Ja się boję, że będę miała jeszcze większy problem, jako że R. w zasadzie nie ma żadnej pasji (nie rozumiem tego, ale co zrobić). Zakładam, że wrócę do koni, jak już zamieszkamy razem i się ustabilizujemy, poza tym mam jeszcze zdjęcia, ewentualnie taniec. To dopiero będzie kosmos, jak ja będe gdzieś latać cały dzień, a on z pracy do domu przed tv. 😉 Mam nadzieję, że znajdzie w sobie wtedy jakąś pasję, bo teraz to po części rozumiem, czemu niczym odatkowym się nie zajmuje - studia i praca na cały etat w miarę go usprawiedliwiają jeszcze. 😉
flygirl - ale przecież nie ma obowiązku posiadania pasji... o ile chłopu nie będzie robił Ci wyrzutów, że Ty śmigasz do stajni a on - biedny miś - siedzi sam i nie ma co robić, tylko będzie się z tym czuł ok, to chyba w porządku? Czy on też musi latać cały dzień, żebyś uznała, że jest wartościowy - bo przecież MA PASJĘ...
Mój własny chłop - mimo, że w życiu i grał w profesjonalnej drużynie w kosza, i ćwiczył aikido, i grał w teatrze, to - już w dorosłym korpożyciu - na co dzień głównie gra na PS, ogląda seriale i czyta. Czy mam się już martwić, że nie ma pasji? 😀
nerechta, nie wyobrażasz sobie? Ja jadę do stajni, P. śmiga na trening. Ja go w życiu na konia nie wsadzę, a on mnie nie zmusi do trenowania MMA czy brazylijskiego jiu jitsu, a jakoś potrafimy sobie zagospodarować czas wspólny 🙂
To sa nadal pasje stacjonarne, chyba trochę czym innym napisala nerechta.
Się wtrącę bo temat mi bliski - od 15 lat dzielimy z partnerem życie między pasje i nas a od 8 lat jeszcze dwójkę dzieci. On nurkuje ja jeżdżę konno... no połączyć się tego nijak nie da. Od niedawna złapaliśmy oboje wspólnego bakcyla gór i może uda się, że będziemy partnerami nie tylko w życiu ale i w linie. Ale nie o tym. Po tylu latach wierzę, że ważne jest nie to czy te pasje dzielimy czy też są odmienne ale żeby one były w ogóle. Łatwiej się żyje z człowiekiem, który ma swój wentyl bezpieczeństwa gdzie może oderwać się od rzeczywistości, codzienności, od nas. Łatwiej takiemu partnerowi zrozumieć, że musisz jechać do konia, po prostu musisz, i Ty mając swoją pasję rozumiesz dlaczego on musi realizować swoją i nie czujesz się zazdrosna, że on robi poza domem nie wiadomo co nad czym nie masz kontroli a Ty tu sama z dziećmi. Dlatego rozumiem obawy flygirl i nie chodzi o wartościowanie, że ktoś gorszy lepszy. Mój małż sam przyznaje, że żona z pasją to skarb - szczególnie gdy próbuje umówić się na nurka z kumplami - prawie każdy nie może na spontanie w niedzielę na kilka godzin wyskoczyć nad wodę bo mu żona nie pozwala. A my ustalamy tylko kiedy on na nura a kiedy ja do stajni - mi łatwiej wziąć ze sobą dzieci więc częściej jadą ze mną ale zawsze ustalamy kto kiedy by każde mogło realizować swoją pasje. Gdy wracam ze stajni opowiadam jak było, on z nad wody też przywozi historie. Dzięki temu życie jest ciekawsze no i mamy co sobie opowiadać i kiedy za sobą zatęsknić. Także nerechta nie bójmy się tego, że partner uwielbia góry a my szachy - ważne, że oboje mamy swoje światy i nasz wspólny, do którego wracamy.
Hiacynta nigdy w życiu bym nie pomyslała, że ktoś bez pasji jest bezwartościowy, chodziło mi właśnie o to, że boję się, że to on będzie miał problem, że mnie nie ma przez określoną ilość czasu, która dla niego okażę się przesadzona. Już parę razy się pokłóciliśmy o to, że ja nie mogłam nawet się z przyjaciółką spotkać, jak byłam w domu, bo 'jesteś tylko na 3 dni', albo nawet zdarzało się tak, że w spokoju przeglądnąć internetu nie mogłam, bo on jest przecież obok i jak to możliwe, że nie skupiam 100% uwagi na nim. Niestety ja mam tak, że takie sytuacje przekładam na to, jakby mogło być właśnie, jak zamieszkamy razem. I czy wtedy dalej będzie taki zaborczy, czy to naprawdę jest kwestia tego, że rzadko się widzimy i tylko dlatego tak się zachowuje. Żebym nie została źle zrozumiana - ja też bardzo chcę spędzać z nim czas, poświęcam mu naprawdę dużo uwagi, ale dla mnie ważne jest to, że w ogóle jesteśmy obok siebie, razem. Niekoniecznie oznacza to, że musimy robić dokładnie to samo w tej samej chwili. I może naprawdę robię błąd, że właśnie wyobrażam to sobie w takiej formie jak jest teraz, ale nie mogę tego powstrzymać, no obawiam się tego, że jeśli naprawdę będzie miał z tym problem, to ja ze względu na niego przestanę robić, coś co mnie jara i w końcu zatracę siebie. Nawet w tym wątku było przytaczanych parę takich sytuacji. Martuha gotowanie mamy już ustalone, ja się tego nie tykam. 😀
edit. I dlatego właśnie związki na odległość są takie niemiarodajne, widząc się średnio raz na miesiąc ciężko określić, jak to będzie. I boję się, że wrócę do Szczecina na stałe i nagle okaże się, że to była iluzja pięknego życia razem już na zawsze.
No dobra, ale nadal nurkowanie i jeździectwo da się pogodzic, bo jeden idzie na jedno a drugi na drugie. Moj M jest zapalonym wędkarzem, łowi wszędzie i nawet zimą podlodowo, do tego chodzi na walki i jeszcze lubi sobie ponurkować, ja jeżdżę konno i sie ucze (hehehe dobra pasja 😀) i nadal jestesmy w stanie pogodzic wyjazdy, bo jak on na wakacjach chcial ponurkowac to tez wzielam płetwy i sobie tam jako tako pływałam a on pływał pod skalami i spotykalismy sie po drugiej stronie 😀 ale juz duzo gorzej jest jak jedna osoba lubi wspinac się w gorach a druga posiedziec nad morzem, ze wspinaniem się jednak wiążą się wyjazdy raczej na 1-2 cale dnie a nie na kilka godzin dziennie, no i ciężko razem spedzic wakacje jak facet harcerz spod namiotu a kobieta hotel 4* i opalanko 😉 Podejscie do wypoczynku powinno się miec dość podobne, albo jeździć na wakacje oddzielnie i nie miec z tym problemu 🙂
oli mnie to, że od początku miałam w głowie "daj sobie spokój, będzie jak poprzednio, znowu się zawiedziesz". No i zdołałam to przezwyciężyć, wmówić sobie, że nie (...)Na sekundkę tylko chciałam wrócić do powyższego, bo tak mi się nasunęło... smarcik, szkoda, że to musi boleć, ale za to teraz miałaś może lekcję o ufaniu swoim odczuciom? Może to nie to, żeby nie ufać innym, a raczej - ufać sobie? Ale ogólnie: :przytul:
Cricetidae góry z morzem da się pogodzić - w zeszłym roku tak właśnie zrobiliśmy - morze dla dzieci i męża a góry dla mnie i siłą rzeczy reszty rodziny - wszystko w promieniu kilometra od siebie a kwatera po środku. Ja zupełnie nie nurkowa, nie lubię wody a pod panicznie się boję więc nie mogę dzielić pasji. Tylko trzeba się napracować nad takimi wakacjami żeby znaleźć miejsce dobre dla obu stron. Gorzej jeśli tak jak piszesz oczekiwania co do standardu są różne to już "insza inszość". Generalnie elastyczność dużo ułatwia w związku. Wiem o czym pisze flygirl i uważam, że słusznie się martwi bo jeśli przez związek mielibyśmy zrezygnować z pasji... to w imię czego?
Kika bardzo mądrze prawisz :kwiatek: ten wspólny świat - to jest de facto najważniejsze. flygirl - rozumiem, czyli obawiasz się tego, że on Ci będzie robił wyrzuty? Znam to, w takim wypadku rozwiązanie jest wg mnie jedno - nie dać wywoływać w sobie poczucia winy i jednocześnie uzmysłowić drugiej osobie, że jest to coś, co czyni nas szczęśliwymi i spełnionymi. Jeśli chłop chce, niech w tym uczestniczy. Jeśli nie, niech sobie znajdzie coś do roboty i nie narzeka 😉
Btw - czy to nie przypomina niedawno dyskutowanej tu sytuacji o graniu? Chłop gra, dziewczyna się czuję odrzucona i zaniedbana. Ciekawe, że w takim przypadku, większość zazwyczaj bierze stronę dziewczyny - bo facet marnuje czas przy jakiejś głupiej grze. Natomiast gdy my - laski - jeździmy na konie, a faceci burczą - to już nas ograniczają i pozbawiają prawa do posiadania pasji 😀 Generalnie chyba problem leży w jakże różnym myśleniu - my (dziewuchy) ogólnie rzecz biorąc za bardzo się nimi (chłopami) przejmujemy 😉
Mam nadzieję, że jeszcze trochę dojrzejemy przez ten czas, a jak juz zamieszkamy razem to się dogramy. W sumie nie wyobrażam sobie życia z kimś innym, więc musi się ułożyć. 😉
Naprawdę fajnie jest znaleźć sobie tę wspólną przestrzeń. Ty masz konie, on ma cokolwiek, ale oboje lubicie spacery i jak macie wolny czas, to sobie razem chodzicie do parku. Tak przykładowo, bo tą wspólną przestrzenią mogą być zarówno wyjazdy w Himalaje jak i siedzenie przytulonym na kanapie, albo gotowanie razem. Jeśli tego zabraknie - to faktycznie możecie się od siebie zacząć oddalać.
Flygirl może nie będzie tak źle - mój facet nie ma pasji żadnej i też nie ma czasu szukać, ja mam konia u prawie codziennie jestem w stajni. I mój facet bez pasji rozumie to, akceptuje i nigdy nie usłyszałam złego słowa o moim czasopozeraczu. Mieszkamy razem i mimo że on pracuje po 10-12 godzin to jeszcze musi robić coś w domu bo ja jestem w stajni (po pracy lub między pracą więc nie raz nie ma mnie w domu 16h) Jak mi czasem źle z tego powodu że koń pochłania kasę i czas to słyszę że przecież to pasja a nie hobby i pensjonat to koszt stały jak mieszkanie 😉
Teodora tylko co to za odczucia, które mówią "trzymaj się z daleka od facetów bo to zawsze źle się skończy i będziesz cierpieć"? Nie chcę takich odczuć, nie chcę się ich trzymać, koniec końców nie chcę spędzić całego życia sama, albo budując coś opartego na przeświadczeniu, że i tak się spiep*** 🙁
No cóż, jak go poznałam, to emocjonalnie byłam "wrakiem" - długi czas zbierałam się do kupy po poprzednim, w czym z resztą ogromnie pomagała mi moja najukochańsza mama. We wrześniu zaczęłam kolejne studia w nowym miejscu, poznałam M., świetnie się dogadywaliśmy "po przyjacielsku", spędzaliśmy razem mnóstwo czasu i w końcu opowiedziałam mu swoją historię z tym poprzednim facetem i wydawało się, że dobrze rozumiał jak się czuję. A potem wszystko potoczyło się w innym, już nie tylko "przyjacielskim" kierunku i mimo moich obaw zaczęło mi bardzo zależeć, skoro jemu zależało (przynajmniej tak wtedy myślałam sądząc po jego zachowaniu). Nie mam pretensji, że zdecydował inaczej, i że to nie ja jestem tą "jedyną". Po prostu jest mi ogromnie przykro i smutno, że pozwolił, żebym się do niego tak bardzo przywiązała wiedząc, w jakiej jestem sytuacji, i że po prostu nie mam już sił na kolejne odejścia..
Także Teodora jakieś tam odczucie, że "nie" w środku było. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy to odczucie "to nie ten" czy ogólnie "nie wiąż się z nikim" - wtedy wydawało mi się, że to drugie. Co więcej myślałam, że bardziej pasujący do mnie facet po prostu nie istnieje*. Znajomi śmiali się, że jesteśmy jak stare dobre małżeństwo, on sam mi wmawiał, że jestem ideałem. Nie wiem, czy naprawdę tak myślał, czy później coś mu się odmieniło, czy od początku była to gra dla własnych korzyści.
Jutro mam trudny egzamin na studiach a w ogóle nie potrafię skoncentrować się na nauce, nie jest dobrze.
smarcik, wydobrzejesz, nie martw się! Gdzieś tam, może całkiem niedaleko, chodzi po świecie twoja połówka. Niejedna z nas była w sytuacji "świat się znowu(!) zawalił i co dalej pierwsza klaso", i zwykle zdumiewająco szybko następował pozytywny obrót sercowego Koła Fortuny.
smarcik, ja też jestem typem "na nie", zwłaszcza, że długo ciągnęło się za mną rozstanie. W międzyczasie pojawił się ktoś fajny, ale olałam, no bo płaku płaku za tamtym, a w tym nowym sobie znajdowałam co chwilę jakąś głupią wadę. Po jakimś czasie jak przyszło mi żałować tego zachowania, to sobie już dziewczynę znalazł i do niego żalu nie mam, tylko do siebie :P Dopuszczać ludzi do siebie trzeba, tylko z przywiązaniem ostrożnie. Ale nie być negatywnie nastawionym od samego początku, bo równie dobrze można w ogóle z ludźmi się nie zadawać i siedzieć samemu po wsze czasy.
smarcik, nie chcę go bronić, ale osobiście uważam, że potrzeba kilku miesięcy na to, żeby kogoś dobrze poznać i wtedy zdecydować, czy chce się z nim być. My z A. spotykaliśmy się 4 miesiące, zanim oficjalnie ogłosiliśmy światu, że jesteśmy razem 😁 Oczywiście nic nie usprawiedliwia robienia planów na przyszłość bez pokrycia. Ale to tylko moje skromne zdanie 😉
A co do pasji - A. za końmi nie przepada, ale na zawody przyjedzie popatrzeć czy o konia zapyta, ewentualnie jak już jest w stajni to poklepie. Sam ma swoje gry, uczenie innych i kilka różnych zainteresowań, i dzieki Bogu, że nie jeździ konno 😁
A widzicie, to chyba znowu musi się po prostu w parze zgadzać: albo lubimy spędzać mnóstwo czasu razem, albo nie.
Ja osobiście jestem człowiek-rzep i uwielbiam z mężem spędzać czas. Jakbym miała partnera, który większość czasu chce spędzać sam albo z kolegami, to byłabym nieszczęśliwa. Pewnie zupełnie niepotrzebnie - ale czułabym się niekochana i niepotrzebna, bez względu na fakty 😉
Z resztą pierwsze trzy lata związku to był dla mnie koszmar, jak widywaliśmy się tylko od piątkowego popołudnia do niedzieli. W ciągu tygodnia potrafiliśmy wisieć na telefonach prawie cały czas.
Na razie, przez 7,5 roku mąż mi się nie znudził, a ja czuję się kochana i doceniana: więc chyba ja jemu też nie.
Tylko, że my w ogóle jesteśmy tacy trochę "prywatni outsiderzy". Prawda jest taka, że najlepiej nam we dwójkę (a właściwie trójkę już), choć oczywiście spotkania ze znajomymi bardzo lubimy. Znajomych mamy niewielu i rzadko się z nimi widujemy. Nie unikamy spotkań z jakąś premedytacją, po prostu tak jest 🙂
Lov zapewne masz rację, tylko ja będąc niepewną moich uczuć nie wiązałabym się z kimś, kto jest w dołku emocjonalnym, żeby potem tę osobę dobić jak się okaże, że "to nie to" 😉 Mało to fajnych dziewczyn na świecie, z którymi można się pobawić? 😉 Dlatego jak pisałam wcześniej nie uważam, że to zły człowiek, wprost przeciwnie i pewnie nadal będziemy w dobrych relacjach jak już mi przejdzie 😉 Tylko wydaje mi się, że w pewnym wieku ma się już na tyle oleju w głowie, żeby najpierw pomyśleć a później coś robić, a nie odwrotnie.
Atea to też zależy od pasji.. ja lubię robić dużo rzeczy sama i nie potrzebuję (ba, nawet nie chciałabym) żeby mój facet jeździł ze mną konno czy chodził na treningi strzelectwa. Ale nie wyobrażam sobie, żeby ten ktoś nie rozumiał gór, bo ja bez nich sobie życia nie wyobrażam. "Kochanie rzuć wszystko i zamieszkaj ze mną w Bieszczadach"? No nie bardzo 🙂 A ja z kolei źle się czuję w mieście. Ale pewnie takich co góry kochają też po świecie trochę chodzi więc luz 😉
baffinka, Lov Pewnie trochę tak, ale na naszym zadupiu też mieszkają ludzie. Ba! Niektórzy nawet w naszym wieku, a jakoś imprezy co sobotę nie mamy 😁
smarcik Ja tam nie muszę jeździć z partnerem, ale gadamy głównie o koniach. I o synu naszym (ale o nim mniej :hihi🙂. Obserwujemy własne treningi (choć rzadko się poprawiamy - ktokolwiek próbował z kimś bliskim trenować wie o czym mówię 😂 ) Wspieramy się, dajemy kopa w tyłek gdy trzeba, kibicujemy. Ponoć to niedobrze spędzać ze sobą tyle czasu, do tego właściwie bez większych urozmaiceń, ale na tę chwilę nie chciałabym tego zmieniać. Druga sprawa, że jak się ma własną stajnię to nijak nie da się żyć na zasadzie 8 godzin pracy, a potem luzik w domu, czy w innym miejscu relaksu czy rozrywki. Stajnię (i obornik :hihi🙂 mam za oknem, nie ma jak uciekać 😁
Atea, no to musisz częściej do Poznania wpadać 😁 A wracając do tematu, też jestem człowiek-rzep, i wystarczy mi, że siedzimy sobie z A. w jednym pokoju- ja robię swoje, on swoje, a też mi się lepiej pracuje/uczy niż samej w domu. Oprócz tego robimy mnóstwo różnych rzeczy razem, więc jeszcze nie ma mowy o nudzie 😉
kolebka o nie, co u Ciebie robi mój kot?! Identyczny jest 😀 A zdjęcie urocze 😉
Mi już trochę lepiej. Tzn miewam momenty smutku i zwątpienia, ale mam super ludzi wokół siebie, którzy bardzo poprawiają mi humor 💘 I ostatnio odbyłam szczerą rozmowę z kolegą Węgrem, mimo iż łączą nas bardzo luźne stosunki to sam zauważył że coś jest nie tak, sam zaczął rozmowę i to w bardzo subtelny sposób, wytłumaczył mi co i jak (choć myślałam, że nie ma pojęcia o całej sytuacji) i znacznie podniósł moją wiarę w siebie. Choć sam przyznał, że nie ma pojęcia dlaczego w takim razie jeszcze dzień wcześniej M. opowiadał mu o naszych planach 😂
Ja nie rozumiem pewnej sytuacji. Miałam założone konto na portalu gdzie szuka się miłości, przyjaźni, seksu zależy kto co preferuje. Pierwszy raz umówiłam się przez internet i byłam w szoku, ideał mój własny ideał i z wyglądu i z charakteru, nic nie mogłam mu zarzucić. Pisaliśmy smesy, spotkaliśmy się z 3 razy i wydawało mi się, że oboje z precyzowaliśmy czego szukamy(3w1). No i ja przypuszczałam, że coś jest nie tak, bo jest trenem personalnym, prowadzi zajęcia grupowe i nie może znaleźć sobie kobiety? Jak go zapytałam o związki to wygląda na to, że żaden nie trwał NAWET parę miesięcy(ma25lat). Wczoraj poszliśmy na imprezę każde z nas wypiło i zbliżyliśmy się do siebie bardziej. Zapytałam go w prost pod koniec zabawy i powiedziałam, że nie mogę go rozgryźć, bo nie wiem czego on oczekuje i chce.. No i wyszło na to, że bardzo mnie lubi i chce się ze mną kumplować, bo przyjaźń trwa dłużej, a związek przemija. Ja powiedziałam, że rozumiem i doceniam to że był szczery, ale mógł powiedzieć to odrazu, rozczarowałam się i lekko zawiodłam, bo mógł trzymać mnie na dystans no i po co mu ten portal i pisanie, że szuka 3w1 skoro tak nie jest. Po tej imprezie normalnie pisał itp, ale mu powiedziałam, że ciężko mieć przyjaciela, który Ci się podoba i jeśli wszystko sobie wyjaśniliśmy to powiedziałam, że przestanę go macać po brzuchu 😀 (ma tak wyrzeźbiony 😁 ), a on że nie, bo on to lubi. I nie potrafię go zrozumieć. Jeszcze powiedział, że ma trudny charakter(ja też mam trudny i mu to powiedziałam), ja mu zasugerowałam, że sam siebie przez to skreśla na samym początku i nie daje szansy tak jakby się zbliżyć, bo może w końcu jakaś kobieta by go zmieniła?? I nie wiem czy on mnie faktycznie polubił, docenił i nie chce się mną zabawić i wykorzystać, bo woli przyjaźń niż urwać kontakt po paru tyg? Dziewczyny jak sądzicie, chciałabym poznać Wasze zdanie na ten temat, bo wiadomo że osoby z zewnątrz inaczej to widzą. Kompletnie się pogubiłam i nie wiem co zrobić.
Ciągle o nim myślę i gadam, zbytnio się nakręciłam... I jeszcze miesiąc temu pisałam tu o chłopaku i rozstaniu.
Sytuacja wygląa tak - jeżli chłopak mówi, że nie chce z Tobą związku, to nie chce z Tobą związku i nie ma co rozgryzać. A macanie po brzuchu lubi, bo sobie karmi tym ego, to nie świadczy o zaangażowaniu, tak jak chodzenie do łóżka. Ale lubić cię może, tylko widzę, że tobie przyjaźń nie wystarcza, więc chyba odpowiedź jest (niestety) prosta.