Moja mama niby jest jak najbardziej za mną. Sama kiedyś na Służewcu popylała, więc wie jak to jest 😉 Tylko wiadomo, dla niej inne rzeczy są ważniejsze...
Mój tata dość długo mi jeździć nie pozwalał - uraz miał jak dawno dawno temu zmarł mu na oddziale chłopiec któremu koń stanął na główce... Potem jednak się przekonał. Nie mogę powiedzieć że jakoś bardzo mnie w tym wspierają, ale konia mam od rodziców w prezencie 😉 dość długo mi konia utrzymywali. Myślę że w podbramkowej sytuacji prędzej oni by mi teraz pomogli finansowo niż mój mąż 😎
Kiedy miałam 9 lat wynudziłam u rodziców żeby zabrali mnie na konie, strasznie chciałam jeździć. Niestety najbliższa stajnia się likwidowała i nie miałam możliwosci dojeżdżać gdzieś dalej(był jeden samochód, oboje rodzice pracowali, o busach jeszcze nikt nie wiedział, zreszta kto by wysłał samą 9latke 30km od domu i to na konie?). Potem wielki przestój. Wysyłano mnie natomiast na obozy sportowe gdzie była tez jazda konna. Wpadłam po uszy! Wrociłam po kolejnym obozie i cały czas mówiłam o koniach. Mama znalazła stajnie, rodzice wozili mnie na jazdy, tata nawet zaczął jeździć. Problem się pojawił kiedy chciałam zacząć jeździc ambitniej-wyjść z rekreacji. Niechętnie zgodzili się na treningi, ale opłacali mi je. I cały czas tweirdzili, ze szybko mi się jazda znudzi. Teraz kiedy juz nie mam na czym jeździć i mam coraz większą końska depresje jak napomknę o własnym koniu to pada hasło:"Chyba oszalałaś. Kto za to będzie płacił?" Z dzierżawą jest podobnie. Niby kilka koni dzierżawiłam, ale zawsze słyszałam, ze po co mi to, tyle to kosztuje itp. Kompletnie zero jakiegokolwiek wsparcia(nie licząc wyproszonych funduszy).
Żałuje że moi rodzice wręcz nie pchali i nie pchają do jazdy konnej. Nie wspierają w pasji. Oni teraz zupełnie o czym innym myślą.
Może niektórzy z was mają zbyt wysokie wymagania, co? Może w waszych rodzinach naprawdę się nie przelewa, i dla rodziców te 50 zł na miesiąc na wasze konie to jest mega dużo, i muszą z tego powodu zacisnąć pasa? Może dlatego nie wspierają w pasji? Bo naprawdę ich nie stać?
Według mnie, jako rodzica, najważniejsze byłoby to, by dziecko dobrze się uczyło. A przynajmniej by się starało uczyć jak najlepiej. Jeśli bym widziała, że się stara dobrze uczyć ( a to jego główny i podstawowy obowiązek moim zdaniem w tym wieku), gdybym poza tym widziała, że stara się być grzeczne, posłuszne, to wspierałabym finansowo raczej większość jego pasji. Gdybym nie mogła wspierać finansowo, wspierałabym dobrym słowem, radą, no nie wiem.....jakoś bym się starała, gdybym widziała, że i dziecko się stara.
Pewno bym się bała. Konie, motocykle, latanie lotnią itp to urazowe hobby. Wolałabym by dziecko zajęło się czymś bezpieczniejszym. Ale jeśli bym widziała, że STRASZNIE mu zależy i stara się to bym wspierała. Tak myślę.
szepcik, u mnie chodziło tylko i wyłącznie o wsparcie duchowe. Na konia i jego utrzymanie zarabiam sama. Po prostu fajnie by było usłyszeć czasami miłe słowo, pytanie jak leci i co teraz robimy. Kiedyś sama wychodziłam z inicjatywą, ale widzę, że mamy to po prostu nie interesuje/nie obchodzi- trudno mi określić.
Szepcik, przecież wiemy, że jazda konna nie kosztuje 50zł na miesiąc. Dlatego rozumiem, że może to być dla rodziców duże obciążenie. Szczególnie teraz, kiedy ceny jazd poszły tak w górę, że szczęka opada. (oczywiście wraz z ceną nie zawsze podnoszony jest poziom, ale to inna bajka)
Tak, jeździectwo to drogi sport. I każdy musi się z tym liczyć.
jelcyyynkowa, nie chcę być wścibska, ale skąd masz te "swoje" pieniądze? Bo jeśli dostajesz je od rodziców np jako kieszonkowe, to w sumie są to też ich pieniądze, a jesteś jeszcze w takim wieku, że mają prawo patrzeć Ci na ręce, na co je wydajesz.
Porozglądaj się po okolicy, wyprowadzanie komuś psa czy robienie drobnych zakupów jest super sprawą i zawsze wpadnie parę groszy.
Ja największą frajdę z koni miałam, jak płaciłam za jazdę z pierwszej pensji. Byłam dumna, że sama, samiutka sobie na to zapracowałam i dostaję sowitą nagrodę 💘
Jeśli chodzi o samo przyzwolenie na jazdę to moim rodzicom nigdy ona nie przeszkadzała. Oboje lubią konie. Mama nawet chciała wsiąść ale ma problemy z kręgosłupem i nam odradzono. Jeśli chodzi o pieniądze to tu jest gorzej. Na początku jeździłam na prawdę nieczęsto z tego powodu (raz na 2 tyg ? :icon_rolleyes🙂 Jak się przeniosłam do teraźniejszej stajni i zaczęłam pracować to problem pieniędzy odszedł. Jazdy mam za pracę (miałabym jakbym jeździła, na razie od ponad 4 miesięcy z różnych względów tylko zbieram godziny do wyjeżdzenia :hihi🙂 więc moje hobby na prawdę niewiele kosztuje. Jakiś tam sprzęt (czaprak, maść do kopyt, sprej itp) kupiłam z własnych, zarobionych w firmie rodzinnej, pieniędzy. Teraz muszę kupić dziegieć z aplikatorem czy czymś bo tym stajennym ciągle sie paćkam 👀, jak pójdę do pracy to kupię, nie będę nic wyciagać. Jak nie ma przez jazdę problemów ze szkołą to wszyscy są zadowoleni.
Averis- tak bywa, że jeśli kogoś NIC a nic nie interesuje to co robisz, to nie pyta, bo nawet nie wie o co pytać. Jak zapyta jak leci, to wie, że będzie musiał wysłuchać dłuuugiej opowieści. Więc woli nie pytać. (fakt, że to przykre kiedy takie podejście ma rodzic) A jak zainteresować? Myślę, że właśnie mówiąc o rzeczach bardziej ciekawych dla osoby z zewnątrz. Typu- o tych sarenkach co biegały, albo o zającu co siedział i się gapił zamiast uciekać. Albo o tym, że koń parsknął i opluł jakąś damulkę co przyszła. No nie wiem....jakieś śmieszne krótkie historyjki o tym co się działo. Zauważyłam, ze osoby nie zainteresowane chętniej słuchają takich pierdółek i z czasem zaczynają się troszkę wciągać w temat. Miałam tak w pracy.
Ja rozumiem, że jak rodzice olewają totalnie to, co jest naszą pasją, to boli. Ale nie rozumiem, jak ktoś wypomina, że nie dają pieniędzy, że jest to dla nich dużo i drogo.
Jeśli bym widziała, że się stara dobrze uczyć ( a to jego główny i podstawowy obowiązek moim zdaniem w tym wieku), gdybym poza tym widziała, że stara się być grzeczne, posłuszne, to wspierałabym finansowo raczej większość jego pasji.
Tunrida, mówisz jak moja mama :kwiatek: u mnie rozwój pasji był w domu na pierwszym miejscu. nawet jak na poczatku lat 90 nie przelewało się nam, to zajęcia dodatkowe (w tym konie) oraz języki obce były opłacane jako pierwsze. ale u mnie też nie było ryzyka z wynikami w nauce, bo po prostu wymiatałam, zgarniałam wszelkie nagrody i byłam w top10 szkoły 😡 jakiego hobby sobie nie znalazłam to byłabym wspierana, w mniejszym bądź większym stopniu. co wynikało też z faktu, że moja mama nie miała takich możliwości, więc chciała to sobie 'odbić' na mnie 🙂
z koniami pojawił się problem jak miałam z 14-15 lat i zaczęłam myślec o tym trochę poważniej. zamiast jazd rekreacyjnych 2 razy w tygodniu, pojawiły się treningi skokowe- łacznie ok 5-6 godzin tygodniowo. so far, so good. cyrki zaczęły się jak zaczęłam jeździc na ostry dyżur (no mam takiego pecha, że jak już spadam z konia, to jest kaplica, wyprawa na ostry dyzur i wyjęcie co najmniej 2 tygodni na powrót do zdrowia). jako, że ja już mam za sobą bardzo dużo pobytów w szpitalach, to po prostu w oczach mojej mamy pojawił się strach, zresztą jak najbardziej zrozumiały. efekt był tylko taki, że dostałam kask zamiast toczku, body protectora, a przed każdą jazdą słyszałam z 10 razy, że mam nie spadać 😁 teraz moja mama też jeździ, jakoś wyszło to przy okazji moich jazd, a ja mam radochę i próbuję ją wspierać. bardzo mnie cieszą maile, które dostaje co tydzień z relacjami co koń zrobił dziś na jeździe, czego nowego się nauczyła, że spadła, że boli ją pupa, że pierwszy raz sama wyczyściła kopyta. strasznie fajnie być teraz po tej drugiej stronie 😅
Jelcyyynkowa nie kłóć się z rodzicami, nie rządaj. porozmawiaj na spokojnie, pokaż, że kochasz to co robisz, że jest to dla Ciebie ważne. rodzice chcą dobrze dla swoich dzieci, a przynajmniej w większości przypadków. może weź ich do stajni żeby zaprzyjaźnili się z końmi? a noż je polubią i zaczną Cię wspierać 😉
to prawda - nie zawsze rodziców stać. Ale myślę że jak komuś na prawdę zależy, a problem tkwi tylko w pieniądzach to zawsze można jakoś sobie poradzić. Jest na prawdę b. dużo w stajni w której jest możliwość jazdy za pracę.
tunrida, ja już zrezygnowałam z prób zainteresowania mamy moja pasją- za stara na to jestem. Po prostu robię swoje. Pewnych rzeczy się nie przeskoczy. szepcik , ja też tak kiedyś miałam- wstyd mi. Ale wyrosłam z tego, wzięłam się w garść i poszłam do pracy.
ja czasami nawet nie potrzebuję jazdy tylko przebywania z końmi. ale i oto mama ma takie pretensje, że matko jedyna! jak patrze na moich znajomych, którzy mają konie to mnie taki ból ściska, że ja nawet nie mogę o tym pomarzyć...
Moi rodzice o koniach wiedzieli tyle co nic, to nigdy na jazdę mnie nie zaprowadzili. Poszłam na studia, znalazła się stajnia w której możnaby pracować za jazdy, więc stwierdziłam, że każde doświadczenie się przyda. Tato dzielnie słuchał, mam tylko co jakiś czas wtrącała, ze to niebezpieczne, ale miałam swój rozum, to był mój poświęcony czas na rzucanie gnojem- zabronić nie mogli. Potem przyszły cięższe czasy na studiach, ciężko było znaleźć czas na pracę to i jazdy były dorywcze. Ale jak tylko zorganizowałam sobie tryb dnia to udało mi się znaleźć i pracę i stajnię i teraz nawet konia do dzierżawy. I wyobrażam sobie jakim obciążeniem byłyby konie dla moich rodziców, gdyby mieli do tego dokładać, więc z reguły nawet nie proszę o wsparcie. Zdarzyło się tak tylko raz- byłam tuż przed wypłatą a trzeba było za pensjonat dla konia zapłacić- rodzice dołożyli z własnej woli. Teraz konia traktują jako wirtualnie- swojego; wysyłam im maile ze zdjęciami z jazd, opisuję co u rumaka słychać, jakie mamy plany; pozostaje tylko ciągłe pytanie rodziców- czy da się tego konia po zakończeniu studiów kupić, bo wiedzą, że jak będę bardzo chciała to dam radę finansowo, a rozstanie z rumakiem może być bolesne nie tylko dla mnie ale i dla nich. Ale ich stosunek do koni wypracowałam w sumie sama, pokazałam, ze mi zależy, że potrafię studiować, pracować i zająć się zwierzakiem, więc nie mają do czego się przyczepić.
Oooo jak fajnie, masz męża, który Ci pomaga i akceptuje Twoje hobby... Takiego to ze świeczka szukać...
Taki mały offtopic. Nie wyobrażam sobie, żeby mój mąż nie akceptował mojego hobby.
A co do wspierania, to mnie chyba dziadek najbardziej wspierał. Przede wszystkim mnie woził na konie, za jazdy też czasem płacił...
A co do kupowania sprzętu. Ja myślę, że mama na racje. Takie kupowanie dla nie swojego konia na nie wiadomo ile jest trochę bez sensu. Nie wiesz ile na tym koniu będziesz jeździć, jak się to dalej potoczy. Raczej wywalanie kasy w błoto w większości.
Ja się dobrze uczyłam, rodzice koni nie bronili. Ale też nigdy się końmi nie interesowali, nigdy nie pytali, nie chcieli słuchać. Gdyby mogli, to by forsę na konie dawali, bo dobrzy byli ludzie. A że raczej nie często mogli dawać bo nie mieli, to się w dzieciństwie nie najeździłam. 🤔
Na studiach pojeździłam trochę za kasę, którą miałam na życie. Jakoś tak się starałam rządzić, by na konie starczyło. Ale że były i inne wydatki ( imprezy, ciuchy) to na konie często kasy i czasu brakło. (no ..sami rozumiecie, że imprezki ważna sprawa)
Dopiero kiedy zaczęłam mieć swoje pieniądze zaczęłam realizować swoją pasję. I trudno. Czasami tak bywa, że niestety jeździć się zaczyna dopiero jak się człowiek staje niezależny. Na pocieszenie- Co się odwlecze to nie uciecze. 😉
A u mnie było zawsze na ,,nie"! Dopiero kiedy udowodniłam po wielu latach, że to konie są moim życiem ..... zrozumieli.
Najpierw rodzice posadzili mnie na konia ( w wieku 3 lat) . Pamiętam ,,tą" chwilę kiedy je ujrzałam na żywo. I później ruszyło jak z bicza: Miałam tapety w konie, na szafkach kucyki pony i figurki w konie, naklejki w konie, ksiazki o koniach, zabawki związane z końmi, firanki, nawet sweterki mamie kazałam robić z motywami koni. Prosiłam rodziców każdego dnia - zabierzcie mnie do jakieś stajni, chce do koni. Nie było nawet o tym mowy.Mieszkalismy w mieście... nie było na takie rzeczy czasu. Mijały lata a mi fascynacja nie minęła. Zaczęłam z tęsknoty rysowac konie. Tylko konie i konie...chociaż nie miałam z nimi prawie wogóle kontaktu. To bolało przez całe dziecinne życie. Rodzice mówili - przejdzie ci- nie przeszło. Zapomnisz, tylko marnujesz pieniądze na te duperele - nie zapomniałam. Wydoroślejesz, zajmiesz się swoim życiem - tak zajęłam bardzo skutecznie...Ojciec jak słyszał że chcę mieć konia niejednokrotnie wysmiewał mnie w twarz- masz fantazje dziecko, jeszcze nie wydoroślałaś? A ja uparcie twierdziłam że będę miec konia, choćby nie wiem co nie zapomnę o moioch marzeniach. I co? Skończyłam studia, mieszkam w mieście - z planami przeprowadzki na wieś. A od półtora roku mam własną kobyłkę. Mama z poczucia winy że nie rozumiała mojego zafascynowania tymi zwierzętami pożyczyła mi kase za zakup. Ale zwierzę utrzymuję z własnych funduszy. Rodzice nie sa przeciwni. Zresztą jestem pełnoletnia i niewiele moją do powiedzenia. Nie byli w szoku jak im oznajmiłam że za ich zgoda lub nie zrobię wszytsko aby kupić własnego wierzchowca.. Kiedy w rodzinie pojawiął się Iskra Ojciec przestał mi dogryzac. Widzi jak wiele dla niej poświęcam. Sam mi zrobił kilka skórzanych uwiązów itp rzeczy. Mama jest zafascynowana moją malutką. Jak tylko ją poznali zakochali sie od pierwszego wejrzenia. Wiedzą że znalazłam moje miejsce na ziemi. Że spełniłam swoje największe marzenie. Teraz jestem happy bo mam ją - dwuipółroczną kobyłę 🙂 Ale czasami jak sięgnę pamięcią w dziecinne lata ....boli fakt że nie miałam szansy dorastania z tymi pieknymi stworzeniami. Nikt nie chciał mnie słuchać..... nikt nie rozumiał. Nikt nie miał czasu żeby zabrać mnie do jakieś stajni. Ale gdzieś słyszałam ze jeśli w życiu nie wywalczysz czegoś własną krwią i pazurami to nie będziesz szanować. W każdym razie ja bez mojej zołzy żyć już nie potrafię 🙂
U mnie jakoś nigdy nie było problemów z rodzicami...całe szczęście! Tata może nie przejawia optymizmu gdy słyszy "Idę do Mony" ale jakoś nigdy nie zabraniał mi spędzania czasu w stajni. Mojego konia rozróżnić nie może, ale zaskakuje miło, gdy np podczas kolki przyjeżdża sprawdzać co u kobyłki, martwi się, jeździ za lekarstwami. A Mama...mama wspiera. Lubi konie, trochę się ich boi, swego czasu tuptała rekreacyjnie. Naszą Dziewczynę lubi, rozpieszcza i jak to mówi "jest w stanie odjąć sobie od ust ale nie pozwoli na to, żeby jej coś zabrakło". Czasami powie, że może lepiej ją gdzieś oddać na emeryturę, kupić jakiegoś młodego konika... ale nadchodzi kolka lub kulawizna i Mama natychmiast pojawia się w stajni z tekstem "upierdliwa Mona jesteś z tymi chorobami ale i tak nigdy Cie nie oddam" Udali mi się Rodzice... :kwiatek:
[quote author=Złota link=topic=17670.msg500325#msg500325 date=1267116445] Jak ja bym chciała zeby moje dzieci chciały jeździc.... [/quote]
Jak ja bym chciała mieć taką mamę 😉
edit: Mnie ojciec sam wywiózł na konie. W sensie było dużo jęczenia (mojego jęczenia 😉 )więc najpierw pojechaliśmy na Partynice i wyszliśmy z niczym 😉 Nie było tam mowy o żadnej rekreacji. Trafiłam do innej stajni i tam zagościłam na jakieś 2-3 lata, a później padło. Gdybym chciała jeździć nie mieli by nic przeciwko, tylko musiałabym jeździć za swoje.
Wydaje mi się, że boję się powrócić. Mimo iż kocham konie ogromnie to boję się chyba tego, że mając 24 lata wsiadłabym na konia i nic nie potrafiła.
Jara-a w czym to przeszkadza nawet gdybyś czuła, że nic nie potrafisz? Nawet gdyby się okazało, że naprawdę nic nie potrafisz? W czymś przeszkadza? No oprócz tego, że raczej nie zostaniesz sportowcem z olbrzymimi sukcesami. Poważnie pytam. 🙂
no właśnie JARA- bo to przekreśla też moje widoki na przyszłość. A ja stara d...pa jestem i niełatwo mi się teraz będzie obejść bez Kluska i naszych sesji drapania za uchem, oj niełatwo🙁 Ja naprawdę nic nie umiem, ale ciągle się staram i może chociaż w okolicach pięćdziesiątki będę mogła powiedzieć, że klepię tyłek...
Czego się boję? Sama nie wiem. Może po części tego, że gdybym znów chciała jeździć zaczynałabym od zera, od kompletnych podstaw i bym nie była w stanie nauczyć się czegokolwiek, że stanęłabym na etapie osła co ledwo zagalopuje? Może też tego, że nie chciałabym by mój kontakt ograniczał się do przychodzenia na jazdy, co to za przyjemność nie mieć kontaktu ze zwierzakiem poza ujeżdżalnią? Może też próbuję się sama ukarać: rodzice zniszczyli mi marzenia, więc teraz będę żyć w cierpieniu, użalać się nad sobą. Nie wiem, na prawdę nie wiem. Ostatni raz na koniu siedziałam w 2006r, całkiem przypadkiem i powiem wam, że ostatni raz kiedy byłam naprawdę szczęśliwa to chyba przez tamtą godzinę.
JARA, potraktuj te godziny w rekreacji jako czesc drogi do celu. jako cos, przez co musisz przejsc zeby spelnic marzenia. na nauke nigdy nie jest za pozno a Ty jestes przeciez jeszcze mloda! Z reszta moze masz znajomych z wlasnymi konmi (albo zyczliwe voltopiry znow wyjda z pomocna raczka?) ktorzy uratowaliby Cie od rekreacji i zaoferowaliby wziac Cie pod opieke w ponowym starcie na jezdzieckiej drodze? co masz do stracenia? edit: ja jestem z zupelnie innej czesci kraju, ale jakbys byla przejazdem to zapraszam na poklepanie sie na giluchu 😉
Może po części tego, że gdybym znów chciała jeździć zaczynałabym od zera, od kompletnych podstaw i bym nie była w stanie nauczyć się czegokolwiek, że stanęłabym na etapie osła co ledwo zagalopuje
Bzdura moja droga, bzdura. 🙂
Jeśli chodzi o brak kontaktu...Jak już załapiesz bakcyla na nowo i przypomnisz sobie jak się jeździ, to kombinujesz jak zrobić by dzierżawić jakiegoś konia. Czasami udaje się znaleźć niezły układ. I wcale nie za kosmiczną kasę. Może nie będzie to koń super hiper sportowy, może nie będzie stał w super hiper wypaśnej stajni z halą, ale będzie. Albo współdzierżawa- jeszcze taniej.
A jeśli chodzi o trzeci powód to nie ma sensu karać siebie za głupoty innych. Przecież to nie oni cierpią tylko TY cierpisz. Masochizmem zalatuje. 😉 Egoizmu więcej moja droga. 🙂 No chyba, że po prostu nie chcesz i już. Bo Ci się odechciało, bo to nie ten moment, bo nie masz natchnienia. To nie. Nic na siłę, poczekaj. Może to nie Twój czas?
Dzięki dziewczyny! Myślę, że najtrudniej jest po prostu znów zacząć. Jak znajdę pracę i znajdzie się ktoś kto kopnie mnie w dupę to może znów spróbuję zapanować nad światem 😉
Nawet nie wiecie ile bym dała, żeby moim rodzicom się to podobało albo chociaż nie przeszkadzało.
Rodzice nie zawsze akceptują nasze wybory, mają do tego prawo. Na szczęście można jakoś osiągnąć kompromis ( na ogół 😉 ). Moi nigdy nie byli szczęśliwi, że jeżdżę, mimo, że dorabiałam gdzie mogłam, żeby nie musieli mi dawać na to pieniędzy, chociaż mogli. Nawet kiedy byłam już " na swoim " całkowicie, często słyszałam, że powinnam sprzedać konia i zająć się jakimś bardziej cywilizowanym hobby. Cóż, w pewnym sensie ich rozumiem, ale to nie zmieniło moich decyzji. Wobec braku wsparcia z ich strony musiałam być bardziej uparta, samodzielna i godzić konie z wieloma innymi obowiązkami, ale po x latach w sumie cieszę się, że tak wyszło. Zapracowałam sama na to, co mam, nauczyłam się organizować swój czas tak, żeby zdążyć ze wszystkim i mam satysfakcję, że dałam radę. Mimo, że nie miałam wakacji, imprezy sporadycznie, rozrywki i ciuchy też od święta, nie żałuję. Udowodniłam sobie, że jeśli bardzo chcę, to mogę. Wszystkim młodym osobom narzekającym na brak wsparcia rodziców życzę tego samego.
edit: JARA jesteś młodą laską, więc nie wiem, czym się przejmujesz. Znam kilka osób, które załapały bakcyla w wieku +/- 40, kiedy przyprowadzali do szkółek swoje dzieci. Często jeżdżę na hali z babeczką koło 40stki, mocno początkującą i do tego wystraszoną. Czasami do mnie podjeżdża i chwali się, że dzisiaj galopowała po całej hali pomiędzy końmi i nie bała się, że straci kontrolę. Jak widzę szczęście w jej oczach, myślę sobie, że jeździectwo to fun w każdym wieku i nie ma sensu się martwić ceregielami.
JARA ja mam lat 36 i cały czas czuje ze nic nie potrafie. I tak naprawde dopiero od kilku miesiecy jezdze pod okiem trenerki. To nie o lata chodzi... nauka to nie wstyd / mam nadzieje/🙂
A moje dzieci.. cóż one są genetycznie ''skażone'' konmi i stajnią.. nasze zycie w zasadzie kręci sie wokół koni. Mają stajnie pod domem i jesli kiedykolwiek któres mi powie- mamo chce jexdzic- ale naprawde chce i bede- kupuje kuca i wio. Mam Hetmana- miał byc dla Maćka / 12 lat/ koniem profesorem.. narazie jest dla mnie.
Mój Jarek to złoty facet.. ma cierpliwosc do pomysłów żony🙂 czyli mnie, wspiera, motywuje- jednym słowem IDEAŁ 😍
Ale juz moja mama jest przeciwna koniom i zawsze była. Miałam problemy z nia okropne- ze szkoda pieniedzy, ze nauka ze sto róznych rzeczy. Ale i tak jeździłam. Jedynie moj ojciec nigdy mi nie zabranial, wozil gdzie trzeba, placil. Przeze mnie sam zaczął jeździc. I nawet nawet sie nauczyl. Nawet skakal kiedys na Legii / jak po mnie przyjechał/ hihi.
Do dzis słysze od mojej mamy '' stara juz jestes, masz czworo dzieci- nimi sie zajmij, w domu siedź a nie tylko jak nie wyjazdy to czempionaty, źrebaki, jazda... do garów!!!''
Ale ja sie nie poddam o. Nawet jak wystartuje wieku 56 lat!!! I oczywiscie zdam fotorelacje na revolcie🙂
JARA, zawsze można skorzystać z jakże przemiłego konia voltowej koleżanki, który chętnie posłuży jako kop mobilizacyjny do podjęcia nauki 🙂 ale tak na serio jakbyś kiedyś chciała wsiąść na spacer w siodle to zapraszamy 🙂