Forum towarzyskie »

Sprawy sercowe...

zen jedna moja znajoma ma trójkę dzieci i po urodzeniu każdego kolejnego jej małżeństwo przechodziło kosmiczny kryzys, bo - dlaczego ona jest ciągle zmęczona, dlaczego nie wygląda jak z żurnala, dlaczego nie ma non stop makijażu i pomalowanych paznokci, dlaczego nie ma ochoty na seks i to każdej nocy najlepiej, dlaczego ten dzieć ciągle wrzeszczy i płacze po nocach. Przy drugim i trzecim dziecku doszedł jeszcze foch pt. "przecież już wiesz, jak to jest, mogłabyś to jakoś opanować, żeby to znowu tak nie wyglądało". Oni się kochają, więc dali sobie z tym radę, ale ciężko jej było. Znajoma zasadniczo ładna, zgrabna, dbająca o siebie laska, no ale wiadomo, jak to po porodzie i z małymi dziećmi. Facet nie był tego w stanie psychicznie przeskoczyć, że przez jakiś czas to będzie właśnie tak wyglądać. A dzieci chciał mieć, każde było planowane. Już teraz podrosły, najmłodsze ma ze cztery lata, więc wszystko się unormowało, no ale problem był.

Takich układów, o jakich piszesz, to dzisiaj chyba sporo facetów by chciało. "Zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko". Jakoś mi tak syndromem Piotrusia Pana zapachniało - bawić się, korzystać z życia tak, ale jakieś zobowiązania? Po co.
Osobiście lubię przytulić się i popatrzeć jak mój gra (ma teraz fazę na grę na telefonie, gdzie kica sobie jakimś krokodylkiem i zbiera kamyczki, czwarty raz ją przechodzi :hihi🙂 no i nie mam żadnego problemu go odciągnąć, ale u nas to akurat ja bardziej i więcej grałam przed zamieszkaniem razem. Jak dorwałam Wiedźmina, Assasina czy Tomb Rider to koniec 🤣 chociaż w tę ostatnią jeszcze czasem graliśmy na zmianę, a na pozostałe dwie lubił popatrzeć. Powiem szczerze miewałam tak, że nie szło mnie oderwać (kochanie jeszcze tylko ten jeden stwór) mimo iż mój po zajęciach leciał do pracy i po pracy do mnie po to, żeby popatrzeć jak gram i wracać 2,5h autobusem do domu, a za parę godzin znowu wstać to nic, ja to doskonale rozumiem - włączało mi się "wiedźmin 😍" i amen. Na szczęście się opamiętałam.

Co do mieszkania razem to jest takie super wow na początku, sama nie wiem w którą stronę 😀 Po miesiącu mi zaczęło przeszkadzać to, tamto, siamto i on nie rozumiał o co kaman. Dopiero od niecałego miesiąca po moim wielkim buncie (mieszkamy razem od maja) udało mu się to zmienić na tyle, że jak wchodzę do domu to nie chcę od razu wyjść. Jestem wręcz z niego dumna patrząc jak składa zdjęte ciuchy i kładzie na fotel, buty kładzie na szmatce w przedpokoju, czy myje po sobie naczynia sam z siebie 💘 Co prawda nic więcej własnej inicjatywy i tylko kiedy jestem w domu, ale to już i tak dużo. Jak poproszę to poodkurza czy zrobi obiad, stara się. Wydaje się, że fajnie, ale coś mi powoli mózg podpowiada, że zaczynam się wypalać w tym związku i kompletnie nie wiem co mam zrobić. Głupie pierdoły wychodzą, kłótnie, nieporozumienia i różnice. Nawet znajomi, jego rodzina się dziwią, że ja z nim wytrzymuję i zaczyna mnie też to trochę dziwić, ale miłość jest ślepa i głucha czasem.. do momentu aż przestaje taka być i chyba to jest ten moment. Większość naszych znajomych planuje już śluby, inni są po, kolejni planują dzieci i wiadomo, że nie każda decyzja jest odpowiednia, nie kieruję się absolutnie tym co robią znajomi, żeby nie było 🙂. Ja osobiście o ślubie raczej nie myślę, nie jest mi to do życia potrzebne i będę się przy tym upierać, a dziecko owszem, za parę lat pewnie będę chciała i po takich przemyśleniach nadchodzi kolejna myśl - fajnie, dziecko.. ale mój facet jeszcze nie dorósł, z psem bym go nie zostawiła na dwa dni samego, sam jest dzieciakiem (ja wiem, że faceci to dzieci z założenia, ale jedni są bardziej inni mniej, jedni potrafią być facetami, a drudzy niekoniecznie).
No i uznałam.. że nie - z nim nie chcę mieć dzieci, absolutnie.. Mój facet w zasadzie dobry jest w handlu, o, no i zawsze pomoże jeśli ktoś ma jakieś pytanie związane z jakimiś pismami urzędowymi, sprawami prawnymi ogólnie. Poza tym.. niestety, ja pilnuję finansów, terminów.. nawet przy aucie prędzej ja coś wymienię (nawet z chęcią 😀) niż on, mimo, że jakąś wiedzę posiada też w tym temacie, czy w domu coś zrobię. Naszym wspólnym zainteresowaniem jest w sumie tylko motoryzacja i to zwykle się dobrze nie kończy, bo oboje wiemy lepiej z czego rodzą się kłótnie (choćby wyższość audi nawet i 5 letniego nad nową dacią z salonu, w tej samej cenie :hihi🙂 :P Także mimo, że raczej jest fajnie (i to mnie trzyma) to muszę z nim siąść i go poinformować o tym, że niestety.. przestałam to traktować jako związek na stałe, nie, niestety po trzech latach uznałam, że już nie dorośnie, wielu rzeczy nie rozumie, tłukę mu ja, znajomi, rodzina i zawsze traktuje to jako atak na niego, a obronę mnie. Tylko boję się tej rozmowy, nie chcę też sprawić mu przykrości.. obudziłam się nagle i co. Chyba potrzebuję przerwy. Moja mama mi dała do myślenia niedawno, bo gadałyśmy i coś powiedziałam, że ja z nim nie chcę mieć dzieci, ale ogólnie to chyba tak, co skwitowała "to po co z nim jesteś?" i powiem szczerze, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Ot tak sobie żyjemy w jednym mieszkaniu, w dodatku kawalerce co uniemożliwia obrażenie się i ulokowanie w innym pokoju 🙂 Zawsze tak jest, że fajnie sobie żyjemy, nawet jak się kłócimy, potem stwierdzam, że mam dość, ale nie chce mi się wyprowadzać to zostaję itd. 🤣 Muszę poprosić rodziców o pomoc w końcu :P I tak jak mówicie - to chyba przyzwyczajenie, bo żyjemy jak takie małżeństwo, które się nie rozwiedzie, bo tu nie ma czasu, eee poczekamy, coś tam.. no tak jest niestety.
Ja mam wrażenie patrząc na niektórych moich znajmomych, że za bardzo myślą o sobie zapominając o drugim człowieku. Wsród moich znajmych jest sporo rozwodów, nie są to sytuacje patologiczne, raczej zwykłe życiowe kuszenie losu. Normalnie wygląda to jak wymiana partnerami. Np. jedna zaczęła chodzić z kumplem na tańce, bo maż nie chciał, drugi wyjeżdżał z kumpelą na żagle, bo żona wody się boi. Takie kuszenie losu moim zdaniem. Dla wielu związek, małżeństwo nie ma wiekszego znaczenia, ważny jestem ja, moja realizacja i moje plany. Dotyczy to zarówno kobiet i mężczyzn. Dokładnie to o czym pisze Zen zmiana lekka rączką.
a mi się wydaje, że wynika to z wielu powodów
po pierwsze żyliśmy/ żyjemy w jakiejś kulturze - która ma pewne normy, standardy
i to się zmienia, ewoluuje, progresuje w różnych kierunkach
kiedyś było nie do pomyślenia - rozwód - a teraz - nie ma problemu
kiedyś kobiety były w gorszej sytuacji - bo mniej kobiet pracowało i jedyną ich karierą mogło być zamążpójście - teraz są samodzielne, mają własną pracę, wolność

kiedyś - nie było mediów, nie było "szybkiego życia" możliwości tak wielu kontaktów z różnymi osobami, żyło się w "wspólnocie" każdy każdego znał, z góry życie było zaplanowane - teraz potencjalnie "można wszystko"

poza tym czy rodzina i dziecko jest takie atrakcyjne? wymusza poświęcenie, zorganizowanie, wyrzeczenia - dla współczesnego człowieka to żadna atrakcja
lussi jesteś praktycznie w identycznej sytuacji jak ja. Z tym, że nas łączy więcej niż mieszkanie. Skromnie mówiąc on dużo mi zawdzięcza, moi rodzice przyjęli go do pierwszej normalnej w jego życiu pracy. Mieszkamy w mieszkaniu moich rodziców, więc jeśli mi brakuje kasy nie kaze płacić za nas oboje czynszu, czy rachunków. Dzięki mojemu wujkowi ma wreszcie normalne auto, które kupił za śmieszne pieniądze no bo to mój ukochany wujek, a Dawid to mój chłopak przecież no i tak sobie powoli żyjemy, żeby nie powiedzieć egzystujemy. Chwilami jest ok, w większości raczej nie bardzo. Też jest z tych grających, ale z tych trochę gorszych. Może spędzić całą niedzielę na graniu i ma problem, jeśli proszę go żeby w czymś mi pomógł, ale dużo rzeczy też robi sam, póki nie zacznie grać. Czasem mam ochotę wywalić ten komputer przez okno - przysięgam  😀 i tak sobie myślę, że koniec jednak jest coraz bliżej, ale jakoś na razie nie mogę sobie tego wyobrazić. Stanowczo za dużo obowiązków wzięłam sobie na głowę i wiem, że z bez jego pomocy byłoby mi ciężko, a na początku wręcz niewykonalnie. No i tak powolutku do przodu, bliżej końca niż początku. Wiem, że to złe itd ale jakoś tak nie mam perspektywy na razie na co innego
jagoda tylko czasem to, że z zewnątrz wydaje się, że rozwód jest "lekką rączką", wcale nie musi być prawdą. Ludzie często nie mówią o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami.
W mojej sytuacji np. osoby w moim wieku doskonale rozumieją, dlaczego się rozwiodłam, osoby w wieku moich rodziców - część rozumie, a w przypadku starszych prawie bez wyjątku jest dialog w stylu:
- No ale pił?
- Nie.
- Bił cię?
- Nie.
- Zdradzał?
- Nie.
- Zabierał pieniądze zamiast dawać na utrzymanie?
- Nie.
- No to o co chodzi??? [i tutaj wielkie niezrozumienie]
poza tym czy rodzina i dziecko jest takie atrakcyjne? wymusza poświęcenie, zorganizowanie, wyrzeczenia - dla współczesnego człowieka to żadna atrakcja



Wlasnie dla niektorych nie sa to atrakcyjne kwestie i dla mnie jest to ok (np. dla mojego faceta posiadanie dziecka na ten moment to same klopoty i swoich nie chce miec). Tylko ja nie rozumiem tego, ze ktos decyduje sie na slub, po 8 latach od slubu na dziecko i po 5 miesiacach po narodzinach nagle stwierdza, ze to wszystko ssie pale i on sie zawija. Nie tyle dziecko wadzi, co..nie wiem, zona? Wiecej zobowiazan? Wieksza petle na szyi, co sie zaciska? Chyba o to chodzi..
Murat-Gazon ja napisałam o przypadkach, które znam dobrze i wiem jak było. Znamy się wieeele lat i niejedno razem przeżyliśmy. Głupota totalna, albo brak przemyślenia przy decyzji o ślubie. Żeby nie było, moje zdanie jest takie, że jeśli człowiek jest nieszczęśliwy, ma zatrute życie i nie ma szansy poprawy to powienien zmienić swoje zycie, bo jest tylko jedno i nie będzie powtórki.
Murat-Gazon no właśnie... i tu się pojawia paradoks media lansują wolność, swobodę i brak zobowiązań a z drugiej strony zamieszczaja nagłówki: Polacy coraz bardziej nieszczęśliwi! Statystyki rozwodowe 2014 straszą! Lepiej mieli ludzie x lat temu, którzy nie rozwodzili się ze strachu przed opinią krążącą wśród sąsiadów czy my, którzy rozwodzimy się ot tak?
zen wydaje mi się, że po prostu część facetów nie ma żadnej świadomości, jak zmienia się życie po narodzinach dziecka. Mają w głowie taki filmowy obraz - uśmiechnięta radośnie młoda mama w pięknej sukience, na szpilach i z pełnym makijażem, a w jej ramionach uroczy różowy bobasek z dołeczkami w policzkach. No tylko to tak nie wygląda. A że obecna cywilizacja nie lansuje zbytnio takich cech, jak odpowiedzialność, natomiast wpaja w ludzi poczucie, że nic nie muszą, no to - facet się zawija, bo przecież on nic nie musi i to nie tak miało być.

heroinx trudno dać jednoznaczną odpowiedź niestety. Bo z jednej strony - my umiemy walczyć o swoją niezależność, mówić "nie", jak nam się coś nie podoba, nie dajemy się tak łatwo sprowadzić do parteru, ale z drugiej - oni chyba lepiej wiedzieli, co to znaczy być razem i razem budować wspólną przyszłość...
nagłówki: Polacy coraz bardziej nieszczęśliwi!Może to chodzi o rozjechanie się oczekiwań i realiów? Oczekiwania na pewno rosną - i przez media, i choćby poradniki które dają nadzieję, na osiągnięcie stanu pełni, rodziny idealnej, zdrowia idealnego (i wiecznego). A rzeczywistość skrzeczy. Ludzie są niedoskonali, ciała się starzeją i zawodzą, wielu rzeczy nie da się łatwo połączyć (choćby czasu dla siebie, dla rodziny, dla pracy).

Związek, który mógł być OK dla kogoś "z poprzedniego pokolenia" (cudzysłów, bo ludzie zawsze byli różni), teraz nie spełnia oczekiwań (zastzreżenie jak powyżej). Pytanie brzmi, czy to lepiej, że standardy poszły w górę, czy trochę też kłopotliwie, bo człowiek jest, jaki był, żadna wersja 2.0 nie została wypuszczona do użytku. Trudniej doskoczyć do ideału, nie dlatego, że jesteśmy gorsi, tylko ideał odległy. Pracować, realizować się, wychowywać doskonale, gotować doskonale, wyglądać doskonale. Za dużo luster naokoło - i nie chodzi mi o wygląd, tylko o przymierzanie się do wzorów. A może to są krzywe zwierciadła?
Teodora, ale jesteśmy gorsi - uogólniając, jako ludzkość, nie że każda pojedyncza jednostka.  🙂
Bo żyjemy w cywilizacji, w której wszystko wolno. Nie ma zasad, nie ma reguł i w ogóle róbta co chceta. A człowiek, któremu wszystko wolno, zawsze będzie gorszy od tego, któremu jednak nie wszystko wolno.
Żeby tworzyć udane związki, ludzie muszą rozumieć, że nie wszystko można - zarówno wobec siebie, jak i wobec drugiego człowieka.
W efekcie takiej cywilizacji mamy ludzi, których głównych nastawieniem życiowym jest "brać", którzy nie potrafią dawać, nie potrafią budować, chcą tylko przyjść na gotowe i jeszcze żeby nie trzeba było zbyt wiele się starać, żeby to gotowe zachować. Kobiety twierdzą, że mężczyźni to już nie mężczyźni, tylko w większości zniewieściałe p***y, mężczyźni twierdzą, że kobiety to już nie kobiety, tylko w większości agresywne, sfeminizowane babochłopy. Jak tu tworzyć trwałe, udane związki na takich podstawach...

Uuuu... Pesymistycznie mi wyszło. 😎
To są tylko moje luźne rozmyślania 😉  Nie sądzę, żeby kiedyś ludzie byli lepsi (mniej egoistyczni itd.), raczej byli bardziej zależni od siebie nawzajem - i to wymuszało współdziałanie, kompromisy itd. Teraz w dużo większym stopniu każdy może być sobie sterem, żeglarzem i okrętem (a przynajmniej aspirować do tego... znowu te oczekiwania...). I może stąd ból przy natknięciu się na pierwszą sytuację, która mocno odbiega od tego obrazu - czyli macierzyństwo, z całą biologią, zależnością jednych ludzi od drugich... Nawet rozumiem, że mężczyznom bilans nie musi się zgadzać.
jagoda1966, ale to często jest ułuda. Że coś się zmieni. Problemy zwykle zabieramy z sobą.
Mi wychodzi, że człowiek najbardziej nie lubi zmian w sobie. Że to uczucie - jakby umierania (nieważne, że nastąpi zbawcze odrodzenie) jest tak przykre, że łatwiej roz...montować cały świat!
No dużo łatwiej zmienić laskę (nawet ze wspólnym kredytem) niż przestać być Piotrusiem Panem. Zmienić "rycerza" niż przestać być "córeczką tatusia". Itd.
No to tak mniej pesymistycznie powiem że u mnie lepiej niż dobrze 😉 jednak urlop oczyścil atmosfere i idziemy do przodu razem 🙂
halo tak czasem bywa, ale są różne powody rozstań, wiadomo. Zwłaszcza, że człowiek tak jest skonstruowany, że swojego trupa w szafie nie widzi, lepiej komuś innemu wytknąć.
halo ja może jestem za młoda, żeby wyciągać stanowcze wnioski na ten temat, ale póki co z doświadczeń moich i innych osób wychodzi mi, że - ludzie się nie zmieniają. I to nie dlatego, że nie umieją czy nie chcą, tylko dlatego, że w większości przypadków tego się zrobić nie da. Niektórzy umieją się nauczyć innych zachowań, "nadpisać" je sobie, ale nadal wystarczy byle co, by pierwotne zachowania wróciły.  🙁
Zresztą nie na darmo mawia się przecież, że największym błędem w oczekiwaniach jednego człowieka wobec drugiego jest "on/ona się zmieni".
Murat-Gazon, oj, zmieniają się! Tylko nie na drodze bezbolesnej ewolucji, tylko ogromnej traumy.
Jak bywa w jeną stronę: "zrobiła się z niego ruina człowieka", tak bywa i w drugą "inny by się załamał w tej sytuacji, a proszę, jak stanęła na nogi" itp. Tylko zmiana "pozytywna" nie boli mniej niż ta rujnująca 🙁
halo a to nie jest tak, że taka trauma nie tyle zmienia człowieka, tylko jakby... pokazuje jego inną stronę? Przecież to, co powoduje, że jeden człowiek się załamuje, a drugi staje na nogi, to już wcześniej w tych ludziach było.
Ja swego czasu myślałam, że po rozwodzie się zmieniłam i to bardzo. Aż pewnego dnia ktoś z mojej rodziny powiedział mi coś mniej-więcej takiego: "Ty się nie zmieniłaś ani trochę, tylko wreszcie zaczęłaś być sobą."
Z człowieka chyba nie może "wyjść" nic, czego tam wcześniej nie było? Choćby w formie predyspozycji?  ...
escada, fajnie się czyta takie dobre wieści 🙂
Mój mąż wciąż bez zastrzeżeń :P (a wręcz przeciwnie, same plusy)
aż czasem się dziwię jakim cudem trafiłam na niego.
Murat-Gazon, ale w ten sposób to w każdym jest wszystko. No i... jest. Chodziłoby o łatwość ujawniania tego lub owego.
Np. każdy człowiek jest łagodny - i każdy okrutny. Różnice objawiają się pod postacią proporcji, siły reakcji, częstości reakcji, powodu, przyczyn dokonywania takiego nie innego wyboru. "Zmiana" in plus najczęściej dotyczy większego umiarkowania i zrównoważenia, lepszego ogarniania siebie względem rzeczywistości.

Ale jesteśmy przyzwyczajeni do naszych własnych proporcji, a one wynikają ze stworzonego sobie wizerunku świata 🙁 Ten wizerunek musi prysnąć, a powstać nowy, zmodyfikowany, żeby pojawiła się zauważalna (obserwowana) zmiana. Zmiana wizerunku świata to "świat się wali", Wieża Babel, rozbite lustro Królowej Śniegu - dlatego to takie bolesne. Kay Gerdzie mało w mordę nie dał za ofiarne ratowanie.

poza tym czy rodzina i dziecko jest takie atrakcyjne? wymusza poświęcenie, zorganizowanie, wyrzeczenia - dla współczesnego człowieka to żadna atrakcja



Myślę, że to zależy. Być może jest tak, że wielu się wydaje, że wszystko to, czego nie mamy, jest właśnie bardzo atrakcyjne. Miałam kilka ciekawych rozmów z koleżankami, które mają rodzinę. Ich świat jest zupełnie inny od mojego, w pewny sensie zazdroszczą, że mogę gdzieś spontanicznie wyjechać, że mam czas na różne pasje itp. One za to "tylko" praca, dom i zawężające się grono znajomych. Z jednej strony wiem, że mam dużo rzeczy, które dla nich są nieosiągalne na co dzień. Z drugiej jednak mam odczucie, że to ich świat jest naturalny, a nie mój. Może kiedyś pożałuję tego, co piszę, ale chciałabym przejść na tę "drugą" stronę.

Co do rozwodów, spotkałam się kiedyś z ciekawą opinią na ten temat. Często wychodzi się z założenia, że ludzie w wieku 25-30 z racji samego wieku mają świadomość tego, czym jest w istocie małżeństwo i decyzja o założeniu rodziny. Otóż nie zawsze. Brakuje często wzorców w pokoleniu rodziców, brakuje prawdziwego wychowania i relacji córka-matka, czy syn-ojciec, której elementem byłoby przekazanie dziecku konkretnej wiedzy "życiowej". Potem dorośli ludzie biorą ślub i przeżywają realny szok, że nie jest jak w bajce lub amerykańskim serialu, albo pozwalają sobą pomiatać, bo nie mają pojęcia, że zasługują na szacunek.
Chocby nie wiem co, niemowlak- w szczegolnosci taki kolkujacy, ulewajacy i dracy sie non stop, nie jest atrakcyjny na dluzsza mete. Tzn w szczegolnosci nie jest atrakcyjny wtedy, kiedy sie go 'ma' a nie tylko odwiedza 😉 I jeszcze 'bardziej w szczegolnosci' jak sie jest ojcem i nie do konca sie 'kuma czacze' z tym instynktem i bezwarunkowym obowiazkiem. Bo MATKA MUSI a ojciec to MOZE ewentualnie. I generalnie czesto woli jednak nie. Stad tacy siedzacy w sobote w pracy, po godzinach, na 'waznych spotkaniach' i generalnie wszedzie tylko nie w domu. Nie pomysla przy tym, ze w domu, sama, siedzi ich zona/partnerka i walczy o przetrwanie. Bo musi i nie ma wyboru. Delikwent wraca w koncu i slyszy wymowki, ze mu sie do domu nie spieszylo (prawda), ze soboty mial miec wolne (prawda) i ze moglby w sumie laskawie trochye sie tym dzieckiem zajac, bo zona ma fanaberie zrobic kupe albo umyc wlosy (tez prawda niestety). No i sie alert zapala delikwentowi, ze mu zle i najlepiej sie zmyc, bo on 'traci siebie' czy inne tiru riru. Znam conajmniej kilka przypadkow, gdzie chlop kobiete na rekach nosil jak sie dowiedzial, ze w ciazy jest, ale jak juz ta ciaza byla zaawansowana i maly czlowiek sie pojawil na swiecie, to jednak juz 'nie to' bylo i tyle goscia widzieli. Oczywiscie w gratisie jest prawie zawsze problem z wyegzekwowaniem jakichkolwiek pieniedzy na dziecko.
No to ja już się nacieszyłam  🙁 Nie wiem, nie nadaję się do tego wszystkiego.

Przepraszam, że wcięłam Wam się w temat.
smarcik, co się stało? Pamiętaj, co by się nie działo- NIE JESTEŚ BEZNADZIEJNA!
Cóż, w sumie nic takiego, po prostu dostałam kopa w tyłek  😉 Znajomość zaledwie kilkumiesięczna więc nie powinnam niczego oczekiwać, ale jednak jakoś tak przykro - wspólna pasja, wspólne podróżowanie, świetne dogadywanie się, dobry seks, spędzanie razem każdej chwili. No i dzisiaj komunikat "bardzo cię lubię, lubię się z tobą wspinać ale w sumie możesz spier****ć". (Oczywiście ta ostatnia część była w innych słowach ale sens taki). Zapomniałam, że nie powinnam do nikogo się przywiązywać.

Pewnie tak by to nie bolało, gdyby nie to, że poprzednia moja relacja zakończyła się po 2 latach przedstawieniem mi nowej panny i deklaracją "ja od początku wiedziałem że nic z tego nie będzie" (jak od początku wiedział, to po co przez dwa lata deklarował, że traktuje naszą relację poważnie?)  😵

Także teraz czuję się strasznie, bo dzięki M. zapomniałam o tamtym, nauczyłam się znowu być szczęśliwa.. i on dobrze o tym wiedział. Tyle wspólnego planowania, zupełnie nie rozumiem, dlaczego od początku nie był szczery.
smarcik brutalnie - bo jakby był szczery, to by pewnie nie było dobrego seksu...
Trzymaj się i olej gościa. Skoro tak się zachował, to nawet lepiej - masz teraz szansę znaleźć kogoś uczciwie podchodzącego do związków.  :kwiatek:
smarcik trzymaj się, znajdziesz kogoś, kto będzie na ciebie zasługiwał. :kwiatek:
smarcik
Szkoda, że nie grał w otwarte karty od początku...
Trzymaj się i w żadnym wypadku nie myśl, że nie wolno Ci się przywiązywać do ludzi, bo odbierzesz sobie szansę na szczęście, kiedy już trafisz na odpowiednią osobę.
Uszy do góry! :kwiatek:
Dziękuję dziewczyny.

Boli mnie to, że od początku miałam w głowie "daj sobie spokój, będzie jak poprzednio, znowu się zawiedziesz". No i zdołałam to przezwyciężyć, wmówić sobie, że nie, przecież nie wszyscy są tacy jak mój były, przecież ludzie są dobrzy i jeśli trafiłam na jednego idiotę to nie znaczy, że z innymi też tak będzie.. mam przykre wrażenie, że jednak się pomyliłam.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się