Forum towarzyskie »

System opieki zdrowotnej

Oddział wewnętrzny- odwiedziny.
Kurczę! Kiedyś nie wolno było małych dzieci wprowadzać. To już nie obowiązuje??
Pacjent, staruszek, kompletnie nieprzytomny, w pasach, krzyczący jak szalony, rozwalony pampers z zawartością, genitalia na wierzchu. I... luzik. Drzwi otwarte. On tuż przy nich. I odwiedzający z dziećmi co paradują i się gapią. To był tak straszny widok, że ja do dziś drżę na wspomnienie. I chyba tylko mnie zaszokował. Gdzie prywatność/szacunek i jakiś rozum??
Rodzice zostawili przed drzwiami wejściowymi. Standard. Ja takich debiut wywalam i jest wielkie darcie mordy, ale jakoś mnie to nie rusza.
Dzieci to jedno. Ale ten pacjent w tak złym stanie wystawiony na widok publiczny to drugie. Jeśli nawet jego stan nie pozwala, żeby go przyśpić/wyciszyć, to jakoś powinien być zakryty, zasłonięty czy coś. No był odarty z godności całkiem. O tym, że z powodu jego, zwierzęcych wręcz, krzyków nikt tam nie śpi na oddziale to już nie wspomnę.
I druga sprawa: katering. Znów trafiłam na...jajka na twardo w skorupce. I znów łupałam trzem salom chorych. Tego to już nie ogarniam całkiem.  😵
Przykryjesz- rozkopie się moment. Jest na widoku więc go widać, bliżej w razie czego... Niestety nie da się takich ludzi schować do szafy. Szpital to nie hotel, różne rzeczy się trafiają.
Taniu,
rozumiem Twoje zdenerwowanie - takiego pacjenta można np. odgrodzić parawanem.
Nie zawsze jednak da się gdzieś "upchać" dziecko i samemu iść do szpitala. Przerabiałam to z obłożnie chorą ciotką.
Ja nie miałam dziecka gdzie zostawić. Ani jak leżała w domu, ani jak leżała w szpitalu, ani jak leżała już na oddziale paliatywnym.
Miałam do wyboru - albo zostawić ją samą sobie, albo zabrać dziecko.
taki lajf
Dodo a jak włazi na oddział całą rodzina? To już nie ma problemu komu "upchąć". Ale nie, trzeba leźć. Jedni mnie nie posłuchali i zanim przyszła ochrona to z sali wynurzył się żul i jak na życzenie zahaftował pół korytarza. Prysnęło dziecku na sukienkę. I jakoś nagle dało się zabrać na poczekalnię 🙂
Dodo, ja wiem. Sama też nieraz musiałam zabrać ze sobą syna do szpitala. Jednak zostawiałam na korytarzu a wizytę skracałam jak się dało.
W szpitalu, w którym byłam w weekend jest pokój odwiedzin, szeroki korytarz zewnętrzny z ławeczką. I faktycznie paradowała cała rodzina, zatem ktoś mógł wymiennie z dziećmi zostać.
Co do chorego. Ja wiem, że szpital to nie hotel. I właśnie dlatego taka sytuacja mnie oburza, bo inni chorzy z trzech sąsiednich sal nie zmrużyli oka. A też są tam na leczeniu.
niestety, niektórzy nie mają umiaru = vide wątek dziecięcy gdzie jedna z re-voltowiczek opisuje, ze leży na patologii ciąży z Cyganką (Romką dla tych co sie pultają o rasizm), i że u Cyganki (Romki) siedzi od rana cała głośna Cygańska (Romska) rodzina  👀
...to już jest stygmatyzowanie, że jaj Cyganie to głośni, narzucający się i nieroby (też coś takiego padło).... ja też leżałam w ciąży z Cyganką (Romką?) w szpitalu w jednej sali, ale nie było całodziennych odwiedzin, nigdy nie przyszło więcej niż 2 ludzi odwiedzających na raz, bardzo kulturalni, jej mąż zawsze nas częstował winogronami, i co tam jeszcze przyniósł. Bardzo dużo rozmawiali w swoim języku, nie rozumiałam ich a chciałabym 🙂 zawsze dzień dobry, do widzenia, nikt się głośno nie śmiał czy głośno nie rozmawiał. Bardzo miło ich wspominam, i samą dziewczynę też.

Zawsze kultura, nie za głośno, nie mogli wyjść, bo ona musiała leżeć.
Z tymi odwiedzinami to jest tak, że jest ciche przyzwolenie, bo zawsze rodzina umyje, poprawi pościel, pomoże przy karmieniu.
Podczas wielu moich pobytów na oddziale udarowym, moje wizyty były przyjmowane wręcz z radością. I ja to rozumiem. Mało personelu/ciężko. Nie rozumiem zgody na obecność w sali pooperacyjnej z płaszczami/torbami/tobołami. Tam powinno być sterylnie. A i w takiej sali bywałam wraz z kotłującym się tłumem.
Powinien być limit odwiedzających: 1 osoba. I chodzący chorzy powinni wychodzić do pokoju spotkań.
p.s
A chory w stadium terminalnym lub takim jak opisałam powinien mieć osobną salę i osobną opiekunkę. Trudno. Taki powinien być standard. Dobrze i dla niego i innych pacjentów i personelu.
Po sporej przerwie i pobyciu w szpitalu znów wracam z przebojem.
Musiałam się ostatnio (niestety) przeprosić z służbą zdrowia i pójść do lekarza.
Oczywiście zdiagnozowanie mnie to zagadka.
Za dużo leukocytów, anemia - reszta z krwi niby ok.
Ale boli, senność jest, masakrycznie puchne, nerwowość przeplatana z sennością - usg jamy brzusznej + kolonoskopia zarządzona, skierowanie na cito..
Terminy? - odległe tak bardzo, że szybciej zaoszczędze z wypłaty i pójde prywatnie.  😂 😵
deksterowa, to ja to opisywalam sytuacje z Cyganka(Romka). I uwierz mi, siedzieli od 9 do nawet 19 . Owszem byly momenty gdzie ich nie bylo, ale chyba siedzieli pod szpitalem bo jak do nich zadzwonila to pojawiali sie w ciagu 10 minut. Przyvhodzili po 3-4 osoby, raz nawet w 8 osob naraz. Nie dalo rady wysiedziec w pokoju bo tak glosno gadali. Dziewczyna byla ok, do niej nie mialam zadnych "ale" ale do jej rodziny juz tak. Najgorszy byl jej kuzyn. Glosny masakrycznie, oblesny, smierdzacy i z nadwaga na pewno 10 kg. Nie pozwolil spac bo on chce wiedziec ile mam lat, ile lat moj maz, a jak dlugo jestesmy po slubie. Ignorowanie go nic nie dawalo bo byl jeszcze bardziej nachalny. Prosby o nie przeszkadzanie rowniez.  Moglabym wiecej i wiecej pisac tylko po co?  I napewno nie jestem uprzedzona do innych narodowosci, religi bo mi tam zwisa skad jestes, byle bys mial szacunek do mnie.

Chciałam tylko dodać, że pacjent ma w prawach pacjenta zagwarantowane prawo do odwiedzin. I już. Personelowi nie wolno ingerować i mu w tym przeszkadzać. Możemy tylko PROSIĆ o ograniczenie odwiedzin w porze przedpołudniowej.
Niestety, znaczna część pacjentów uważa, że ma tylko prawa w szpitalu o obowiązkach zapomina. Także rodziny.
Ratownika medycznego obowiązuje tajemnica lekarska?
Zastanawia mnie to czy zachowanie ratownika, który pracuje na SORze w rejestracji jest normalne i może być praktykowane. Wychodzi i każdego pacjenta w kolejce pyta co mu dolega. Pacjenci odpowiadają "kolka nerkowa", "zapalenie pęcherza", "biegunka"... i tu przy wszystkich, ok 20 osobach pytania o biegunkę, jak często, jaki kolor itd ?  😲
Niestety trudno w wielu placówkach o prywatność. W "mojej" przychodni jest ciasny korytarzyk/poczekalnia i cienkie drzwi.
Z pokoju urologa można się nasłuchać. Bo nie sposób nie słyszeć.  😡
U nas też to normalne.
Pewnie można to zrobić bardziej lub mniej delikatnie, ale zebrać wywiad w celu dokonania selekcji i przydzielenia "koloru" musi. I o kolor i częstotliwość biegunki też, właśnie w celu ochrony tych 20 ludzi w poczekalni, gdyby mogła okazać się zakaźną. To, że nie ma możliwości przydzielenia każdemu oczekującemu indywidualnego, zacisznego i prywatnego boksu, to już nie wina ratownika. I nie widzę tu naruszenia tajemnicy lekarskiej. Przecież to pacjenci sami mają mówić o swoich dolegliwościach. Jeśli miałabym jakąś wstydliwą przypadłość, powiedziałabym ogólnie co mi dolega i że szczegóły mogę podać na osobności lub mówiła bym przyciszonym głosem. Naruszył by tajemnicę, gdyby głośno na poczekalni powtarzał to, co mu pacjent mówi (np. krzycząc przez cały korytarz do innej osoby z personelu).
JARA, takie postępowanie to naruszenie praw pacjenta: prawa do tajemnicy informacji oraz prawa do intymności i godności. Ale jeżeli ratownik nie ma możliwości inaczej zebrać wywiadu, to jest to wina organizacyjna szpitala. Teoretycznie pacjent mógłby w takiej sytuacji żądać zadośćuczynienia.
Wybrałam się do doktora. Prywatnie. Doktor/profesor. Mistrz Medycyny ( na podstawie tego co sam pisze o sobie). Ośrodek marmurowy jak nagrobek. Bajery. Jak z bajki. Pusto.
Pan spóźnił się znacznie, nie przeprosił, burknął coś pod nosem i w trakcie słuchania z jaką sprawą przyszłam odpalał komputer potem sprawdzał pocztę. Nie przeprowadził wywiadu, nie zbadał mnie. Czułam się jak karaluch. Potem akademickim tonem coś gulgotał zupełnie nie na temat. Na moje, konkretne porządkujące rozmowę, pytania nie znalazł odpowiedzi. Gładko przerzucił rozmowę na temat własnych fotek na FB i.... koniec. ZERO. Trwało to 10 minut. Przy wyjściu skasowano mnie bardzo znacznie. Za NIC.
Ech. Prywatnie też z pustego się nie naleje.  🙁
I zapłaciłaś za tę rozmowę o fotkach na FB? 😉
I znowu byłaś za mało asertywna? Rozważałaś taki kurs?
I znowu byłaś za mało asertywna? Rozważałaś taki kurs?

No chyba muszę rozważyć. Ja mam wpojony taki lęk jakiś w stosunku do lekarzy. I kucam.
Fotki fajne, ze Sri Lanki.  😉
Ochh, idealnie.
Tania a lekarz polecany czy wybrałaś sie na zasadzie "drogi, to dobry" 😉 ?

Ja się leczę tylko prywatnie, a mimo to trafiłam na kilku konowałów. Teraz robie rozeznanie w internecie, zawsze to jakiś ogląd na sytuację 😉
Tania a lekarz polecany czy wybrałaś sie na zasadzie "drogi, to dobry" 😉 ?
(...)

Nie. Szukałam specjalisty. Koszt wyskoczył na koniec i swoją drogą był o 100% wyższy nie w cenniku na stronie.
Ja jestem bardzo asertywna jeśli idzie o cudze sprawy . W swoich jestem jak ostatnia sierota.  😡
Ja się zrobiłam taką sierotą jeśli chodzi o własne sprawy jakiś rok temu jak byłam w ciąży. W 32 tygodniu odeszły mi wody no to myk na oddział, następnego dnia poród. Urodziłam córeczkę przez cesarskie cięcie, z powodu jej ułożenia (była pupką do wyjścia).
Chwilę po CC czułam się super, nawet mnie te położne pochwaliły i lekarka też że mała jest super a potem było już tylko gorzej, bóle miałam niesamowite, psychika siadała totalnie (była już naruszona przez brak kontaktu z końmi, które były codziennie i nagle się to urwało a jestem nieco karierowiczką).
Nie mogłam się ruszyć na tym cudownym szpitalnym łożu.
Położono mnie na sali z kobietami które urodziły w terminie, było mi przykro. Miały swoje dzieci przy sobie, a ja nie. Nie byłam w stanie nawet wstać do malutkiej (drugi raz zobaczyłam ją dopiero w 3 dzień), nie mogłam też liczyć na żadne wsparcie ze strony pielęgniarek i położnych. Jedynie mój mężczyzna gdy przyjeżdżał zabierał mnie na wózku do dziecka. Psychika siadała coraz bardziej, czułam się okropnie a nikt mi nie chciał pomóc. Jeszcze w 3 dobie malutka się rozchorowała, bardzo się o nią martwiłam.
I tak cierpiałam w ciszy jak ta sierota patrząc jak matki cieszą się swoimi dziećmi. W końcu powiedziałam mojemu facetowi że chcę wyjść, że mam dość i tylko to mi pomoże wstać na nogi. Wiedziałam, że dziecko musi zostać w szpitalu ale ja nie potrafiłam inaczej... Ginekolodzy zrozumieli, zgodzili się na wypis. Gdy zapytałam lekarkę prowadzącą maleństwo zareagowała wielkim oburzeniem które przyćmiło zupełnie zapach paprykarzu ze śniadania. Ja w szoku a ona spytała jak ja sobie to wyobrażam (czy coś w ten deseń, brzmiało jakbym chciała porzucić dziecko). Łzy same napłynęły mi do oczu. No tak, co ze mnie za matka.
Jednak postawiłam na swoim i zostałam wypisana. W momencie stanęłam na nogi, codziennie (przez 3 tygodnie) byliśmy u malutkiej dowoziliśmy odciągnięty pokarm i opiekowaliśmy się nią w szpitalu. Przy wypisie powiedziałam tej Pani doktor, że gdyby nie ten mój wcześniejszy wypis nie dałabym rady tak szybko się ogarnąć a przecież dziecko potrzebuje szczęśliwej i spokojnej matki i żeby się zastanowiła następnym razem zanim kogoś oceni. Powiedziałam też że nie zawsze wskazane jest żeby matki wcześniaków leżały z tymi rodzącymi w terminie mającymi swoje dzieciaki przy sobie.

Czasem warto się odezwać.

Inna anegdotka tym razem krótsza: miałam skierowanie na rezonans magnetyczny głowy, wskazanie bóle głowy. Pilne. Poszłam sobie do szpitala (początkiem października)  w którym rezonans jest a panienka z okienka mi mówi LUTY 2016 [*].
Roksarih, co do rezonansu i innych badan i poradni specjalistycznych. Sami pacjenci sa sobie winni takich terminow.
Bo ot taka mała rzecz. Zapominaja o swoich wizytach,  lub z wizyt juz nie skorzystaja ( bo byli na sor,  bo znalezli wczesniej gdzie indziej termin,  bo po prostu zmarli) i tych wizyt nie odwoluja.
Codziennie do specjalistow jest co najmniej 5 lub 6 miejsc nie wykorzystanych bo ludzie sobie nie przyszli.

po prostu zmarli...
idealne podsumowanie 😵
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się