Słuszna uwaga,że te nasze jazdy były inne. Jak teraz patrzę na lekcje west w RR ... Spokojny konik,indywidualny nauczyciel -wszystko pod kloszem. I jak sobie przypomnę swoje początki. O Boże. Konie miały wolny poniedziałek ,nie były padokowane i wtorek zawsze był pod znakiem rodeo. I jak tylko jeden się pozbył jeźdzca a inne usłyszały ŁUP! i galop to waliły zadami jak szalone. Ja do dziś jak słyszę tętent kopyt za sobą to się spinam. Po tylu latach. Pamiętam jak zajezdżaliśmy konia młodego.Jak w westernie. Żadnych tam prac z ziemi,oswajania. Albo jak skiring robiliśmy .Zima,śnieg,lejce/lonża do popręgu i heja. A,że koń się bał szurania za sobą? Bał się czyli leciał na złamanie karku a my na nim cali szczęśliwi. No i było-to trzeba powiedzieć -bywało- w stanie nietrzeźwym jeżdżenie. Naganne,wiem.
m4jek, a ja mam jednak inne skojarzenia. Że właśnie było bardziej pod kontrolą. Instruktor traktował ludzi surowiej, były większe wymagania, ale też podchodził do swojej pracy... mniej olewczo. Nawet jeśli było tak, że rzeczywiście któraś pomocnica wzięła kogoś na lonżę to instruktorzy to jednak zawsze tym dodatkowym okiem kontrolowali. Nie było tłumów samodzielnych panienek stajennych. Było ich dwie, trzy, które przeszły pomyślnie selekcję. Im było wolno, ale reszcie - pod żadnym pozorem! Kto niepełnoletni to nie było przeproś, że jego koń, że ma lepszy sprzęt - nie miał wejścia do stajni, nie mógł wejść do konia, nie mógł sam jeździć. Wchodziło się do stajni za pozwoleniem, siodłało w wyznaczonym czasie, bo jak nie to przepadała jazda, bo nikt nie czekał, figury na ujeżdżalni wykonywało się na komendę (u nas było jeszcze tak, że dopiero słowo "marsz!" oznaczało, że daną woltę, zmianę kierunku, zatrzymanie należało wykonać), zsiadało się na komendę, klepiąc najpierw konia w jednym rytmie. "Baczność!, spocznij! (trzy klepnięcia konia, obowiązkowo wszyscy w jednym rytmie), z koni!" To nadawało jeździe konnej świątecznej, wyjątkowej oprawy.
[quote author=wendetta link=topic=13558.msg420421#msg420421 date=1262122720] [quote author=Anka link=topic=13558.msg420124#msg420124 date=1262114686] Moj pierwszy kon nazywal sie Baks. Kary slazak.
przepraszam za mały 🚫, ale czy on stał w "Dereszu"? [/quote]
Tak. 🙂 [/quote] pamiętam go (chyba 😉). Bo taki wieeelki mi się wtedy wydawał.
Konie miały wolny poniedziałek ,nie były padokowane i wtorek zawsze był pod znakiem rodeo. I jak tylko jeden się pozbył jeźdzca a inne usłyszały ŁUP! i galop to waliły zadami jak szalone. Ja do dziś jak słyszę tętent kopyt za sobą to się spinam. Po tylu latach.
To zawsze był efekt domina. Jeden poleciał, reszta automatycznie STOP i czeka na najgorsze. Jak ktoś się ostał to bohaterem był. Pamiętam pierwszą jazdę na pewnym obozie w państwowej stadninie. Lat miałam 14, w podobnym wieku reszta obozowiczów. Konie wystane, kilka 3-latków, no bo to już grupa "zaawansowana". Ja nad swojej klaczce ani hamulca, ani kierownicy nie mialam, no ale przecież "była zajeżdżona". 😉 Rozjechaliśmy się niekontrolowanie po całym hipodromie, a to przestrzeń wielka była. Jeden koń dostał głupawki, jeździec oczywiście bum! Instruktor "z koooooniiii!!". No na takiej przestrzeni nie wszyscy usłyszeli. Koń latał i dosłownie jak w jakieś dziecięcej zabawie podbiegał do wszystkich koni po kolei i zrzucał jeźdźców. Du.pa mnie bolała przez cały obóz. I tak samo jak Tania, mimo, że z zastępów wyjechałam już dawno, do tej pory się cała spinam jak widzę czyjś upadek.
No ja pamiętam obóz jeździecki w SO Białka pod koniec lat 70 . My z koleżanką po 15 lat -już jeździłyśmy dobrze i sobie radziłyśmy. Reszta studenci pod wodzą pana,który dziś jest poważnym profesorem od koni. Masztalerze stali w krzakach i straszyli konie bo studenci za upadek stawiali wódkę. Ujeżdżalnia była na dole /już tam jej nie ma/ głęboka ,piaszczysta . Jazda oczywiście na ogierach -kilkadziesiąt naraz. Oj,działo się. 😀 Studenci lecieli jak gruszki i cała strategia to było nie dać się pokopać,pogryźć ogierom latającym wolno. Dziś nie do pomyślenia.
U mnie też dopiero na marsz sie figury wyknywało i klepanie i zsiadanie w jednym rytmie ,ale najlepiej jak jazda miała się skończyci trzeba było stanąc w szeregu na koniach żaden nie mógł sie wysunąć nawet na krok czasem dość długo trwało zanim sie udało. Jak sie spadło nie było zmiłuj od razu trzeba było siepodnieś żeby zameldowac ze się żyje ,gonić konia i wsiadać dalej dopiero wtedy można było się zastanowić czy coś boli... 😲
A z tym zawijaniem puślisk to ja też pamiętam. Dziwne-nie można było dziurek dorobić? Ja już byłam wysoka i zawijałam . 🤔 I w ogóle była maniera jazdy na takich dość krótkich puśliskach.
a czy wy też nigdy nie mogliście dopasować równo strzemion? czy zawijane czy nie (u mnie zawsze prawie zawijane) to za chiny równo się nie udawało zawsze któreś było dłuższe...
a czy wy też nigdy nie mogliście dopasować równo strzemion? czy zawijane czy nie (u mnie zawsze prawie zawijane) to za chiny równo się nie udawało zawsze któreś było dłuższe...
Nie mogliśmy 😂 za nic.
Ja jeszcze pamiętam coś przedziwneg- mieliśmy ZAKAZ czytania Muselera -tej książki o ujeżdżeniu. Do dziś nie wiem czemu. 🤔wirek: Oczywiście czytaliśmy.
a czy wy też nigdy nie mogliście dopasować równo strzemion? czy zawijane czy nie (u mnie zawsze prawie zawijane) to za chiny równo się nie udawało zawsze któreś było dłuższe...
Ja nie zapomnę jak wynudziłam u rodziców żeby zapisali mnie do Sopockiej szkółki było to w 1987r. Pojechaliśmy tam w wakacje i dowiedzieliśmy się że zapisy są od września. Nie mogłam się doczekać kolejka w dzień zapisów była ogromna, dostałam legitymacje taką małą zieloną ze zdjęciam i co miesiąc była wstawiana tam pieczątka i pobierana opłata za przynależność do klubu 😁 Pierwsze jazdy na lonży co sobotę lub niedziele po 15 minut. Na głowie miałam zamiast toczka żółty kask taki z budowy był wielki spadał ale trzeba było coś na głowie mieć. Po 3 miesiącach lonży przeszłam do I - wszej grupy i zaczęły się jazdy w korytarzu hehe całą zimę raz w tygodniu czasami późnym wieczorem a potem jakoś udało mi się z tej I-wszej grupy przeskoczyć do 3-ciej i tam było juz super dostawało się konie do opieki trzeba było przez cały miesiąc dbać o czystość boksu i sprzętu tego konia a jaka była rozpacz jak nie dostało się do opieki swojego ulubieńca. Pamiętam jak prawie całe lato jeździło się na oklep bo konie się nie odparzały, jaki to był zaszczyt jak instruktor pozwolił wziąść konia na spacer na trawkę. Pamietam jak instruktorka zabrała cała naszą grupę na małą hale i tam mieliśmy pokaz jakiś jeździec z zakładu ogierów pokazywał jak się rusza konia bez kopniakó łydą, jak się zatrzymuje bez szarpania nigdy nie zapomnę szoku jak niezauważalnie koń zaczynał galopować ze stój nie było prawie widac łydki 😂 teraz się z tego śmieję ale wtedy to było coś niewyobrażalnego.
A to kilka zdjęc z 90 -91 roku z lat wcześniejszych mam niestety tylko slajdy 🙁 Koń Nom
Arabek Delft
A to moja ukochana klacz ALe Fajna niestety nie mam żadnych zdjęć z jazdy na niej
Początki szkółki na WTWK Partynice (kiedy jeszcze konie rekreacji stały tam, gdzie teraz jest ujeżdżeniowa i westernowa 😉 ). aksamitne ( 😁 ) getry i białe adidaski 😎 koń Bengal:
kiepsko pamiętam tamtą Białkę, jakieś migawki z przełomu lat 80 i 90. Ojciec zabierał mnie czasem jak miał wyjazd ze studentami. Oj to było przeżycie! Do STADA się jechało, do takiego wyjątkowego miejsca. To było jak pielgrzymka! Ci Panowie w mundurach, jeźdźcy którzy skakali, i w ogóle!
Jak tak piszecie, że w sumie może mniej uwagi się przykładało do BHP, a może to BHP było mniej wnikliwe, to nie macie jednak wrażenia, że to był w sumie jakiś pozytyw? Kto chciał jeździć ten musiał być dzielny! Nie było jojczenia, płakania, nie chce mi się. Albo się zbierałeś w sobie i robiłeś na 100% swoich możliwości, ale Ci dziękowano. I co jeszcze - na pewno poziom uświadomienia był mniejszy, poziom jeździctwa niższy, tu cięgnieto, tam podkopywano, o półparadzie człowiek dowiadywał się dużo później. A patrzcie - radocha była chyba większa, z koniem się lepiej dogadywało. Jakoś może bardziej intuicyjnie się dzieci zachowywały, mniej wyuczenie, mniej wyrachowanie, mniej racjonalnie. Nie było tyle frustracji, nie było "bo ja to tylko chcę sportowo jeździć", nie było "na tego konia nie siądę bo on nie spełnia moich wymagań...".
Żeby nie było, że tylko z innych sie śmieję... Skan zdjeć z Technikum Hodowli Koni w Gródkach, rok ok. 1995 - na Szarudze - "całusy" z Jarzębiną - na Demonie xx A wspomnienia w jednym zdaniu takie: Szaruga - najbardziej miękki koń na jakim jeździłam, Jarzębina - najlepiej wyszkolony koń na jakim jeździłam (skoki do 120 cm), Demon - największy spryciarz w zrzucaniu ludzi na tzw. "przez łeb" 👍
P.S. Jazda w jakichś alla bryczesach, o czapsach nawet nie marzyłam 😁
u mnie był tylko taki problem, że w klubach bardziej państwowych nie pozwalali jeździć poniżej 12 lat.
O jakiż to był dla mnie dramat! Na szczęście ze wzrostem nie pilnowali, bo bym nie jeździła- zdaje się, że niewiele urosłam od czasów, gdy miałam upragnione 12 lat.
jak wiadomo "strzemiona słóżą tylko do wsiadania a i to nie koniecznie"... słyszałam to za kazdym razem jak tylko kazali wyjac nogi ze strzemion i 2/3 jazdy tak przebiegało ...
Nie było też problemu z wyborem wędzidła 😀.Zwykłe ,proste ,raz łamane i zazwyczaj pasowało , problemu nie było a teraz to się musi człowiek nakombinować 🤔.Koce też miały swoje plusy-rzadko się widziało konie poobcierane. Dyscyplina była - Jak trener powiedział tak - to nie było zmiłuj się, jak się nie podoba to z konia i do stajni. Moja pierwsza jazda w Plękitach , miałam 12lat ,jeżdziłam wcześniej perfecto 😁na oklep, więc powiedziałam że umiem jeżdzić.Boże ,jak mi siodło przeszkadzało , strzemiona uciekały, twardo w tyłek ,całą jazdę skupiałam się żeby nie spaść. Najfajniej było zimą 😉Koni do ruszenia było dużo , bo do zimy z cztery osoby z najbardziej wytrwałych zostawały i jeżdziło się po trzy ,cztery konie. Zimą też były zajazdki -a wiadomo jak one kiedyś wyglądały 🤔wirek: Spadać nauczyłam się perfekcyjnie 😁. Do tej pory jak zdarzy mi się spaść i wszyscy robią wielkie oczy , to mówię im iż to lata praktyki 😁. Też nie mogłam się doczekać kiedy będę mieć 12-lat. Do stadniny miałam 30km. Autobusy wlokły się niemiłosiernie i było ich mało, czasami tata koleżanki woził nas maluchem ,zdarzało się iść czy wracać na piechotę. Konie były najważniejsze - byłoby 60km. i też by się poszło. Ij aki człowiek był szczęśliwy 😍, Jaka ja byłam wtedy dumna , że mogę jeżdzić na taaakich koniach , w taaaakiej stadninie - Eh... to były czasy... 😍
Nie było też problemu z wyborem wędzidła 😀.Zwykłe ,proste ,raz łamane i zazwyczaj pasowało , problemu nie było a teraz to się musi człowiek nakombinować z siodłami było identycznie 🤣
Ja się wiekowo zaliczam do oldbojów, ale niestety jeździecko jestem szczypiorem, bo zaczęłam się uczyć jako dorosła osoba 🙂 Tylko kilka jazd zaliczyłam w starym stylu. Pierwsza lekcja (normalnie płatna) była to nauka czyszczenia i ubierania konia. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba nawet wtedy nie dostąpiłam zaszczytu dosiąścia zwierza i co lepsze, nie miałam tego nikomu za złe! Wszystkie wskazówki (jaki pasek jak się nazywa, na "ile palców" się go zapina itp.) spisałam sobie w domu na kartce i wykułam na blachę! Nie mogę wyjść z "podziwu", jak dziś osoby jeżdżące już dość długo nadal nie wiedzą, jak się zapina nachrapnik, gdzie ma być wędzidło, notorycznie pytają "proszę pani, na którą dziurkę mam zapiąć popręg?", co wszystkich do szewskiej pasji doprowadza, bo który raz z rzędu można tłumaczyć, że popręg dopina się względem ciasności, a nie względem dziurek 😲 Mimo, że miałam aż 19 lat (teraz uważam, że byłam smark niesamowity), w domu ubierałam się w jeździeckie ciuchy, siadałam okrakiem na krześle i ćwiczyłam anglezowanie. Uwielbiałam wkuwać te wszystkie nazwy pasków i paseczków! A w dzisiejszych szkółkach nastoletnie laski "z sekcji" nie wiedzą, gdzie puślisko a gdzie przystuła... Przed drugą lonżą instruktorka powiedziała, jakiego mam konia i - idź go sobie sama wyczyść, osiodłaj. Dopiero kiedy po wielu próbach nie udało mi się założyć siodła, bo kobył się "stawiał" (wiecie, to rekreanckie podrzucanie przodem, takie straszenie że stanie dęba 😉 ) przerażona poprosiłam o pomoc. Pani szła na ujeżdżalnię, a ja musiałam tyłem (bo z tyłu było wyjście ze stajni dla koni) sama zaprowadzić konia na lonżę dla siebie. Oczywiście teraz uważam, że to nie żaden wyczyn, ale w porównaniu do dzisiejszych czasów? Dziś na lonżę klientowi konia się po pierwsze zazwyczaj ubiera (nawet jeśli wcześniej uczyło się, jak to robić), po drugie prowadzi, po trzecie rozbiera, bo z reguły rodzice czekają z włączonym silnikiem z zegarkiem w ręku na koniec jazdy. Teraz może nie jestem "zaprawioną w bojach" amazonką, ale ubieranie, kiełznanie konia mam w małym palcu i tylko mi czasem szkoda, że młodzi adepci sztuki jeździeckiej tak rzadko chcą się tego uczyć i wiedzieć, dlaczego coś ma być tak, a nie inaczej...
przeczytałem ten watek i muszę przyznać ,że jestem w szoku 🤔 na czym polega fenomen nostalgicznego wspominania takich siermiężnych czasów?...jakbym czytał kombatanckie wspominki mięsa armatniego z pod Lenino! naprawdę było lepiej wtedy gdy autorytet instruktora był zbudowany na tym co może zabrać, a nie na tym czego może nauczyć? czy wykorzystywanie dzieci do ciężkich prac fizycznych jest godne takich sentymentalnych wspomnień? czy naprawdę większa przyjemność sprawiało wam jak ktoś was j.bał zamiast czegoś nauczyć? czy siodła Jedność Łowiecka" to naprawdę taki komfortowy rarytas? ...kiedyś zupełnie przypadkiem byłem w stajni "Szarża" i tam zwyczajnie roześmiałem się przebranemu za ułana człowiekowi w twarz jak mi kazał klepac konia na komendę! tak się składa ,że byłem tam przypadkowym gościem...powiedzmy do towarzystwa i jak gość mi zaczął deklamować jakich to dobrych nawyków i odruchów mogę się nauczyć dzięki tradycyjnej kawaleryjskiej musztrze, to zwyczajnie zapytałem, się go czy był w wojsku i dlaczego nie 😁 tamta czasy to jakiś kocioł...jakiś erzac nauki jazdy...tematy zastępcze zamiast meritum! ciekawe czy wspomniany przeze mnie zielony ludek wychował jakiegoś zawodnika?...nie sadzę, bo kiedyś jadąc kros w Starej Miłosnej mijałem go jako sędziego przeszkodowego, a nie trenera na rozprężalni 😎