Forum towarzyskie »

Sprawy sercowe...

angelika95, mówi o obawie przed zranieniem ciebie z czystej kurtuazji. I tak jak rzecze kujka - po prostu bada teren. Jednak jakieś podstawy wychowania odebrał i tak jak mówi, że nie jest zainteresowany związkiem, tak pewnie nie chce sobie robić kłopotów idąc do łóżka z laską, której ewidentnie na nim zależy. Bo nie oszukujmy się - takie układy rodzą tylko kłopoty dla facetów, którzy nie chcę się angażować. I jakiej deklaracji oczekujesz, że powie "spie***laj mała, mam lepsze widoki na szybki seks"? Jak dla mnie, to dał ci jasno do zrozumienia, że nie interesujesz go jako partnerka. A kontakt utrzymuje, bo pewnie jest mu zwyczajnie głupio tak to zakończyć. I im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej  dla ciebie.
Dzięki dziewczyny  :kwiatek: chyba macie rację, albo mu głupio urwać kontakt albo sprawdza. Muszę go olać i zapomnieć tak będzie lepiej dla mnie. Dobrze wiedzieć jak widzą to osoby z zewnątrz.
Ja się nie nadaję do związku. 😵
flygirl?  :przytul:
flygirl, co jest? 🙁  :przytul:
Mozii nie wiem, kiedy jeszcze walczyć o swoje, a kiedy odpuścić. Mama mi oznajmiła, że do pewnych zachowań nie przyzwyczaję się przez 20 lat, więc lepiej by było dla mnie, gdybym przestała walczyć i zaakceptowała.  😁 Póki co kryzys zażegnany, morze łez wylane, godziny przegadane. Zobaczymy. 😉
Ja się nie nadaję do związku. 😵


To przybij piątkę. Jest nas dwie.  :/
Co się stało?
Mama mi oznajmiła, że do pewnych zachowań nie przyzwyczaję się przez 20 lat, więc lepiej by było dla mnie, gdybym przestała walczyć i zaakceptowała.

Żartem czy nie, nie daj sobie wmówić, że to prawda.
Wychodzę z założenia, że do denerwujących nas zachowań partnera nie należy się przyzwyczajać, tylko przepracować pewne sprawy, a walczyć warto zawsze.
Raz ustąpisz w jakiejś kwestii dla świętego spokoju, to będziesz to musiała robić już zawsze, bo pokażesz, że możesz.
Jasne, nie zawsze warto kopać się z koniem, ale zbyt często odpuszczać też nie wolno.

Nie znam sytuacji, ani nie wiem o co dokładnie chodzi, ale tak mi się nasunęło po Twoim wpisie 😉

Trzymam kciuki, żeby sprawy toczyły się po Twojej myśli :kwiatek:
Pauli, tylko jest jeszcze druga strona medalu - może to nasze odczucie jest "dziwactwem" i to tak naprawdę w nas jest problem do przepracowania? 😉

(taka tylko luźno rzucona myśl, już znikam)
Ascaia
Nie znikaj, lubię z Tobą dyskutować 🙂

Wychodzę z założenia, że partnerzy w związku są sobie równi (tzn. mogą wobec siebie tyle samo), więc mój partner może mi powiedzieć, że wydziwiam, marudzę, nie podoba mu się to czy tamto. Moim zdaniem nie da się pracować nad związkiem, jeśli z obu stron nie docierają komunikaty dotyczące tego, co ewentualnej pracy wymaga. 
Ale mi tu nie wolno, bo ja singiel...  😉

Umiejętność prostej rozmowy jest bardzo ważna. Takiej gdzie podajesz konkrety, mówisz o swoich odczuciach, nie obrażasz partnera. To chyba powinna być pierwsza i najważniejsza reguła przy budowania relacji każdego rodzaju - od relacji dziecko/rodzic (szczególnie dorosłe dziecko), relacji przyjacielskich, no i w związku pary.
A jeśli rzeczywiście nie da się rozmawiać albo rozmowy nic nie zmieniają (nie ma woli zmian w obu osobach, takiej myśli "może warto się zastanowić"😉 to...
Chociaż to chyba zależy od wagi problemu. Pewne sprawy rzeczywiście można zaakceptować. Czasem tzw. kompromis to może być uległość jednej strony. Przynajmniej ja bym dopuszczała taką możliwość u siebie. Jeśli ktoś jest dla mnie ważny, nasz związek daje mi wiele pozytywów, to z jakiejś jednej rzeczy mogę zrezygnować "pro publico bono" 😉 To trzeba jednak słuchać swojej intuicji - umieć określić jak istotne jest to dla mnie. I nikt z boku nie ma prawa podważać takiej decyzji. 
No właśnie. Bo jest różnica między akceptacją jakiegoś zachowania na zasadzie "ok, X taki jest i tyle, w sumie mi to nie przeszkadza" a na zasadzie "jassssny szlag, że też on musi to robić, no trrrrudno, zacisnę zęby i jakoś zniesę".
Bo właśnie rzecz w tym, że "zniesę" przez miesiąc, trzy miesiące, pół roku, ale jeśli jest to coś, co tak okropnie irytuje, to nie przez całe życie.
Dodatkowo - nie każda cecha partnera, która irytuje, jest czymś, co należy zmieniać. "Wada" w naszych oczach - to nie zawsze realna wada, czasem po prostu objaw niedopasowania danej pary.
Ascaia
W 100% zgadzam się z ostatnim akapitem.
W tym właśnie rzecz, że czasem warto (a wręcz należy) przemilczeć i przełknąć pewne sprawy, w końcu partner jest człowiekiem, żywą istotą, która z definicji nie jest doskonała 😉

Łatwiej by się dyskutowało na konkretnym przypadku, ale mimo wszystko, nie warto zaniżać swoich standardów, trzeba znać swoją wartość.

Murat-Gazon
Dokładnie o to mi chodziło.
[quote author=flygirl link=topic=148.msg2272008#msg2272008 date=1421768412]
Mama mi oznajmiła, że do pewnych zachowań nie przyzwyczaję się przez 20 lat, więc lepiej by było dla mnie, gdybym przestała walczyć i zaakceptowała.

Żartem czy nie, nie daj sobie wmówić, że to prawda.
Wychodzę z założenia, że do denerwujących nas zachowań partnera nie należy się przyzwyczajać, tylko przepracować pewne sprawy, a walczyć warto zawsze.
Raz ustąpisz w jakiejś kwestii dla świętego spokoju, to będziesz to musiała robić już zawsze, bo pokażesz, że możesz.
Jasne, nie zawsze warto kopać się z koniem, ale zbyt często odpuszczać też nie wolno.
[/quote]

Zgadzam się w 100%.
Mój facet na początku związku miał nastawienie: "ludzie się nie zmieniają", ale np w kwestii palenia - które rujnowało moje zdrowie niestety - zmienił się na tyle, że przejął się i rzucił. Pali okolicznościowo - z dala ode mnie. Wcześniej - kilka papierosów dziennie. A ponoć palenie takie ciężkie do rzucenia 😉
Jasne, że nie wolno zmieniać drugiego człowieka na zasadzie robienia z niego "mojej wizji mojego partnera", ale jeżeli jest jakieś zachowanie, konkretne, którego znieść nie możesz - walcz z tym i nie poddawaj się, bo... oddasz kawałek siebie w zamian, wmawiając sobie, że to akceptowalne.
A co, jeśli to jest jakieś zachowanie ważne i istotne dla partnera?
To może warto przemyśleć granice naszej tolerancji? Czy jesteśmy w stanie poświęcić siebie i swoje ja dla tego związku? Albo wypracować kompromis - rób to tak, bym tego nie widziała i by nie wpływało na mnie/na nas? Tak mi się wydaje. Napisałam to, co wynika z mojego doświadczenia, nie twierdzę, że mam rację co do każdej sytuacji i każdej pary.
Jedyne co, to wiem, że nie warto się poświęcać w imię poszanowania dziwactw (i chodzi tu o zachowania skrajne) partnera kosztem siebie. Jeżeli jest to dla niego tylko i wyłącznie rozrywka/zachowanie motywowane "bo tak", a mnie krzywdzi i wprawia w zakłopotanie, NIE WARTO. I powtarzam: chodzi tu o zachowania skrajne. Bo z zachowaniami lekko irytującymi wiadomo, że jest inaczej 😉 Albo się z tym żyje i toleruje, albo samo z czasem przybiera formę mniej irytującą bądź kompromisową.
Wiecie co mi się bardzo rzuca w oczy? Słowo "walcz". Jeśli między dwojgiem ludzi, którzy ponoć są dla siebie ważni, są sobie bliscy, itd trzeba o coś walczyć... hmmmm... to jakoś odbiega od mojej wizji związku. Wiem, zawsze można powiedzieć "czepiasz się słowa", no ale właśnie jednak użycie takiego a nie innego słowa o czymś mówi, prawda?
Ascaia zgadzam się w 100%. Gdzieś ostatnio pisałam - jak można walczyć z kimś, kto jest "po tej samej stronie barykady"?

Ale może to złe myślenie, skoro akurat my z takim podejściem jesteśmy same ( 😉 )
Z jednej strony zgadzam się z wami, bo w związku chodzi o to, żeby ciągnąć razem wózek przed siebie. Z drugiej strony w związku jesteśmy dwiema odrębnymi jednostkami, to naturalne że pewne rzeczy będą przeszkadzać jednej bądź drugiej stronie. I ważne jest, by z jednej strony nie zatracić siebie w związku, z drugiej strony nie kłócić się o każde rzucone za łóżko skarpety.

Myślę, że odpowiedzią jest zdrowy egoizm wynikający z takiej spokojnej, niezachwianej samoakceptacji i przede wszystkim szczere uczucie, życzliwość do drugiej osoby. Nie ma tutaj chyba podziałów możliwych do wyznaczenia przez obce osoby w Internecie - poza takimi ogólnymi właśnie. "Walcz" może to nie najszczęśliwsze słowo, ale to tak trochę jest, że czasami ludzie mają tendencje do dawania w związku, i dawania, i dawania, aż nic dla nich nie zostaje. Bo kochają tę drugą osobę tak bardzo, że jakoś ich własne stanowisko przestaje być ważne. To też nie jest zdrowe, bo prędzej czy później pojawia się rozgoryczenie i poczucie, że ta druga osoba jest winna, a ja jestem biedna ofiara, poszkodowana przez los. A czy ta ofiara kiedyś powiedziała, ze coś jest nie tak? Upomniała się? A gdzie tam - bo przecież z ukochanym się nie "walczy"  😉
Nie popadajmy w skrajności, nie chodzi o bycie uległym i dostosowywanie się w każdej kwestii, ale o partnerstwo i wspólne przepracowywanie problemów.

Z racji studiów tak wyskoczę z definicją - walka to jest starcie dwóch ANTAGONISTYCZNYCH podmiotów. Innymi słowy uważam, że nie da się jednocześnie być z kimś i być przeciwko niemu.
smarcik, o tym właśnie piszę, tylko że w dobrej wierze nie traktuję tej całej "walki" jako starcia ANTAGONISTYCZNYCH podmiotów. Jeśli tak zdefiniujemy walkę, to tak, uważam że walki nie powinno być w związku o nic, raczej próba znalezienia wspólnej drogi i kompromisu.
Howk!
🙂
W zasadzie nie wiem, jak krótko opisać proces docierania się partnerów tak, żeby jeszcze do tego nikomu się nie skojarzyło 😉. "Dokonałam szeregu przedsięwzięć"? :P

smarcik, co studiujesz? :P
Ascaia, mi tez sie ta walka negatywnie rzuca w oczy.

W poprzednim związku walczyłam z dwoma poważnymi rzeczami u faceta. Przemyslalam sprawę, zrozumiałam ze rzeczywiście zaczynamy stać po przeciwnej stronie barykady, i kazalam sie wyprowadzić. I tu wchodzimy w temat, który był niedawno wałkowany- czyli łatwość podejmowania decyzji o rozwodzie w naszych czasach. Dla mnie super, bo w imię czego ja mam być na polu bitwy we własnym domu. Żeby w związku było dobrze to dwie osoby muszą chcieć, a nie jedna. Mnie dużo ludzi oceniło negatywnie, że pomimo dwójki dzieci, wielu lat razem, pogonilam dziada. Ale z czym ja mam walczyć bez końca? Z wiatrakami? Kosztem mojego zdrowia, mojej wygody (bo jemu BYŁO wygodnie)?
Może jestem produktem współczesnego konsumpcjonizmu, ale dobrze mi z tym.

Z moim obecnym  partnerem o nic nie muszę walczyć, bo jesteśmy starzy i zgrzybiali i wiemy, że to czego oczekujemy to tak zorganizować życie sobie, żeby miło spędzać czas razem. 🙂
busch, no właśnie chyba zwrot "docieranie się" oddaje temat? A jeśli chodzi o problem "ja w związku" to np. "nie zatracać siebie"...

Naboo, z jednej strony Cię popieram. Bo nie jestem przeciwna rozwodom i tak jak napisałaś - co to za dom, który jest wiecznym polem bitwy. Zastanawiam się tylko dlaczego kiedyś byłaś z tym mężczyzną, dlaczego kiedyś nie widziałaś (?) tej walki. Piszę o Tobie, bo się akurat odezwałaś, ale mam na myśli ogólnie ten aspekt.
Czy ludzie się tak drastycznie zmieniają? Czy takie cechy, które powodują walkę pojawią się znikąd i niespodziewanie?
Czy po prostu szereg różnych czynników powoduje, że przymyka się oko na początkowym etapie relacji? Zadziała fascynacja, pożądanie, może strach przed samotnością, czasem to kwestia nieplanowanej ciąży... i spokojna, rozsądna rozmowa z samym sobą nie jest wykonalna. Chyba byłabym za tym, żeby każda para przed podjęciem decyzji "tak, jesteśmy w stałym związku" udawała się na pustelnię, każde oddzielnie, żeby wyciszyć zmysły i emocje, a posłuchać swojej intuicji i prawdziwych uczuć.

I jeszcze jeden zwrot, który budzi mój sprzeciw... nie, sprzeciw to za dużo powiedziane... moją podejrzliwość. "Moja wygoda". Muszę sobie to na spokojnie rozebrać na części pierwsze.
Ascaia, bo na początku ma się przysłowiowe klapki na oczach i różowe okulary i wad partnera się po prostu nie widzi. Do tego dochodzi kwestia "pory godowej" - każde próbuje przedstawiać się z jak najlepszej strony, maskować to, co samo w sobie uważa za wady. Do tego mnóstwa rzeczy nie ma szans się dowiedzieć, póki się z drugą osobą nie zamieszka - i "pomieszkiwanie" w stylu zostawania od czasu do czasu na noc albo wspólne wyjazdy na wakacje też nie załatwiają sprawy. Siedzenie w pustelni nie pomoże, bo na tym etapie ludzie myśleliby tylko o tym, żeby już stamtąd wyjść i pobiec do ukochanego/ukochanej.
A pewne rzeczy zaczyna się widzieć dopiero, gdy mija etap gruchających gołąbków i zaczyna się codzienne życie, z bieganiną, ze stresem, z brakiem czasu i wszystkimi tego typu atrakcjami. I to właśnie wtedy spadają klapki z oczu i zaczyna się widzieć, z kim się naprawdę jest.
Prócz tego wszystkiego o czym napisała Murat-Gazon dochodzi fakt, że ludzie się zmieniają. Zarówno my, jak i nasz partner po 5, 10, 15 itd. latach nie jesteśmy już tymi samymi osobami. To, co współgrało na początku znajomości, może już nie działać tak dobrze po 10 latach. I nic z tym nie zrobimy, bo to normalne i naturalne. Jedni zmieniają się mniej, inni więcej. Jedni na lepsze, inni na gorsze. Po prostu na inne... W pewnych przypadkach zmiany u jednego i drugiego partnera tak bardzo nie współgrają ze sobą, że lepiej dla obojga (i ewentualnych dzieci) jest się rozstać.
ibmoz to fakt. Patrząc po mnie samej i moich znajomych z podobnych roczników, dochodzę do wniosku, że współcześnie człowiek naprawdę wie, kim jest i czego chce, gdzieś tak w okolicy plus minus trzydziestki.
Tak więc ludzie, którzy w wieku lat 20 czy 25 mogli do siebie świetnie pasować, do tych 30 mogą dorosnąć i "okrzepnąć" jako osoby całkowicie inne.
Swoją drogą to by dobrze tłumaczyło, dlaczego tak wiele ludzi rozwodzi się koło trzydziestki oraz dlaczego równie wiele ludzi dopiero wtedy wchodzi w naprawdę udany związek.
Ascaia, prosty przyklad- dopoki nie mielismy dziecka, albo bylo bardzo male calkiem niezle mieszkalo nam sie w obecnym mieszkaniu. W miedzy czasie zaszlo kilka zmian (zamkniety dostep do lasu, nowa trasa 4-ro pasmowa, nowe wielkie osiedle pod oknem itp itd, dziecko starsze i z innymi potrzebami) i okazalo sie, ze ja sobie nie wyobrazam wlasciwie mieszkania tu dalej- dla mnie i dla dziecka jest tu zle, nieprzyjaznie, nie ma zadnych udogodnien. Ale dla mojego meza, ktorego glownie nie ma, jest tu wygodnie- bo ma wszedzie blisko no i gotowe jest wszystko. I w ten sposob mamy konflikt interesow z wygoda w tle.
Kurcze, strasznie Ci współczuję tego męża szafirowa... Co to za facet, który na pierwszym miejscu stawia siebie i swoje potrzeby, a dopiero potem rodzinę 🙁
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się