Ja za wiele poezji nie czytam. Wstydzę się. Uwielbiam Kaczmarskiego, zwłaszcza psychodeliczne "przedszkole" i "szklaną górę". I "walkę Jakuba z aniołem"!
W morderczym tańcu w zatłoczonym zaułku gubię ostrość Twoich oczu
Wtedy kończy się oddech gdzieś przejeżdża samochód ja bez Ciebie nie umiem znaleźć drogi do domu
W morderczym tańcu wola życia z bezdechem może śmierć będzie echem "kocham Cię" ostatniego Nie wiem, czemu odszedłeś zostawiłeś mnie tutaj ja bez Ciebie nie umiem dobrej drogi odszukać
Nowy wiersz Jesteś nowym wierszem który uśmiecha się do mnie zza szyby gdy patrzę na tańczący śnieg i już wiem, że Cię powołam do życia.
Będziesz krążył tak po mojej orbicie przez cały dzień Nie uchwycę Cię od razu, bo Ty jak gdyby mały pies chcesz mnie trochę podręczyć ale lubię tak z Tobą się męczyć kiedy wiem, że Cię dorwę wieczorem.
Jeszcze chwilę Ci hasać pozwolę bowiem klatka ze słów, chociaż piękna dla każdego wiersza jest męką. Wiersz jest sensem swojego istnienia swoim ciałem i duchem i nie łacno mu by człowieka usłuchać. Odrzucone kobiety, odrzucone dziewczyny Odrzucone kobiety są pokorne lub kipiące złością mogą być dwojako: spokojne lub wzbierać żałością na każde dobre słowo a inne traktować z gruntu wrogo odrzucone kobiety nie ufają swojej twarzy w lustrze i cieniowi na ulicy gdy kolejny raz wyjdzie na jaw że nie mądrość życiowa, lecz wątpliwa uroda dla mężczyzn się liczy.
Odrzucone dziewczyny są dzikie lub płaczące samotnie boją się, że już nigdy nikt ich nie zechce, nie dotknie nigdy nie zaznają miłości i myślą o życiu duchowym odrzucone dziewczyny na zawsze boją się odmowy i płaczu po rozstaniu patrzą na inne i myślą, że są gorszej jakości i się nigdy nie spełnią w kochaniu.
Strzyga, ale czytasz tylko to co Ci pasuje, poza tym wiersze mają to do siebie, że zależnie od sytuacji nabierają różnego znaczenia, ciężko powiedzieć że jakiś wiersz się rozumie i zna od góry do dołu. Kiedy czytasz tylko dla siebie to nikt Ci nie każe rozbierać go na części pierwsze 🙂 zachęcam 🙂
Kiedy niebo, jak ciężka z ołowiu pokrywa, Miażdży umysł złej nudzie wydany na łup, Gdy spoza chmur zasłony szare światło spływa, Światło dnia smutniejszego niźli nocy grób;
Kiedy ziemia w wilgotne zmienia się więzienie, Skąd ucieka nadzieja, ten płochliwy stwór, Jak nietoperz, gdy głową tłukąc o sklepienie, Rozbija się bezradnie o spleśniały mur;
Gdy deszcz robi ze świata olbrzymi kryminał I kraty naśladuje gęstawa wodnych smug, I w mym mózgu swe lepkie sieci porozpinał Lud oślizgłych pająków - najwstrętniejszy wróg;
Dzwony nagle z wściekłością dziką rozdzwonią, Śląc do nieba rozpaczą szalejący głos Jak duchy potępieńców, co od światła stronią I nocami się skarżą na swój straszny los.
A w duszy mej pogrzeb bez orkiestr się wloką, W martwej ciszy - nadziei tylko słychać jęk, Na łbie zaś mym schylonym, w triumfie, wysoko, Czarny sztandar zatyka groźny tyran - Lęk.
Padlina
Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna, W ten letni tak piękny poranek: U zakrętu leżała plugawa padlina Na scieżce żwirem zasianej.
Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety, Parując i siejąc trucizny, Niedbała i cyniczna otwarła sekrety Brzucha pełnego zgnilizny.
Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze, Jakby rozłożyć pragnęło I oddać wielokrotnie potężnej Naturze Złączone z nią niegdyś dzieło.
Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy, Co w kwiat rozkwitał jaskrawy, Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy, Żeś omal nie padła na trawy.
Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra I z wnętrza larw czarne zastępy Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta Na te rojące się strzępy.
Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało, Jak fala się wznosiło, Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało Samo się w sobie mnożyło.
Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym Jak wiatr i woda bieżąca Lub ziarno, które wiejąc swym ruchem rytmicznym W opałce obraca i wstrząsa.
Forma świata stawała się nierzeczywista Jak szkic, co przestał nęcić Na płótnie zapomnianym i który artysta Kończy już tylko z pamięci.
A za skałami niespokojnie i z ostrożna Pies śledził nas z błyskiem w oku Czatując na tę chwilę, kiedy będzie można Wyszarpać ochłap z zewłoku.
A jednak upodobnisz się do tego błota, Co tchem zaraźliwym zieje, Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota, Pasjo moja i mój aniele!
Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo, Po sakramentach ostatnich, Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniowa, By gnić wśród kości bratnich.
Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko Toczył w mogilnej ciemności, Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską Mojej zetlałej miłości.
I na szybko wybrane przeze mnie:
Leta
Przyjdź do mnie, duszo głucha w okrucieństwie, Boski tygrysie, potworze wspaniały, Chcę, by się drżące me palce nurzały W twych ciężkich wonnych włosów grzywie gęstej.
Zbolałą głowę swą zagrzebać pragnę W sukniach twych, co są pełne twojej woni Ażeby wdychać, niby kwiat w agonii, Słodką stęchliznę miłości umarłej.
Chcę spać! Sen raczej milszy mi niż życie. W śnie, co jest śmierci słodką zapowiedzią, Będę twe piękne ciało lśniące miedzią Pocałunkami okrywał w zachwycie.
Otchłanie łóżka twojego jedynie Mogą pochłonąć mój jęk i westchnienia, W twych ustach jest potęga zapomnienia, Przez pocałunki twoje Leta płynie.
Odtąd, zmieniwszy w rozkosz przeznaczenie, Swojemu fatum uległy bez granic, Męczennik korny, niewinny skazaniec, Którego płomień podnieca cierpienie,
Ssać będę, by utopić swoje krzywdy, Sok łagiewnicy i dobrą cykutę Z twych ostrych, oszałamiających sutek, Z piersi, co serca nie więziła nigdy.
Hymn do piękna
Czy jesteś, Piękno, z nieba czy tez z piekła rodem? W twym spojrzeniu anielskim i szatańskim płynie Cnota mącona zbrodnią, przesyt truty głodem, Możesz przejrzeć się w sobie jak pragnienie w winie.
W twych oczach jutrznie wstają, zapadają zorze, Zapach świeżości ronisz ja po burzy kwiecie, Przez filtr całunków z ust swych podobnych amforze Sączysz słabość w herosa a zuchwałość w dziecię.
Czy jesteś blaskiem gwiazdy, czy prochem ciemności? Jak wierny pies za tobą idzie przeznaczenie. Rządzisz, za nic nie biorąc odpowiedzialności I jak popadło siejesz radość i cierpienie.
Idziesz po trupach drwiąc z ich daremnych żywotów. Gnój nie jest twym diamentem najskromniej bajecznym, Mord, ulubieniec twoich najdroższych klejnotów Na brzuchu wzdętym pychą drga w transie tanecznym.
Ćma skwiercząc w ogniu świecy modli się: kapłanko Światła, bądź pochwalona, spal sny nierozumne! Kochanek gdy pochyla się drżąc nad kochanką Jest jak umierający, co pieści swą trumnę.
Nieważne, czy przybywasz z nieba czy też z piekła, Jeśli, monstrum genialne z marzenia i błota, Do tej nieskończoności, która mnie urzekła Tajemnicą wieczystą, otworzysz mi wrota.
Nieważne, czy się począł Bóg czy bies w otchłani, Czy lśnią welurem oczu wstydy czy bezwstydy, Jeśli ujmiesz, jedyna królowo i pani, Choć trochę nędzy życiu, a światu ohydy.
I coś na zasmakowanie Micińskiego:
Nokturn
Las płaczących brzóz śniegiem osypany, pościnał mi mróz moje tulipany. Leży u mych stóp konająca mewa - patrzą na jej trup zamyślone drzewa. Śniegiem zmywam krew, lecz jej nic nie zgłuszy - słyszę dziwny śpiew w czarnym zamku duszy.
Natchnienie
Na koralowych snu księżycach Ciebie me skrzypki sławią, Pani! do ciemnej schodząc mar otchłani zapalasz kwiaty na łzawnicach.
Uwiędłe serce, jak dzieciątko, tulisz do piersi obłąkanej i dziwnej pieśni - nie wygranej - bawisz nadziemną pamiątką.
Już się godzina zaćmień zbliża, kiedy mię z Tobą Bóg rozdzieli - Ciebie uniosą w chór anieli, a mnie przybiją do stóp krzyża.
* * *
W mym sercu baśni o jutrzence i fantastyczne kwiaty szronu; w mym sercu jakby echo dzwonu; w mym sercu zakrwawione ręce grają na strunach miesiąca odwieczny ciemny hymn. Schodzę w labirynt podziemny - u stóp mych morze się roztrąca.
* * *
Jadowite węże pełzną po stepach, księżyc rosę pije w srebrnych czerepach; (miłość ma umarła, jak o szczęściu sen) - - niebo wiekuiste, jak morze bez den.
Gór wierzchołki w gwiazdach rzeźbią Bogu sąd - zły geniusz tam kona - ma na skrzydłach trąd; burze ciemne biją piorunami w skroń - żadna z cór anielskich nie podejdzie doń.
Koń mój, krocząc w otchłań, trącił gniazdo węża - skoczył w bok - i upadł - i już śmierć go stęża - - idę sam - i patrzę w śnieżną Boga twarz - chmury łez mych płyną do lodowych czasz.
* * *
Noc mi rzuciła swą czarną zasłonę na serce - a okręt mój płynie wśród lodu. Wyskoczę na brzeg - pójdę do mar swych ogrodu. Pan Jezus furtę ozwarł - ma zranione czoło, lecz w oczach ironii błyskanie. ........................................ ........................................ ........................................ ........................................ Pan Jezus śmieje się - i księżyc gasi.
Nie umiem rozmawiać o poezji prowadzić mądrych rozmów też nie potrafię. Nie znam tytułów, nazwisk i nie wiem jaka to epoka. Otulona w fotel - czytam i kiedy przychodzi wzruszenie mokrzeją oczy. Juz sama nie wiem, czy to z wdzięczności, że są tacy, którzy czują jak ja. czy moze z litości nad sobą, że tak pisać nie potrafię
Szemrana- Pięknie. Zapraszam do nowego wątku- Wierszokleci wśród nas 🙂
Aaaaaaa nigdy w życiu 😤 Po prostu kiedyś naklepałam coś na temat poezji i tyle. Poeta ze mnie jak koziej 🤬 trąba. To nie był wiersz - raczej refleksja, podzielenie się własnymi emocjami jakie towarzyszą trzymaniu w rękach tomiku poezji Ale kocham czytać, uwielbiam poczuć cała sobą. Lubię się wzruszyć, lubię poszukać w poezji sobie. I tyle 😉
Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne, czy to poważne, czy to pożyteczne - co świat ma z dwojga ludzi, którzy nie widzą świata?
Wywyższeni ku sobie bez żadnej zasługi, pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani, że tak stać się musiało - w nagrodę za co? za nic; światło pada znikąd - dlaczego właśnie na tych, a nie innych? Czy to obraża sprawiedliwość? Tak. Czy narusza troskliwie piętrzone zasady, strąca ze szczytu morał? Narusza i strąca.
Spójrzcie na tych szczęśliwych: gdyby się chociaż maskowali trochę, udawali zgnębienie krzepiąc tym przyjaciół! Słuchajcie, jak się śmieją - obraźliwie. Jakim językiem mówią - zrozumiałym na pozór. A te ich ceremonie, ceregiele, wymyślne obowiązki względem siebie - wygląda to na zmowę za plecami ludzkości!
Trudno nawet przewidzieć, do czego by doszło, gdyby ich przykład dał się naśladować. Na co liczyć by mogły religie, poezje, o czym by pamiętano, czego zaniechano, kto by chciał zostać w kręgu.
Miłość szczęśliwa. Czy to jest konieczne? Takt i rozsądek każą milczeć o niej jak o skandalu z wysokich sfer Życia. Wspaniałe dziatki rodzą się bez jej pomocy. Przenigdy nie zdołałaby zaludnić Ziemi, zdarza się przecież rzadko.
Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej twierdzą,że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej.
Ja ,jako, że nie mogę przestać tego słuchać ( 👿 ) , szukam sobie innych wersji w internecie, także Burza tu masz jeszcze męską wersje Grande Valse Brillante 🤣
Byli tam oboje. Oboje przed wyznaczoną godziną spotkania. On dwadzieścia minut wcześniej. Rozglądał się w tłumie próbując rozpoznać jej twarz. Postanowił pospacerować uliczkami Starego Miasta, aby uspokoić swoje myśli przed niewiadomą. Kiedy odszedł, przyszła Ona. Było to o piętnaście minut wcześniej od wyznaczonej godziny spotkania. Rozglądała się w tłumie próbując rozpoznać jego twarz. Potem postanowiła pospacerować uliczkami Starego Miasta. Myśleli o sobie, o tym, że za pewien czas, chociaż wskazówki zegara zdawały się przysnąć, poznają się, usiądą naprzeciw siebie i zamienią kilka słów, które, być może, zmienią ich życie. Wiesz, to jest taka chwila, w której mogłabym Ci oddać wszystko. I niczego nie prosić w zamian. Niczego nie oczekiwać. Chciałabym być po prostu Twoja. Być Twoją kobietą. Niczyją inną. Tylko Twoją... Być może za godzinę lub trzy będę Cię po prostu nienawidzić. Ale to będzie za tę cholerną godzinę lub jej dwie bliźniacze siostry. Teraz chcę po prostu patrzeć w Twoje oczy. Poczuć Twoje dłonie na mojej twarzy. Jak głaszczą moje policzki. Jak Twoje palce wtapiają się w moje włosy. To jest taka chwila, w której mogłabym się w Tobie zatracić. W której cała przeszłość jest nic nieznaczącym ziarnkiem piasku, co dostało się do oka i wypłynęło łzą, którą osuszysz ustami. Wcześniej nie sądziłam, że istnieje ktoś taki. Że powiem Ci to, o czym myślę. I że nie będę się martwiła o własne słowa. Bo chcę Ci je powiedzieć jak nikomu innemu. I patrzeć Ci przy tym prosto w oczy. Przejrzeć się nich i dostrzec, jaką jestem naprawdę.
Wiesz, to jest taka chwila, w której mógłbym Ci oddać wszystko i niczego nie prosić w zamian. Być może za godzinę lub trzy będę Cię po prostu nienawidzić. Ale to będzie za tę cholerną godzinę lub jej dwie bliźniacze siostry. Teraz chcę po prostu patrzeć w Twojeoczy. Objąć dłońmi Twoją twarz. Głaskać Twoje policzki, wtopić moje palce w Twoje włosy. To jest taka chwila, w której mógłbym się w Tobie zatracić. W której cała przeszłość wydaje się pyłem na skrzydłach ćmy. Wcześniej nie sądziłem, że istnieje ktoś taki. Przecież ja Ciebie wymyśliłem! Powstałaś z moich słów, z moich snów i marzeń, które zabijałem w sobie przez wiele lat. I zanim przyszłaś, zapomniałem o Tobie... A teraz odświeżyłaś wszystkie wspomnienia. I wiesz, nadeszła najszczęśliwsza chwila mojego życia. Cokolwiek stanie się za jakiś czas, ktokolwiek będzie z Tobą i z kimkolwiek będziesz Ty. Wiem jednak, że pozostaniesz na zawsze; jeśli nie w tym świecie, to w którymś z do niego podobnych. Powiem Ci, o czym myślę. I nie będę się martwił o własne słowa, bo chcę Ci je powiedzieć jak nikomu innemu. I patrzeć Ci przy tym prosto w oczy. Przejrzeć się w nich i dostrzec, jaki jestem naprawdę.
Kupiła mu bukiecik konwalii nie wiedząc, że On zrobił to samo dla Niej. Dlaczego spośród wszystkich kwiatów wybrali akurat te? Czy sprawiły to stojące na chodniku przypadkowe kwiaciarki? Czy przyczyną była biel kwiatów wtulająca się w rozchylone świeżą zielenią liśćie? Przecież równie dobrze mógłby być to bez, którym pachnie jej skóra. Albo róże. Albo tulipany. Albo może maki zaczerwieniające podmiejskie łąki.
Może trochę Leopolda Staffa? Za tomik "Sny o potędze" go kocham 😀
Kowal
Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych, Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą, Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.
Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze, Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne, Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę, Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.
Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem, Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne: W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!
Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem, Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte, Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.
I drugie, przewrotne:
JA - WYŚNIONY
Wyolbrzymiałem w bezmiar! Moc pierś mi przenika! Stopy wsparłem o ziemię, co wobec mnie małą, Drobną się zdaje kulą. Ogromne me ciało Równowagę wciąż chwyta gibkim ruchem żbika.
Stoję wielki, olbrzymi, nagi, cyklopowy, Jak posąg na cokole... W krąg mnie światy gonią... Zagarniam złote gwiazdy, jak motyle, dłonią... Jak wino, szał się we mnie pieni dionizowy!
Sprawia mi radość przeciw wytyczonym drogom Ciskać światy na przekór starczym, dawnym bogom!
Zuchwały śmiech mój szumi jak potok spieniony! Stopy me toną w kwiatach ziemi. Na skroń bladą Gwiazdy calunki tajni zwierzonych mi kładą... Jestem wielki - bóg pjanym weselem szalony!
Busch-Fajnie się czyta taki rytm. Ze Staffem dawno miałam do czynienia, ale lubię jego twory.
Znowu troszkę gotyku zarzucimy. Edgar Allan Poe tym razem:
Sen we śnie
Z pocałunkiem pożegnania, Kiedy nadszedł czas rozstania, Dziś już wyznać się nie wzbraniam: Miałaś rację - teraz wiem - Życie moje było snem, Cóż, nadzieja uszła w cień! A czy nocą, czyli w dzień, Czy na jawie, czy w marzeniu - Jednak utonęła w cieniu. To, co widzisz, co się zda - Jak sen we śnie jeno trwa. Nad strumieniem, w którym fala Z głuchym rykiem się przewala, Stoję zaciskając w dłoni Złoty piasek... Fala goni, A przez palce moje, ach, Przesypuje mi się piach - A ja w łzach, ja tonę w łzach... Gdybym ziarnka, choć nie wszystkie, Mocnym zawrzeć mógł uściskiem, Boże, gdybym z grzmiącej fali Jedno ziarnko choć ocalił!... Ach, czy wszystko, co się zda, Jak sen we śnie jeno trwa?
Kraina snu
Lato było w pełni, Noc w pełni. Plejadą Gwiazdy przez poświatę Migotały blado, Gdy księżyc lśniąc zimno Wśród planet-wasali Smugę blasku z niebios Kładł na morskiej fali.
W uśmiechu na licach Zimnych księżyca -Zbyt zimnych! - patrzyłem chwilę. Skrył go pomału Obłok jak całun. Ku tobie oczy zwróciłem, Gwiazdo wieczorna W chwale dalekiej Mojemu sercu tak miłej! Z radością zawsze Na ciebie patrzę, Gdy w górze dumną masz wartę. Wolę twe błyski W dali niż bliskie To światło - zimne i martwe.
Gwiazda wieczorna
Lato było w pełni, Noc w pełni. Plejadą Gwiazdy przez poświatę Migotały blado, Gdy księżyc lśniąc zimno Wśród planet-wasali Smugę blasku z niebios Kładł na morskiej fali.
W uśmiechu na licach Zimnych księżyca -Zbyt zimnych! - patrzyłem chwilę. Skrył go pomału Obłok jak całun. Ku tobie oczy zwróciłem, Gwiazdo wieczorna W chwale dalekiej Mojemu sercu tak miłej! Z radością zawsze Na ciebie patrzę, Gdy w górze dumną masz wartę. Wolę twe błyski W dali niż bliskie To światło - zimne i martwe.
Robak zdobywca
Patrz! to świąteczna noc objaty Powraca z wieku w wiek - W teatrze zasiadł rój skrzydlaty Aniołów w jasne strojnych szaty, By śledzić sztuki bieg. Patrzą anioły w łzach tonące Na grę nadziei, trwogi, lęk. Orkiestra sfer brzmi w tony drżące, W dorywczy, krótki dźwięk.
Bogom podobne maryonety, Coś gwarzą, cichy tworząc szum, Wśród ciągłej snują się podniety, Nieszczęsnych lalek, rojny tłum. Grą ich skrzydlate rządzą twory, Sceneryę w różny mieniąc wzór. I krążą cicho jak upiory, Ból z niewidzialnych sącząc piór.
Stubarwny dramat. – Rzecz niełatwa! Zapomnieć, gdy się raz go zazna. W ciągłej pogoni tłum się gmatwa, Za nieuchwytnym widmem gna. Po jednem kole mknie w pospiechu, Prosto przed siebie pędząc wzdłuż. Dużo szaleństwa! Więcej grzechu. A motyw sztuki: “Groza dusz”.
Lecz patrz! Z ciemnego kąta sceny Krwawo czerwony wypełzł gad. W sam środek wcisnął się areny, Między wtłoczoną ciżbę wpadł. Drżące od lęku maryonety, Pastwą się jego stają wraz. Aniołów jasnych bledną Moce Patrząc jak w skrzepłej krwi posoce Ząb jadowity, topi płaz.
Gasną już światła, rzecz skończona, I po nad Larw drgających wir Z hukiem opuszcza się zasłona I zwolna każdy kształt co kona, W żałobny upowija kir.
Mówią anioły z bladych powiek Łzy ocierając w czasie przerw, Że sztuka ta, ma tytuł Człowiek Herosem jej. Zdobywca Czerw.
Nie mam czasu teraz czytac wszystkich postow, przejrzalam tylko, kilka z moich ulubionych wierszy sie juz pojawilo, ale wrzuce na szybko jeszcze kilka moich perelek 🙂
Baudelaire
Czasami dla zabawy uda się załodze Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze, Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.
Ptaki dalekolotne, albatrosy białe, Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko, Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką.
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska, Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko! Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
Poeta jest podobny księciu na obłoku, Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika; Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku - Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka.
Jonasz Kofta
To może przypadek Że znów się widzimy Patrzymy na siebie W spokojnej udręce Wspomnienia spłowiały Przez lata i zimy Już tylko się znamy... ...Nic więcej...
Ty jesteś ta sama Tak piękna jak wtedy Gdy było do siebie Nam bliżej niż blisko To było niedawno A mówi się: kiedyś Już tylko się znamy... ...To wszystko...
Dzielimy złą ciszę Obcymi słowami Ty serce masz chłodne I chłodne masz ręce Czy mą poufałość Wybaczy mi Pani? Bo przecież się znamy... ...Nic więcej...
William Blake
Ojcze, tatusiu, gdzie jesteś? Poczekaj! Jak znajdę ślady twoje? Ojcze, tatusiu, odezwij się do mnie! Tatusiu, ja się boję!
Noc stała czarna, a ojca nie było; Z bagien wilgocią powiało; Opary sine spowiły dolinę, A dziecko płakało, płakało...
Julian Tuwim
Gdzie jesteś, drzewo mocne i dumne, Rozgałęzione, liściami szumne, Węzłem korzeni zarosłe w ziemi, Drzewo, z którego będę miał trumnę?
Muszę cię poznać, w korę zastukać, Po lasach wołać, po borach hukać: Gdzieżeś, tajemne drzewo trumienne? Twój narzeczony przyszedł cię szukać!
Błądzi strapiony po całym borze, Drzewa swojego znaleźć nie może, Zaszum mi, zaszum na wieczność naszą, Zanim się z tobą do snu ułożę.
Trzeba się przecież umówić wprzódy Na owe ciężkie, śmiertelne trudy, Gdy nam sądzono po nieskończoność Zmieniać się w popiół, w bezpłodne grudy.
Może na tratwach po sinej fali Przypłyniesz do mnie z ogromnej dali, I wstyd nam będzie wieczny sąsiedzie, Żeśmy do śmierci się nie poznali!...
A może rośniesz przed moim domem, Co dzień witane a nieznajome, I ktoś ci może wyrzezał w korze Małe litery, serce wiadome?
Długo, serdecznie gadałbym z tobą, Wzruszyłbym wierszem, wymógł żałobą, Żebyś rozparło tę ziemię czarną I znów zakwitło, na dziwo grobom.
Żebyś mnie w siebie jakoś wszczepiło, Wydarło z ziemi ukrytą siłą! Coś może złączy nerw jakiś z kłączem I zadrzewimy się nad mogiłą!
Może ogromnym westchnieniem z łona W górę nas wzniesie ziemia zielona, Ziemia jedyna, ziemia rodzima, Tym grobem w samo serce zraniona.
Antoni Słonimski
Nie wołaj mnie. Przestań. Nie trzeba. Wróć do pokoju. Zamknij drzwi. Z konającego spływa nieba Słońce. Ogromna kropla krwi.
Muszę tu jeszcze stać na chłodzie, Aż mnie obejmie dreszcz i mrok. Muszę tu stać. Ktoś jest w ogrodzie. Słyszę westchnienie, szept i krok.
Odejdź od okna. Nie płacz, miła. Muszę tu stać, aż wzejdzie nów. Dawna to sprawa i zawiła, I nie ma na to żadnych słów.
Woła mnie, wzywa cichym śpiewem Spoza gałęzi jak zza krat, Nabrzmiały łzami, drżący gniewem Mój własny głos sprzed wielu lat.
Antoni Słonimski
Naftowa lampa. Cygaro w ustach. Cisza w pokoju. Zza palisady Rży niespokojnie pstrokaty mustang. Dzwonią cykady.
Nav - w tym "Albatrosie" Baudelaira też swego czasu się zadurzyłam, ewidentnie jest coś autentycznego w tym porównaniu poety do ptaka. Potem "Albatrosa" przyćmiła "Padlina" i Baudelaire zaczął mi się kojarzyć niemal wyłącznie z nią. Znasz ten wiersz? Poniżej przytoczę:
Padlina - Charles Baudelaire
Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna, W ten letni tak piękny poranek: U zakrętu leżała plugawa padlina Na scieżce żwirem zasianej.
Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety, Parując i siejąc trucizny, Niedbała i cyniczna otwarła sekrety Brzucha pełnego zgnilizny.
Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze, Jakby rozłożyć pragnęło I oddać wielokrotnie potężnej Naturze Złączone z nią niegdyś dzieło.
Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy, Co w kwiat rozkwitał jaskrawy, Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy, Żeś omal nie padła na trawy.
Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra I z wnętrza larw czarne zastępy Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta Na te rojące się strzępy.
Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało, Jak fala się wznosiło, Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało Samo się w sobie mnożylo.
Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym Jak wiatr i woda bierząca Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym W opałce obraca i wstrząsa.
Forma świata stawała się nierzeczywista Jak szkic, co przestał nęcić Na płótnie zapomnianym i który artysta Kończy już tylko z pamięci.
A za skałami niespokojnie i z ostrożna Pies śledził nas z błyskiem w oku Czatując na tę chwilę, kiedy będzie można Wyszarpać ochłap z zewłoku.
A jednak upodobnisz się do tego błota, Co tchem zaraźliwym zieje, Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota, Pasjo moja i mój aniele!
Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo, Po sakramentch ostatnich, Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniowa, By gnić wśród kości bratnich.
Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko Toczył w mogilnej ciemności, Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską Mojej zetlałej miłości.
Kto zna Andrzeja Bursę? Wyobraźcie sobie, że jest nawet przyznawana nagroda jego imienia - chciałabym przeczytać te zwycięskie wiersze 😁
Andrzej Bursa - Sobota
Boże jaki miły wieczór tyle wódki tyle piwa a potem plątanina w kulisach tego raju między pluszową kotarą a kuchnią za kratą czułem jak wyzwalam się od zbędnego nadmiaru energii w którą wyposażyła mnie młodość
możliwe że mógłbym użyć jej inaczej np. napisać 4 reportaże o perspektywach rozwoju małych miasteczek ale mam w dupie małe miasteczka mam w dupie małe miasteczka mam w dupie małe miasteczka
Kielich pór roku zgłębiając wielekroć Można dotrzeć do Stanów Zjednoczonych Duszy Kiedy sprzeczności się ze sobą zetkną Jedno jeszcze pragnienie nieodmiennie suszy: Zgubić za sobą ból gorycz i żal W ostatnim skoku w nieskończoną dal.
Unieść się ponad spiekotę epoki Śmignąć przez ściany dymów z jednego odbicia Przeskoczyć wieczność w jednym mgnieniu oka I pobić rekord świata w długości przeżycia Opaść w zaświecie jak świetlisty szal W ostatnim skoku w nieskończoną dal
Zaświat wygląda jak przedświat dziecięcy: Jeśli wojna to tylko - z błękitem - zieleni Popłoch - jedynie słonecznych zajęcy Jeśli stronnictw rozgrywki - to stronnictw strumieni Jeśli ofiara - to z wiatru i fal W ostatnim skoku w nieskończoną dal
A w samym środku jest muzeum grozy Czarnych polonezów strojów i ustrojów Poustawianych w nierozumne pozy Jak płomieni języki zastygłe w podboju I nikt nie pojmie szeptu ciemnych sal W ostatnim skoku w nieskończoną dal
Zaświat to przecież - Kresy naszych marzeń - Rajów utraconych w dzieciństwie rubieże Gdzie z kapeluszem w ręku mówią Twarze - Miło znów Pana ujrzeć Panie Kazimierzu! Gdzie uroczyście trwa najświętsza z gal W ostatnim skoku w nieskończoną dal... Jacek Kaczmarski 8.2.1989
Uwielbiam ten wątek 🙂 Swoją drogą, kiedyś dawno, dawno temu znalazłam piękny wiersz, niestety nie pamiętam autora. Wydrukowałam go sobie i powiesiłam na ścianie, jednak zaginął mi przy przeprowadzce. A, że jak wiadomo, na re-voltowiczki zawsze można liczyć, to może któraś z Was pomoże mi go odnaleźć? NIe pamiętam dokładnie tekstu, ale wiem, że zaczynał się tak: "Nad przepaścią w ciemnej głuszy kiwa się aniołek. Coś tam coś tam, na kijku tobołek. Nóżką machnie, kamyk strąci, upada głęboko, nie pamięta jak tu trafił- szedł gdzieś krętą drogą. ... i był dużo dłuższy, niestety nie pamiętam dalej, a google nie współpracuje 🙁