzyczą i manifestują, jak to wspaniale im się żyje bez zasad, zwykle przekonują się na jakimś etapie swojego życia, że ludzie jednak woleliby, aby oni tych zasad przestrzegali. Tylko że łamanie ich jest nieodwracalne. I co? - nie mają już wyjścia, tylko nadal krzyczeć o zacofaniu tych, których akceptacji nie dostają, a ich piękne, ale puste hasła nieuchronnie kogoś pociągną - i historia się powtarza.
To jest głębsze. I prostsze. Nie przypadkiem powołuję się na obserwacje koni. I koń i człowiek to typowe zwierzęta stadne. Bardzo źle znoszą izolację, mają wrodzoną skłonność do konformizmu, lizidupstwa, podporządkowania się normom i poleceniom szefa. Brak norm (a także brak szefa!) powoduje dyskomfort sam w sobie. Żadne dodatkowe problemy stąd wynikłe nie są już do pełni nieszczęścia potrzebne...

Oczywiście, tak samo jak trafiają się (na skutek ingerencji człowieka, niestety...) głęboko aspołeczne konie, których nie da się zintegrować z żadnym stadem - przypadłość taka może też dopaść i człowieka. Nie nazywajmy jednak takich nonkonformistów "ludźmi normalnymi" - bo cóż oni z normą mają wspólnego..?
Prawda. Być może więc problem po prostu leży w tym, że zgodne z naturą jest zawsze i w każdych warunkach dążenie do bycia częścią stada i przyjmowanie jego reguł - a wśród ludzi coraz więcej jest niestety jednostek tak dalece niemających świadomości własnej natury, że zrobili sobie motto życiowe "nie potrzebuję stada" i "nie chcę żadnych reguł". A to jest kompletnie sprzeczne z najgłębszą istotą tego, czym jesteśmy. I tak jak napisałeś - to nie jest normalne, choć dla wielu osób stanowi powód do dumy, a dla równie wielu niestety postawę do naśladowania.
Celowo pominęłam przypadki tego, kiedy bycie w stadzie i przyjmowanie jego reguł nie zawsze jest dobre. Bo czasem stado jest zdegenerowane, a reguły chore. Wtedy wypadałoby poszukać innego.
Zauważ, że tacy np. homoseksualiści nie zadowalają się tym, że nikt ich już do więzień nie wsadza z powodu ich przeciwnej naturze skłonności, nie poddaje elektrowstrząsom ani lobotomii. Uzyskali wolność od tego rodzaju restrykcji argumentując, że przecież ich skłonność do siebie nawzajem to sprawa całkowicie prywatna i ulegając jej - nikomu nie szkodzą. Tymczasem, ledwo tę wolność uzyskali, a już domagają się czegoś więcej. Chcą od społeczeństwa już nie tolerancji, a podziwu i akceptacji! Domagają się ślubów - i potafią podać do sądu kwiaciarkę, która odmówi im ślubnego wieńca, czy modystkę, która nie zgodzi się na taki ślub przygotować strojów. Za chwilę podadzą do sądu papieża, bo nie zgodzi się sam im takiego "sakramentu" udzielić...

Wygląda na to, że depenalizacja homoseksualizmu była błędem - i to także z punktu widzenia samych homoseksualistów. Skoro WCIĄŹ są tak samo nieszczęśliwi jak wcześniej..?

Ale tak właśnie działa podstawowy mechanizm rządzący behawiorem zwierzęcia stadnego. Jeśli tylko ma zapewnione fizyczne przeżycie - to jego następną, najpilniejszą potrzebą jest akceptacja ze strony stada. Per fas et nefas.

Podobnie było z tzw. "proletariatem" w XIX wieku. Marks zostawił wstrząsające opisy pracy dzieci w fabrykach. Zapomniał dodać, że gdyby nie te fabryki, to dzieci te byłyby martwe - bo nikt nie miałby środków, aby je wykarmić, gdyby nie rewolucja przemysłowa i rolnicza, która wtedy miała miejsce. Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie żyjący z pracy najemnej mieli wówczas istotny i realny powód do cierpienia - nie dlatego, że byli biedni, ale dlatego, że byli nie dość bogaci, by móc zaspokajać swoją potrzebę szacunku ze strony społeczeństwa.

Obecnie takiego szacunku, poważania, respektu - domagają się różni odmieńcy seksualni. "Gender", jeśli nawet nie zajmuje się tym bezpośrednio, to pośrednio uzasadnia ich żądania twierdząc, że płeć to "konstrukt kulturowy", a więc - coś względnego, umownego, konwencjonalnego.

Problem polega na tym, że szacunku nie da się wymusić w ten sposób. Skutek takich działań może być tylko odwrotny do zamierzeń.

Na marginesie: odkorkowałem właśnie tegoroczne wino jeżynowe - piję więc zdrowie Pięknych Pań i tu obecnych Re-voltowiczek... Ups!
Tymczasem, ledwo tę wolność uzyskali, a już domagają się czegoś więcej. Chcą od społeczeństwa już nie tolerancji, a podziwu i akceptacji! Domagają się ślubów - i potafią podać do sądu kwiaciarkę, która odmówi im ślubnego wieńca, czy modystkę, która nie zgodzi się na taki ślub przygotować strojów. Za chwilę podadzą do sądu papieża, bo nie zgodzi się sam im takiego "sakramentu" udzielić...



Znasz jakikolwiek taki przykład z własnego doświadczenia, czy powtarzasz to co ci się wydaje/zasłyszałeś w radiu/ widziałeś w telepudle?
Są to fakty powszechnie znane. A takich dowodzić nie ma potrzeby...
'powszechnie znane' 🤣 doprawdy przezabawne... umiejętność filtrowania informacji czerpanych z mediów jest, jak widać, sztuką.
http://www.autonom.pl/?p=5670
http://www.fronda.pl/a/gejom-odmowiono-lokalu-na-zawarcie-slubu-chrzescijanscy-rasisci-moga-trafic-do-sadu-i-stracic-swoj-biznes,30055.html?page=1&

A może twierdzisz, że nieprawdą jest, iż homoseksualiści domagają się prawa zawierania "małżeństw"..? To rzeczywiście trudno by mi było udowodnić: jest to tak powszechne zjawisko, że ciężko o jakiś syntetyczny materiał na ten temat...

Nie widzę najmniejszych podstaw aby sądzić, iż zalinkowane teksty oznajmiają nieprawdę. Gdyby tak było - to przecież dawno by to zrobiono i dziennikarze, którzy takie informacje rozpowszechniają, sami znaleźliby się przed sądem - n'est pas?
jkobus generalizujesz po prostu. Wyciągasz daleko idące wnioski na podstawie garstki informacji z sieci. Ot co.
Wystarczy czasami osobiście poznać parę takich osób, porozmawiać bez uprzedzeń a nagle okazuje się, że uprzednio wykreowany przez nas samych podświadomy obraz bardzo odbiega od tego, jak to wygląda naprawdę.
Ciężko o statystykę jeżeli chodzi o liczbę par osób homoseksualnych w Polsce ubiegających się o możliwość zawarcia małżeństwa ponieważ w Polsce jest to niemożliwe. A szkoda ( że taka statystyka długo jeszcze nie powstanie), bo ciekawa jestem ile osób faktycznie jest w stanie od zaraz stanąć na ślubnym kobiercu i jak miałoby się to 'powszechnego' przekonania, że homoseksualni chcą ślubów.

Wiesz, przez cały XIX wiek mówiło się, że "Polacy pragną niepodległości". Jeśli zmierzyć liczbowo to, ilu Polaków faktycznie podejmowało jakieś działania, które w ich przekonaniu miały tej sprawie służyć - to poprawniej należałoby pisać, że "ok 0,5% Polaków pragnęło niepodległości". Tak się jednak nie robi - bo to hałaśliwa i zorganizowana elita reprezentuje milczącą resztę, czyż nie..?

Dlaczego ta sama zasada ma nie dotyczyć homoseksualistów..?
'powszechnie znane' 🤣 doprawdy przezabawne... umiejętność filtrowania informacji czerpanych z mediów jest, jak widać, sztuką.


oj, nie zdajemy sobie nawet sprawy jak wielką! Jak człowiek wierzy, że blondynki są głupie, to tylko takie blondynki będzie zauważał, resztę umysł sprawnie usunie z rzeczywistości 😉
ekhem, taa... młodzi ludzie wierzą, że są nieśmiertelni - że to inni umierają, nie oni, a ich umysły sprawnie usuwają z rzeczywistości, i widzieć nie chcą. Faktów to nie zmienia.

Dlaczego ta sama zasada ma nie dotyczyć homoseksualistów..?


Dlaczego, skoro o tym wiemy, patrzymy na ogół przez pryzmat tej 'wrzeszczącej elity'?
Chyba jkobus długo tłumaczył? Że człowiek - zwierz stadny.
...od zwierząt stadnych posiadamy co najmniej o dwa zwoje mózgowia więcej: właśnie po to, by samodzielnie myśleć.
No i myślimy samodzielnie (przynajmniej niektórzy) - a reagujemy stadnie 🙂
Gdyby te zwoje mózgowe powszechnie działały np. reklama nie miałaby po co istnieć. Ani obietnice wyborcze.

Dlaczego, skoro o tym wiemy, patrzymy na ogół przez pryzmat tej 'wrzeszczącej elity'?

bo właśnie po to ta homosiowska elita wrzeszczy?...przeciętny homoseksualista ma cały ten gender gdzieś...żeby nie powiedzieć "w dupie"!'powszechnie znane' 🤣 doprawdy przezabawne... umiejętność filtrowania informacji czerpanych z mediów jest, jak widać, sztuką.
jak widać, dla leminga sztuką jest rozumienie podawanych informacji  😁
a co do lęków Tani, to muszę zauważyć, że na dobrą sprawę są konieczną konsekwencją
Bo, po prostu - ludzie buntują się przeciw dawnym normom, skoro nie czują stojącego za nimi "bata" materialnej konieczności (dawniej promiskuityzm kończył się wcześniej czy później ciążą - rzecz zatem była nie do ukrycia - a że ludzie żyli skromnie i nie było wolnych nadwyżek na zasiłki dla samotnych matek, to znalezienie chłopa na stałe było zwyczajnie sprawą materialnego przeżycia...).

Ze to dzieki zasilkom daja rade samotne matki? O rany, dalabym to kilku mi znanym do przeczytania, to by sie obsmialy jak norki.

A widzieliscie ten filmik? Norweski komik zadaje pytanie naukowcom dlaczego kobiety i mezczyzni wybieraja rozne zawody. Bardzo ciekawe!
Gender Equality Paradox
W porównaniu do tego, jak wyglądała sytuacja życiowa samotnej matki jeszcze 30 lat temu to z całą pewnością "dają radę".

Tylko widzisz - kolejny przykład na to, że apetyt rośnie w miarę jedzenia: im już nie wystarcza, że nie umierają z głodu, mają dach nad głową i jakieś ubranie. Chciałyby żyć TAK SAMO jak rodziny w których aż dwoje dorosłych zarabia.

Niby dlaczego..? Jakie jest uzasadnienie tego żądania? "Bo tak się należy"..? A cóż to za argument..?
jkobus, z całym szacunkiem, ale w Polsce bycie samotną matką jest trudną sprawą. Nie każdemu przysługują świadczenia. Niestety wiem co mówię 😉
Z całym szacunkiem - co z tego..?

Bycie rolnikiem, a jeszcze hodowcą koni to też w Polsce jest trudna sprawa. Nie każdemu przysługują dotacje. Niestety wiem co mówię  😉
tylko bycie rolnikiem, górnikiem, czy lekarzem to wybór

bycie samotną matką - to często nie wybór - tylko sytuacja gdzie facet opuszcza kobietę i ma w d.
Doprawdy..?

A bycie post-pegeerowskim nygusem, chlejącym cały dzień pod sklepem to wybór, powołanie, czy życiowa konieczność wynikła z zewnętrznych okoliczności..?

Jeśli KTOŚ INNY jest winien tego, że samotna matka została samotną matką - to stwarza jakieś podstawy do roszczeń względem tego kogoś. Konkretnie, z imienia i nazwiska.

Skądinąd - fakt, że przywykliśmy uważać, że za potomstwo odpowiadają oboje sprawcy jego powołania na świat - to też jest TYLKO "kulturowy kontekst" - tak samo względny, konwencjonalny, umowny, jak cała reszta...
jkobus, ano to z tego, ze mowisz, ze samotna matka to w dzisiejszych czasach 'daje rade'. A ja Ci mowie, ze samotna matka liczaca na wwsparcie panstwa, moze nie dac rady. Zwlaszcza taka, ktora zarabaia powyzej 1000 zl i ma zasadzone alimenty. Taka to juz musi liczyc tylko na siebie.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się