Pytałam z ciekawości i mam nadzieję że Cię nie uraziłam :kwiatek: Bo faktycznie przy planowanym dzidziusiu po kolei byłoby najpierw - ślub. Ale skoro kolejność dla Was nie była istatna to w porządku 😉 Najważniejsza jest teraz ta mała istotka :kwiatek:
U nas też najpierw przyszło maleństwo, a do ślubu na razie się nie śpieszymy- bo chcemy go urządzić tak, jak sobie zaplanowaliśmy, po wiejsku i na spokojnie, a nie na szybko "bo dziecko". Taki ślub "bo co ludzie powiedzą" jest wybitnie na siłę i często może zrobić więcej złego niż dobrego.
Spokojnie dziewczyny 😉 Pytam z ciekawości bo ja nie zdecydowałabym się (świadomie) na dziecko bez ślubu. Ale, ale...gdyby się trafiło to też nie latałabym jak kot z pęcherzem aby tylko ślub załatwić.
Ależ nikt się nie unosi 😉 Po prostu dziś jest tyle możliwych modeli rodziny, ze takie rzeczy zupełnie nie dziwią. Ja w idealnym świecie też wolałabym najpierw ślub, nie ze względów religijnych, bo religijna nie jestem, ale jakoś po prostu taka kolej rzeczy mi się podoba. A jak będzie - życie pokaże 🙂
No właśnie - mnie nie dziwią ani nie gorszą 😉 inne modele rodziny. Sama tylko chyba kiedyś tam sobie tak założyłam i tego się trzymam. Tak samo jak nie chciałam kupować mieszkania wspólnego i mieszkać razem przed ślubem. No taka jestem, może to źle. Poza tym patrząc na to czysto realistycznie - żonie z dzieckiem należy się ciut więcej niż konkubinie z dzieckiem. Taka prawda niestety. Szczególnie w sytuacji jakiejś tragedii. No nic, to moje zdanie. Ale szanuje zdanie innych :kwiatek:
ja raczej podziwiam szafirowa ze po niecalym roku razem juz zdecydowaliscie sie na dziecko 🙂 ale mam nadzieje ze to najlepsza decyzja w Waszym zyciu i ze bedzie pieknie 🙂 :kwiatek:
Są takie sytuacje w życiu, że się czuje i się wie, że to to! Mój brat po miesiącu znajomości mieszkał już ze swoją obecnie żoną, po roku byli małżeństwem. Czuli i wiedzieli, że to to i ten czas. No i nie byli cykorami 😀
Ja sie absolutnie nie obraze ani nie uniose. Coz, to z naszej strony nie jest odwaga, tylko pewnosc i przekonanie. Oboje nie jestesmy jyz podlotkami (ja przed 30,partner przed 40) i mamy poukladane w glowach. Mieszkamy razem ponad pol roku. Wiedzielismy, ze w naszym przypadku starania o dziecko moga potrwac dlugo, bardzo dlugo i byc moze trzeba bedzie po drodze podjac kilka trudnych decyzji. Dlatego zaczelismy starania (ja-leczenie) juz jakis czas temu. Coz- nawet moja mama przyznala, ze na co tu czekac ;-) Slub pewnie tez przyjdzie we wlasciwym czasie :-)
miałam i mam podobnie jak szafirowa, 🙂 zamieszkalismy razem po 2 tygodniach, po niecałym 1,5 roku bycia razem zaszłam w ciążę (planowaną,nie wpadkową 😉 ) ,stuknęło nam w kwietniu 6 lat razem, Marysia w sierpniu skończyła 4 lata i ma wspaniałe,cudowne życie 🙂
co do ślubów i korzyści - wiele spraw da się załatwic notarialnie 😉 a mi,jako "samotnej" matce łatwiej było o przedszkole dla Marysi, rozliczam się podatkowo jako samotna matka... kwestia podejścia...jedyne,co ostatni daje mi do myslenia to to,że chyba jednak zdecydujemy się na ślub,bo nie chcę,żeby w szkole Marysia musiała się tłumaczyć,dlaczego mama ma inaczej na nazwisko...chociaż,w dzisiejszych czasach,to już częste,zę matki mają inne nazwiska,nawet,jeżeli są żonami.
A ja tam wolałabym najpierw dziecko. 😉 Ślub uważam za czystą formalność i prawną konieczność, a wesele za zupełnie zbędny wydatek.
Z perspektywy dziecka wychowywanego przez kobietę- rozwódkę, wiem, że samotnej matce państwo pomaga bardziej niż matce-żonie w trudnej sytuacji materialnej.
Ewentualna renta po ojcu nalezy się dziecku bez względu na małżeństwo lub jego brak. W gorszej sytuacji jest matka, ale przecież kobiety teraz są samofinansujące, nie?
ale Ktoś - skąd dzieci w szkole mają wiedzieć o innym nazwisku? przecież codziennie dzieciak nie lata i nie śpiewa nazwisk swoich rodziców... wpisuje sie to raz - do wiadomości szkoły, nikt sie takimi pierdołami nie zajmuje przecież
poza tym,korzystam z usług LUX MEdu,więc tam nie muszę się tłumaczyć 😉 poza tym,ojciec dziecka teoretycznie też nie udowodni że nim jest,bo przeceiż poza wspólnym nazwiskiem,dzieci nie są już "wpisywane" do dowodu osobistego 😉
mam taką sytuaję - dzieci moje poszły do szkoły - ja mam inne nazwisko - one przyjęły taty - i co? i nic? dzieci jak ktoś pyta to po prostu mówią że rodzice nie są małżeństwem i tyle a na zebraniu Pani raz mnie wywołała po nazwisku dzieci po czym wyjaśniłam grzecznie przy wszystkich jakie mam nazwisko i że dzieci mają taty... i to wszystko - nikt na nich ani na mnie źle nie patrzył - gorzej było z religią bo jako jedyne w klasie nie chodzą.... i rodzice bez ślubu🙂 😵
[quote author=Ktoś link=topic=148.msg1529493#msg1529493 date=1348216815] nie wiem,tak jakoś sobie pomysloałam,podpisując się swoim nazwiskiem w przedszkolu pod listą jakąś...ale macie racje,olać to 😉 [/quote]
Olać olać. Byłam dzieckiem 3 [ja z mamą, tata inne, brat jeszcze inne] nazwisk w czasach w których nie było to popularne i nigdy mnie nikt o to nie pytał. Nigdy też nie poczułam się gorzej. Phi... w podstawówce to było nawet fajne 😉 Naprawdę nie ma co się martwić, zero uszczerbków na psychice [z tego powodu] czy niemiłych wspomnień 😉
edit: gorzej było z religią bo jako jedyne w klasie nie chodzą....
oj tak, to już "za moich czasów" był dramat. Od przedszkola po liceum. Generalnie wyrosłam na mistrza organizowania sobie czasu, bo zawsze gdzieś tą nieszczęsną religię musiałam przeżyć. Chociaż nie ! Przez rok mieliśmy do wyboru jeszcze etykę, uczęszczałam z chęcią.
A ja tylko dodam (jako sąsiadka Szafirowej nie tylko w stajni, ale i w mieście Ząbki :hihi🙂, że np. dla mnie taka sytuacja to byłby szczyt psychicznego dyskomfortu. I dlatego uważam też, że ciąża (i to planowana! sic!) po tak krótkiej znajomości to... sorry Ola 😉 ... ale głupota. I nie podziwiam Szafirowej, wręcz obserwuje całą sytuację z niepokojem, a że widujemy się często to się mogę napatrzeć na zapas. 😁
Mimo, że jestem raczej nowoczesną, postępową dziewczyną, mimo iż jestem generalnie antyślubowa (nie chodzi mi o stan cywilny a o kult białej sukienki i całego tego ceremoniału, przysięgania przed Bogiem ludzi którzy kościół widzą na przysłowiowych chrzcinach i pogrzebach) to nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Ok, jestem pesymistką, lubię zakładać najgorsze scenariusze i mam misję, że muszę sobie ze wszystkim poradzić (jako nadworna cierpiętnica) tylko ja mam na tyle silny charakter i tylko ja mogę sobie ze wszystkim poradzić itd... Ale w związku z tym musiałabym wiedzieć, że z partnerem naprawdę jestem na "dobre i na złe", sprawdzić nas jako zespół nie tylko kiedy jest dobrze (początki związku, czyli ichnie 9 miesięcy, bo czym jest 9 miesięcy wobec kolejnych 20-30lat i mnóstwa różnych sytuacji), ale kiedy jest gorzej lub wręcz źle. I nie chodzi mi o jakieś głupawe porady z Bravo typu: musicie być narzeczeństwem co najmniej rok zanim zdecydujecie się na ślub i co najmniej rok po ślubie, żeby zdecydować się na dziecko 😉 ) ale o możliwość przeżycia z partnerem kilku różnych scenariuszy, dać szansę związkowi przezwyciężyć kryzysy, mieć problemy i radzić sobie z nimi i tylko je wspominać z uśmiechem w dobrych chwilach, przytuleni. A to wymaga czasu i tyle. W moim świecie tak jest. Z taką świadomością, z radością oczekiwałabym dziecka (mając ślub czy nie, to mi jest obojętne) mimo iż wiem, że próby generalne ("przed"😉 wcale nie gwarantują szczęśliwego zakończenia. Ale dają obraz.
I podsumowując: zdaje sobie sprawę, że "ta historia nie jest o mnie", i że na szczęście Oli (Szafirowej) nie jest mną. Że układa sobie życie wg swojego scenariusza i że jest szczęśliwa. I pewnie na swoje szczęście, nigdy mnie nie słucha. Powiedziałam wprost, że wzięcie drugiego konia to głupota i bym się na to nie zdecydowała? Powiedziałam. Ma drugiego konia? Ma 😉 I mimo iż jest z niego zadowolona ja i tak dalej twierdzę, że to był słaby pomysł 😉 Szokłam, jak mi powiedziała, że starają się o dziecko? Szokłam i jak zwykle powiedziałam co o tym sądzę. Jest w ciąży? Jest 😉 I na zdrowie! Z pełną sympatią kibicuje, trzymam kciuki, bo w takich sytuacjach zwyczajnie uwielbiam nie mieć racji 😉
A ja wierzę w to że nawet po tygodniu znajomości można wiedzeć że to ten/ta jedyny/jedyna. Tak było z moją siostrą średnią która zerwała wieloletnią znajomość już po zaręczynach bo poznała faceta i za miesiąc chcieli się pobierać. Moi rodzice postawili veto i jakoś wytrzymali...pół roku. Wzięli ślub, teraz mają dwójkę dzieci i choć finansowo jest im bardzo ciężko to widzę to to był właśnie ten facet dla mojej siostry. I wierzę też w to że po pół roku mieszkania razem można być pewnym że z tą osobą chce się mieć dziecko. Ale, ja najpierw wzięłabym ślub 😎Tylko jak pisałam wyżej - ja jetem staroświecka w tego typu sprawach.
Ja jestem z natury nieromantyczna. I wierzę, że najbardziej udane związki, te "na dobre i na złe" są między ludźmi, którzy się po prostu, zwyczajnie i bardzo naturalnie lubią. Są przyjaciółmi. Bo kiedy żar zaczyna się wypalać, pożądanie spada musi być coś, dlaczego z tym człowiekiem wciąż chcemy być i żyć. I nie kwestionuje instytucji pod tytułem: "to on", to "ta jedyna", mówię tylko, że ja chciałabym przeżyć najpierw z tym nim i ewentualnie będąc tą jedyną trochę życia. Dać się sprawdzić w różnych sytuacjach, kiedy jest super i kiedy jest źle i sprawdzić, czy oprócz bycia "tą" czy "tym" jest coś jeszcze. Dla mnie to fundament pod rozmowy dalsze. 😉
Ale ja i w związkach i przy koniach wyznaje zasadę: mam czas. Nigdzie mi się nie śpieszy. Mam/masz tyle czasu, ile potrzebujesz. 😉
Sierra, o i tu sie zgadzam. zwlaszcza ze ostatnio z okazji roznych glebszych lub plytszych przemyslen stwierdzilam ze moim jedynym i prawdziwym przyjacielem na dzien dzisiejszy jest moj P. i to mile uczucie. taka pewnosc.
Kujka prawda? Mój M też aktualnie jest moją bff, psiapsiółą od żalenia się/plotkowania, jest osobą na którą mogę liczyć o każdej porze dnia i nocy. I dlatego, nawet jak jest źle z powodów różnych (życie), kiedy już naprawdę nie mam siły i cierpliwości do niego jako do partnera i tak jest jedyną osobą do której chce się przytulić, i której chce się wyżalić. I wtedy dociera do mnie, że to on jest (aktualnie) moim najlepszym przyjacielem. To są trudne rozmowy, i trochę pokręcona sytuacja, ale dzięki niej rozstanie jako takie nie wchodzi w grę. A ja czuje, że to moje "bezpieczne miejsce", ten nasz związek 🙂